Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Lessy

Zarejestrowani
  • Zawartość

    256
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Lessy

  1. Ilona - jejku, nie pocieszyłas mnie nieraz jest spokój, a nieraz fontanny, nosem pójdzie, zaraz zatkany i muszę wyciągać odkurzacz i oczyszczać.. do tego zmęczenie przez nocne karmienia itd.. dziś w ogóle nie chce sama zasnąć, tylko na mnie, ale po jakimś czasie udaje mi się odłożyć do łóżeczka. Szczerze mówiąc zastanawiam się czy to nie jakiś skok rozwojowy może, choć to niby za wcześnie, we wtorek skończyła 3 tygodnie dopiero. Ale głowę już tak normalnie sama trzyma twardo i długo, rozgląda się na boki, czy to na rękach czy jak leży brzuchem na mnie Aga - dokładnie, cieszę się, że "najgorsze" za mną, teraz tylko proza życia pozostała.. ale jeszcze martwią mnie szwy, bo mnie ponacinali. Coś tam niby wypadło, ale jeszcze trochę jest, boje się że mi powrastaja i nigdy nie wypadną 🥴
  2. Hej dziewczyny! Długo mnie tu nie było, ale życie mnie przygniotło. Zaraz wam wkleje co wrzucałam na drugim wątku odnośnie mojego porodu, bo długo by pisać jeszcze raz to samo. No było bardzo ciężko, dziękuję Wam za wszystkie słowa otuchy i zapytania jak po wszystkim, jesteście kochane zaraz nadrobię jeszcze wiadomości co u Was się działo w międzyczasie. Termin, którego się trzymaliśmy, to był 24.03, ostatnio miałam uczucie, jakby sączyły mi się wody, ale nie miałam pewności, może to wydzielina, może mocz? No i tak w poniedziałek trochę polatałam po mieście, po południu już ciężko mi było chodzić, brzuch ciągnął (dotąd myślałam, że poród nigdy sam nie nadejdzie, bo nie miałam żadnych skurczy poza pojedynczymi twardnieniami brzucha no i twarda długa szyjka). Był tydzień do terminu. Jeszcze wieczorem byłam w sklepie, ale nawet nie miałam siły chodzić, po powrocie umyłam się i leżałam i mąż mówi, że córka chyba się na świat pcha, a ja żeby mnie nie straszył nawet, bo nie jestem gotowa i w sumie myśląc o porodzie, to nie byłam nawet w części świadoma co mnie czeka. I tak leżąc, o 22.30 córka strasznie się tam rzucała w brzuchu, rąbnęło coś i poczułam jak się wody leją. Wtedy już nie było odwrotu. Ogarnelismy się i pojechaliśmy 35 km dalej do szpitala. Na wstępie oczywiście testy, mi i mężowi, 20 min oczekiwania gdzieś. Ale jego i tak nie wpuścili dalej tylko kazali czekać czy trafię na porodówkę, czy nie. Wybadali mnie, okazało się, że 1 cm rozwarcia jedynie i dopiero początek jakichkolwiek skurczy, które na ktg były słabe... Więc na normalną salę trafiłam gdzieś koło 2 w nocy. No i tym sposobem nadeszła najtrudniejsza doba w moim życiu.. Wody cały czas odchodziły, rozwarcie nie postępowało, rano było może z 1,5 cm.. później 2.. chodziłam co parę godzin na badanie na fotelu, co to był za horror, jak próbowali ogarnąć szyjkę masażem.. a z każdą godziną skurcze krzyżowe były coraz gorsze. Koło południa zaproponowali mi tą oxy, czego się bałam, bo skurcze już były mocne, a rozwarcia tyle co nic, a to też nie dawało mi pewności, że postęp porodu będzie.. oczywiście ostatnie ktg miałam koło 8 rano, później już nie, na dobrą sprawę nie wiedziałam, czy z malutką jest wszystko ok. Jak robiono mi USG przy przyjęciu i zapytałam, czy z dzieckiem jest wszystko ok (choćby czy serduszko bije), bo ruchy były bardzo słabe po odejściu wód, lekarka odpowiedziała, że czy z dzieckiem jest wszystko ok będzie mi mogła powiedzieć dopiero po porodzie, tyle. Co to za kobieta była.. na fotelu jak mnie bolało, to