Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

zona_karolina

Zarejestrowani
  • Zawartość

    6
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Reputacja

0 Neutral

Ostatnio na profilu byli

Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.

  1. Nie widzę tego... kłóci się to z moją logiką. Potrafię być oszczędna i wiem, że dałabym radę za tą kasę ogarniać życie. Nie chcę jednak prowadzić życia z miesiąca n miesiąc, kiedy mamy lepszą opcję. Nie wyobrażam sobie również rezygnacji z pewnych dóbr ulotnych, jakimi są choćby podróże i czerpanie z wszelakiej kultury. Bez tego moje życie, wydaje mi się, stanie się ubogie. Co za tym idzie nie będę szczęśliwa z takiego stanu rzeczy. I ja się pytam czy dla niego to nie jest ważne? Niby mówi, że chce mojego szczęscia, ale nigdy nie pyta co by mnie uszczęśliwiło. Wydaje mu się, że jego decyzje będą dobre dla mnie i podejmuje je bez mojej ingerencji, a ja w takiej sytuacji mam poczucie jakby w ogóle mnie nie znał, albo jakby nie miało to dla niego znaczenia, że mnie to unieszczęśliwi. Powtarza, że rozwój osobisty jest dla niego najważniejszy, zwłaszcza w kwestii tej pracy marzeń, a ja nie powinnam bo ograniczać w tym rozwoju. Ponoć on się czuje zblokowany przeze mnie. I zastanawiam się czy to ja nie potrafię iść na kompromis czy jednak on ma z tym problem?
  2. Jeśli chodzi o spotkania z rodzicami, to zawsze powtarza, że ja mogę sobie do nich jeździć do woli, z tym, że on nie ma ochoty. Wcześniej sam wychodził z inicjatywą, po ślubie wszystko się zmieniło. Wyprowadzka do innego miasta faktycznie dotyczy większego, z tym, że praca za którą się rozglądał jest jego spełnieniem marzeń, ale na początek nie zaoferowano mu stawki większej niż ma obecnie. Dla niego jednak nie stanowi to problemu, bo jak w kółko powtarza pieniądze nie są najważniejsze, a mnie zdarzyło mu się nazwać "złotówą" sugerując otwarcie, że dla mnie tylko kasa się liczy. Oczywiście to jest nieprawdą. Mogłabym wyjechać do innego miasta, ale wychodzę z założenia, że jeśli zmienia się kompletnie swoje życie to zdecydowanie na lepsze, a nie gorsze. Oczywiście pieniądze nie są najważniejsze, ale sądzę, że jego podejście jest naiwne, bo życie w innym mieście będzie na pewno droższe, a faktycznie za jakiś czas będzie trzeba pomyśleć o powiększeniu rodziny, na co pieniądze też się przydadzą. Nie da się współcześnie o kasie nie myśleć i dziwi mnie w nim taka zawziętość w tej kwestii, bo zawsze narzekał na swoje poprzednie stanowiska pracy i zarobki. Podoba mi się pomysł z odkładaniem pieniędzy, przez najbliższy miesiąc jestem w stanie dbać o sferę domową z własnych pieniędzy jak do tej pory, jednak ze względu na chwilowy brak pracy w następnych miesiącach i tak żylibyśmy z jego pensji, dopóki pracy nie znajdę. Nie wiem ile to potrwa. Nie wiem też, jeśli dobrze Cię zrozumiałam, czy odkładanie pieniędzy dla sprawdzenia pozostając w obecnym mieszkaniu cokolwiek mu uświadomi i czy w ogóle zgodzi się na taki test. Pokój dla nas w domu rodziców jest, od czasu jego postawienia mama się śmiała, że przygotowali go dla przyszłych wnuków więc z tym problemu nie ma. Pytanie tylko czy chcialby tam nocować. Wszystko to jednak nie zmienia faktu, że nie chcę się wyprowadzać gdziekolwiek, czy to w obrębie tego miasta czy innego. Jestem bardzo rodzinna i bardzo przywiązuję się do ludzi i miejsca. A on chce żebym zmieniła swoje życie i w zasadzie siebie. Dla mnie to dużo, to duża zmiana, której obecnie się boję. Zwłasza z tym jego podejściem "nie ważne za ile, ważne, że razem i daleko od rodziców". Prawdę mówiąc on nawet nie starał się mnie przekonać jakimiś pozytywnymi dla mnie argumentami do takiej zmiany, tylko powiedział, że chce to zrobić i już. Odbieram to jako narzucanie mi swoich planów bez uwzględniania mojego zdania, zwłaszcza, że ubierał to w zdania typu "ja i tak to zrobię, a Ty albo pojedziesz ze mną, albo...". I trafnie to ująłeś/aś, że zbyt łatwo mu ustępowałam, a najgorsze jest to, że on nigdy tak naprawdę tych ustępstw z mojej strony chyba nie widział.
