Hej,
mam taki dylemat i nie wiem, czy ja jestem przewrażliwiona czy to moja przyjaciółka nie umie już się zachowywać…
Jej przeprowadzka do mojego miasta i poznanie nowego faceta zeszło się w czasie. Nie mam pretensji, że wpadła w wir nowego związku, ale nawet jak wygospodaruje na nasze spotkanie 1-2 w miesiącu 3 h to podczas tego spotkania on też musi „zaocznie” być.
Chodzi o to, że spotykam się z nią w kawiarni bez ścisle określonej godziny zakonczenia spotkania. Nie widziałyśmy się 2-4 tygodnie, więc jest o czym gadać i zawsze po około godzinie dzwoni ON i uzgadniają między sobą, o ktorej sie spotkają po naszym spotkaniu, wiec dzięki ich rozmowie ja np. Wiem, że nasze spotkanie skończy się za 1,5h.
I szczerze powiem, że mnie to bardzo denerwuje, bo to się powtarza za każdym razem. Tak jakby to nie było spotkanie ona-ja, bo ramy czasowe ustala ona z nim. Automatycznie się blokuję, bo rozmowa idzie wartko, jest super a potem już mam w głowie „aha za 1,5h kończymy to już nie będę poruszać tego i tamtego tematu, bo i tak nie wystarczy czasu”.
Wg mnie i tak spotkamy się rzadko jak na mieszkanie w jednym, nie takim dużym mieście, więc człowiek chciałby mieć więcej przestrzeni i nie chodzi, że mamy siedzieć pół dnia przy kawie tylko o to, że nie wiemy kiedy się nagadamy.
Dla mnie on jest zbyt osaczający, bo kiedyś byłam z nią umówiona do kina (ona zaproponowała) i w dzień seansu zapytała mnie czy może go wziąć, bo on biadoli, że co ona myśli, że jak on siedzi tylko w książkach to dobrego filmu nie doceni. Jakieś takie manipulacje niskiej wody.
Wtedy powiedziałam, że wolałabym się spotkać tylko z nią, bo nie widziałyśmy się miesiąc, a jest kilka prywatnych tematów, które chciałabym poruszyć tylko z nią.
Dodam, że nie jesteśmy tacy młodzi (wszyscy około 40stki), więc to nie jest tak, że to jakieś pierwsze nastoletnie związki, gdzie człowiek nawet 3h bez siebie nie wytrzyma