Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

dardai

Zarejestrowani
  • Zawartość

    2
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Reputacja

0 Neutral

Ostatnio na profilu byli

Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.

  1. Dziękuję za wszystkie komentarze. Super_czad --> bardzo radykalne, prawie jak jihad. Tak jak napisałem wcześniej, jestem dużym chłopcem, jest mi ciężko ale płakać nie będę. Po prostu taka sytuacja mi się nigdy wcześniej nie przytrafiła. Przeżyłem już wypalenie w związku, długi "bad romance" bez przyszłości, teraz to... Po prostu nie jestem w stanie ogarnąć --> nie ma takiej fizycznej możliwości, żeby grać/ udawać przez cały ten czas. Jeżeli 2 osoby sa ze sobą nawet tylko 8 miesięcy, to jeżeli jedna ze stron udaje/ bawi się --> takie rzeczy się wyczuwa, nie ma takiej fizycznej możliwości żeby nie zaliczyć jakiegoś faux pais w takim okresie czasu, żeby nie dać drugiej stronie do myślenia. I zaznaczam - to nie była miłość "na zabój", nie byłem zaślepiony miłością --> to wszystko miało ręce i nogi, nie było wpadek, nie było cichych dni, nie było kłótni, nie przestaliśmy uprawiać seksu, nie było żadnych oznak kryzysu... Do ostatniej chwili wszystko było super.. I zdechło. Pozdrawiam
  2. Witajcie. Postanowiłem opisać swoją historię jednocześnie prosząc Was o opinię... Temat wydaje się banalny, ale diabeł tkwi w szczegółach. Jestem Jakub, mam 42 lata, pochodzę z Zagłębia, jestem singlem, z historią, jak każdy w tym wieku, bez dzieci, bez żony. Około 5 lat temu wygrzebałem się z bardzo toksycznego związku trwającego około 3 lat; po czym co najmniej kolejny rok potrzebowałem na dojście do siebie, to był b.ciężki czas, ale w końcu udało się. Kolejne lata mijały, ja pochłonięty w swoim korpo - życiu próbowałem nawiązać jakiekolwiek relacje damsko - męskie, nigdy nie byłem w tym jakimś mistrzem, kogoś poznałem, raz, drugi, trzeci...ale jakby to powiedzieć nic na serio, nic na poważnie, wszystko umierało zanim się jeszcze na dobre zaczęło. I przyszedł rok 2020, a z nim wirus...i Monika... Zaczęło się banalnie, jak zwykle z wielkim opóźnieniem w końcu zalogowałem się na jeden z portali typu Ba..oo, po tygodniu zdesperowany miałem ochotę skasować ten cały daremny portal i nagle poznałem Monikę... Zaczęliśmy rozmawiać, po czym rozmów nie było końca. Monika - 37 lat, z Krakowa (czyi jakieś 70 km odległość między nami), bez męża, bez dzieci, ale także z historią (po 3 dorosłych związkach, jeden długi 7 letni, przejedzony rozpadł się jej jakieś 5 lat temu, po czym 2 krótkie kilkumiesięczne, oba zakończone niewypałem, dwukrotnie została że się tak wyrażę "oszukana"). Po 2 tygodniach pojechałem pierwszy raz do Krakowa, zaiskrzyło. Potem drugi, trzeci, kolejny i w kwietniu 2020 postanowiliśmy oboje "oficjalnie" - jesteśmy parą. Monika, normalna kobieta - nie "gwiazda", pracuje w wielkim krakowskim korpo, fajne stanowisko, dobre zarobki, widujemy się średnio 3-4 dni w każdym, tygodniu, jako że mamy możliwość home - office - często pracowałem od niej z mieszkania. Wszystko jest bardzo ok, godziny rozmów, wspólne tematy, brak cichych dni, podobne spojrzenie na życie, na przyszłość i otaczający nas świat, podobne plany, super seks, cudowne wakacje razem, codzienność w Krakowie zdecydowanie nie szara, nie nudzimy się nic a nic, aktywnie spędzamy nieomal każdy dzień. Uprzedzę wątpliwości - tu nie chodzi o żaden sponsoring - tak na marginesie mam dobrą pracę nieźle zarabiam, ale Monika jeszcze lepiej. Pojawiło się mnóstwo wspólnych projektów - jeżeli rozumiecie o co mi chodzi. Po 3 miesiącach