  3. Staram się...też nie jestem święta, mam swoje za uszami, ale nigdy nie podejmuję decyzji bez jego udziału. Boli mnie ta sytuacja, bo zachowuje się jakby wszystko się kręciło wokół niego. Nie mówię, że w każdej kwestii, bo potrafi być czuły i kochający i dba o mnie, nie mam z nim źle. Ale w tej kwestii mu palma odbiła. I nic nie dociera. Nie chcę się z nim rozstawać i boję się, że jeśli nie wyprowadze się z nim, to mnie zostawi. Choć z drugiej strony nie wierzę, że mógłby to zrobić. Aż tak mi zależy... Przyjaciółka doradza, że jeśli nie chcę tego robić, to powinnam mu podać dokładnie wszystkie swoje argumenty przeciw i powiedzieć, że chcę tu z nim zostać. Przeczekać kilka lat, odłożyć trochę kasy i wtedy iść na swoje i spłacać kredyt a nie obcych ludzi. Jest jednak 50 na 50% szans, że zostanie ze mną, a ja nie mam takiego twardego tyłka, żeby mu się postawić i czekać jak wróci. Bo podejrzewam, że i tak by wynajął to mieszkanie, tylko może po jakimś czasie zrozumiałby co stracił i wtedy by wrócił. Ale pewności nigdy nie ma i trochę się tego obawiam Coś mi się wydaje, że za długo był kawalerem i teraz trudno jest mu się pogodzić z tym, że o wszystkim powinniśmy decydować razem. Nie może się przyzwyczaić do tego że jego decyzje wpływają na moje życie i w tym przypadku dość negatywnie. Tylko dlaczego 32 letni facet tego nie ogarnia, a ja dużo młodsza i z pierwszym facetem na dodatek widze to w ten sposób...
  4. Oj ma kompleksy. I naprawdę starałam się być dla niego wsparciem, ale skończyły mi się pomysły. A od samego początku staram się, żeby w tym mieszkaniu czuł się jak u siebie. Zaproponowałam nawet delikatne, niewymagające dużego nakładu pieniężnego, zmiany w mieszkaniu, tak żeby czuł, że też coś do niego wnosi i tak żeby i jemu się tu podobało. Odeszło w niepamięć bez entuzjazmu, bo twierdził, że mieszkanie jest ładne...
  5. Zgodzę się z tym, ale jeżeli w tej chwili są dla niego dobrzy, to czy należy zmieniać nasze życie o 180 stopni wbrew temu, czego ja pragnę? Skoro mamy taką komfortową sytuację, że mieszkamy sami, to przecież w każdej chwili można to zmienić, zwłaszcza, że ja nie trzymam się kurczowo tego domu... A uciekać gdy jest dobrze...?
  6. Witam! Nigdy wcześniej nie zgłaszałam się o pomoc na fora internetowe, ale nadszedł moment, w którym czuję się naprawdę zdesperowana. Moim problemem jest, jak w tytule, kwestia mieszkania i generalnie relacje z moim mężem. Liczę na Waszą pomoc, bo nawet moja rodzina i przyjaciele załamują ręce. Nakreślę Naszą sytuację. Całkiem niedawno minęło pół roku od Naszego ślubu, który wzięliśmy w zasadzie dosyć szybko. Mój obecny mąż oświadczył się po niespełna roku znajomości, a ślub wzięliśmy niecałe 2 lata później. W sumie znamy się około 3,5 roku. Dodam, że mąż jest moim pierwszym partnerem i kiedy się poznaliśmy, to on zabiegał o mnie. Ślub wzięliśmy z miłości. Nie mamy i nie spodziewamy się na chwilę obecną dziecka. Dodam że mój mąż jest ode mnie starszy o 7 lat, a ja jestem osobą dość młodą- mam 25 lat. Do tej pory różnica wieku nie była dla nas żadną barierą, a wręcz przeciwnie. Teraz mam wrażenie, że swój wiek wykorzystuje przeciwko mnie, sugerując mi niedojrzałość i brak doświadczenia. Obydwoje jesteśmy jedynakami i pewnie to już wiele mówi, ale by nie popadać w stereotypy... mamy również dość silne charaktery. On przez swoje doświadczenia życiowe, które nie zawsze były różami usłane, ja pomimo, iż nie należę do osób pewnych siebie, to zawsze byłam uparta i dążyłam do osiągania celów. W naszym związku od początku pojawiały się kłótnie, ale o drobnostki, o jakie myślę