-
Zawartość
932 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
1
Wszystko napisane przez MamaAniola
-
LuLa, nie będę ściemniać - nie jest najlepiej. Wpadłam w jakiś marazm. Z trudem podnoszę się z łóżka i wykonuje codzienne czynnosci. Straciłam chęć i motywację do czegokolwiek. Ta cała sytuacja wytrąciła mnie z równowagi, mój optymizm gdzieś się zagubił i nie mogę go odnaleźć. Czuję się smutna i zaniepokojona - myślałam, że takie sytuacje zdarzają się tylko przy wadach genetycznych, a tu wina słabszego plemniczka.... Po prostu. Mimo, że zarodek zdrowy. To sprawia, że martwię sie o kolejne sniezynki. Martwię się czy dadzą radę...
-
Boże, jak ja się tego boję... Powiedz mi, czemu łyżeczkowanie okazało się konieczne? Czy po poronieniu miałaś usg i tam zobaczono, że zabieg musi się odbyć? Musiałaś sprawdzać betę? Płakać się chce, nie dowierzam, że muszę zadawać w ogóle tego typu pytania.
-
Eh Milena... Co ja mogę powiedzieć... Jedynie tyle, że jest mi bardzo przykro i naprawdę rozumiem, bo właśnie przechodzę dokładnie przez to samo. W czwartek mam potwierdzenie wcześniejszej diagnozy, całkowite odstawienie leków i czekanie na poronienie, ew. łyżeczkowanie. Koszmar jakiś. Takie rzeczy nie powinny się dziać. Serce pęka. Przytulam Cie do mojego złamanego serducha. Jeszcze wyjdzie dla nas słońce.
-
Nie ma co za dużo myśleć, tylko nastrajac się pozytywnie. Zarodek pięknej klasy, ogromna szansa.
-
Widzę, że kilka z Was miało podobne myśli jak ja. My po urodzeniu Córki stwierdziliśmy, że chcemy jeszcze jedno, max dwoje dzieci. Chcieliśmy podejść do kolejnej procedury z pełną odpowiedzialnościa. Można przecież liczyć na cud naturalny (mimo, że od 6 lat się naturalnie w ciążę nie udało zajść i mimo, że parametry nasienia uległy diametralnemu pogorszeniu) albo podejść do procedury. Miałam z tyłu głowy, że mamy opracowany sposób dawkowania lekow i podejścia do Transferu - 2 razy się udało. Pomyślałam, że za 10 lat, jakkolwiek by się nie potoczylo, chce moc spojrzeć w lustro i powiedzieć, że zrobiłam WSZYSTKO, aby zawalczyć o kolejne maleństwo. Wybór był oczywisty - podchodzimy znowu do ivf. Jak uslyszalam, że po punkcji są 4 zarodki to byłam przerażona. 5cioro dzieci? Co jak co, ale takiego scenariusza nie rozpatrywałam nigdy w życiu. A teraz takie coś. Moja mama mówiła, że w naszym przypadku sprawdza się statystyka 50proc skuteczności i tego się trzymać. Życie pisze nieprzewidywalne scenariusze, a In vitro to nie 100 proc skuteczności. Jak zawsze miała rację
-
Tak, mam jeszcze 3 blastki. 5dniowa 5.1.1., 6dniowa 5.1.1. I 6dniowa 5.3.2. Jest zatem szansa. Mam nadzieję, bo muszę przyznać, że mam zupełny mętlik w głowie. Przedczworaj zastanawiałam się co jeśli kolejne transfery okaza się udane. Ile mogę dzieci się doczekać? Całej gromadki! Dziś już wątpię we wszystko i mam nadzieję, że choć jedna sniezynka dołączy do naszego życia.
-
Powinnas. I walczysz, bo tak bardzo pragniesz kolejnego dziecka. Chyba nikt tak nie pragnie dziecka jak my - kobiety, które walczą przez ivf. Znam dobrze ten rollecoaster uczuc. Sama teraz upadłam, mam rozerwane serce i strach co przyniesie przyszłość. Natomiast Ty jesteś na zupełnie innym etapie, miej nadzieję, bo szanse na sukces są ogromne. Trzymam za Ciebie mocno kciuki.
-
Podoba mi się ten plan. Ja co prawda będę transferować z pewnością później niż Ty, oczywiście zależnie od tego jak i w jakim czasie się 'oczyszcze' i jak szybko odzyskam równowagę psychiczną, ale myślę że czerwiec byłby dla mnie dobrym momentem. Niemniej jednak plan kolejnego - szczęśliwego transferu bardzo mi się podoba.
