Aja
Zarejestrowani-
Zawartość
1325 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
1
Wszystko napisane przez Aja
-
Tak jak pisałam wyżej, ja też. Jedna ciąża, jeden poród, dwójka dzieci. Normalnie promocja. Zwłaszcza że moja mama też urodziła bliźniaki, i zawsze zazdrościłam moim braciom że są we 2 a ja sama. Z drugiej strony jak poczytałam o komplikacjach jakie mogą być przez fakt ciąży bliźniaczej, to mi zapał trochę ostygł. Zwłaszcza że ja poroniłam juz jedną pojedyncza ciążę, więc bliźniaczej bałabym się podwójnie, że ja stracę. Może nie trzeba być zbyt zachłannym....
-
Szczerze. Nie mam pojęcia. Jak ja próbowałam liczyć to zawsze mi wychodziło inaczej niż im, więc przestalam. Jeden dzień w tą czy w tamtą, co za różnica. Jak ma być ciąża to będzie. Niestety. Innej reguły nie ma...... A ta jest w...iająca na maksa, bo nie nawiedzę nie mieć kontroli nad własnym życiem i bezradnie czekać co będzie.... A tak na serio to chyba nie ma już większej różnicy czy 2 czy 3 dniowe. Roznica jest czy to zarodek wielokomórkowy (2,3 dniowe) czy już blastocysta (5,6 dniowe). Bo nie słyszałam żeby gdzieś transferowania module (ok. 4 dnia).
-
Nie mogę znaleźć tego artykułu, żeby ci przesłać link. O tych badaniach. Ale też pamiętaj że to że komuś w badaniach wyszło tak, to nie znaczy że ktoś inny za chwilę nie udowodni zupełnie czegoś odwrotnego. Nie jestem lekarzem, więc staram się pisać jak najbardziej bezstronnie. Tylko fakty. No to jak z 3 pęcherzyków miałaś 2 komórki do zapłodnienia to bardzo ładnie. Ja też miałam te dojrzewające w laboratorium i ruszały i nie było potem widać różnicy która jest która. Trzymam kciuki żeby były ładne 2 zarodeczki. I jutro transfer. Czyli 3 dyniowe będą transferować. U mnie zawsze czekano do 5 , 6 doby. Ale z tym też różnie mówią, co lepsze.
-
Mam nadzieję, że pomoże ci to podjac najlrpsza dla ciebie decyzję. Dziwne z tym nie pobraniem dwóch "komórek". Bo rozumiem że chodzi o pęcherzyki, bo lekarz w czasie punkcji nie widzi komórek tylko pęcherzyki. Komórki są widoczne dopiero pod mikroskopem. U mnie zawsze nakuwali wszystkie pęcherzyki, i pobierali z nich płyn. Jednak komórek z tego było zawsze mniej, bo część pęcherzyków była pusta. A dojrzałych to już wogole mało.
-
Ja w lutym 2019 miałam 11,2. A w lutym 2020 4,5. Też się przeraziła jak to zobaczyłam. Ale lekarznie uspokoił, że wszystko co powyżej 2 to jest tak na prawdę jedno i to samo, i że na razie mam to zostawić. Więc twój spadek w porównaniu z moim to błąd statystyczny....
