Zdecydowałam się napisac tu na forum, bo po prostu chcę się wygadać. Mam 45 lat mąż 4 lata temu mnie zostawił, jest w nowym związku. Ja jestem sama, ponieważ jestem osobą wierzącą i nie chce się wiązać z nikim przed rozwodem (termin w marcu) a potem chcę wnieść o unieważnienie malżeństwa do sądu biskupiego. Byliśmy razem 20 lat, mamy trójkę dzieci. Mąż był milością mojego życia i jedynym męzczyzną. Bardzo go kochałam, ciężko zniosłam rozstanie a wcześniej rozpad małżeństwa. Jestem po dwóch terapiach, wiem, że to był toksyczny związek, wiem, że mąż jest narcyzem (diagnoza psychologa), wiem, że to, że żyję i jestem zdrowa psychicznie to graniczy z cudem. Nikt mnie tak nie poniżył, nie poturbował jak były. I za cholerę nie potrafię przestać go kochać. Ja już sama nie wiem, czy to jest tak mocne uzależnienie z którego nie potrafię wyjść, czy jeszcze go kocham (w zyciu nikogo tak mocno nie kochałam), czy jedno i drugie? Robię co mogę a wciąż i wciąż boli i boli i boli. Czy ktoś ma podobne doświadczenia?