Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Lessy

Zarejestrowani
  • Zawartość

    255
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Reputacja

71 Excellent

Ostatnio na profilu byli

2132 wyświetleń profilu
  1. Ilona - jejku, nie pocieszyłas mnie nieraz jest spokój, a nieraz fontanny, nosem pójdzie, zaraz zatkany i muszę wyciągać odkurzacz i oczyszczać.. do tego zmęczenie przez nocne karmienia itd.. dziś w ogóle nie chce sama zasnąć, tylko na mnie, ale po jakimś czasie udaje mi się odłożyć do łóżeczka. Szczerze mówiąc zastanawiam się czy to nie jakiś skok rozwojowy może, choć to niby za wcześnie, we wtorek skończyła 3 tygodnie dopiero. Ale głowę już tak normalnie sama trzyma twardo i długo, rozgląda się na boki, czy to na rękach czy jak leży brzuchem na mnie Aga - dokładnie, cieszę się, że "najgorsze" za mną, teraz tylko proza życia pozostała.. ale jeszcze martwią mnie szwy, bo mnie ponacinali. Coś tam niby wypadło, ale jeszcze trochę jest, boje się że mi powrastaja i nigdy nie wypadną 🥴
  2. Moja córcia Laura ma różne dni, nieraz fajnie sobie śpi, a nieraz meczybuła cały dzień, najgorszy dla mnie jest jej przeraźliwy płacz, niestety taki ma na wszystko.. najgorzej przy przewijaniu, drze się w nieboglosy bo zwykle robimy to przed karmieniem ze względu na ulewanie, a też to, że dość często zasypia po karmieniu i nie chce jej dodatkowo rozbudzać. Niestety mamy problem z ulewaniem, raz jest lepiej, raz gorzej. Nie za każdym razem odbije (karmię tylko piersią), był taki raz, że chyba w ciągu godziny po karmieniu z 10 razy jej się ulewało.. wtedy to i ja już płakałam, bo czułam się bezradna, nie wiedziałam jak jej pomóc, ani to odłożyć ani nic, bo się krztusi, zalewa.. nieraz jej się zwróci po czasie to czuć, że już częściowo przetrawione, kwaśne mleko, więc ma niesmak w buźce na pewno. Mam nadzieję, że to przejdzie. Do tego powychodziły wypryski na policzkach, położna i pediatra mówią, że to raczej wysypka noworodkowa czy ta kontaktowa, mam nadzieję, że to nic związanego z nietolerancja czy skazą. Przybiera bardzo dobrze na wadze, jest bardzo łapczywa i niecierpliwa, nerwusek. Do domu wróciliśmy 21 marca z wagą 3110 przy 52cm (Ur. 3270), wczoraj miała 3950.
  3. Hej dziewczyny! Długo mnie tu nie było, ale życie mnie przygniotło. Zaraz wam wkleje co wrzucałam na drugim wątku odnośnie mojego porodu, bo długo by pisać jeszcze raz to samo. No było bardzo ciężko, dziękuję Wam za wszystkie słowa otuchy i zapytania jak po wszystkim, jesteście kochane zaraz nadrobię jeszcze wiadomości co u Was się działo w międzyczasie. Termin, którego się trzymaliśmy, to był 24.03, ostatnio miałam uczucie, jakby sączyły mi się wody, ale nie miałam pewności, może to wydzielina, może mocz? No i tak w poniedziałek trochę polatałam po mieście, po południu już ciężko mi było chodzić, brzuch ciągnął (dotąd myślałam, że poród nigdy sam nie nadejdzie, bo nie miałam żadnych skurczy poza pojedynczymi twardnieniami brzucha no i twarda długa szyjka). Był tydzień do terminu. Jeszcze wieczorem byłam w sklepie, ale nawet nie miałam siły chodzić, po powrocie umyłam się i leżałam i mąż mówi, że córka chyba się na świat pcha, a ja żeby mnie nie straszył nawet, bo nie jestem gotowa i w sumie myśląc o porodzie, to nie byłam nawet w części świadoma co mnie czeka. I tak leżąc, o 22.30 córka strasznie się tam rzucała w brzuchu, rąbnęło coś i poczułam jak się wody leją. Wtedy już nie było odwrotu. Ogarnelismy się i pojechaliśmy 35 km dalej do szpitala. Na wstępie oczywiście testy, mi i mężowi, 20 min oczekiwania gdzieś. Ale jego i tak nie wpuścili dalej tylko kazali czekać czy