![](http://wpcdn.pl/kafeteria-forum/set_resources_2/84c1e40ea0e759e3f1505eb1788ddf3c_pattern.png)
![](http://wpcdn.pl/kafeteria-forum/monthly_2020_03/B_member_194010786.png)
Bounty90
Zarejestrowani-
Zawartość
398 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Reputacja
268 ExcellentOstatnio na profilu byli
Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.
-
Jedz do tej apteki niech sprawdza. Miałam podobna sytuacje w aptece klinicznej koło Invicta w Warszawie, ja nie zauważyłam tego tylko wydawało mi się, że jakoś drogo le myślę, może lekarz się pomylił już trudno. Po tygodniu dzwonili do mnie że kolega się pomylił i czeka na mnie zwrot, ponad 300zl. Także warto sprawdzić
-
Dziękuję za takie miłe słowa Nie wiem jeszcze jako będzie poród. Dziecko jest większe o trzy tygodnie, tzn było miesiąc temu. We wtorek po świętach mam USG, w czwartek wizytę i będzie coś więcej wiadomo. Lekarka mówiła że CC traktujemy jako ostateczność , bo jednak cukier mi skacze , nadciśnienie niby unormowane ale kto wie jak będzie dalej... No i fakt, że mam uszkodzony kręgosłup w miejscu gdzie wkłuwa się znieczulenie więc tylko narkoza wchodzi w grę. Mówiła że gdyby akcja zaczęła się wcześniej naturalnie, to żebym próbowała bo to naturalnie dla kobiety fizjologicznie i szybciej dojdę do siebie. Jeśli cokolwiek będzie nie tka przez cukrzycę, to wyjmują go bez pytania. Więc w sumie jestem w zawieszeniu i nie mam pojęcia, mam nadzieję że za tydzień będzie już coś więcej wiadomo
-
Rozumiem. Tak, taka sytuacja na pewno jest trudna. Ja miałam to a głowie jak dowiedziałam się że mamy sześć zarodków. I myślałam sobie jejku a co jak się uda? Co my zrobimy z nimi??? To są mega ciężkie sprawy...
-
Ten tydzień jest dla mnie trudny, chyba już każdy wielki tydzień ci roku taki będzie. . rok temu w Wielki Piątek dowiedziałam się, że beta spadła, odstawiłam leki... W Niedzielę Wielkanocną zaczęłam krwawić, cierpieć ból fizyczny i psychiczny... Jak wiele z nas tutaj... Jestem wdzięczna bardzo mojemu Aniołkowi, bo chociaż był że mną krótko, to uświadomił mi, że chce być jego mama, że nie jest ważne to wszystko co martwiło mnie wcześniej, że to tylko geny. Dzięki niemu, moja ciąża teraz była najbardziej wyczekana i wymarzona. Ta mała Fasola sprawiła, że moje myślenie o adopcji komórki, zmieniło się totalnie i mogłam spokojnie podejść do kolejnych prób. Co ciekawe przy wszystkich trzech transferach towarzyszyła mi ta sama przemiła położna, która za pierwszym razem przytulała mnie i trzymała za rękę gdy płakałam. Na drugim transferze powitała mnie z uśmiechem, powiedziała, że "dziś ma Pani odpowiedni humor na transfer" i tak dokładnie było, dzięki mojej dzielnej Fasolce gdzieś tam na górze
-
Domyślam się, że fragment z podchodzeniem do transferu z nadzieją na niepowodzenie odnosi się do mojej wypowiedzi. Cóż, ciężko na pewno to zrozumieć, nie będąc w danej sytuacji. Dla wielu osób ivf to już dramat i ciężkie przeżycie. Dla mnie te wszystkie badania, transfery, wizyty itd to nie problem żaden. Nawet to, że dziecko nie zostało poczęte aktem seksualnym. Nie, dla mnie problemem wtedy było to, że nie jestem zdolna mieć swojego genetycznego dziecka,że jestem nic nie warta jako kobieta. Że jestem pozbawiona czegoś naturalnego, co ma większość kobiet dookoła mnie - możności posiadania swojego dziecka. Ivf to nie tragedia, to trudna droga, która czasem trzeba przebyć by zostać rodzicem. Dla mnie tragedią było to, że dziecko nigdy nie będzie do mnie podobne, nie będzie miało moich cech. Jakieś tam może będą, bo dawczyni ma podobną urodę, ale wiecie co mam na myśli... Na sama myśl o tym, że gdybym miała dziecko każdy będzie mówił ooo a do kogo jest podobne, skręcało mnie wtedy na sali przed transferem w środku. Teraz tak nie myślę w ogóle. Ale wtedy, odczuwałam ogromny lęk. Adopcji nie rozważałam nigdy, ze względu na pewne sytuacje z adoptowana dziewczynka w mojej rodzinie. Może ciężko to zrozumieć, może wyjdę tu na osobę, która nie zasługuje na to dziecko bo nie chciała pierwszego transferu, ale w tamtym momencie moja depresja nałożyła się z hormonami, które zaczęłam brać a przez menopauze byłam z nich wyciszona i nagle uderzyły jak grom z nieba. Do tego doszedł lęk, co zrobię jeśli się uda? Czy to dziecko będzie widziało we mnie swoją mamę? Czy mnie w ogóle pokocha? Takie wtedy miałam myśli. Czy ja się w ogóle nadaje, żeby być jego mama? W niepłodności i decyzjach z nią związanych nigdy nie powinniśmy nikogo oceniać, ani mówić co powinna dana osoba zrobić w tej sytuacji. Dopóki sami nie znajdziemy się w identycznej, nie mamy prawa oceniać, zresztą nawet wtedy nie powinniśmy. Bo każdy z nas jest inny i ma inną psychikę. Każdy z nas inaczej to przeżywa i doświadcza.
