Jestem kobietą, mam 25 lat. Nigdy nie usłyszałam, że jestem piękna, nigdy żaden facet się o mnie nie starał (pomimo tego, że jestem w związku i mam dziecko, ale o tym za chwilę). Nawet dla najbliższej rodziny zawsze ocena mojego wyglądu brzmiała "ehhh, phi" za to ciągle słyszałam komentarze o mojej mamie, która była bardzo atrakcyjna i zawsze miała powodzenie. Nawet ona często wspominała, że kiedyś miała szansę brać udział w wyborach miss, a ja marzyłam, że kiedyś będę miała taką figurę jak ona. Niestety w miarę dorastania moje marzenia zostały zweryfikowane, bo byłam niska, chuda i bezkształtna. Za mały biust i krzywy po złamaniu nos byłam ciągle wyśmiewana, tak jakby to była moja wina. Moja nieśmiałość i aspołeczność rosła tak bardzo, że w liceum nie byłam w stanie nawet powiedzieć "cześć" kolegom z klasy co oni pewnie odbierali jako zarozumialstwo. Natomiast ja nie czułam się godna tego żeby ktokolwiek ze mną rozmawiał. Pod koniec liceum zainteresował się mną pewien chłopak chociaż on też od początku "w żartach" wytykał mi moje mankamenty. Szybko zakochałam się w nim bez pamięci i zaszłam w ciążę biorąc za pewnik to, że jest on moją jedyną szansą na jakikolwiek związek. Nie zwracałam uwagi, że on nie miał nawet skończonego gimnazjum, wywodził się z lekko patologicznej rodziny i stawiał mi abstrakcyjne warunki, których sam się nie trzymał. Miał obsesję na punkcie mojego dziewictwa (przynajmniej sam też był prawiczkiem), traktował mnie po prostu jak przedmiot, który miał spełnić jego wizję o idealnym związku. Kiedy jednak coś mu nie pasowało do jego wyobrażeń to zaczynał się na mnie mścić i celowo upokarzać. Wynalazł mi mnóstwo kolejnych kompleksów, o których wcześniej nie myślałam, a sam ciągle oglądał się za innymi nawet w mojej obecności. Po urodzeniu dziecka przybrałam trochę ciała i zaczęłam wyglądać lepiej jednak moja samoocena spadała coraz niżej.
Obecnie nasze dziecko jest już duże, a wspomnienie tego związku jest po prostu piekłem, w którym nadal żyję. Pomimo tego, że kończę prestiżowe studia do tego mam wiele pasji i faktycznie jestem silną i ambitną osobą (patrząc obiektywnie) to nadal czuję się jak śmieć. Patrząc w lustro raz widzę atrakcyjną kobietę, a raz potwora niegodnego miana człowieka. W przerwach od nauki wysłu...ę od "cudownego" męża, że jestem dzi/wk/ą, albo obojnakiem. Pozwalam sobie na to, bo po prostu nie mam jaj żeby zakończyć tą farsę, jestem frajerką. Ludzie leczą sobie na mnie swoje własne kompleksy, a ja im na to pozwalam i to jeszcze bardziej umacnia mnie, że przekonaniu, że jestem śmieciem. Nawet nasza dawna wspólna znajoma robiła mi uszczypliwe uwagi, że powinnam cieszyć się z tego, że mój facet mnie zechciał. Jestem zerem, przegrywem i gó/nem. Często marzę o śmierci i wymyślam różne scenariusze (najbardziej chciałabym zostać przez kogoś zabita). Wiem, że jedyną osobą, która mnie kocha jest mój syn i wiem też jak bardzo go krzywdzę swoją samooceną i biernością.
Przepraszam za ten rzyg, po prostu chcę to z siebie wyrzucić. Jestem śmieciem, zerem i nikim, choć chciałabym przestać nimi być. Wiem, że gdybym była tak atrakcyjna, cwana i pewna siebie jak inne kobiety to moje życie byłoby bajką.