kłócą się wszystkie pary. Nie była, zaskoczona oświadczynami, bo razem oglądaliśmy pierścionki, poza tym on wydawał się być zdecydowany na budowanie wspólnego życia z kobietą, a i ja tego pragnęłam pomimo młodego wieku. Po oświadczynach powoli zaczęliśmy planować ślub i wesele. W tych kwestiach też było parę nieporozumień i kłótni, ale w sumie szybko doszliśmy do porozumienia i całkiem sprawnie wypracowaliśmy kompromisy dotyczące organizacji imprezy. W tym dniu było trochę nerwowo, ale to chyba normalne, więc i to puściliśmy w niepamięć. Przed ślubem mieliśmy ze sobą zamieszkać i oboje tego pragnęliśmy. Moi rodzice od wielu lat planowali budowę domu. Budowa się przedłużała, ja poszłam na studia, w trakcie których poznałam męża. Na tamtą chwilę mieszkałam z nimi w domu rodzinnym, w którym mieliśmy dla siebie całe piętro z osobnym wejściem, które tato dostał od swoich rodziców mieszkających na parterze. Kiedy doszło do zaręczyn rodzice w zasadzie sami wyszli z inicjatywą, że oni skończą budować dom, a nam zostawią mieszkanie. Ja się ucieszyłam, bo kto by się nie cieszył w naszej sytuacji z tak dobrego startu w życie. Wtedy wydawało mi się to świetnym pomysłem i mąż mnie utwierdzał w tym przekonaniu. Mieliśmy razem zamieszkać około rok przed ślubem, jednak wiecie jak jest z budową - czasem z przyczyn od nas niezależnych ona się po prostu wydłuża w czasie. W ten sposób każde z nas mieszkało ze swoimi rodzicami (dodam że mieszkaliśmy od siebie ok 45 km) i zamieszkaliśmy razem w tym moim rodzinnym domu na 4 mies przed ślubem. Już wtedy odniosłam wrażenie, że on nie jest do końca zadowolony. Pytany jednak niewiele mówił, a na temat wspólnej przyszłości praktycznie nie rozmawialiśmy. Padły tylko słowa, zarówno od niego, jak i ode mnie, że to mieszkanie nie jest szczytem naszych marzeń i miejscem na całe życie, ale dobrym startem, żeby móc odkładać pieniądze na kupno własnego mieszkania lub domu. Moi rodzice, a zwłaszcza mama, mocno się zaangażowali w przygotowania do wesela, w związku z czym często u nas bywali. W domu mojego męża każdy żył osobno. Rodzice od czasów dziecięcych nie spali razem, a o jakichkolwiek uczuciach nie ma co mówić. Moi rodzice to zupełnie inna bajka. U nas wspólnie spędzało się przynajmniej niedziele. U niego każdy siedział w swoim pokoju i jego rodzice nigdy nie ingerowali w jego życie, zarówno w tym dobrym jak i w złym sensie. Nie był on zatem przyzwyczajony do częstego przebywania z rodziną i zaczęło go to lekko mówiąc drażnić. Sytuacja po weselu się zmieniła i bywali u nas naprawdę rzadko, z tym że on tego nie widzi i wciąż twierdzi, że moi rodzice nas nachodzą. On ma na tym punkcie obsesję. Obecnie mieszkamy razem ok 9 mies. Tato czasem wpada do swoich rodziców na parter i do nas wcale nie zagląda, choć mój mąż ma obsesję na tym punkcie, bo przecież w każdej chwili może wejść (nie robi tego). Dzwonią czasem czy mogą wpaść na kawę, albo czy my wpadniemy do nich na obiad. W tym roku byliśmy u nich raz i oni u nas raz. Jest im zatem przykro, że mąż nie chce z nimi przebywać. Nie rozumieją dlaczego tak się dzieje, ja do końca też nie, a że mają tylko nas to chcieliby widywać nas częściej niż kilka razy w roku, choćby na godzinę na kawę. Dodam, że przed ślubem mój mąż i moi rodzice mieli świetne relacje. Oni zawsze traktowali go jak syna, a on mi nawet zazdrościł takiego dobrego kontaktu z nimi, bo on nigdy takiego ze swoimi nie miał. Na weselu przesadził z alkoholem, nie spodobała się mu moja mina i na koniec imprezy się nieco pokłóciliśmy, on poszedł ochłonąć i zagaił go wtedy mój tato. Mąż nie lubi jak