-
Kochana, idź do psychologa. Daj sobie pomóc, nie zostawaj z tym sama. Ja żałuję bardzo, że nie sięgnęłam po pomoc,byłoby mi na pewno łatwiej albo podejść do kd, albo zrezygnować, ogólnie łatwiej pogodzić się z sytuacją. Kochana, ja z moim wtedy partnerem zerwałam, kiedy zrobiłam amh i okazalo się, że nigdy nie będę mamą. Że zostaje tylko dawstwo. Gdyby on wtedy się poddał, dziś nie bylibyśmy razem. Bo ja czułam się niepotrzebna, egoistką która zabiera ukochanej osobie szansę na rodzinę której on wyjątkowo pragnął. Czułam, że powinnam być sama, bo taka kobieta jak ja nie powinna nikomu zawracać głowy. Wtedy już powinnan iść do psychologa, żeby poradzić sobie sama ze sobą. Nie mam jeszcze synka, ale za jakieś 3-4 tygodnie ma być już na świecie
-
Dziewczyny ja przed podjęciem decyzji, że korzystamy z dawczyni przeszłam okropny czas... W sumie nawet nie przed podjęciem decyzji, a momentem w którym wiedziałam że już dla nas znaleźli kobietę i czy chcemy wpłacić pieniążki, żeby zaczęła stymulację do momentu transferu pierwszego. Wcześniej myślałam o tym na luzie, że to będzie moje dziecko itd, jaka to różnica. Kiedy dostałam telefon, że znaleźli dla nas kobietę przeszłam straszne załamanie... Czułam się nic nie warta, gorsza, będę musiała urodzić nie swoje dziecko, jelsi w ogóle nam się uda. Nie mogłam tego przetrawic, a jednocześnie zanim podjęliśmy decyzję o ślubie byłam zdecydowana i czułam się przez to jeszcze gorzej, bo wyszło na to że okłamalam męża, obiecałam mu, że podejdziemy do ivf z dawczynią i będzie super. A tu cztery miesiące po ślubie ją nagle, że nie chce i nie mogę i w ogóle... Czułam się podle... Że względu na wysoką fragmentację, mieliśmy minimalne szansę na zapłodnienie i rozwój do blastocysty, tak mówił nam lekarz. Braliśmy dodatkowe separację, żeby zwiększyć szanse. Przez ten cały czas ja tkwiłam w rozpaczy. Powinnam była iść po pomoc do psychologa, teraz żałuję, że tego nie zrobiłam. Jak dostałam telefon, że z sześciu komórek mamy sześć wysokiej klasy blastocyst, to w pierwszym momencie się ucieszyłam a potem nadeszła fala dołów... Od początku listopada do marca zwlekałam z transferem. Na zmianę tylko płakałam, wsciekalam się, wyłam... Chyba najgorszy czas w moim życiu. Czułam się jak inkubator, który będzie musiał nosić cudze dziecko... Chciałam już zrezygnować, oddać zarodki innej parze albo do badań, byle nie być w ciąży z żadnym z nich.. było ze mną bardzo źle psychicznie. Pewnie ciężko uwierzyć, bo większość z Was w dniu transferu jest radosna, pełna nadziei i podekscytowana..u nas tra sfer przypadł na początek covidu, jechaliśmy 650km do kliniki, a babka mówi, że mąż nie może wejść tylko ja. Wpadłam w taką rozpacz, uspokajały mnie pielęgniarki, przyszedł lekarz że spokojnie, to najwyższej klasy zarodek na pewno się uda. Nikt nie rozumiał, że ja nie płacze bo boje się niepowodzenia. Płakałam bo bałam się powodzenia... Dopiero w dniu pozytywnej bety płakałam że szczęścia i czułam że to będzie moje dziecko, tylko moje. Że nie jestem inkubatorem, tylko będę mamą. Szczęście niestetu nie trwało długo... Ale w końcu udało się za trzecim razem. Teraz myślę o sobie że jestem mamą tego dziecko. W kwestii pozostałych zarodków, to bardzo indywidualna kwestia. Wiem, że są pary, które bardzo czekają na AZ bo to dla nich jedyna szansa. My mamy dwa mrozaki, ale nie byłabym w stanie ich oddać... Nie mogłabym chyba żyć z myślą, że być może gdzieś w tym kraju żyje brat albo siostra mojego synka. Tylko genetyczna... Ale jednak... Mimo, że to nie moje geny, tylko męża i dawczyni, nie umiałabym chyba jakoś tego z głowy wyrzucić... Chylę czoła przed dawcyniami, dawcami i parami, które oddają innym zarodki. To ogromna odwaga, dobroć i danie komuś największego szczęścia. Ale mimo wszystko, ja bym nie umiała Myślę, że taką decyzję trzeba dobrze i długo przemyśleć. To bardzo ważna i poważna sprawa..