tylko usłyszałam chamskie: jak ja chce urodzić, skoro ona mnie nawet zbadać nie może.. cały ten wtorek był dla mnie psychicznie i fizycznie bardzo ciężki, byłam sama, bez męża, strasznie obolała przez krzyżowe.. w końcu koło 17 chciałam powiedzieć żeby podali mi ta oxy ale nie mogłam doprosić się lekarza do 20.. a to inny poród, a to coś. W końcu na badaniu wieczorem mówi, ze są 4 cm, podłączyli mi ktg i tak leżałam w bólach krzyżowych, w których szczytach wręcz wyłam z bólu w głos. A na mojej sali ze mną była już dziewczyna, która urodziła w południe tego dnia. Miałam wrażenie, że to nie będzie miało końca. Potem koło 23 zgłosiłam, że już nie daje rady, zbadali mnie, było 5 cm, zaczęła na skurczu masaż, myślałam, że zejdę, za chwilę mówi, że mamy 9 i jedziemy na porodówkę.. mąż miał do nas te 35 km, do tego mimo tego, że poprzedniego dnia robili mu test, to kazali mu robić jeszcze raz.. więc nie zdążył ani na poród, ani zobaczyć malutkiej, ponieważ okazało się, że ma problemy z oddychaniem, bo była mocno zaśluzowana i opita wodami, więc zabrali ją na obserwacje i leżała podłączona pod cepap. Ja widziałam się z mężem jedynie 2 minuty w windzie i tyle. Było mi bardzo przykro, niestety ponacinali mnie, poszyli, więc było ciężko, teraz już jest lepiej, trochę czasu minęło. Miałam nadzieję na znieczulenie zzo, ale jak widać nie było na co liczyć, 2 faza porodu 13 minut.. jednak jak już byłam na swojej sali po porodzie, to przyszedł pediatra z grobowa mina, że nie ma dla mnie dobrych wiadomości, w sekundę mnie zmroziło, od razu przyszło mi do głowy, że córci się coś stało, nie mówiąc o najgorszym.. ale powiedział o podłączeniu do tlenu i że jeżeli nie będzie poprawy, to będą musieli ją przetransportować do innego szpitala z respiratorem.. także nockę już miałam z głowy. Dopiero o 6 rano poszłam na noworodki się dowiedzieć, okazało się, że już jest ok, oddycha sama, saturacja w porządku, więc koło 8 przyjechała już do mnie. Z tego stresu pokarm kompletnie mi zaniknął, piersi oklapły, tam pewna laktoterrorystka męczyła nieźle, musiałam mała dokarmiać mm, ile mnie to stresu tam kosztowało... Ale wciąż walczyłam o karmienie piersią, wyszliśmy do domu dopiero w niedzielę, od poniedziałku mam już tyle pokarmu, że mam małe zapasy, plus nakarmione dziecko. Jesteśmy tylko na piersi. Dziś córcia ma dwa tygodnie, powoli się siebie uczymy, jednak ma różne humory, ostatnio ciężko jej było zasnąć, prawie cały dzień nie spała, to do cyca, to nie wiadomo co. Ja jeszcze miałam podwyższone CRP, dlatego m.in. zostaliśmy dłużej w szpitalu, wyszliśmy 21 marca do domu, brałam antybiotyk, tak naprawdę nie wiem dlaczego, czy to było przyczyną, że pojawiła się jakaś infekcja i wody poszły, czy przez to że wody poszły, coś się zadziało. Mam nadzieję, że chociaż ten antybiotyk coś mi zbił, a nie brałam bez sensu. No, to tak po krótce, jednak wrażenia mam średnie właśnie przez to, że tak naprawdę to mój 1 poród, który przeżyłam na dobrą sprawę sama. Sama na swojej sali, bez męża, bez obsługi szpitala na dobrą sprawę, bo na samą porodówkę trafiłam na samo "wypchnięcie" córki, gdzie mnie od razu przywitano, że butle z gazem też są puste, bo wszystko babki zużyły.. nie wiem czy bym chciała ten gaz, no ale sam fakt. Bóle krzyżowe były straszne, nie dawały postępu porodu ani rozwarcia, przeciwbólowa kroplówka też na nie nie działała. No namęczyłam się wyjątkowo, ale dla takiego małego cudu warto było. Pozdrawiam Was dziewczyny, o ile któraś dotarła do końca!
