Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Nastkajb

Zarejestrowani
  • Zawartość

    16
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Nastkajb

  1. Czesc dziewczyny, Dawno sie nie odzywalam i nawet nie pamietam o czym ostatnio pisalam. Chcialam pogratulowac wszystkim nowym mamom tym co urodzily i tym co sa w ciazy, sciskam Was wszystkie. Mama Kruszynki - tak strasznie mi przykro czytajac powyzsze. Chcialabym Ci jakos pomoc, wesprzec. Jesli potrzebujesz porozmawiac daj znac. Niestety tylko tyle moge Ci zaoferowac Walcz o siebie kochana. Ja w grudniu wrocilam do Londynu (mieszkalam tu 14 lat, zanim wyjechala do Polski na 2 lata). Niestety nie moglam sie odnalesc w Polsce, a po tym co sie stalo juz nawet nie probowalam. Naszczesie moj chlopak przeniosl sie ze mna do UK. I tu pytanie, czy ktoras z Was tu mieszka i czy moglaby mi dac wskazowki jakiego ginekologa tu miala? Czy chodzila prywatnie czy na NHS? Mam troche pytan, wiec jesli jest ktos to prosze o kontakt, moj number UK 07738702877. Dziekuje i pozdrawiam was wszystkie jeszcze raz.
  2. Cześć dziewczyny! Już bardzo dawno nic nie pisałam i nie wiem czy mnie pamiętacie, ale czytam sobie wszystkie Wasze komentarze i mega mi pomagają. Czuję że ktoś mnie rozumie. U mnie już prawie 8 miesięcy i nie mogę w to uwierzyć. Jest już trochę lepiej, chodzę na terapie, jakoś funkcjonuje. Zrobiłam badania na Trombofilę w czerwcu, bo wcześniej nie mogłam z powodu transfuzji krwi po porodzie i wyszły mi mutacje. Mam nieprawidłowy genotyp F2 (heterozygota), MTHFR (heterozygota) dla jednego allelu genu dla wariantu c 665C>T i heterozygote wariant 4G/5G (nosiciel) dla genu SERPINE1. Lekarze mówią, że mam brać accard i heparynę, i zmetylowany kwas foliowy czyli tak jak u wiekszości tutaj. Póki co jednak nie mam siły podjąć nawet starań i postanowiłam wrócić do Londynu (jeszcze parę innych złych rzeczy mi się przytrafiło, jakby ta trauma to było mało). Wiem, że pewnie powinnam podjąć starania jak najszybciej z racji wieku (wszyscy lekarze mi to w kółko powtarzają), ale nie mam po prostu siły na to w tej chwili. Muszę jeszcze odczekać żeby się uspokoić i jakoś życie poukładać. Mam nadzieję, że nie będzie za późno. Pozdrawiam Was wszystkie bardzo ciepło Meg, Mamo Kruszynki, Strzałko, Oliwka (GRATULUJĘ ) i wszystkie inne aniołkowe mamy
  3. Cześć dziewczyny, Mam nadzieję że weekend majowy minął Wam dobrze. My dostaliśmy wyniki z sekcji hispatologicznej córeczki i łożyska, wszystko było dobrze, lekarze nie wiedzą co się stało . Nigdy się już nie dowiemy co było przyczyną jej śmierci. Lekarz chce bym w następnej ciąży brała akard i hepryne, ale szczerze przeraża mnie to. Boję się i ciąży i porodu, bo co by było jakby nie zatrzymali krwotoku. Co jeśli sytuacja się powtórzy z krwotokiem, a ja będę miała za bardzo rozrzedzona krew i nie zatrzymają go tym razem. Sama już nie wiem czy chce się starać o następne dziecko, mam doła. Sorki, że tak nie pozytywnie, ale musiałam się komuś wygadać. Pozdrawiam Was wszystkie bardzo ciepło
  4. Dziękuję Meg za info, nie wiedziałam, ze trzeba te badania antyfosfolipidowe powtorzyc po 12 tyg, dobrze ze napisałaś. Skrzatka dziękuję za info o trombofilii. Jeśli to mam to cale życie nie wiedziałam i brałam bardzo długo tabletki antykoncepcyjne, latałam dużo samolotami na długich trasach i miałam 3 operacje w życiu pod pełną narkozą. Ciekawe, że nikt nie mówi o tych badaniach i nie zlecają ich przed operacjami bądz tabletkami antykoncepcyjnymi. O zgrozo Ja nigdy nie byłam u hematologa. Czy zaczełyście chodzić do hematologa jak już byłyście w ciąży? Czy przed kolejną ciążą? I jak często do niego chodzicie?