-
Dziewczyny, dziękuję za wsparcie. Milkaaa, pytałaś o powod. Zarodek był zdrowy genetycznie, z najlepsza ocena morfologiczna i mając ta wiedzę możemy stwierdzić, że problem mógł tkwić w samym plemniczku - w jego sile. Pani mi tlumaczyla, że maluszek po prostu nie miał siły się rozwinąć. Taki potencjal rozwoju jest m. In. dyktowany jakością plemników. U nas z tym jest duży problem (mała liczba przy wysokiej fragmentacji) i gin tlumaczyla, że nawet jak dzięki dodatkowym procedurom wybieramy te najlepsze plemniki to nadal wybieramy je z puli slabiaczkow. A jak się okazuje ten potencjał rozwoju, siły ma się nijak do genetyki i oceny morfologicznej. Jestem zrozpaczona, a w dodatku mój organizm jakby jest w ciąży. Widoczny pęcherzyk ciążowy, beta 40 000,wszystkie objawy typowe dla 1ego trymestru, a maluszka brak. Ciaza bezzarodkowa. Będę musiała czekać na poronienie. Serce krwawi. Zastanawiam się czemu pisane mi jest tyle cierpieć, przeżywać tyle bólu, mierzyć się ze stratami, tak walczyć o maleństwo.... Ściskam dziś mocno moja Córkę i dziękuję za to, że jest z nami. Mam nadzieję, że któraś z naszych śnieżynek zagości jeszcze w naszym życiu. Tylko tyle mogę. Mieć nadzieję.
-
Dziewczyny, moje serce rozpadło się właśnie na milion kawałków. Moja radość trwała krótko, za krótko. Maluszka nie będzie. Zarodek się zagniezdzil, ale obumarł na bardzo szybkim etapie. Mimo pięknie przyrastającej bety, mimo pięknie rosnącego pęcherzyka, maluszka nie ma. Wiedziałam, że może zdarzyć się wszystko, ale nie brałam tego do wiadomości. Miałam zobaczyć dziś bijące serduszko, a go nie zobaczyłam. I nie zobaczę.
-
Tak, dokładnie. 8 to niewielka beta, ale nadal w normie. Myślę, że warto sprawdzić za parę dni jakie są przyrosty. LuLa, a jak Twoje samopoczucie?
-
Masz już jakieś wieści?
-
Piękna liczba pęcherzyków, mocno trzymam kciuki i czekam na dalsze wieści. Na szczęście:
-
Boże, jak mi przykro... Tule mocno.
-
Jak ja czekam na Twoja betę!!! Może to był mały dyskomfort po samym zabiegu. Mocne kciuki
-
1 dpt to za wcześnie, żeby coś czuć. 5 dniowa blastka zaczyna proces zagnieżdżania ok 3 dnia. Ja plamienia miałam tylko przy tym ostatnim szczęśliwym transferze, przy poprzednich dwóch udanych - nic. Ogólnie po transferze czułam taki ciężar w podbrzuszu. Ok 3-5 dnia lekkie kłucie i pracę macicy - lekkie skurcze.
-
Cześć, ja miałam raz plamienie implantacyjne - dosłownie 3 kropki jasnej krwi na papierze toaletowym. To wszystko
-
Dziewczyny, napisałam do kliniki o moim słabym samopoczuciu. Do piątku mam zwolnienie lekarskie, jutro jadę na morfologie. Dzięki za Wasze rady!
-
I oto jest pytanie. Przy Córce nie wierzyłam w powodzenie - w zasadzie robiłam ostatni transfer z myślą o tym, żeby ruszyć z kolejna procedura (choć przechodziło mi przez myśl co by było gdyby najsłabszy zarodek zagrał nam na nosie). Przy moich Synkach wiedziałam, czułam, że się uda. Jak widać nastawienie nie ma większego wpływu na powodzenie. Ale w sumie... Co Ci szkodzi przyjąć ścieżkę optymizmu? Skup się na tym co tu i teraz, ciesz się i nastrajaj pozytywnie! Nie życzę Ci tego, ale jak będzie niepowodzenie - poradzisz sobie. Tak jak wcześniej poradziłaś. My tu wszystkie jesteśmy twardzielki. I Choc w takich sytuacjach możemy płakać, krzyczeć, prosić kogoś o pomoc i wsparcie - dla mnie to właśnie oznaką sily. Twardzielki dają upust emocjom i jada dalej. Mamy walczące o maleństwo przez ivf są tak zahartowane, że komandosi to by się mogli przy nas schować. Ja wierzę, że sie uda i przesyłam Wam pozytywna energię. Tylko optymizm!
-
Wiesz o której?
-
Kokolina, czy Ty dziś robiłaś betę?
-
Zapisałam w kalendarzu, że robisz tego dnia betę Trzymam kciuki! Głaszcz brzuszek, niech puszek okruszek się pięknie wgryza.
-
Dobrze się czyta takie wiadomości. Widzę, że masz konkretny plan działania i wiesz na czym stoisz. Nie tylko Ty, ale i Twój lekarz. Te pare miesięcy dobrze zrobią i dla Twojego ciała i dla Twojego umysłu. Trzymam kciuki, żebys każdego dnia czuła się choć ciut ciut lepiej. Jeszcze trochę i wyjdzie słońce
-
Ajajjjj mocne
-
LuLa, o której transfer?