-
U mnie to samo. Pierwsze pobranie wyszły cuda wianki, lekarka dała mu takie same rady jak Milach j wszystko od tamtej pory elegancko.
-
Wiosenka kurde racja, ja źle daty odjęłam faktycznie wyniki nie są wielkie, ale do piątku jeszcze może się podciągnąć beta. Trzymam mimo wszystko kciuki
-
Witaj, ja w 6dpt miałam betę 12, a Ty masz 47 - moim zdaniem super. Gdyby wynik urósł o 100 procent za dwa dni to 28.02. miałabyś ok 100 a 01.03. masz 210. Moim zdaniem wynik jak najbardziej prawidłowy.plamienia mogą być od za małego progesteronu, powinnas przyjąć dodatkowo zastrzyk albo więcej luteiny, ile masz progesteronu zażywać? Progesteron kazali Ci zmierzyć? Zgłaszałas lekarzowi plamienie? Ja trzymam mocno kciuki, moja beta w 10dpt wynosiła 48, a dziś jest 30tydzoen ciąży, więc na spokojnie. Przyrost procentowo jest w porządku. Trzeba czekać i powtórzyć, albo w środę albo w piątek.
-
O masz corcie mojego wzrostu
-
Meggy witaj! Nie załamuj się, ja mam praktycznie zerowa rezerwę jajnikowa, mąż bardzo kiepskie nasienie, wysoka fragmentacja dna. Udało nam się z ivf z komórką dawczyni chociaż lekarz dawał nam małe szanse. Zawsze warto walczyć, nie można się poddawać. Spróbujcie na Twoich komórkach jak najszybciej, trzymam kciuki
-
Kup sobie kapsułki z olejem z nasion wiesiołka. Pomagają na zapalenie endometrium i pięknie przygotowują. Ja brałam dwa miesiące przez trzecim transferem, który okazał się tym cudownym
-
Bez dwóch zdań kup ciśnieniomierz i mierz trzy razy dziennie w domu. Mi u lekarza wychodzi 145-160/90-110. Bo wiadomo, czasem nie zdążę posiedzieć te 15minut przed badaniem, a takie jest zalecenie pomiaru w domu. Ja w domu na pięciu tabletkach dopegyt na nadciśnienie i teraz dołożono 1 metocard mam 130-135/75-85. W ciąży niebezpieczne jest ciśnienie powyżej 140/90, wtedy łożysko nie pracuje jak należy. Wydaje mi się, że najlepiej kupić własny ciśnieniomierz, to mały wydatek w porównaniu z kosztami, które niesie za sobą in vitro, bo szkoda byłoby zaszkodzić dzidziusiowi. Wysokie ciśnienie w ciszy prowadzi do porodu wcześniejszego i hipotrofii wzrostu dziecka. Dzieci rodzą się za małe. Dlatego tak ważna jest kontrola ciśnienia w ciąży.
-
Kochana, nie wyszło Ci takie duże ryzyko, więc się nie martw. Mi moją ginka powiedziała że już to nie zależy ode mnie. Preklampsja objawia się właśnie wysokim ciśnieniem więc warto to monitorować. U mnie ryzyko jest dużo wyższe bo 1:13. Chodzę co miesiąc do kardiologa, biorę na to ciśnienie za każdym razem wyższa dawkę (ciśnienie rośnie mi razem z dzieckiem). Będzie dobrze. Takie ryzyko jak np moje oznacza, że spośród 13 ciąż jedna zakończy się stanem przedrzucawkowym albo rzucawka. Moja przyjaciółka przez to przeszła, było ciężko. Ogólnie ciśnienie jakby Ci się pojawiało wysokie to wtedy łożysko nie pracuje jak należy. Acard ma poprawić przepływy w łożysku żeby dzidziuś był odżywiony i ładnie rósł Będzie dobrze