  5. Dziękuje za wszystkie wasze wpisy dziewczyny i cała okazaną dobroć. Dzięki siostrze, mamie i mojemu obecnemu partnerowi nie załamałam się kompletnie i staram się jakoś żyć dalej dla nich. Mój partner jest dla mnie ogromnym wsparciem, to dzięki niemu podniosłam się po stracie męża i zaczęłam się cieszyć życiem znów. Chcemy bardzo mieć dzieci i nie odpuścimy, bo nic nam już nie wróci córci. Mam jeszcze na szczęście macicę, a było blisko jej straty, więc muszę próbować. Jutro idziemy na badanie płodności, ponieważ mamy już 37 lat i czas działa na naszą niekorzyść. Zrobiłam już badania na przeciwciała antykardiolipidowe i beta2 glicoproteinie oraz koagulant tocznia, wszystkie w normie. Trombofili nie mogłam zrobić bo miałam transfuzję krwi i muszę odczekać 3 miesiące, a czytałam gdzieś że lepiej od razu po stracie zrobić bo winiki moga wyjść nie adekwatne No coż zrobię po 3 miesiącach, bo genetycy z laboratorium powiedzieli, że po transfuzji to jeszcze bardziej mogą wyjść błedne. Sekcja zwłok nic nie wykazała, czekam na hispatologiczną sekcję wycinków z organów, i na badanie łożyska. Gin już zapowiedział, że pójdziemy w acard i heparynę, niezależnie od wyników trombofilii. Trochę się boję tych krwotoków, ale cóż zrobić. Jeszcze zobaczymy co reszta sekcji pokaże, może to były jednak jakieś bakterie, bo za sekcji makro jest napisane podejrzenie bakterii pod torebką wątroby i na jelicie grubym u córeczki, więc czekamy na wyniki. Czytam i robię notatki z tego co piszecie odnośnie waszych podejrzeń i co lekarze wam zalecają. Dziękuję, że się tym dzielicie, bo może to jakoś nam pomoże. Mam taką nadzieję. Meg, jeszcze tylko pytanie, do jakiego gina ty chodzisz? Czy jest to lekarz z UCK? Bo mój tak.
  6. Musze się wyżalić dziewczyny i wiem że tylko tu znajdę zrozumienie, nawet nie chce rozmawiać ze znajomymi bo wiem że oni nie rozumieją. Każdy mi współczuje i tylko tyle mogą dla mnie zrobić i ja to wiem, ale to za mało, nie wystarcza mi to Mia miała się urodzić przez cc w tamtym tygodniu, zamiast tego pochowaliśmy ją w zeszły wtorek. Ja wiem, że trauma tak przebiega i że zżera człowieka od środka, łamie serce na pół. 4 lata temu straciłam męża i teraz gdy znalazłam znów miłość i miała przyjśc na świat Mia, byłam tak szczęśliwa. Czuję tak wielką pustkę, znów muszę się podnieść od początku. Dziś jest gorszy dzień.
  7. Ja nie wiem czy można tak zrobić ale najchętniej to położyłabym się w szpitalu na ostatnie 3 miesiące podpięta pod ktg. Wiem że paranoja, ale serio to rozważałam po porodzie. Jeśli kiedyś dojdę psychicznie do siebie i zdecyduje się na ciążę to postaram się tak zrobić.