ktoś drąży temat, kiedy jest zły woli zostać sam i drażni go kiedy go zagaduję i zadaję pytania. Z tym, że mój tata nie musiał o tym wiedzieć i z troski zapytał co się stało. Ponieważ obaj przesadzili z alkoholem wyszła z tego kłótnia wszechczasów. Po weekendzie to tato wyciągnął do niego rękę. Uważam, że to nie w porządku, ale się nie wtrącałam. Stwierdziłam, że są dorośli i załatwią to między sobą i myślałam, że tak się stało. Jednak wtedy padły ostre słowa z obu stron i o ile tato wyrzucił te wspomnienia do kosza, o tyle mąż wciąż ma żal o to wszystko, choć uważam, że ponoszą co najmniej taką samą winę. Od tego czasu zarówno ja, jak i rodzice odczuwają dystans męża wobec nich. Doszło do takich kuriozalnych sytuacji, że mąż stracił ochotę ich odwiedzać i wgl się z nimi widywać, a kiedyś tato był niemalże jego przyjacielem. Miałam nadzieję, że wszystko się ułoży. Ale do rzeczy... Po ślubie mąż zaczynał czasem temat przeprowadzki, ale ja nie chciałam o tym słuchać, no bo jaki jest sens wynajmować mieszkanie za 2tys, kiedy tutaj płacimy tylko za rachunki max 500zł. W międzyczasie doszło parę innych rzeczy, o które zaczęliśmy się kłócić. Moi znajomi i rodzina zaczęli mi uświadamiać pod jakim ogromnym wpływem męża jestem i wkrótce sama zaczęłam to dostrzegać. Nie lubię się kłócić i starałam się tego unikać, ale złożyło się kilka sytuacji, aż w końcu pękłam i powiedziałam mu wszystko co mi się w naszym związku nie podoba. Zdaję sobię sprawę, że go zaatakowałam ilością tego wszystkiego i samym faktem, iż zrobiłam to w formie monologu, ale już nie wytrzymałam. Chciałam, aby to wszystko przemyślał, zobaczył z mojej perspektywy i żebyśmy razem o tym porozmawiali znajdując na wszystkie kwestie złoty środek (a chodziło o kwestie związane z rodzicami, ale też o to jak traktuje moją przyjaciółkę, o to jak się do mnie odzywa, o brak czułości, zbyt rzadki seks itp). Zapytałam czy potrzebuje czasu na przemyślenia i czy chciałby ten czas spędzić osobno. Zapytałam czy lepiej by dla niego było gdyby pobył przez jakiś czas u rodziców. Nie sądziłam, że potraktuje to tak serio, bo na drugi dzień spakował swoje rzeczy i po pracy pojechał do rodzinnego miasta. W międzyczasie miałam urodziny, na które zostawił mi prezent bez słowa w czasie swojej wyprowadzki, a w dniu urodzin nie chciał przyjechać, bo obawiał się ataku ze strony mojej i rodziców. Ostatecznie przyjechał, kiedy oni odjechali. Liczyłam, że coś zrozumiał i że zostanie, ale on znowu odjechał. Na dodatek poinformował mnie, że on chce się wyprowadzić, że od 1 kwietnia chce wynajmować mieszkanie w tym samym mieście i że chciałby abym ja zamieszkała z nim. Nie widzi problemu w tym, że nie pyta mnie o zdanie, tylko infomuje o tym co chce zrobić i oczekuje, że ja się dostosuję. Tak samo było miesiąc wcześniej, kiedy miał pomysł, żeby wyprowadzić się do innego miasta niby za pracą. Nie porozmawiał ze mną, że chce zacząć szukać pracy, tylko poinformował mnie w momencie kiedy miał mieć rozmowę o pracę w jednym z tych innych miast, na którą pojechał i to nie raz. I wtedy się dowiedziałam, że chce się przeprowadzić, a ja mam zrobić to z nim. Nic do niego nie dotarło. Nie usłyszałam, że mnie kocha, że mu zależy, że chce ze mną. Usłyszałam, że on chce wyprowadzki i już i liczy, że ja z nim to zrobię. Nie wytrzymałam i powiedziałam, że jeśli nie wróci do domu w dzień, kiedy wypadało pół roku od ślubu, to nie mamy o czym gadać. Wrócił. Porozmawialiśmy o rzeczach, na które mu zwróciłam uwagę i względnie doszliśmy do kompromisów, które zadowalały obie strony. Były to kompromisy słowne, które miał