trafię na porodówkę, czy nie. Wybadali mnie, okazało się, że 1 cm rozwarcia jedynie i dopiero początek jakichkolwiek skurczy, które na ktg były słabe... Więc na normalną salę trafiłam gdzieś koło 2 w nocy. No i tym sposobem nadeszła najtrudniejsza doba w moim życiu.. Wody cały czas odchodziły, rozwarcie nie postępowało, rano było może z 1,5 cm.. później 2.. chodziłam co parę godzin na badanie na fotelu, co to był za horror, jak próbowali ogarnąć szyjkę masażem.. a z każdą godziną skurcze krzyżowe były coraz gorsze. Koło południa zaproponowali mi tą oxy, czego się bałam, bo skurcze już były mocne, a rozwarcia tyle co nic, a to też nie dawało mi pewności, że postęp porodu będzie.. oczywiście ostatnie ktg miałam koło 8 rano, później już nie, na dobrą sprawę nie wiedziałam, czy z malutką jest wszystko ok. Jak robiono mi USG przy przyjęciu i zapytałam, czy z dzieckiem jest wszystko ok (choćby czy serduszko bije), bo ruchy były bardzo słabe po odejściu wód, lekarka odpowiedziała, że czy z dzieckiem jest wszystko ok będzie mi mogła powiedzieć dopiero po porodzie, tyle. Co to za kobieta była.. na fotelu jak mnie bolało, to tylko usłyszałam chamskie: jak ja chce urodzić, skoro ona mnie nawet zbadać nie może.. cały ten wtorek był dla mnie psychicznie i fizycznie bardzo ciężki, byłam sama, bez męża, strasznie obolała przez krzyżowe.. w końcu koło 17 chciałam powiedzieć żeby podali mi ta oxy ale nie mogłam doprosić się lekarza do 20.. a to inny poród, a to coś. W końcu na badaniu wieczorem mówi, ze są 4 cm, podłączyli mi ktg i tak leżałam w bólach krzyżowych, w których szczytach wręcz wyłam z bólu w głos. A na mojej sali ze mną była już dziewczyna, która urodziła w południe tego dnia. Miałam wrażenie, że to nie będzie miało końca. Potem koło 23 zgłosiłam, że już nie daje rady, zbadali mnie, było 5 cm, zaczęła na skurczu masaż, myślałam, że zejdę, za chwilę mówi, że mamy 9 i jedziemy na porodówkę.. mąż miał do nas te 35 km, do tego mimo tego, że poprzedniego dnia robili mu test, to kazali mu robić jeszcze raz.. więc nie zdążył ani na poród, ani zobaczyć malutkiej, ponieważ okazało się, że ma problemy z oddychaniem, bo była mocno zaśluzowana i opita wodami, więc zabrali ją na obserwacje i leżała podłączona pod cepap. Ja widziałam się z mężem jedynie 2 minuty w windzie i tyle. Było mi bardzo przykro, niestety ponacinali mnie, poszyli, więc było ciężko, teraz już jest lepiej, trochę czasu minęło. Miałam nadzieję na znieczulenie zzo, ale jak widać nie było na co liczyć, 2 faza porodu 13 minut.. jednak jak już byłam na swojej sali po porodzie, to przyszedł pediatra z grobowa mina, że nie ma dla mnie dobrych wiadomości, w sekundę mnie zmroziło, od razu przyszło mi do głowy, że córci się coś stało, nie mówiąc o najgorszym.. ale powiedział o podłączeniu do tlenu i że jeżeli nie będzie poprawy, to będą musieli ją przetransportować do innego szpitala z respiratorem.. także nockę już miałam z głowy. Dopiero o 6 rano poszłam na noworodki się dowiedzieć, okazało się, że już jest ok, oddycha sama, saturacja w porządku, więc koło 8 przyjechała już do mnie. Z tego stresu pokarm kompletnie mi zaniknął, piersi oklapły, tam pewna laktoterrorystka męczyła nieźle, musiałam mała dokarmiać mm, ile mnie to stresu tam kosztowało... Ale wciąż walczyłam o karmienie piersią, wyszliśmy do domu dopiero w niedzielę, od poniedziałku mam już tyle pokarmu, że mam małe zapasy, plus nakarmione dziecko. Jesteśmy tylko na piersi. Dziś córcia ma dwa tygodnie, powoli się siebie uczymy, jednak ma różne humory, ostatnio ciężko jej było zasnąć, prawie cały dzień nie spała, to do cyca, to nie wiadomo