Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Nomfajnie

Zarejestrowani
  • Zawartość

    3
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Reputacja

0 Neutral

Ostatnio na profilu byli

Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.

  1. Cześć. Chciałabym się poradzić czy mam iść w to, czy zrezygnować. W sensie, poznałam mojego aktualnego chłopaka, ogólnie po jakimś czasie dowiedziałam się, że ma własne mieszkanie, niezbyt duże. Na moje oko gdzieś z 40m^2 około. Ale ważne, że własne. I po paru miesiącach związku, zaproponował wspólne mieszkanie. Ogólnie wahałam się od początku, bo jeszcze z nikim tak nie mieszkałam, jedynie z rodzicami lub w akademiku, a on już miał ex dziewczynę, z którą tak mieszkał. Ogólnie to wiem, że ma kredyt do spłacenia i sobie trochę narobił długów, no ale daje radę ogarniać i się wyżywić do końca miesiąca i mieć tam na jeszcze swoje wydatki. No i właśnie, chodzi o to, że chciałabym też mu pomóc, w sensie płacić z nim też opłaty za prąd, wodę itd, jakbym już miała tam mieszkać. Kupować jedzenie, gotować, dbać, wiadomo. I ostatnio rozmawiałam z nim na ten temat i powiedział, że wymyślił kwotę, co miesiąc, jaką bym miała płacić jak się wprowadzę... No to go poprosiłam, by mi powiedział, bo to dla mnie ważne. On mi nie chciał powiedzieć, twierdząc, że "jeszcze się zrażę i nie przeprowadzę ostatecznie przez to", odpowiedziałam, że no mam prawo chyba wiedzieć? Że zamierza mi powiedzieć po fakcie, jak się wprowadzę? Przez ten argument mi wyznał, że miesięcznie 500zł. Myślę sobie, okej, dupy mi nie urwie chyba. Z tym, że no, tak się dziwnie czuję, że miałabym z nim dzielić łóżko, kupować jedzenie też i w ogóle, a mam wrażenie, że miałabym za dużo dopłacać, kiedy jego EX dziewczyna nie płaciła tyle, tylko dzielili się po równo. Ogólnie mi nie żal jakoś płacić, wiadomo, za akademik już więcej płaciłam, ale nooo... tak nie wiem, dziwnie się czuję, jakby chciał na mnie zarobić, albo może to ja przesadzam i mi się wydaje, dlatego piszę ten post. Dodam jedynie, że ja się jeszcze uczę i zamierzam uczyć (mam 22 lata) I przez przeprowadzkę też musiałabym sobie znaleźć pracę, bo to inne miasteczko. I obawiam się też, że nie podołam, przez koronę zamkną niektóre miejsca pracy itd, a teraz mam aktualnie stałą i na zarobek nie narzekam, mimo, że mieszkam sama i płacę za wynajem też, chodzę do szkoły zaocznie itd. On 28 lat, ma stałą pracę i w sumie niczym innym się nie musi przejmować. I nie wiem właśnie czy zostać przy tym, co mam, czy zdecydować się na "taki" układ. Po prostu mi jest jedynie przykro, że z była dziewczyną płacił rachunki na pół, a ze mną jest inaczej...
  2. Nomfajnie

    Co myślicie o tej sytuacji?