  8. Dziękuję Meg, spytam o homocysteina, bo też jej nie widzę na karcie wypisu ze szpitala.
  9. Dziękuję Ci bardzo, napewno tak zrobię, jestem tam w poniedziałek.
  10. Meg, to ma być Aptt, tak? Mam to w karcie wypisu, jest w normie.
  11. Ja miałam dwie aplikacje ciążowe i nie robiłam Kick Counter, zbagatelizowałam. Mamo Kruszynki, masz całkowita rację, należy biegać ze wszystkim do szpitala. Być może to by uratowało nasze córeczki. Ale pierwsza ciąża, brak wiedzy, nikt Ci nie mówi na co zwracać uwagę. Ja wiem, że od tego dziwnego przekręcenia się do bicia główki było 15min i to było za mało czasu i to mnie napawa strachem na przyszłość
  12. Nie widzę d-dimerow u mnie na morfologi. Lekarze i pielęgniarki nic nie mówili odnośnie długości pępowiny. Ale spytam się o to wszystko mojego lekarza prowadzącego ciążę, on był przy porodzie, widział pępowinę. Sam był podłamany, że tak się fizjologiczna ciąża skończyła. Nigdy nie miał takiego przypadku, a 15lat w zawodzie, bał się że kiedyś tak będzie. Ale również zamierzam wziąć moje badania USG do innego lekarza, bo chce jeszcze drugiej opinii. Nie ufam już nikomu.
  13. Mamo Kruszynki, tak strasznie mi przykro z powodu Twojej córeczki Ja też mam poczucie winy, że nie kupiłam detektora tętna, a gdzieś mi ta myśl przemknęła, jak byłam w ciąży, ale stwierdziłam, że popadam w paranoję. Czuję, że nie dopilnowałam czegoś, coś umknęło mojej uwadze, ta myśl nie daje mi spokoju, i już zawsze bedzie ze mną. Gdybym od razu pojechała do szpitala, gdybym zrobiła to czy tamto, gdybym... . Proszę napisz mi które to są d-dimery na karcie wypisu? i skąd wiedziałaś, że miałaś skrzep w pępowinie?
  14. Hej Meg, Tak strasznie mi przykro, że musiałaś przez to wszystko przejść dwa razy. Ściskam Cię mocno. Nie wierzę jak bardzo podobne są nasze historie, reakcje i odczucia w stosunku do wbijania się główki w kanał rodny i nadmiernych ruchów dziecka. To też była moja pierwsza ciąża. Moja córeczka cały czas kopała mocno wieczorem, przez kilka ostatnich tygodni, też myślałam, że to normalne, cieszyłam się. Ale teraz po czasie myślę, że miała zaplatana nóżkę w pępowinę, lub wtedy się jej jakoś zaplatala. Na wszystkich USG przepływy wychodziły dobrze, nie było znaku że coś może być nie tak. Nie wiem czy się obrucila jakoś inaczej i pępowina zacisnęła się w tą środę wieczorem . Czekamy jeszcze na sekcje córeczki i łożyska, może to coś wyjaśni. W przyszłym tygodniu jest pogrzeb. Mój partner wszystko organizuj, bo ja nie jestem w stanie. Wyżywam się na nim i mojej mamie, mam taki straszny gniew w sobie, nie umiem panować nad swoimi emocjami. Czuję się jakbym była z tym sama, choć wiem że oni też cierpią. Ale również cieszą się, że mi się nic nie stało i chyba to im pomaga w tej całej tragedii. Na razie nie wychodzę z domu i nie rozmawiam praktycznie z nikim. Ale może za jakiś miesiąc miałabyś ochotę się ze mną spotkać, zakładam że jesteś z Katowic bądź okolic. Szukam bardzo kontaktu z kimś kto przeszedł przez to samo, bo w Częstochowie nie ma grupy wsparcia. Oliwka, Strzałka Strasznie mi przykro z powodu Waszych Aniołków, nie wiem czemu los nas tak doświadcza. Przytulam Was mocno. Dziewczyny, Proszę jeśli któraś z Was chciałaby się spotkać i mieszka w tej części Polski to dajcie znak.
