Odkąd pamiętam, wszystko robiłam dobrze. Byłam grzeczną dziewczynką, rodzice nie mieli ze mną żadnych kłopotów. Miałam same piątki i szóstki, w szkole wygrywałam konkursy. Na studiach też miałam świetne oceny i wszyscy mnie chwalili. Na praktykach dostawałam jako jedyna szóstki. Moje prace dyplomowe promotor uznał za wybitne. Napisałam doktorat i ten doktorat też i promotor, i recenzenci uznali za wybitny. Wszyscy mnie zawsze lubili i zachwycali się tym, jaka jestem miła, dobra i mądra. Dwaj mili faceci się we mnie zakochali.
ALE:
Nigdy niczego nie dostałam. Rodzice zawsze woleli brata. W szkole najbardziej wychwalający mnie nauczyciel skłonił mnie do pójścia na studia, po których nie ma gwarantowanej świetnej pracy. Na tych studiach byłam wybitna, na praktykach byłam wybitna i nikt mi nie zaproponował pracy. Musiałam ją sobie znaleźć i nie było łatwo, a teraz pracuję, lubię to, ale nie mam szans ani na karierę, ani na duże zarobki. Nie mówiąc o tym, że mimo wybitnego (nie chwalę się, raczej żalę, że tak go określano i nic) doktoratu nie zaproponowano mi pracy na uczelni. Wszyscy mnie lubią, ale jak przychodzi co do czego, to na nikogo nie mogę liczyć - i gdybym sama nie inicjowała spotkań ze znajomymi, to sczezłabym w samotności. Dwaj fajni faceci byli we mnie zakochani, czaili się miesiącami, ale w końcu chyba uznali, że nie, jednak nie jestem warta zachodu i tak po prostu niczego nie zrobili. A ja jestem nieśmiała i nie potrafię zrobić pierwszego kroku, zresztą nie byłam w ani jednym, ani drugim zakochana - i w ogóle nigdy w nikim (chyba jestem aseksualna albo aromantyczna, sama nie wiem), ale chętnie poszłabym na randkę, gdyby ktoś się mną zainteresował, może coś by z tego wyszło.
W każdym razie - skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?
Nie oczekuję od życia, że wszystko dostanę na złotej tacy. Ale czegokolwiek się tknę, staram się to robić dobrze - i nie osiągam sukcesu. W czym tkwi problem? Tylko w tym, że życie jest złe i niesprawiedliwe, a ludzie to szuje? Ma ktoś tak?