  3. Edytuje na wstępie, bo wpis zaczęłam tworzyć już parę dni temu i nie dokończyłam, trzeci raz podchodzę do niego :)Aggie ma rację, że teraz na początku tym bardziej ciężko się ogarnąć z czasem 🥴 Także jeszcze raz dziękuję za wszystkie miłe słowa! Pokrótce opiszę co tam się u mnie zadziało. Termin, którego się trzymaliśmy, to był 24.03, ostatnio miałam uczucie, jakby sączyły mi się wody, ale nie miałam pewności, może to wydzielina, może mocz? No i tak w poniedziałek trochę polatałam po mieście, po południu już ciężko mi było chodzić, brzuch ciągnął (dotąd myślałam, że poród nigdy sam nie nadejdzie, bo nie miałam żadnych skurczy poza pojedynczymi twardnieniami brzucha no i twarda długa szyjka). Był tydzień do terminu. Jeszcze wieczorem byłam w sklepie, ale nawet nie miałam siły chodzić, po powrocie umyłam się i leżałam i mąż mówi, że córka chyba się na świat pcha, a ja żeby mnie nie straszył nawet, bo nie jestem gotowa i w sumie myśląc o porodzie, to nie byłam nawet w części świadoma co mnie czeka. I tak leżąc, o 22.30 córka strasznie się tam rzucała w brzuchu, rąbnęło coś i poczułam jak się wody leją. Wtedy już nie było odwrotu. Ogarnelismy się i pojechaliśmy 35 km dalej do szpitala. Na wstępie oczywiście testy, mi i mężowi, 20 min oczekiwania gdzieś. Ale jego i tak nie wpuścili dalej tylko kazali czekać czy trafię na porodówkę, czy nie. Wybadali mnie, okazało się, że 1 cm rozwarcia jedynie i dopiero początek jakichkolwiek skurczy, które na ktg były słabe... Więc na normalną salę trafiłam gdzieś koło 2 w nocy. No i tym sposobem nadeszła najtrudniejsza doba w moim życiu.. Wody cały czas odchodziły, rozwarcie nie postępowało, rano było może z 1,5 cm.. później 2.. chodziłam co parę godzin na badanie na fotelu, co to był za horror, jak próbowali ogarnąć szyjkę masażem.. a z każdą godziną skurcze krzyżowe były coraz gorsze. Koło południa zaproponowali mi tą oxy, czego się bałam, bo skurcze już były mocne, a rozwarcia tyle co nic, a to też nie dawało mi pewności, że postęp porodu będzie.. oczywiście ostatnie ktg miałam koło 8 rano, później już nie, na dobrą sprawę nie wiedziałam, czy z malutką jest wszystko ok. Jak robiono mi USG przy przyjęciu i zapytałam, czy z dzieckiem jest wszystko ok (choćby czy serduszko bije), bo ruchy były bardzo słabe po odejściu wód, lekarka odpowiedziała, że czy z dzieckiem jest wszystko ok będzie mi mogła powiedzieć dopiero po porodzie, tyle. Co to za kobieta była.. na fotelu jak mnie bolało, to tylko usłyszałam chamskie: jak ja chce urodzić, skoro ona mnie nawet zbadać nie może.. cały ten wtorek był dla mnie psychicznie i fizycznie bardzo ciężki, byłam sama, bez męża, strasznie obolała przez krzyżowe.. w końcu koło 17 chciałam powiedzieć żeby podali mi ta oxy ale nie mogłam doprosić się lekarza do 20.. a to inny poród, a to coś. W końcu na badaniu wieczorem mówi, ze są 4 cm, podłączyli mi ktg i tak leżałam w bólach krzyżowych, w których szczytach wręcz wyłam z bólu w głos. A na