-
Z tą ustawą z tego co mi wiadomo to jest tak, że Zabrania zapłodnienia więcej niż 6 oocytów jednorazowo. Wyjątki to 1. Więcej niż 35 lat, 2. dwie wczesniejsze nie udane procedury in vitro, 3. inne powody medyczne - choroba współistniejąca - np. mało czasu bo kończy się rezerwa jajnikowa, lub żywotność spermy, albo trzeba robić punkcję jąder bo jest nie wiele plemników, w stanach nowotworowych, po wcześniejszych poronieniach, przy bardzo wyniszczajacej endometrioza, przy złym stanie układu rozrodczego itd. Czyli generalnie pozostawia to dużo pole manewru, i jak lekarz tylko chce zapłodnić więcej, to znajdzie pretekst. To tylko przepis, więc się go naciąga jak się da. Bo z medycznego punktu widzenia nie ma powodów by nie zapłodnić wszystkich. Inaczej jest z ilością podanych zarodków. Bo tu wchodzi już w grę sztuka lekarska. (W ustawie nie znalazłam nic na ten temat). Niestety, jak wszystko w rozrodczości, tu też nie ma jednoznacznych wyników badań więc lekarze dzielą się na dwie grupy. Jedni kategorycznie podają tylko 1 zarodek zawsze, bo: Po pierwsze podanie dwóch zarodków w jednym transferze nie zwiększa się prawdopodobieństwo ciąży, tylko pozornie pozornie tak wygląda. To znaczy jest dokładnie takie samo, jak przy dwóch oddzielnych transferach tych samych zarodków. Zmienia się tylko to czy transfer jest jeden czy dwa. A jeśli nie trafiono w okno implantacyjne, albo popełniono jakiś błąd w przygotowaniu do transferu, np za niski progesteron, to traci się aż 2 zarodki a nie 1 i nie ma się dodatkowej szansy na poprawę. Są badania które wskazują, że przy podaniu dwóch zarodków, prowdopodobienstwo ciąży jest mniejsze, bo organizm równa do słabszego zarodka. I den silniejszy mógłby dać ciążę, ale prze towarzystwo słabszego organizm odrzuca oba. I ostatnie. Zadaniem in vitro jest, a przynajmniej powinno być, urodzenie żywego zdrowego dziecka, a nie tylko doprowadzenie do zajścia w ciążę za wszelką cenę. A ciąża bliźniacza jest z założenia ciąża patologiczną, trudna do donoszenia, mająca więcej powikłań itd ( z medycznego punktu widzenia, bo z mojego to bliźnięta to byłby szczyt marzeń, najlepiej parka - po prostu idealny scenariusz ). Dlatego skoro nie daje to większych korzyści, a daje większe niebezpieczeństwo, to nie warto narażać pacjentki i małych pacjentów w brzuchu. Z kolei druga strona mówi Podanie dwóch zarodków zwiększa statystycznie szansę na ciążę, bo przy mniejszej ilości transferów, jest więcej ciąż (ale w przeliczeniu na ilość użytych zarodków ciąż jest dokładnie tyle samo). Statystycznie skuteczność in vitro to ok. 25%. Czyli z 4 zarodków powinna być co najmniej jedną ciąża. Przy podaniu 1 zarodka, potrzeba ma to 4 transferów. Przy podaniu dwóch zarodków, wystarcza 2 transfery. Oczywiście statystycznie tylko. Bo wiemy że w życiu bywa różnie. Podanie dwóch zarodków w jednym transferze skraca czas leczenia niepłodności i zmniejsza za równo koszty finansowe jak i psychiczne, związane z oczekiwaniem ma potomstwo. Mniej transferów aby uzyskać ciążę, to mniej kasy, mniej czasu i mniej porażek. Jest też grupa absolutnie pośrednich lekarze którzy podchodzą do tego tak Nie ma jednoznacznych dowodów, czy lepiej podać jeden czy dwa zarodki. Więc jak para chce 1 to ma jeden. Chce 2 to ma dwa. To ich decyzja. I stąd te rozbieżności w ilości podawanych zarodków.
-
No faktycznie jest to jakiś, nawet logiczny plan. Choć trochę nakombinowany. U was jest problem z nasieniem prawda? Twoje wyniki są bez zarzutów.
-
Hekate, a jak to wogole jest. Skoro masz zamrożone oocyty, to dlaczego masz znów przechodzić stymulacje, skoro możesz po prostu zapłodnić te zamrożone?