    No już nie mój. No właśnie taki nie był, zawsze ułożony był i dobry. Nie wiem, co mu się stało. A fakt. Historia zagmatwana, też uważam, że jest jak ze słabej telenoweli...
  3. Hej :) Mam 22 lata. 7 lat temu poznałam pewnego chłopaka, od razu się ze sobą bardzo zżyliśmy, było super, świetnie się dogadywaliśmy. Oczywiście czasami się kłóciliśmy, jak to w związkach. W tamtym roku, na początku września pokłóciliśmy się bardzo, ale to bardzo, że oboje z nas myślało, że to już koniec. Po miesiącu się odezwał ode mnie i okazało się, że ma nową dziewczynę, że znalazł w ciągu tego miesiąca. Ja zrozumiałam, że mi na nim zależy, więc mimo tego starałam się walczyć o niego :) Z tego powodu postanowił z nią pogadać i wiecie co? Ona mu powiedziała, że nie będzie na niego czekała i go zostawiła. Z tego powodu znowu wróciliśmy do siebie, ale nie na długo - po półtorej tygodnia jakoś, jak już było wszystko okej, dowiedziałam się ogólnie, że ona się leczy psychiatrycznie, ma jakieś tam problemy ze sobą, do tego jakieś torbiele na jajnikach czy coś takiego. I właśnie po półtorej tygodnia okazało się... że ona może być z nim w ciąży i dlatego (że niby zaszła w ciągu tego miesiąca, odkąd się zaczęli spotykać) i za nią polazł i mnie odstawił od razu. Sytuacja wyglądała tak, że były 4 testy pozytywne, jeśli chodzi o ciążę, ale nie było potwierdzenia od lekarza czy owa ciąża jest. Ja stwierdziłam, że to definitywny koniec i tak i że zaczynam nowe życie, bez niego. Było okej, odizolowałam się, ale on nie dał o sobie zapomnieć - z tego, co wiem, to mnie potrzebował. Okazało się w końcu, że jednak nie jest w ciąży, kiedy poszła do tego lekarza. Bardzo mnie ucieszył ten fakt, że nie zmarnował sobie życia wtedy z tą dziewczyną, z którą ledwo zaczął kręcić, a już, że niby w ciąży... zaczął z nią chodzić. Twierdził, że ona sobie bez niego nie poradzi, a że ja jestem silna i sobie dam radę sama, a nią się musi opiekować. I no okej, zaakceptowałam to, dałam sobie spokój, kiedy to w grudniu ogólnie odwiedził mnie i powiedział, że mnie kocha i takie tam. I ja naiwna uwierzyłam. I zrobiłam sobie znowu nadzieję, mimo, że zamknęłam ten rozdział. Mówiłam mu wtedy, że w takim razie musi wybrać, że albo ja, albo ona. On na to, że "nieee, że jest chora, ma torbiele, bierze tabletki przeciwdepresyjne, jak wyzdrowieje to z nią zerwie, a na razie go potrzebuje". Zaufałam mu w tej kwestii, stwierdziłam, że dam sobie szansę i poczekam na niego. No i parę miesięcy ogólnie minęło, nadszedł marzec, ja naciskałam sporo, że im dłużej z tym zwleka, tym gorzej. I wymyślił taki sposób, pod koniec marca, że da sobie spokój na miesiąc z nami obiema, że musi odpocząć. Jak dla mnie to był lichy pomysł od początku, no bo co by ten jeden miesiąc miał zmienić? Ale okej, tak się stało. Nie odzywałam się. A on wytrzymał krótko, jakoś po 5 czy 6 dniach się do mnie odezwał. I nic nie wyszło z jego pomysłu przez to. Powiedział mi tylko, że teraz prawie z nią kontaktu nie utrzymuje, tylko ze mną. Przyszedł maj. Chciał ze mną spędzić majówkę (a nie z nią) i mnie odwiedził. Było wszystko okej, zapewniał, że mnie kocha i że w przyszłym tygodniu, po majówce z nią zerwie, a my się będziemy starać być razem, zamieszkać razem i tak dalej. Że zmieni całe środowisko dla mnie i tak dalej. Minęła majówka. I nadszedł dzień, kiedy właśnie miał z nią pogadać. I wiecie co się okazało? Że dziewczyna jest w ciąży. Chciał z nią skończyć, a za to dowiedział się, że znowu będzie ojcem. Dobiło mnie to znowu strasznie. Okłamała go i powiedziała mu, że lekarz się pomylił i przypisał jej tabletki psychotropowe na depresję, które weszły w reakcję z tymi antykoncepcyjnymi (nie wiem, ile dziewczyna ma lat, wydaje mi się, że jest młodsza ode mnie). Ja mu powiedziałam, że to niemożliwe, że takie coś się stało i że albo nie jest w ciąży, albo wcale tych tabletek nie brała. I się ostatnio dowiedziałam właśnie, że miałam rację, że to nie wina lekarza, tylko że ona dorwała jakieś leki nie konsultując tego z NIKIM i weszły w reakcję z tymi antykoncepcyjnymi. I że tym razem była u lekarza, że zaszła w marcu, 6 tydzień i mu pokazała zdjęcie USG. Dla niego jest najważniejsze jego dziecko teraz, dlatego z tego powodu znowu mnie odstawił, ale nie potrafił ze mną na dobre zerwać kontakt. Ja to musiałam zrobić. On twierdzi, że mnie dalej chce i kocha. Ogólnie to jego rodzice są za mną (jego rodzice nawet nie poznali jeszcze tej dziewczyny), jego rodzice strasznie mnie lubią, uważają jakby mnie znali całe życie i mają nadzieję, że to kolejna jej zagrywka i że nie jest w ciąży. Jego tata jest pewny, że nie jest w ciąży, że parę miesięcy temu też miała być, a nie była i że teraz znowu nie jest. Ja tam nie wiem, w końcu jest zdjęcie z USG... I jego rodzice to twierdzą, że jak nie będzie w ciąży, to jest to definitywny koniec z nią, że ona go nie może tak straszyć. Ogólnie jego rodzice to bardzo dobrzy ludzie, bardzo ułożeni. Ta dziewczyna ogólnie mega jest zaborcza wobec niego, jakby mnie spotkała, to by mi wydłubala oczy. Z tym chłopakiem nie mam kontaktu na ten moment od paru dni, ogólnie to się pokłóciliśmy - wiadomo. Wiem ogólnie, że raczej mnie chyba teraz nie lubi. Przynajmniej takiego udaje. Nie wiem, nie wiem kompletnie, co myśleć. Już zaczęłam sobie szukać kogoś do rozmowy :) Niestety się jakoś z żadnym innym chłopakiem nie umiem dogadać zbytnio, może potrzebuję czasu, może to kwestia czasu, nie wiem. Może za parę lat znajdę jakiegoś, z którym tak samo się będę dogadywać. Więc na ten moment sobie odpuszczam chłopów - nic na siłę. Próbuję sobie też znaleźć zajęcia, by o nim zapomnieć. Szkoda trochę, bo znaliśmy się bardzo długo, bardzo się zżyliśmy, czasami o nim myślę pod kątem "co by było, gdyby...". Dużo faktów pominęłam, też tych trochę mniej istotnych, ale nie chciałam, by ten post był bardzo długi. Jego rodzice sami go nie poznają, był zawsze odpowiedzialny. Też go sama nie poznaję... Zrobiłam błąd, że uwierzyłam w jego "miłość" jeszcze raz. Jego rodzice mają nadzieję, że on będzie ze mną. Żeby płacił na to dziecko czy coś. Ale że najpewniej nie jest w ciąży. Ale... nawet jakby nie była w ciąży, to sama nie wiem czy bym chciała znowu w to brnąć. Musiałoby znowu minąć dużo czasu, aż zaufam jeszcze raz. Ogólnie to moja mama choruje, ma nawroty raka i czeka na histopatologię. Ojca nie mam. Babci i dziadka też nie, zmarli oboje w tym roku. Z rodziną moją nie mam kontaktów. Jestem zdana sama na siebie od zawsze i teraz też. Więc jest mi ciężko też trochę. Bo jestem zupełnie sama teraz. Co o tym wszystkim sądzicie?
×