mojej sali ze mną była już dziewczyna, która urodziła w południe tego dnia. Miałam wrażenie, że to nie będzie miało końca. Potem koło 23 zgłosiłam, że już nie daje rady, zbadali mnie, było 5 cm, zaczęła na skurczu masaż, myślałam, że zejdę, za chwilę mówi, że mamy 9 i jedziemy na porodówkę.. mąż miał do nas te 35 km, do tego mimo tego, że poprzedniego dnia robili mu test, to kazali mu robić jeszcze raz.. więc nie zdążył ani na poród, ani zobaczyć malutkiej, ponieważ okazało się, że ma problemy z oddychaniem, bo była mocno zaśluzowana i opita wodami, więc zabrali ją na obserwacje i leżała podłączona pod cepap. Ja widziałam się z mężem jedynie 2 minuty w windzie i tyle. Było mi bardzo przykro, niestety ponacinali mnie, poszyli, więc było ciężko, teraz już jest lepiej, trochę czasu minęło. Miałam nadzieję na znieczulenie zzo, ale jak widać nie było na co liczyć, 2 faza porodu 13 minut.. jednak jak już byłam na swojej sali po porodzie, to przyszedł pediatra z grobowa mina, że nie ma dla mnie dobrych wiadomości, w sekundę mnie zmroziło, od razu przyszło mi do głowy, że córci się coś stało, nie mówiąc o najgorszym.. ale powiedział o podłączeniu do tlenu i że jeżeli nie będzie poprawy, to będą musieli ją przetransportować do innego szpitala z respiratorem.. także nockę już miałam z głowy. Dopiero o 6 rano poszłam na noworodki się dowiedzieć, okazało się, że już jest ok, oddycha sama, saturacja w porządku, więc koło 8 przyjechała już do mnie. Z tego stresu pokarm kompletnie mi zaniknął, piersi oklapły, tam pewna laktoterrorystka męczyła nieźle, musiałam mała dokarmiać mm, ile mnie to stresu tam kosztowało... Ale wciąż walczyłam o karmienie piersią, wyszliśmy do domu dopiero w niedzielę, od poniedziałku mam już tyle pokarmu, że mam małe zapasy, plus nakarmione dziecko. Jesteśmy tylko na piersi. Dziś córcia ma dwa tygodnie, powoli się siebie uczymy, jednak ma różne humory, ostatnio ciężko jej było zasnąć, prawie cały dzień nie spała, to do cyca, to nie wiadomo co. Ja jeszcze miałam podwyższone CRP, dlatego m.in. zostaliśmy dłużej w szpitalu, biorę antybiotyk, tak naprawdę nie wiem dlaczego, czy to było przyczyną, że pojawiła się jakaś infekcja i wody poszły, czy przez to że wody poszły, coś się zadziało. Mam nadzieję, że chociaż ten antybiotyk coś mi zbija, a nie biorę bez sensu. No, to tak po krótce, jednak wrażenia mam średnie właśnie przez to, że tak naprawdę to mój 1 poród, który przeżyłam na dobrą sprawę sama. Sama na swojej sali, bez męża, bez obsługi szpitala na dobrą sprawę, bo na samą porodówkę trafiłam na samo "wypchnięcie" córki, gdzie mnie od razu przywitano, że butle z gazem też są puste, bo wszystko babki zużyły.. nie wiem czy bym chciała ten gaz, no ale sam fakt. Bóle krzyżowe były straszne, nie dawały postępu porodu ani rozwarcia, przeciwbólowa kroplówka też na nie nie działała. No namęczyłam się wyjątkowo, ale dla takiego małego cudu warto było. Pozdrawiam Was dziewczyny, o ile któraś dotarła do końca!