-
U mnie tak akurat zadziałało, że więcej hormonów to więcej zarodków, ale to nie jest regułą. Ja też mialam bardzo wysokie AMH -11,2, i też zaczęto delikatnie, ale ta pierwsza stymulacja wyszła beznadziejnie. I potem robiliśmy już stymulacje bez patrzenia na AMH a tylko na obraz USG i poziom estradiolu. U nas tylko problem ze mną i brakiem owulacji, i słaba jakością oocytow i tego że żadne pęcherzyki nie rosły, a jak już rosły to większość pusta.
-
W pierwszej Menopur 150, nie miałam żadnego zarodka. W drugiej Menopur 375, potem 300 i miałam 3 zarodki. W trzeciej Menopur 375 cały czas i 5 zarodków.
-
Ja kolejne stymulacje zaczynałam od razu, w następnym cyklu, i z każdą następną miałam więcej zarodków
-
Mi kazano być na czczo. Co najmniej 8h wcześni nie pić, nie jeść, nie żuć gumy, nie brać leków, chyba że bierze się na tarczycę. Mieć ze sobą grupę krwi, ewentualne wyniki badań jeśli są jakieś przeciwwskazania do narkozy, klapki, szlafrok, krótka koszulkę. Coś do jedzenia i do picia opcjonalnie (można zjeść i napić się dopiero po 2h od zabiegu). Ale co klinika to inne obyczaje.
-
Ja miałam dość podobną. AMH wyszło 11,2 a stymulacja nie szła wogole. Wtedy lekarz też powiedział, że będziemy stymulacje prowadzić na to co widzimy a nie na wynik AMH, i uznamy że go nie ma.
-
Oki. Czyli z tego co piszesz, to wynika, że nawet jak ktoś ma mutację, ale o niej nie wie, to jak bierze preparat gdzie są oba to i tak dobrze. Więc jakby femibion ok. Ja już są nie wiem w co wierzyć. Czuję się zapędzona w róg i totalnie skołowana.
-
Oki. I przy mutacji to też jest problemem, że są obie? Nie jest to wystarczające zabezpieczenie się? Ja to suplementuje chyba cała tablice Mendelejewa. Ale to dlatego że mam dietę wątrobowa i prawie nic nie mogę jeść z naturalnych źródeł. Biorę witam. A, b,c,d,e. Dha. Żelazo. Magnez. I nadmiar mam tylko kwasu foliowego.
-
Tak się przyglądam tej dyskusji o kwasie foliowym, bo też mam go ponad normę. Ale też bardzo dużo suplementuje i na wszelki wypadek staram się wybierac formę metylowana. I brałam też przez chwilę femibion 1 bo nie wiem czemu mam wrażenie że w nim jest właśnie metylowana kwas foliowy (metafolin). Czy ja coś pomyliłam?
-
Ja nie zwracałam uwagi nigdy, bo i tak wiedziałam, że nie mam owulacji i nic z tego. Ale o dziwo mój lekarz zawsze na wszelki wypadek sprawdzał czy tym razem przypadkiem żaden pęcherzyk nie rośnie. Co szczerze mówiąc zawsze mnie irytowało, bo niby czego się spodziewał. Ale on twierdzi że wszystko jest możliwe i na wszelki wypadek musi, bo już różne rzeczy widział. No i los dał mi pstrzyczka w nos. . . I nagle owulacja się pojawiła z nikąd.
-
Będzie co ma być. Już dawno nauczyłam się przy in vitro, że nic nie jest pewne. I lepiej na nic się nie nastawiać. Po prostu mi smutno. Bardzo ci dziękuję, że miałaś chęć dać mi iskierkę ciepła i nadzieji. Tego potrzebowałam. Niech to dobro do ciebie wróci.
-
Bo mój partner ma gorączkę. 39 stopni. Jest chory. Ledwo na nogach się trzyma. To dość wysoka temperatura jak na dorosła osobę. Nie jest w stanie funkcjonować, a co dopiero się kochać. A jak za 2-3 dni dojdzie do siebie, to ja już będę po owulacji. Wiem że to nie koniec świata i gorsze rzeczy się zdarzają. Tylko po prostu już mam chyba dosyć, że zawsze pod górę.