co. Ja jeszcze miałam podwyższone CRP, dlatego m.in. zostaliśmy dłużej w szpitalu, wyszliśmy 21 marca do domu, brałam antybiotyk, tak naprawdę nie wiem dlaczego, czy to było przyczyną, że pojawiła się jakaś infekcja i wody poszły, czy przez to że wody poszły, coś się zadziało. Mam nadzieję, że chociaż ten antybiotyk coś mi zbił, a nie brałam bez sensu. No, to tak po krótce, jednak wrażenia mam średnie właśnie przez to, że tak naprawdę to mój 1 poród, który przeżyłam na dobrą sprawę sama. Sama na swojej sali, bez męża, bez obsługi szpitala na dobrą sprawę, bo na samą porodówkę trafiłam na samo "wypchnięcie" córki, gdzie mnie od razu przywitano, że butle z gazem też są puste, bo wszystko babki zużyły.. nie wiem czy bym chciała ten gaz, no ale sam fakt. Bóle krzyżowe były straszne, nie dawały postępu porodu ani rozwarcia, przeciwbólowa kroplówka też na nie nie działała. No namęczyłam się wyjątkowo, ale dla takiego małego cudu warto było. Pozdrawiam Was dziewczyny, o ile któraś dotarła do końca!
  4. Moja Laura zdążyła jeszcze wyskoczyć 16.03 poród o 23:43, szczerze mówiąc w tamten wtorek nie spodziewałam się, że jeszcze tego dnia jeszcze córcia pojawi się na świecie widząc ten postęp porodu, a raczej jego brak.. gdyby nie te ich mordercze zabiegi na szyjce, to nie wiem ile by to potrwało
  5. Edytuje na wstępie, bo wpis zaczęłam tworzyć już parę dni temu i nie dokończyłam, trzeci raz podchodzę do niego :)Aggie ma rację, że teraz na początku tym bardziej ciężko się ogarnąć z czasem 🥴 Także jeszcze raz dziękuję za wszystkie miłe słowa! Pokrótce opiszę co tam się u mnie zadziało. Termin, którego się trzymaliśmy, to był 24.03, ostatnio miałam uczucie, jakby sączyły mi się wody, ale nie miałam pewności, może to wydzielina, może mocz? No i tak w poniedziałek trochę polatałam po mieście, po południu już ciężko mi było chodzić, brzuch ciągnął (dotąd myślałam, że poród nigdy sam nie nadejdzie, bo nie miałam żadnych skurczy poza pojedynczymi twardnieniami brzucha no i twarda długa szyjka). Był tydzień do terminu. Jeszcze wieczorem byłam w sklepie, ale nawet nie miałam siły chodzić, po powrocie umyłam się i leżałam i mąż mówi, że córka chyba się na świat pcha, a ja żeby mnie nie straszył nawet, bo nie jestem gotowa i w sumie myśląc o porodzie, to nie byłam nawet w części świadoma co mnie czeka. I tak leżąc, o 22.30 córka strasznie się tam rzucała w brzuchu, rąbnęło coś i poczułam jak się wody leją. Wtedy już nie było odwrotu. Ogarnelismy się i pojechaliśmy 35 km dalej do szpitala. Na wstępie oczywiście testy, mi i mężowi, 20 min oczekiwania gdzieś. Ale jego i tak nie wpuścili dalej tylko kazali czekać czy trafię na porodówkę, czy nie. Wybadali mnie, okazało się, że 1 cm rozwarcia jedynie i dopiero początek jakichkolwiek skurczy, które na ktg były słabe... Więc na normalną salę trafiłam gdzieś koło 2 w nocy. No i tym sposobem nadeszła najtrudniejsza doba w moim życiu.. Wody cały czas odchodziły, rozwarcie nie postępowało, rano było może z 1,5 cm.. później 2.. chodziłam co parę godzin na badanie na fotelu, co to był za horror, jak próbowali ogarnąć szyjkę masażem.. a z każdą godziną skurcze krzyżowe były coraz gorsze. Koło południa zaproponowali mi tą oxy, czego się bałam, bo skurcze już były mocne, a rozwarcia tyle co nic, a to też nie dawało mi pewności, że postęp porodu będzie.. oczywiście ostatnie ktg miałam koło 8 rano, później już nie, na dobrą sprawę nie wiedziałam, czy z malutką jest wszystko ok. Jak robiono mi USG przy przyjęciu i zapytałam, czy z dzieckiem jest wszystko ok (choćby czy serduszko bije), bo ruchy były bardzo słabe po odejściu wód, lekarka