Witam,
Niedawno rozstałam się z chłopakiem, powodem były błahe kłótnie. Jeden fakt. On ma 1.60 m wzrostu. Jest niższy ode mnie o 5 cm. Wiem, nie bawmy się w wartość tych "nieznaczących" centymetrów. Zakochałam się w nim, ale na każdym kroku czułam wielką niezręczność z powodu jego wzrostu. Nigdy nie spojrzałabym na niego jak na obiekt pożądania (przez wzrost), ale jest niesamowicie przystojny i ma wyrzeźbione ciało (zajmuję się fotomodelingiem). Super się dogadywaliśmy, więc samoistnie wyszedł z tego związek .. w którym mi było wciąż "dziwnie". Stwierdziłam, "ee, przyzwyczaje się, wzrost nie ma znaczenia". Mimo wszystko, gdy wychodziliśmy razem, popadałam w lekkie zażenowanie. Nie chodzi o opinie innych ..ale o to jak ja się czułam. Czułam się jakby był moim synem. a ja zamiast zgrabnie i kobieco ..czułam się jak olbrzymia kobieta. Nie umiem pozbyć się tych myśli. Czytałam artykułu, doradzałam się koleżanek ... I cholernie ciężko mi stwierdzić, czy na prawdę jego niski wzrost nie pozwala mi go w pełni zaakceptować ? Na prawdę natura zakodowała nam w genach, że niepodświadomie szukamy silnych i postawnych mężczyzn, którzy nas obronią i przekażą dobre geny dalej? Przez dysproporcje naszych ciał również nie czułam się spełniona. Bardzo mi go brakuje i przeżywam broken heart. Myślicie, że to może zwykłe zauroczenie ? Gdyby to była czysta miłość powinnam go zaakceptować takim jakim jest? Pierwszy raz spotkałam tak niskiego mężczyznę, jego kończyny są wręcz karłowate, jego "mniejszość" mnie odraża, a paradoksalnie jest hot przystojnym facetem w wersji mini i wielkim ciepłym sercem i niesamowitym rozumem. Drogie Panie, napiszcie co o tym myślicie. Powinnam zwolnić miejsce innej dziewczynie, która zaakceptuje go 100%?