Witam wszystkich, chciałabym poruszyć temat myślę że bardzo na czasie niestety dla wielu rodzin.... Mój kochany tato zmarł 3 dni temu przez koronawirusa. Na początku były objawy typowo grypowe nikt nawet nie przypuszczał korony. Jednak po kontakcie z lekarzem rodzinnym dostał skierowanie na test. Po dwóch dniach zaczął mieć problemy z oddychaniem, szukając pomocy przez przypadek dowiedzieliśmy się, że test wyszedł dodatni!! (nikt nas nawet nie poinformował). Stan taty na tyle się pogorszył, że musieliśmy wezwać pogotowie. Panowie w kombinezonach zabrali tatę do szpitala wcześniej podając tlen. Gdy patrzyłam przez okno na odjeżdżającą karetkę miałam jakieś okropne złe przeczucia. W ten sam dzień wieczorem tata dzwonił cały czas był pod tlenem, ale czuł się lepiej. Koszmar rozpoczął się następnego dnia, koło godziny 18 tato dostał zawału (2 w swoim życiu) a na domiar złego lekkiego udaru ;(. Ponadto zawał sprawił że wirus rozniósł się po płucach i zajął w ok 80%. Byłyśmy z mamą w takim szoku, że niemal ścięło nas z nóg ;(((. Lekarze nie dawali już nadziei, przeżyłyśmy obie ogromną traumę. Mój dzielny tatuś walczył od tego momentu jeszcze 7 dni. Po 2 dniach agonii odszedł do aniołków ;((. Bardzo Go kochamy. Od tego momentu jesteśmy w jakimś szoku, nie możemy płakać, dodatkowo jest mi strasznie zimno i mam bardzo zmienny nastrój. Za tydzień pogrzeb, bardzo się boję tego dnia. Wydaje mi się, że do nas jeszcze nie dotarło co się stało, a pogrzeb będzie wydarzeniem przełomowym. Czy ktoś z Was miał podobne odczucia po stracie tak bliskiej osoby?