  4. Niestety, wciąż nie ma rozwarcia (stan na 13), bóle okropnie bolesne, nie daje rady, miałam kroplówki przeciwbólowe, też nic nie dały. Mam możliwość wziąć oxy, nie wiem czy się zdecydować, boje się, że sobie dowale, a nie pomoże.. ratunku, wymiekam
  5. Dziewczyny naprawdę jestem załamana, o 13 nadal bylo bez zmian, przy badaniu tak wrzeszczałam z bólu, że lekarz powiedział, że jak ja wytrzymam poród, że będą problemy.. a tak tragicznie mnie bolą skurcze jak najdą, już nie daje rady fizycznie, psychicznie, w nocy nic nie spałam, wody ciągle się sączą.. nie wiem co ze sobą zrobić
  6. Dziewczyny, wczoraj o 22.30 odeszły mi wody.. w szpitalu jestem od północy, dotąd skurcze coraz mocniejsze, ale postępu rozwarcia wciąż brak, jestem załamana... lekarka na fotelu na siłę chciała mi tą szyjkę ściągnąć, myślałam, że się wściekne z bólu, jak się darłam, a ona tylko do mnie, że jak ja urodzę skoro już mnie tak boli, że nawet zbadać mnie nie może... Boje się jak to będzie dalej
  7. Aga dziękuję za słowa otuchy. Właśnie dziś mówię do męża, jak będę się dobrze jutro czuła to pojadę do sklepu, a on, że mam nie jechać sama, bo co zrobię jak mi wody odejdą i już mnie nastraszył kurcze, najbardziej stresujący czas nadchodzi 🥴
  8. Dziękuję termin na 24.03, także jeszcze troszkę, chciałabym żeby troszkę szybciej nawet coś się ruszyło, nie wyobrażam sobie dalej tak chodzić po terminie, już mam dość mam nadzieję, że córcia nie odwali takiego numeru, teraz to już mam dwie obawy - jedna, że się kiedyś w końcu zacznie i co ja wtedy zrobię boje się tego momentu , a druga, że się nie zacznie i właśnie skończy się wywoływaniem.. głupie myśli latają po głowie
  9. Kolejny raz moja wiadomość się nie wyświetla i czeka na moderację, poprzedniej nie umieścili, nie wiem czy się doczekam, próbuje po raz kolejny dodać Ja należę raczej do takich control freaków, co to wszystko muszą mieć zaplanowane, pod kontrolą dlatego denerwuje mnie myśl, że nie wiem kiedy się spodziewać akcji, kiedy i jak się zacznie itd tym bardziej, że nie wiem co mnie czeka (1 poród..), do tego ta wariacka sytuacja obecnie Ja wczoraj miałam urodziny, córcia się nie pospieszyła, więc razem obchodzić nie będziemy niech jeszcze posiedzi, jeszcze ma czas. Byle nie za długo 🥴 chociaż ostatnie 3 wieczory strasznie się uaktywnia, aż się martwiłam, czy wszystko ok, bo ciągle się wierzga, przesuwa, rączkami chyba dźga, aż odczuwam te wszystkie ruchy " tam na dole", mam wrażenie, że zaraz sama wylezie tamtędy.. przy tych zwiększonych ruchach detektor pokazywał na jej tętno nawet 170, ale znowu w dzień jest ok, jej standardowa aktywność, tętno zwykle 130-140. Ale serio, aż mi nieprzyjemnie "tam na dole" podczas tych jej ruchów dość mocnych, czy to normalne, też tak odczuwałyście?
  10. Dziś już nie twardniał mi tak brzuch, ciężki, bo ciężki, ale nie taka skała jak wczoraj, mała rusza się dziś dość niewiele, tak w swoim stylu, bo właśnie nigdy nie była super imprezowiczką, co jakiś czas coś tam się wypchnie, przesunie, ale całkiem inaczej niż wczoraj było.. oby już więcej tak stresująco się nie działo Tak marzę właśnie o tym, żeby zobaczyć córeczkę, ucałować, przytulić, żeby wszystko było dobrze.. jeszcze trochę.. dziś 35+3 i jak tam Aga się czujesz? Faktycznie tyle przebojów z tą ciążą miałaś, ale my kobiety musimy mieć w sobie siłę żeby to wszystko przeżyć ..
  11. Tak myślałam żeby pojechać, jakby znowu się powtórzyło, to możliwe, że się wybiorę, bo stresu się trochę najadłam ale problem jest taki, że nie chce rodzić w moim mieście, tylko w innym, 35 km od siebie. Więc w razie takiego wyjazdu chciałabym też pojechać do tamtego szpitala, czy by mnie przyjęli na sprawdzenie, czy odesłali do mojego miasta skoro stamtąd jestem?