  15. Tak strasznie jest mi przykro ASL. Pokładam całą moją nadzieję w tym, żeby Twoja córeczka urodziła się i by wada była do wyleczenia. Los jest okrutny bardzo :((( i tak niesprawiedliwy. Ściskam Cię i malutką tak bardzo bardzo mocno. :****
  16. Cześć dziewczyny, Nie wiem jak to zacząć, jestem zdruzgotana, straciłam moją córeczkę 13 dni temu. Miałam prawie książkową ciąże, żadnych mdłości w pierwszym trymestrze, prawie żadnych innych przypadłości przez całą ciążę, trochę stawiała mi się macica, ale zaczęłam brać witaminę B6 i przestała, lekki ból pleców i dwu tygodniowa rwa kulszowa. 5-go lutego po południu pojechałam z mama na wizytę u mojego ginekologa. Na USG wszystko wyszło super, serduszko biło, przepływy w normie, moja kochana Mia ważyła 2,5kg. Był to 35 tydzień i 4 dni. Wróciłyśmy z mamą do jej domu koło godziny 18. Zjadłyśmy, pograłyśmy w grę Rummikub i gdzieś około 20:30 zebrałam się do domu. Gdy wsiadałam do auta poczułam dość mocny obrót córeczki w brzuchu, wtedy to zignorowałam, bo często mocno się wierciła wieczorem. 15 min później byłam już w domu i po paru dosłownie minutach poczułam ukłucie, jakby głowa wbiła się bardziej w spojenie łonowe, lub jakby coś opadło. Nie mogę sobie darować że nie zareagowałam, tylko poszłam się położyć. Pomyślałam sobie że może wstawiła się głębiej w kanał rodny. Następnego dnia w czwartek nie czułam ruchów przez cały dzień, ale że zawsze spała w dzień, a ja dużo załatwiałam na mieście to nie wydało mi się dziwne. Wieczorem też już nie czułam jej intensywnych ruchów. Poczytałam na necie że ruchy słabną w 36 tygodniu, szczególnie jak ma się mały brzuszek, a ja taki miałam. Następnego dnia rano panika, mówię do partnera że musimy jechać do szpitala, piszę do koleżanek, a one uspokajają, żebym sie nie martwila. Wchodze na KTG, pielęgniarka włącza maszynę, a tam cisza. Biorą mnie szybko na USG, ja jeszcze nie wierze w to co sie dzieje, ale juz wiem ze to koniec. Lekarz potwierdza mój najgorszy sen słowami “Nie mam dla Pani dobrych wieści”. Ja w płacz, na korytarzu partner nie rozumie co się stało, mówię że straciliśmy córeczkę, żeby zadzwonił do mojej mamy. Zapisali mnie do szpitala na Parkitce, i rozpoczyna się gehenna porodu naszej ukochanej córeczki. Najpierw zakładają mi balonik Foleya na resztę dnia (5 lekarzy, 3 pielęgniarki w tym uczestniczą) i każą iść spać. Następnego dnia zdejmują, rozwarcie na 1cm. Umieszczaj w osobnym pokoju na porodówce i podają Oksytocynę całą sobotę, żeby wywołać skurcze. Pokój niby osobny, ale za ścianą słyszę KTG innej ciężarnej i przeżywam katusze. Pozwalają na szczęście by mój partner był cały czas ze mną. Jeszcze jedna Oksytocyna, nadal brak skurczy i brak rozwarcia. Około godziny 22:00 mówią że rano następna Oksytocyna i jeśli nic to powinniśmy rozważyć cesarkę. My już wcześniej jesteśmy w kontakcie z naszym ginekologiem ze szpitala Klinicznego w Katowicach, który mówi że u nich jest dostepna tabletka Cytotec i ona napewno wywoła skurcze. Rano wypisujemy się ze szpitala na własne życzenie, żeby przejechać do Katowic. Całą noc w sali obok rodzą kobiety, słyszę płacz ich dzieci, które rodzą się z podobna wagą do mojej córeczki i zastanawiam się dlaczego nam się to wszystko przytrafiło, skoro tak uważałam na siebie w całej ciąży. W niedzielę przejeżdżamy do szpitala w Katowicach, lekarz w Częstochowie rozumie dlaczego tak robimy i nie stwarza problemu przy wypisie. Gdzieś koło południa jesteśmy na miejscu, robią mi wszystkie badania, czuje się jak we śnie, musi to być jakiś koszmar i zaraz się przebudzę. Ale niestety tak nie jest. W poniedziałek rano dają mi dopochwowo dwie tabletki Cytotec i zostawiają z partnerem w pojedynczej sali porodowej. Tu na szczęście nie słychać innych rodzących, a cały personel jest bardzo empatyczny. O 9:40 