-
Napiszę Wam coś tragi-komicznego. To efekt mojego skrajnego rozżalenia jakie właśnie próbuję przetrwać, więc z góry przepraszam za psucie humoru w ten piękny sobotni wieczór, ale nie mam komu się wyżalić. Do in vitro podchodzimy, bo ja nie mam owulacji. Ani naturalnie. Ani takiej wywoływanej. U mnie są tylko 2 opcje. Albo rosną wszystkie pęcherzyki na raz, po 10-15, albo żaden. Nie wyłania się tak zwany pęcherzyk dominujący, jak to powinno być u zdrowej kobiety. Przez to nie mam też regularnych cykli i miesiączek. Wczoraj byłam na kontroli po histeroskopii, żeby sprawdzić, czy endometrium odbudowało się na tyle, aby móc wywołać miesiączkę i zacząć przygotowania do transferu. I co słyszę w trakcie badania? Endometrium 10 mm, lewy jajnik pęcherzyk dominujący 21 mm. Czekamy na owulację. Tak... Czy ja nie pisałam wcześniej że nie mam owulacji? Szczękę zbierałam z podłogi 10 minut. Doktor nie wiele krócej. Po czym podjął decyzję, że skoro już jest ten pęcherzyk, to nie wybrzydzamy tylko działamy. Ponieważ mój partner nasienie ma wzorcowe to ustalono że piątek mamy się wstrzymać że współżyciem (tak nam załatwił walentynki) i w weekend mamy ruszyć do boju o malucha. No to wracam dzis do domu po pracy i ... Mój partner dostał 39 *C gorączki.... Myślicie że dałam za wygraną, nie! Wzięłam test owulacyjny i myślę zrobię. Przecież jeszcze żaden test nie wyszedł mi pozytywnie. Poza tym to mogłaby mała torbiel a nie pęcherzyk. Będę spokojniejsze jak dowiem że tej owulacji nie ma. I co? Proszę bardzo pierwszy raz widzę wzorcowe 2 kreski na teście. Owulacja jak się patrzy.... Trafilo mi się raz coś dobrego. Prawdopodobnie pierwsza i być może jedyna owulacja w moim życiu. I i tak nie mogę jej wykorzystać. I to nie chodzi o to, że ja myślę, że jak naturalna owulacja to z tego to na pewno byłaby ciąża. Bo pęcherzyk może nie pęknąć wogole, może być pusty, nie dojrzały oocyt, nie zapłodnić się lub nie zagnieździć. Nawet u zdrowych kobiet nie każda owulacja plus współżycie to ciąża. Ale ja nawet nie mogę spróbować czy by się przypadkiem nie udało... I to mnie tak złości... Ja jedną przeszkodę się pokona to stawiają 2 następne i to wyższe. Ile tak można ciągle pod wiatr.
-
Ja mam prawdopodobnie pco. A wyniki partnera wzorcowe. Moja historia jest opisana na początku tego forum. U mnie closterbegyt nic nie wskórał. Dlatego od razu in vitro bez inseminacji. Zaskoczyłam za 1 transferem (ale dopiero 2 procedura, bo z 1 nie miałam wogole zarodków) ale poroniłam. Potem jeszcze 3 transfery i nic. Pco nie jest równoznaczne z niepłodnością, większość kobiet z pco zachodzi w ciążę naturalnie. I rodzi zdrowe żywe dzieci. No ale jest jeszcze ta mniejszość, czyli my. Reasumując u nie był problem najpierw z uzyskaniem komórek i zarodków. Potem z donoszeniem ciąży, a teraz z zagnieżdżeniem. Czyli raczej problem ze słaba jakością oocytów, a co za tym idzie zarodków. Choć niby sklasyfikowana są jako świetne jak już udało się je otrzymać..
