Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Inna_inka

Zarejestrowani
  • Zawartość

    4
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Reputacja

0 Neutral

Ostatnio na profilu byli

Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.

  1. Inna_inka

    Skomplikowana relacja

    Z jednym się tu nie mogę zgodzić. Nie zakochałam się w nim po seksie, poszłam z nim do łóżka właśnie dlatego, że go kochałam.
  2. Inna_inka

    Skomplikowana relacja

    Nie jest łatwo to wszystko czytać, ale dziękuję
  3. Inna_inka

    Skomplikowana relacja

    Tylko jak się od tego wszystkiego uwolnić? Próbowałam już zerwać z nim wszystkie kontakty, ale to nigdy nie wypala. On zawsze wraca, a ja wtedy mięknę. Myślałam już nawet o jakiejś terapii po jednym z wielu rozstań, ale to nie jest biznes na moje zarobki niestety. Dodatkowo, niestety mamy zbyt wielu wspólnych znajomych, żeby łatwo było mi go unikać, musiałabym skreślić połowę ludzi ze swojego życia. Dodatkowo jemu się włącza zawsze system takiego psa ogrodnika, kiedy ktoś zaczyna się mną interesować.
  4. Inna_inka

    Skomplikowana relacja

    Cześć. Piszę tu, bo już sama nie wiem co robić, mam ogromny mętlik w głowie. Znam faceta od ponad 4 lat, poznaliśmy się na studiach. Na początku oboje się nie lubiliśmy, on mnie uważał za "grzeczną lamuskę", ja jego za buca. Później stało się tak, że musieliśmy częściej współpracować, to było jakieś 3 lata temu. Ja w końcu sobie uświadomiłam, że go lubię i mi się podoba, chemię było czuć z obu stron, ale prócz jakiegoś niewinnego flirtu nic się nie działo. Ale z czasem zaczęliśmy co raz więcej ze sobą pisać, nie tylko na temat wspólnych projektów, ale także po prostu "o życiu". W końcu pocałunek na jednej, drugiej imprezie, wyjście do kina. Ja chciałam jednak wiedzieć na czym stoję, więc postawiłam mu ultimatum, związek albo nic. On stwierdził, że nie jest gotowy na związek, więc ja stwierdziłam, że trudno, trochę popłakałam, ale widać tak miało być. On jednak sobie mnie nie odpuścił, pisał, zapraszał na spacery, ale wszystko dalej niewinnie, jako przyjaciele. Miesiąc później jednak spotkaliśmy się na imprezie. Oboje jesteśmy raczej typem dusz towarzystwa, ja akurat wtedy wróciłam z rockowego festiwalu, więc miałam mnóstwo do opowiadania, otoczył mnie wianuszek znajomych. A on jeden zwracał uwagę cały wieczór tylko na mnie, próbował się zbliżyć. W końcu wszyscy się rozeszli a my skończyliśmy spacerem nad ranem i pocałunkami. On namawiał mnie na to, żebyśmy poszli do łóżka. W tamtej chwili odmówiłam, ale zaproponowałam spotkanie na drugi dzień. Wtedy stał się moim pierwszym. Przed nim spotykałam się z kilkoma chłopakami, ale z żadnym nie czułam, że chcę "tego". W tamtym momencie nie do końca świadomie wkopałam się w układ friends with benefits. Od tamtego momentu spotykaliśmy się prawie rok, spędzaliśmy razem weekendy, wychodziliśmy do kina, na kolacje, sypialiśmy ze sobą, poznałam jego rodziców. Ale cały czas on uważał to za przyjaźń z seksem, a nie za związek. Mi to ciążyło, kilka razy zrobiłam o to awanturę, wykrzyczałam mu, że go kocham, ale skoro on nie chce ze mną być to koniec. On powiedział mi wtedy, że jestem najważniejszą istotą w jego życiu, ale nie potrafi mi powiedzieć, że mnie kocha, bo być może w ogóle nie potrafi kochać. I tak od awantury, przez chwile uniesień, po kolejne awantury. Aż po roku, po spotkaniu z jego znajomymi, kiedy wróciliśmy do niego, wyznał mi, że "długo nad tym myślał, że jestem najważniejszym człowiekiem w jego życiu, że do tej pory bez sensu szukał czegoś co miał na wyciągnięcie ręki i że chce ze mną być". Dla mnie to był moment uskrzydlenia, ale momentu tego wyznania spotkaliśmy się przez tydzień (z jego wyraźnej inicjatywy) dwa razy, ale prócz spotkań był strasznie zdawkowy w kontaktach. Ja wiedząc, że coś jest nie tak zapytałam wprost o co chodzi. Na to on napisał mi, że "jego deklaracja była zbyt pochopna". Wściekła i rozżalona chciałam zerwać z nim kontakt, ale on się nie poddawał. Próbowaliśmy się tylko przyjaźnić. W między czasie pojawiła się na horyzoncie laska, w której on był kiedyś zakochany, a z którą przez rok nie miał kontaktu. O coś się śmiertelnie pokłócili, nie mam pojęcia o co. Ona zaczęła do niego na nowo pisać, on myślał, że ją odzyska, robił cuda niewidy, a ona prócz flirtowania widać nie wykazała inicjatywy. On w międzyczasie zaczął mi pisać, że za mną tęskni (ja wtedy o niej nie wiedziałam), koniec końców zmiękłam i poszłam z nim do łóżka. Myślałam, że tym razem nam się poukłada, ale kilka dni po tym on mi oznajmił, że z kimś się spotyka. Znowu awantura, moje kilka dni wycia w poduszkę. Aż w końcu on znowu wrócił, a ja znowu go przyjęłam. Teraz jednak dowiedziałam się (w mało uczciwy sposób), że gdy znowu zaczęliśmy się spotykać on wysłał jej kwiaty. W międzyczasie zdążyliśmy mieć okropną kłótnię o status naszej relacji i o jeszcze jedną kobietę... Wiem, że z żadną z nich mnie nie zdradził fizycznie (tak jestem tego pewna), ale czuję, że tyle razy zawodził moje zaufanie, że nie wiem, czy mogę jeszcze w cokolwiek mu wierzyć. Czy kiedykolwiek usłyszę od niego, że mnie kocha, czy zostawi mnie bez wahania, kiedy tylko tamta kiwnie palcem albo, gdy uzna, że trafiła mu się okazja lepsza niż bycie ze mną. Jestem w totalnym proszku. Co o tym wszystkim myśleć?
×