zweryfikować czas, ale zapowiadało się nieźle. Jednak wisienką na torcie była wyprowadzka, bo sądziłam, że skoro doszliśmy do porozumienia w kwestiach relacji z moimi rodzicami, to zmieni zdanie. Okazało się, że jest uparty bardziej niż myślałam i oświadczył mi, że w nowym tyg. jedzie oglądać mieszkanie i chciałby, żebym pojechała z nim. Sytuacja jest o tyle skomplikowana, że obecnie w kraju jest z nami ten koronawirus, przez który ja zostałam obecnie bez pracy (zlecenie). W międzyczasie okazało się, że pracę tracę na dobre, więc od połowy marca można powiedzieć, że jestem oficjalnie bezrobotna. Miałam już coś innego na oku i zapowiadało się super, jednak przedłużono proces rekrutacji i szkolenia ze wzgl na wirus. Mąż zarabia 3,5tys i według niego to wystarczy, żeby nas utrzymać i płacić za mieszkanie 2tys. Ja sobie tego nie wyobrażam. Do tej pory mieliśmy więcej pieniędzy, nie płaciliśmy za mieszkanie i na dodatek nic nie odłożyliśmy. Wiec nie wiem jak on sobie wyobraża żyć za taką kwotę. Poza tym taka przeprowadzka jest bez sensu skoro obecne mieszkanie będzie stało puste. Kolejna rzecz jest taka, że chcieliśmy mieć dzieci. Mówię w czasie przeszłym, bo odkąd jesteśmy małżeństwem mąż o tym nie mówi, a zapytany odpowiada, że na dzieci trzeba mieć pieniądze. Ja się pytam kiedy będziemy je mieli, jeśli chce zrobić taki krok? Oczywiście po tym wszystkim na pewno dostanę pracę i tak da się żyć, ale dlaczego mamy rezygnować z w miarę dobrego poziomu życia na rzecz gorszego, tylko dlatego, że on ma taki kaprys? Zwłaszcza, że wydaje mi się, iż on sam przywykł do względnie dobrego poziomu życia. Poza tym oboje lubimy podróżować i czerpać z kultury, a za to wszystko się płaci. I on chce wszystko rzucić, bo ma jakiś kaprys, że nie chce tu mieszkać... On kompletnie nie liczy się z moim zdaniem w tej kwestii zwłaszcza. Moje argumenty uważa za banalne i zawsze je zbywa. Ja nie chcę tej przeprowadzki. Wolałabym zacząć oszczędzać, albo odkładać tą nadwyżkę pieniężną, jaką będę miała na umowie o pracę (bo na zleceniu nie zarabiałam dużo ok 1300zl - pół etatu), na wkład własny do kredytu na własnościowe mieszkanie czy dom. A nie oddawać obcym ludziom tyle pieniędzy, skoro mamy gdzie mieszkać... Nie wiem jak mam go przekonać. On ma takie podejście, że cokolwiek zdecyduje, to ja powinnam iść z nim. Dodatkowo uważa, że nie mam własnego zdania i że nie odcięłam pępowiny. A ost na temat obecnego mieszkania wyraził się tak, że on się czuje utrzymankiem moich rodziców i że nie chce za pare lat wysłuchiwać, że tu mieszka za darmo. Że on nie czuje się mężczyzną w tym domu. Nie wiem dlaczego jest tak uparty, egoistyczny i zapatrzony w siebie. Moi rodzice zawsze traktowali go jak syna, a dla mnie jest ważniejszy niż oni. Chciałam nawet pójść mu na rękę i się wynieść z nim jak ucichnie sprawa z wirusem i jak dostanę pracę, żeby mieć jakieś zaplecze finansowe. Ale dzisiaj doszłam do wniosku, że zrobię to wbrew sobie. Wszyscy dookoła uważają, że on próbuje mnie odciąć od rodziców i że i tak będzie dążył do wyprowadzki do innego miasta, czego również nie chcę. Nie wiem co mam zrobić, bo kocham go i chcę z nim być, ale uważam, że wyprowadzka nie ma sensu pod względem finansowym, zwłaszcza jeśli w niedalekiej przyszłości mielibyśmy założyć rodzinę, dodatkowo ja myślę o własnej działalności a na to też trzeba mieć pieniądze. A on w kółko mówi, że realizacja własnych celów i samorozwój są dla niego najważniejsze, a moją działalność mogę prowadzić wszędzie. Wiem że też mnie kocha, ale jeśli idzie do celu po trupach, to po co się ze mną żenił? Pomóżcie proszę...
×