odpowiedziała, że czy z dzieckiem jest wszystko ok będzie mi mogła powiedzieć dopiero po porodzie, tyle. Co to za kobieta była.. na fotelu jak mnie bolało, to tylko usłyszałam chamskie: jak ja chce urodzić, skoro ona mnie nawet zbadać nie może.. cały ten wtorek był dla mnie psychicznie i fizycznie bardzo ciężki, byłam sama, bez męża, strasznie obolała przez krzyżowe.. w końcu koło 17 chciałam powiedzieć żeby podali mi ta oxy ale nie mogłam doprosić się lekarza do 20.. a to inny poród, a to coś. W końcu na badaniu wieczorem mówi, ze są 4 cm, podłączyli mi ktg i tak leżałam w bólach krzyżowych, w których szczytach wręcz wyłam z bólu w głos. A na mojej sali ze mną była już dziewczyna, która urodziła w południe tego dnia. Miałam wrażenie, że to nie będzie miało końca. Potem koło 23 zgłosiłam, że już nie daje rady, zbadali mnie, było 5 cm, zaczęła na skurczu masaż, myślałam, że zejdę, za chwilę mówi, że mamy 9 i jedziemy na porodówkę.. mąż miał do nas te 35 km, do tego mimo tego, że poprzedniego dnia robili mu test, to kazali mu robić jeszcze raz.. więc nie zdążył ani na poród, ani zobaczyć malutkiej, ponieważ okazało się, że ma problemy z oddychaniem, bo była mocno zaśluzowana i opita wodami, więc zabrali ją na obserwacje i leżała podłączona pod cepap. Ja widziałam się z mężem jedynie 2 minuty w windzie i tyle. Było mi bardzo przykro, niestety ponacinali mnie, poszyli, więc było ciężko, teraz już jest lepiej, trochę czasu minęło. Miałam nadzieję na znieczulenie zzo, ale jak widać nie było na co liczyć, 2 faza porodu 13 minut.. jednak jak już byłam na swojej sali po porodzie, to przyszedł pediatra z grobowa mina, że nie ma dla mnie dobrych wiadomości, w sekundę mnie zmroziło, od razu przyszło mi do głowy, że córci się coś stało, nie mówiąc o najgorszym.. ale powiedział o podłączeniu do tlenu i że jeżeli nie będzie poprawy, to będą musieli ją przetransportować do innego szpitala z respiratorem.. także nockę już miałam z głowy. Dopiero o 6 rano poszłam na noworodki się dowiedzieć, okazało się, że już jest ok, oddycha sama, saturacja w porządku, więc koło 8 przyjechała już do mnie. Z tego stresu pokarm kompletnie mi zaniknął, piersi oklapły, tam pewna laktoterrorystka męczyła nieźle, musiałam mała dokarmiać mm, ile mnie to stresu tam kosztowało... Ale wciąż walczyłam o karmienie piersią, wyszliśmy do domu dopiero w niedzielę, od poniedziałku mam już tyle pokarmu, że mam małe zapasy, plus nakarmione dziecko. Jesteśmy tylko na piersi. Dziś córcia ma dwa tygodnie, powoli się siebie uczymy, jednak ma różne humory, ostatnio ciężko jej było zasnąć, prawie cały dzień nie spała, to do cyca, to nie wiadomo co. Ja jeszcze miałam podwyższone CRP, dlatego m.in. zostaliśmy dłużej w szpitalu, biorę antybiotyk, tak naprawdę nie wiem dlaczego, czy to było przyczyną, że pojawiła się jakaś infekcja i wody poszły, czy przez to że wody poszły, coś się zadziało. Mam nadzieję, że chociaż ten antybiotyk coś mi zbija, a nie biorę bez sensu. No, to tak po krótce, jednak wrażenia mam średnie właśnie przez to, że tak naprawdę to mój 1 poród, który przeżyłam na dobrą sprawę sama. Sama na swojej sali, bez męża, bez obsługi szpitala na dobrą sprawę, bo na samą porodówkę trafiłam na samo "wypchnięcie" córki, gdzie mnie od razu przywitano, że butle z gazem też są puste, bo wszystko babki zużyły.. nie wiem czy bym chciała ten gaz, no ale sam fakt. Bóle krzyżowe były straszne, nie dawały postępu porodu ani rozwarcia, przeciwbólowa kroplówka też na nie nie działała. No namęczyłam się wyjątkowo, ale dla takiego małego cudu warto było. Pozdrawiam Was dziewczyny, o ile któraś dotarła do końca!