  12. Dziewczyny, ja wczoraj chyba gdzieś od 14 prawie cały czas miałam brzuch jak kamień twardy, ciężko aż było chodzić, a mała była wyjątkowo ruchliwa, ciągle się mieszała tam w brzuchu.. w nocy się uspokoiła, chyba zasnęła, teraz dopiero powoli coś tam się rusza, brzuch na razie lżejszy jak wczoraj, ale nie ukrywam, trochę mnie to zmartwiło, w sumie jeszcze miesiąc do terminu, czy to normalne, żeby aż tyle czasu brzuch byl spięty? Bywało, że się spinał, ale puszczał po chwili
  13. Tak, czytałam o tej lewej stronie. Ale nie sposób ciągle być na jednym boku, bo aż drętwieje biodro i wszystko razem znowu też czytałam, że jeśli my nie czujemy się źle, duszno, nie kręci się w głowie od leżenia np na plecach, to i dziecku nie powinno to przeszkadzać, że organizm dałby nam znać jakby było coś nie tak. Sama nie wiem co o tym myśleć. Najważniejsze, że już bliżej niż dalej 🥴
  14. Właśnie nigdy nie otrzymałam kuksańca w żebra ale na pęcherz przydusza czasem, więc wiem, że nieprzyjemne takie nagłe doduszenie 🥴 kurcze, no już coraz ciężej ta końcówka, najgorsze są noce, ani to dobrze spać, ani się wygodnie ułożyć i przekręcić.. jak na prawy bok się położę, to mnie jakoś tak skrabie od środka, nie wiem co jej tak przeszkadza..
  15. Ja mam termin na 24.03, a w sumie nie kojarzę, żebym kiedykolwiek dostała w żebra, a bałam się tego czasem czuję blokadę jakby głaz po środku, na wysokości żołądka, że nie mogę się zgarbić, więc pewnie jakaś nóżka tam blokuje, ale bezbolesne. Najgorzej boli obracanie się na łóżku, dół rwie plecy na wysokości piersi też bolą ciężka fizycznie końcówka
  16. Tak naprawdę jest już taki czas, że w sumie w każdej chwili coś się może wydarzyć. Choć po ostatniej wizycie lekarz mówił o szyjce, że twarda i zamknięta, że raczej nie zapowiada się na poród przedwczesny, ale to tam nigdy nie wiadomo co będzie. Oby tylko wszystko szczęśliwie się skończyło dla każdej z nas
  17. @Smoothiemaker co do mojego taty, to w poprzedniej ciąży w sumie po miesiącu odkąd wiedzieli, to straciliśmy tę ciążę, więc też za wiele czasu na interesowanie się nie było, jednak w sumie podobnie, jak powiedziałam co się stało, to mówił, że dlatego tak nie reagował na początku i nie dopytywał, bo było dość wcześnie itd... a tam takie gadanie, a teraz już prawie cała ciąża za mną i też nic. No przykre to jest .. jak widać w każdej rodzinie jest "coś". Jak to mówią, z rodziną najlepiej na zdjęciu, do tego dwóch różnych w dwóch różnych albumach
  18. Przede mną pierwszy poród i niestety jedna strata za mną, 21.03 dokładnie zeszłego roku, teraz mam termin na 24.03, z ostatniego USG wskoczyło 21 (już któryś raz), jakoś miałam takie przeczucie od samego początku tej ciąży, że przyjdzie mi urodzić tego 21, dnia, który tak bardzo znienawidziłam.. no ciekawa jestem jak to będzie, jeśli przyjdzie dotrzymać mniej więcej do terminu, kiedy to przypadnie..