-
Ja nigdy nie miałam świeżego transferu, właśnie przez ryzyko wystąpienia zespołu hiperstymulacyjnego (to nie to samo co hiperstymulacja). Mi (a raczej asystującej, uczącej się pani doktor) lekarz tłumaczył to tak: Każda stymulacja do in vitro jest hiperstumulacją, bo dążymy do uzyskania więcej niż 1 pęcherzyka. Zespół hiperstymulacyjny występuje tylko wtedy, kiedy rośnie bhcg i jednocześnie jajniki są powiększone a poziom estrogenów bardzo wysoki. I pojawia się ok 7-14 dni po transferze. Dlatego, jeśli w dniu punkcji poziom estrogenów jest wyższy niż 3000, lub w obrazie USG są one znacznie powiększone, to odracza się transfer, żeby nie dopuścić do zespołu hiperstymulacyjny, który jest groźny. Jednak mimo braku transferu, przy bardzo wysokim poziomie estrogenów i powiększonych jajnikach może dojść do dolegliwości bólowych, które wszyscy potocznie nazywają hiperstumulacją, a po prostu są konsekwencją silnej stymulacji. Nie są bardzo groźne, choć upierdliwe. Trzeba przetrwać i tyle. Może też dojść do powstania torbieli, które zwykle wchłaniają się po pierwszej miesiączce. Też każda stymulacja jest inna. Ja po pierwszej nie miałam żadnych dolegliwości, ale estrogeny ok. 1500 i torbiele, tylko brak zarodka dlatego brak transferu. Po drugiej miałam jajniki ok. 9 i ból, a estrogeny ok. 4000. A po trzeciej miałam estrogeny ok. 3000, jajniki po 15 cm i zero bólu i torbiele. Więc ntawet u jednej pacjentki za każdym razem inaczej, więc co dopiero u różnych osób.
-
Hej. Ja wręcz przeciwnie. Schudłam. Wogóle wszystkie te leki, stymulacje itd. sprawiły, że po roku ważę 22 kilo mniej. I nikt nie umie mi powiedzieć dlaczego. A niby od chormonów się tyje. Ale u mnie widac wszystko działa na odwrót. Ja poroniłam w 8 tygodniu (7tc+3). Ale nie miałam łyżeczkowania. Podano mi leki na wywołanie skurczów ( choć podobno to nie było konieczne, mogłam jakbym chciała po prostu odstawić leki i czekać na poronienie samoistne, ale lekarz zasugerował, że tak będzie najbezpieczniej) i sprawdzano czy się samodzielnie oczyszczam. Ponieważ poszło bardzo szybko i sprawnie to do łyżeczkowania nie doszło. Następna próbę po poronieniu można podjąć już podobno po pierwszym naturalnym cyklu po poronieniu. Czyli poronienie, krwawienie i plamienie, przerwą ok 2-6 tygodnie, miesiączka 1, cykl, i od miesiączki nr 2 można juz startować dalej. Choc część lekarzy zaleca odczekać 3 pełne cykle. Ale to bardzo indywidualne, bo ja np nie mam naturalnych miesiączek, więc żeby u mnie wystąpiła miesiączka nr 1 i tak trzeba mi było podać hormony, więc już ten cykl był sztuczny, wiec skoro endometrium było ładne to transfer był od razu.
-
To jest właśnie ten sam dylemat, który mam ja. Mój lekarz, jak już wcześniej pisałam, też twierdzi że to pic na wodę i tylko nabijanie pacjentów na kasę. Ze to nie ma żadnej potwierdzonej naukowo skuteczności. Kto ma rację? Nie wiem. Nie jestem w żaden sposób wstanie zweryfikować.
-
Też się nad tym zastanawiałam i chyba można w dowolnym. Potwierdzenia w prosty nie znalazłam, ale na stronie OA z Kujawsko-pomorskiego przeczytałam, ze pary w województwa mają pierwszeństwo przed pozostałymi. Więc jak by można było.