  6. Tak, jak jedna z Was napisała, córeczka Laura, urodzona 16.03, jeszcze zdążyła się wstrzelić przed północą, w co nie wierzyłam, ale o tym w osobnym wpisie Dziękuję wszystkim za gratulacje! Zaraz coś tam naskrobię
  7. Hej dziewczyny! Dopiero się odzywam na szybko, później się rozpisze bardziej. Córcia już jest ze mną 🥰 koniec tego koszmarnego porodu, fiu!
  8. Niestety, wciąż nie ma rozwarcia (stan na 13), bóle okropnie bolesne, nie daje rady, miałam kroplówki przeciwbólowe, też nic nie dały. Mam możliwość wziąć oxy, nie wiem czy się zdecydować, boje się, że sobie dowale, a nie pomoże.. ratunku, wymiekam
  9. I jeszcze boje się o dziecko, żeby jej się nic nie stało, od rana już nie miałam nawet ktg...
  10. Dziewczyny naprawdę jestem załamana, o 13 nadal bylo bez zmian, przy badaniu tak wrzeszczałam z bólu, że lekarz powiedział, że jak ja wytrzymam poród, że będą problemy.. a tak tragicznie mnie bolą skurcze jak najdą, już nie daje rady fizycznie, psychicznie, w nocy nic nie spałam, wody ciągle się sączą.. nie wiem co ze sobą zrobić
  11. Dziewczyny, wczoraj o 22.30 odeszły mi wody.. w szpitalu jestem od północy, dotąd skurcze coraz mocniejsze, ale postępu rozwarcia wciąż brak, jestem załamana... lekarka na fotelu na siłę chciała mi tą szyjkę ściągnąć, myślałam, że się wściekne z bólu, jak się darłam, a ona tylko do mnie, że jak ja urodzę skoro już mnie tak boli, że nawet zbadać mnie nie może... Boje się jak to będzie dalej
  12. Dziewczyny, wczoraj o 22.30 odeszły mi wody.. w szpitalu jestem od północy, dotąd skurcze coraz mocniejsze, ale postępu rozwarcia wciąż brak, jestem załamana... lekarka na fotelu na siłę chciała mi tą szyjkę ściągnąć, myślałam, że się wściekne z bólu, jak się darłam, a ona tylko do mnie, że jak ja urodzę skoro już mnie tak boli, że nawet zbadać mnie nie może... Boje się jak to będzie dalej
  13. Ja co prawda dziś 37+0, ale ostatnio też mi dość mocno twardnial, raz to nawet prawie cały dzień jak skała, trochę się martwiłam, ale jakoś tak się rozeszlo kolejnego dnia. Raz jest lepiej, raz gorzej. Jednego dnia nie odczuwam brzucha, innego już ciężej się chodzi, nie wiem od czego to zależy. Akurat wizytę mam jutro, więc zobaczymy jak sprawy się mają. Nie mam przy tym bóli "okresowych"
  14. Monika fantastycznie, gratulacje! Wszystkiego dobrego!
  15. Ja również po stracie w 8 tyg rok temu, dziś jestem w drugiej ciąży, 37 tydzień po tamtym przykrym doświadczeniu też nie miałam ochoty rozgłaszać, cały pierwszy trymestr był dużym obciążeniem psychicznym. Najbliżsi wiedzieli od razu, w sumie nie mieliśmy możliwości tego przeciągać. Poza tym bez zbędnej wylewności
×