  19. Właśnie miałam napisać to samo, że tak fajnie, że coraz więcej z Was ma przy sobie maleństwa ja marcowa, ale tak się w tym wątku zadomowiłam.. 24.03 termin, po ostatniej wizycie mała średnio trzy dni większa, niby wszystko ok dotąd, ale jakoś tak się wewnętrznie boje, że coś mnie nagle zaskoczy.. oby chociaż do "donoszenia". Choć jest mi coraz ciężej, w sumie nie mogę narzekać na całą ciążę, poza oczywistymi mdłościami na początku, później było ok, teraz już jak brzuch pokaźniejszy, to coś tam boli podbrzusze jak chodzę czy jak się przekręcam na łóżku, tak jak pisałam bolą mnie też kości łonowe jak trochę pochodzę czy się schyle.. oby jakoś przetrzymać i przetrwać ile trzeba. Mała niby miejsca ma mniej, a jak daje do wiwatu czasem.. choć też dotąd była raczej spokojna, u mnie też łożysko na przedniej ścianie, to ponoć amortyzuje ruchy. Ale ostatnio to naprawdę widać, że ma siłę na przesuwanie się i fikanie
  20. Ja się cały czas zastanawiam, czy brać zzo gdybym miała możliwość skorzystania. Trochę się boje ewentualnych skutków ubocznych, bólu kręgosłupa itd.. nie wiem
  21. Piękne historie, kiedy to jedna za drugą malutka istotka się pojawia na świecie powodzenia w tym szpitalu!
  22. Melissa, Aga - gratulacje dziewczyny! Trzymam kciuki żeby wszystko było dobrze z Waszymi córciami silne babki dużo zdrówka!
  23. Aneczka mój mąż też na własnej działalności, takim ludziom jak zwykle "się nic nie należy". Tym bardziej, że robi wykończeniówkę, więc też cholera wie jak to czasowo wyjdzie, często coś tam się przesuwa, a terminu jednak nie zaplanuje jeśli miałby być naturalny, wiadomo jak to jest. A znowu co, rozbabra komuś mieszkanie i też nie zostawi w połowie.. no nie wiem dlatego jak to będzie, nijak nie jesteśmy w stanie zaplanować, choć bardzo bym chciała żeby był z nami choćby na początku. Mieszkamy jeszcze z moją mamą, ale tak jak mówisz, co mąż to mąż. Razem chcemy się nauczyć naszego dziecka. Tym bardziej, że on jest z tych ludzi, dla których urlop nigdy nie istnieje.. ale tez czytałam coś takiego "Prawo jednak nie umniejsza roli ojca w odniesieniu do osób, które prowadzą własną działalność gospodarczą, ponieważ pomimo, że nie przysługuje im urlop ojcowski w rozumieniu przepisów Kodeksu pracy to jednak mogą oni przez okres 14 dni uzyskiwać zasiłek macierzyński z tego tytułu (art. 184 k.p. w zw. z art. 29 ust. 5a ustawy zasiłkowej). Warunkiem jest odprowadzanie składek na ubezpieczenie chorobowe." I dawno temu widziałam, że niby jakiś tam grosz się należy w zamian za to. Więc może, może.. A co do moich cukrów, byłam w czwartek u mojego prowadzącego i mówię, że się zmartwiłam, bo wyniki po obciążeniu w normie, a wyjątkowo na czczo wyszło mi 93, a to już ponoć poza normą, mimo, że dotąd były dobre wyniki, to on mi na to, że niepotrzebnie się denerwuje, że jest w porządku, że najważniejsze, że tamte wyniki się mieszczą w normach, a na czczo poziom i tak jest zmienny i zależy od wielu czynników. Nie mam skierowania do diabetologa ani nic z tych rzeczy. Z jednej strony się cieszę, ale z drugiej nadal mam wewnętrzne wrażenie, że jednak nie wiem czy to jednorazowo "coś nie pykło" bo ponoć i stres ma wpływ na wynik, a wtedy mocno się stresowałam tym obciążeniem jak je zniosę i czy nie zwrócę. Po prostu trochę bardziej się pilnuję i zwracam uwagę na to co jem, ograniczam słodkie, a na spokojnie pójdę za jakiś czas i sobie jeszcze raz powtórzę sama glukozę na czczo najwyżej i tyle, zobaczę co wyjdzie wtedy. Na następną wizytę nawet nie mam zaleconych badań krwi, bo miałam na tą wizytę, jedynie mocz, bo miałam przedostatnio. W moczu też nigdy nie miałam gkukozy ani nic
×