rozpoczynają się strasznie silne skurcze i w niecałą godzinę mam 4cm rozwarcia. Lekarze badają mnie i nagle coś leci, jak się później okazuje była to krew i wody płodowe. Wkładają następną tabletkę, skurcze się nasilają, już ich nie mogę wytrzymać. Cały czas są co 2 minuty. O 12:00 przychodzi położna i proponuje gas bym mogła złagodzić skurcze trochę. Stwierdza że zrobi mi badanie, bo widzi jak cierpię i nie może patrzeć. Z niedowierzaniem stwierdza, że jest rozwarcie na 9,5cm i że rodzimy. Pre mocno i po dwóch trzech razach jest głowa i tułów, ale nie chcą wyjść nóżki. Położna później powiedziała partnerowi, że były zaplątane w pępowinę. W końcu wychodzą i inna młoda położna odbiera córeczkę, przenosi za zasłonę, żeby ją ubrać. Słyszę jak młoda położna płacze. Teraz mam urodzić łożysko, ale skurcze zanikły kompletnie. Mój ginekolog i inny lekarz, którzy cały czas są przy porodzie i kontrolują sytuację, stwierdzają że będą mnie łyżeczkować pod narkoza, aby wydobyć łożysko. W tym czasie młoda położna wola partnera żeby pokazać mu płeć dziecka, po czym on znika za drzwiami, bo już nie może wytrzymać i wybucha płaczem. Ja bardzo szybko zostaje uśpiona. Budzę się i powraca świadomość tego co się stało. Lekarz anestezjolog i pielęgniarka spokojnie patrzą na mnie, sprawdzając czy wszystko jest ze mną dobrze. Wpuszczają partnera i mile pytają czy chcemy się pożegnać z córeczką, zrobić zdjęcia i czy chcemy odbicie stopek na pamiątkę. Jesteśmy im bardzo wdzięczni. Ogromny smutek i rozpacz, ale także i jakaś magia jest w tej wspólnej chwili. Po kilku minutach zabierają moją Mię, płacz i rozdarte serce. Przychodzi lekarz i wyjaśnia nam, że było ze mną bardzo źle. Miałam krwotok, straciłam 1,2 litra krwi i już prawie przewozili mnie na blok operacyjny aby usunąć mi macicę. Mój partner mówi, że był przerażony jak siedział na korytarzu, a wszyscy tylko biegali między moim pokojem, a innymi pokojami wołając innych lekarzy i donosząc nowy sprzęt bądź wynosząc już zakrwawiony. Zasypiamy ze zmęczenia. Po kilku godzinach budzę się i mówię partnerowi że jest mi słabo. On przerażony woła pielęgniarki, podpinają kroplówkę, robią zastrzyki, podają tlen, mierzą ciśnienie i tętno. Znów odpływam. Wieczorem budzę się i przed 20:00 przewożą mnie na oddział ginekologii, tam gdzie byłam przed porodem, żebym nie musiała leżeć na porodówce. Moja mama i siostra czekają na mnie, mimo że godziny odwiedzin skończyły się o 19:00, to pozwalają im zostać ze mną jeszcze do 22:00. Cały czas lecą kroplówki, robione są zastrzyki i badania na obchodzie czy macica się obkurcza. Rano pobierają krew i mam złe wyniki hemoglobiny. Decyzja o transfuzji krwi. Mój partner musiał jechać do Krakowa, mama i siostra jeszcze nie przyjechały. Podpisuję zgodę, ale bardzo się boję, że coś mi się stanie. Piszę i dzwonię do wszystkich kiedy będą. Mama i siostra już jechały, ale auto im się zepsuło 10 min jazdy od szpitala. W końcu siostra przyjeżdża taksówką, trwa to dla mnie całą wieczność, chwilę przed podaniem krwi. Powoli dochodzę do siebie. Wszystko to trwało 6 dni, choć mi się wydaje jakby to był jeden dzień, jeden koszmarny dzień. Dziś już czuję się lepiej fizycznie, ale psychicznie jestem w rozsypce. Cały czas wracam do środy 5-go lutego i nie mogę się z tym wszystkim pogodzić, obwiniam siebie za brak reakcji. Choć partner mówi, że i tak nie zdążylibyśmy zareagować. I chyba ma rację. Czekam jeszcze na sekcje, może ona coś wyjaśni. Napiszcie proszę jak znalazłyście siłę by żyć dalej. Ja nie wychodzę z domu, biorę tabletki nasenne by spać, nie rozmawiam z nikim. Rozmawiałam, z jedną przyjaciółką, ale nic mi to nie dało i nie chce mi się nawet rozmawiać z innymi, bo nikt mnie nie rozumie. Czuje, że serce mi pęka na nowo każdego dnia jak się budzę. Mama Aniołka Mia (*) 05.02.2020
×