Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Mirka93

Zarejestrowani
  • Zawartość

    1
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Reputacja

0 Neutral

Ostatnio na profilu byli

Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.

  1. Temat dawno założony, ale pozwolę sobie opisać tu historię mojego dzieciństwa i może to komuś pomoże, że nie jest sama i mimo wszystko, kiedyś można żyć inaczej. Większość życia przeżyłam ze świadomością, że jestem złym, beznadziejnym dzieckiem, człowiekiem. Moje myślenie zmieniło się, kiedy zobaczyłam jak żyją i traktują się inni ludzie, często nawet ci najbiedniejsi i można powiedzieć, że żadne alfy czy omegi. A już kompletnie zrozumiałam, że to nie była moja wina, odkąd sama mam dzieci. Wychowałam się w tzn. dobrym domu, co niedziela kościół itd. Przed obcymi, w pracy pełen teatr, a w domu dramat. W pewnym momencie nie mogłam już na to patrzeć, jak można być tak zakłamanym. Moi rodzice od zawsze uważają się od lepszych od innych, całe życie krytykują wszystkich wokół, często oczerniają i kłamią. Z tego powodu nigdy nie miałam bliższego kontaktu z rodziną, ciotkami, kuzynami- nie utrzymywali nigdy z nikim bliższych kontaktów, bo wszyscy są źli, więc wiecznie byliśmy sami, czasem tylko od święta z dziadkami, albo rodzeństwem rodziców. Dziś już wiem, że to z nimi nikt nie chciał przebywać. Nie znam praktycznie swojej rodziny. Również krytykowali wszystkich moich znajomych i ich rodziny, w dzieciństwie żadne z koleżanek nie chciały do mnie przychodzić- bały się moich rodziców, ich krytyki i krzywych spojrzeń. Dziś konsekwencją tego jest, że mam bardzo duży problem z nawiązywaniem i utrzymywaniem nowych relacji, nie ufam ludziom i spodziewam się od nich najgorszego. Całe dzieciństwo to były awantury, a potem tygodnie cichych dni- rodzice byli wiecznie obrażeni na siebie, albo na nas. Cale życie wszyscy pozamykani w swoich pokojach, obrażeni, z pretensjami. Często balam się wyjsc z pokoju do WC lub kuchni. Często jadłam cokolwiek dopiero pózno w nocy, kiedy rodzice już spali. Wyzwiska, obelgi, bicie, szarpanie, popychanie, grożenie, obwinianie o wszystko. Pakowanie toreb i wywożenie "na niby" do domu dziecka. Za nieład w pokoju, wyrzucanie całej zawartości szafek i półek na ziemie. Potem do nocy trzeba było to sprzątać. Rwanie zeszytów za jedną pomyłkę. I przepisywanie całą noc, bo rano do szkoły. Bicie kablem, pasem, pięścią po głowie. Ciało obolałe i fioletowe tak, że często wypisywali mi zwolnienie z WF, albo musialam ćwiczyć w długich dresach. W łóżko sikałam do 10 roku życia, migreny i obgryzanie paznokci mam do dziś... Wmawianie chorób psychicznych, wmawianie urojeń. Oczernianie przed rodziną. Przeszukiwanie, podsłuchiwanie, skłócanie z rodzeństwem. Wypominanie, obwinianie za ich choroby, mega kontrola każdego aspektu życia. Wieczne kłamanie. Brak rozmów, przytulania, brak rodzinnego ciepła. Nigdy w nic nam nie wierzyli, jak był jakiś problem, ktoś nam coś zrobił- to była nasza wina, bo do niczego się nie nadajemy, będziemy w życiu sami itd. W końcu sami musieliśmy sobie radzić, samotnie wszystko przeżywać, załatwiać i zatajać, żeby tylko nie było awantur i wyzwisk. Bić pasem i kablem przestali pod koniec podstawówki, nie pamiętam za bardzo czemu, ale chyba młodsze rodzeństwo powiedziało w końcu w szkole. Ja nie powiedziałam nigdy nikomu, trochę babci, potem wszystko mężowi. Ale dzieciaki w szkole i tak wiedziały i obgadywały nas za plecami, śmiały się z nas, a my nie mieliśmy nawet komu o tym powiedzieć. Z naszego bloku nikt nie chciał się z nami bawić. Po zaprzestaniu bicia, pozostała jednak przemoc psychiczna, szarpanie i popychanie - takie, bez śladów fizycznych. Uciekłam od razu po szkole średniej. Poznałam chłopaka, robili wszystko, żeby zniszyć ten związek. Straszne rzeczy się działy, ludzie obcy widzieli i słyszeli, wstydziłam się bardzo, że mam takich zakłamanych furiatów za rodziców. Lata mijały, cała reszta rodziny męża bardzo lubiła, więc zmienili taktykę i zaczęli grać super teściów. A potem zaczęła się znów kontrola naszego życia, krytyka nas, dzieci... Próby skłocenia nas między sobą i dziećmi. Sprzątania, prania, gotowania i rodzinnego życia uczyłam się podpatrując teściową. U nas zawsze było wyganianie z kuchni, a sprzątanie to ech, szkoda gadać. Ale nie dali nawet pomóc, bo wszystko żle wiecznie robiliśmy. Wszystko niedomyte, oblepione jedzeniem, a pochowane w szafki. Meble oblepione aż takim tłuszczem. W kątach brud, że strach. Czasem, jak już ktoś przychodził raz na sto lat, to ze wstydu się paliłam, jak stawiali na stole brudne szklanki, albo prowadzili do łazienki, a tam cała armatura aż szara z brudu. We wszystkim przeszkadzaliśmy, matka ciągle chodziła wściekła, więc siedzieliśmy zamknięci w pokojach. Jak nie było ich w domu i sprzątaliśmy ten syf, to matka darła się, że źle i sprzątała po nas, choć nie było czego, a w końcu było czysto i pachniało świeżością, a nie brudnym zaduchem. Dopiero po latach dowiedzialam się, jak się smacznie gotuje i jak dokładnie się sprząta albo, że np. można dodawać płyn do płukania i dlatego tak ładnie pachną ubrania. Jak wyszłam z domu, to do życia to byłam jak dzikus i sierota, nikt mnie niczego nie nauczył, nawet jak zachowywać się na spotkaniach typu imieniny albo jak prowadzić rozmowę z ludźmi, ale po latach wyszłam jako tako na ludzi, choć już pewnie na zawsze pozostanę takim trochę wycofanym typem, chociaż z biegiem lat coraz bardziej się odważam i otwieram na ludzi. Odkąd mam własną rodzinę - kontakty sporadyczne. W stosunku moich dzieci zaczęły się powtórki z mojego dzieciństwa, więc kontakty do minimum. Spotkania z rodzicami, albo wizyty w domu rodzinnym powodują u mnie ataki paniki, a potem przynajmiej tydzień pernamentnego doła. Dalej warczą na siebie, ciągle obrażenia, z pretensjami, atmosfera jest dramatyczna. Na szczęście mialam dziadków (również po dzis dzień są oczerniani i robią z nich wariatów, choc juz nie zyją). Dzięki nim zaznalam trochę bezwarunkowej miłości i jako takiego poczucie własnej wartości. Ale mimo wszystko obecnie funkcjonuję praktycznie jak sierota. Rodzeństwo pouciekało daleko, nie mamy bliskich relacji. Na szczęście udało mi się założyć własną rodzinę i modlę się i staram się, zebysmy zyli w spokoju, cieple i zaufaniu.
×