bycia razem pojawiły się rozmowy dotyczące zamieszkania razem w Krakowie - wspólnie doszliśmy do wniosku, że ze względu na fakt 40 metrowego mieszkania, a w nim dużego psa i dwóch dorosłych osób na home - office, odłożyliśmy to w niedaleką przyszłość, jako że Monika jest na etapie kupna domu. Staram się i to bardzo, jestem opiekuńczy, dobry, jednocześnie męski, ale w zamian otrzymuję co najmniej tyle samo, jeżeli nie więcej. Jest chemia. Jest też pies Moniki, w którym jest zakochana, pies który czasami mógł być lekkim punktem zapalnym między nami; byłem takim trochę "złym porucznikiem" w stosunku do niego, natomiast każdorazowo Monika dawała mi do zrozumienia, że dobrze że jestem taki w stosunku do doga, bo w przeciwnym razie to chyba wszedłby nam na głowę. Poznaliśmy swoich rodziców, znajomych, wszyscy z wszystkimi się dogadują, akceptują się nawzajem, powiem więcej - lubią się nawzajem. W końcu po tylu latach poznałem kogoś naprawdę wartościowego. Pomimo tego, że na początku miałem jeszcze jakieś wątpliwości, czy się angażować, to później z każdym kolejnym dniem, tygodniem, miesiącem pukałem się w czoło, że nie zjadły mnie wątpliwości, że to może być kobieta mojego życia. Jednocześnie - mając na uwadze to że jestem już "dużym chłopcem", byłem dumny z siebie że nie popełniam już tych samych błędów, które zdarzało mi się popełniać w przeszłości. Wszystko było perfekcyjnie, wręcz idealnie... 23 października 2020, jesteśmy ze sobą około 8 miesięcy, jest piątek pędzę wieczorem do Krakowa na kolację i wino, na które tak na marginesie dzień wcześniej się umawialiśmy. Wchodzę do mieszkania, buzi, przywitanie - Monika chwyta mnie za rękę, siadamy na sofie, przytulam się do niej...i słyszę (...) Kuba, nie przyjadę już więcej do Ciebie, nie zaproszę cię więcej do Krakowa, to jest moment w którym chcę zakończyć nasz związek (...) Przestałem oddychać...Ale co ? Ale jak ? Żart ? (...)Strasznie Cię przepraszam, jesteś cudownym człowiekiem, dobrym, inteligentnym, świetnie mi się spędza z Tobą czas, mamy super seks...ale czegoś mi brakuje. Jesteś w 95% idealny. Kiedy cię poznawałam , nawet nie byłam w stanie wyobrazić sobie tego, że poznam kogoś, kto będzie odpowiadał mi w takim stopniu. Kto będzie spełniał moje potrzeby i ocekiwania (...) Monika - ale czego ci brakuje ? motyli w brzuchu ? chemii ?przecież to wszystko było...To się czuje...Świetnie się czujemy oboje w swoim towarzystwie... Zbudowaliśmy coś dużego między nami, coś fajnego, dojrzałego, coś co ewaluowało, było w trakcie... Dowiedziałem się jeszcze, że problem tkwi w 100% w jej psychice i nie potrafi już nic więcej z tym zrobić; to nie moja wina... Jestem w 95% idealny ---> bullshit ! Zapytałem jeszcze czy pojawił się ktoś inny w jej życiu, czy odezwała się jakaś dawna miłość - NIE (zrobiłem zresztą małe śledztwo i wygląda na to że nikogo więcej nie ma; co więcej - przekaz od najbliższej koleżanki jest identyczny: jestem w 95% idealny, ale czegoś jej brak...) Cóż, minęły 2 tygodnie. Rozmawialiśmy po tym wieczorze jeszcze 1 raz; jedyne co czułem to ogromny chłód z jej strony, tak jakby kamień spadł jej z serca, tak jakby wszystko to co między nami było przez ostatnie miesiące było co najwyżej moją wyimaginowaną mrzonką. Beton. Koniec. Fini. Nie wydzwaniam już do niej nie smsuje, nie użalam się nad sobą (pomimo tego że czuję się fatalnie na - 5 kg i max 20 godzin snu w ciągu 2 tygodni), nie jestem na nią wściekły, bo serio - ten związek poza ostatnią godziną dał mi mnóstwo "dobra". Czy ktoś mógłby mi spróbować wytłumaczyć co się stało ? o co w tym wszystkim chodzi ?
×