Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Boomerang

Zarejestrowani
  • Zawartość

    4
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Reputacja

0 Neutral

Ostatnio na profilu byli

Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.

  1. Tak, tak, już słyszałam, że mi odwaliło, że jestem nienormalna zaraz po tym gdy to przerwalam w ten drastyczny dla niego sposób. Najbardziej zdumiewały takie opinie od tych osób które wydały je wiedząc że jest problem z narkotykami. To jakby mi powiedzieć, że powinnam akceptować jego nałóg, zmienione zachowanie i przyzwalac na to. No i jak Ja mogłam go tak potraktować, jaką jestem ..., jaka wredna.... Nikt z bliskich osób , nikt z jego najbliższej rodziny nie pomógł nam kiedy prosiłam i dawałam znać że jest problem. Każdy, łącznie z rodziną umył ręce. Ale to ja jestem najgorsza
  2. Chyba nie ma innego wyjścia jak zaakceptować. Chociaż akceptacja tego , że kochana osoba popadla w nałóg z którego nie chce wyjść -bo to jest przyczyną wszelkiego zła w tej relacji- jest trudne. Trudno przestać kochać. Wiem, wiem, współuzależnienie itd... tak, oczywiście. A o poziomie sposobu rozstania ... Wiem, słabe ale to już była desperacja, jedyne dostepne rozwiazanie przerwania blednego kola. Już nie byłam w stanie wyobrazić sobie żeby przekroczył choc raz naćpany próg naszego domu.
  3. No racja, nie pisze wszystkiego bo trudno streścić kilka lat w paru linijkach. To nie żadna schiza a wynik, końcowy efekt wieloletniej mojej walki z jego uzależnieniem i - co za tym idzie- walki z jego "potworem". Oczywiście przegranej walki. Zamknęłam drzwi gdy wiedzialam po co wyszedł.... Już miałam dość.
  4. Nawet nie wyrzuciłam, zwyczajnie zamknęłam drzwi za nim gdy wychodził do sklepu. Nie otworzyłam gdy wrócił. Dlaczego tak?Nazbierało się przez ostatnie 2 lata , ze wspólnych 12. Jak do tego wracam to wydaje mi się że było mi już wszystko jedno jak, chcialam tylko żeby on poprostu zniknął. Czułam się jak w pułapce . Wszystko się między nami popsuło - nie, nie samo, to mysmy do tego doprowadzili wspólnymi siłami. Zapomnieliśmy o sobie, zaniedbywalismy siebie wzajemnie, gdzieś, w którymś momencie zatracilismy się i nagle już zmierzalismy tylko do upadku. Wtedy , pół roku temu, sądziłam, że w czasie poprzedzającym jego wyrzucenie starałam się o ratowanie naszego związku a całą winą o jego rozpad obarczyłam jego. Tyle lat, dwoje dzieci i przeszliśmy tyle że wydawało mi się że nikt i nic nie moze nas zniszczyć. Okazało się że największymi wrogami tej miłości jesteśmy chyba my sami. Czy jesteście w stanie pojąć jak przerażającym lękiem byłam ogarnięta gdy mężczyznę którego kocham i przy którym czułam się niegdyś bezpieczna nagle się boję? Bałam się jego wzroku, milczenia, ignorowania. Przez ostatnie dni, bałam się spać, bałam się jego obcości i nie wiem skąd wziął się lęk, że on mógłby mnie poprostu zabić. Nie mogłam się opedzić od tego strachu, on mnie paralizował, ja nie wiem skąd on się wziął, skąd taka myśl, to było jak przeczucie a zamknięcie drzwi potraktowałam jako przywrócenie bezpieczeństwa. Dzisiaj, tęsknię za nim, za nami. Bardzo przeżywam ta stratę i żałuję, że odebrałam nam szansę. To ja nie dałam nam szansy. Wybrałam drzwi zamiast powiedzieć mu że stoimy pod ścianą, że nie umiem z nim być ani chwili dluzej i że to jest ostatni moment abyśmy mogli uratować nasz związek. I żałuję, że nie powiedziałam, a tym bardziej że nie pozwoliłam mu zddcydowac. Dziś, kocham go tak samo jak przez te wszystkie lata. Ale jego już nie ma.
×