Iskrzynka
Zarejestrowani-
Zawartość
450 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Wszystko napisane przez Iskrzynka
-
Aż się boję to napisać, ale wygląda na to, że tak 🥰 Jeśli nic już po drodzę się nie wydarzy, to gdzieś w okolicach 21.04. A Ty?
-
Trzymam z całych sił
-
MamoAniola jestem całym sercem z Tobą
-
Myślę, że to dobrze być od początku z dzieckiem szczerym w tej sprawie i zakładam, że w tej chwili większość świadomych rodziców podejmuje taka właśnie decyzję. Po to właśnie, żeby oszczędzić mu poczucia oszukania, jeśli miałoby się dowiedzieć o tym później. Mimo wszystko to i tak pojawi się taki moment w jego życiu, pewnie gdzieś w okolicach nastu lat, że, jakkolwiek bardzo będzie czuło się przez Was kochane i będzie kochać Was, poczuje jakiś rodzaj kryzysu w związku z tym, że taka, a nie inna jest jego historia i że wtedy być może będzie musiało przerobić w sobie trudne uczucia, np. odrzucenia przez biologicznych rodziców. Rozumiem Twoja niezgodę na słowo "egoizm", spodziewałam się, że moze ono wywołć nieprzyjemne uczucia u każdej z Was, która odniesie to, co napisałam osobiście do siebie, dlatego też z góry przeprosiłam. Naprawdę i bardzo to mocno podkreślam, nie o to mi chodziło, by w ten sposób kogokolwiek obrazić, czy źle ocenić. Każdej z Was, jakąkolwiek decyzję podjęła i jakąkolwiek drogą idzie, z całego serca kibicuję i każdą z Was szanuję. Nikt nie ma prawa nas oceniać, bo nikt nie jest na naszym miejscu. Pisałam absolutnie tylko o sobie, o swoich obawach i wątpliwościach. Być może mogłam użyć delikatniejszego sformułowania "pomyślenie o sobie", albo "zadbanie o swoje potrzeby", ale nie wyraziłoby to ciężaru dylematu, który tak mocno tłucze się w mojej głowie w tej kwestii.
-
Podjęłyście bardzo trudny temat. Ja też wiele razy o tym myślałam i rozmawiałam o tym z mężem. Co jak uda nam się za pierwszym, czy drugim razem, a mamy 4 zarodki. Co z resztą, która jeszcze zostanie? Mąż nie widzi problemu, żeby je przekazać do adopcji, podchodzi do tego tak, jak kilka z Was tu pisało, jeśli jest tyle par, które nie mogą mieć własnego biologicznie dziecka, to dlaczego im nie pomóc skora na pewno będą kochać je równie mocno, jak my byśmy je kochali. Ale ja niestety nie umiem do tego w ten sposób podejść. Dla mnie te zarodki, to są już nasze dzieci, więc tak, jak nie umiałabym oddać mojego narodzonego dziecka do adopcji, to tak samo nie potrafię pomyśleć o oddaniu do adopcji moich zarodków. Sądzę, że nigdy nie potrafiłabym się z tym do końca pogodzić i ciągle bym o nich myślała, czy żyją, jakie są, jakich mają rodziców, jakie mają życie, czy są szczęśliwe itd. Jest w tym temacie jeszcze jedna kwestia, o której bardzo myślę. Rozmawiamy tutaj o trudnych wyborach, dylematach moralnych dwóch stron - tej co oddaje swoje zarodki i tej, która je przyjmuje. Ale jest jeszcze trzecia strona - strona dziecka. Ja z całego serca wierzę, że każda para, która pragnie mieć dziecko, bezskutecznie stara się o nie latami i która w końcu podejmuje decyzję o adopcji, zrobi dla niego wszystko i będzie kochać je z całego serca, ale co jak ono na którymś etapie życia dowie się, że zostało stworzone z genów innych ludzi, a nie ma co się łudzić, że tą tajemnice da się utrzymać przez całe życie. Co wtedy? Czy nie poczuje się w jakiś sposób odrzucone, czy nie pojawi się w nim pytanie, dlaczego Ci ludzie mnie oddali, dlaczego nie chcieli mnie mieć dla siebie? Czy nie będzie cierpieć? Każdy człowiek w wieku nastoletnim przechodzi swój własny kryzys tożsamości, poszukuje siebie i nie jest to etap prosty, to naturalna faza rozwoju, więc o ileż trudniejsze będzie to dla dziecka, które będzie musiało się zmierzyć z faktem, że pochodzi od innych ludzi, a nie od tych, co je kochają i wychowują. Nie mogę spokojnie myśleć o tym, że - przepraszam, za dosadne nazwanie rzeczy, bo nikogo nie chce urazic - jakiś rodzaj egoizmu dorosłych: tych którzy adoptowali, chcąc za wszelką cenę spełnić swoje marzenie i tych, co oddali, bo najpierw zdecydowali się na ivf i powołanie do życia jednocześnie wielu zarodków, a potem nie wzięli za tę decyzję odpowiedzialności, tylko, te które już nie były im potrzebne, oddali, skaże te dzieci na przejście przez coś, co emocjonalnie będzie dla nich bardzo trudne. Chcę tutaj podkreślić, że nie oceniam decyzji nikogo w tej sprawie, każdy ma prawo do swoich wyborów, do swojego kodeksu etycznego, do realizacji swoich pragnień i potrzeb, piszę wyłącznie o swoich przemyśleniach na ten temat i dylematach. Naprawdę nie wiem, co zrobimy, jeśli kiedyś będziemy musieli stanąć przed taką decyzją.
-
Cześć Magiczna Dobrze, że do nas dołączyłaś, mam nadzieję, że znajdziesz tu dużo wsparcia i siły do tej niełatwej walki. Bardzo mi przykro z powodu Waszej straty. To bardzo trudne doświadczenie, szczególnie, gdy tak długo czeka się na tą upragnioną ciążę. Życzę Wam dużo siły, dajcie sobie czas, a potem walczcie dalej! Nadzieja zawsze umiera ostatnia. Ściskam ciepło
-
Lula mocne kciuki za serduszko A dla Ciebie Marta samych dobrych wieści na USG połówkowym. Niech to będą dla Was bardzo szczęśliwe chwile i pełne wspaniałych wzruszeń
-
Dzięki, dobrze wiedzieć A w jakiej klinice się leczysz?
-
Nie próbowałam. Ale to jest chyba na receptę, nie? A jak pisałam do mojej lekarki, to kazała mi czekać, więc nie wiem, czy będzie chciała mi przepisać. Nie wiem, jak długo należy czekać, żeby zacząć już działać farmakologicznie
-
Ja też właśnie zawsze miałam cykle bardzo regularne. Nie wiem, co jest przyczyną, że tak mi organizm ześwirował właśnie teraz, ale już nie chcę analizować. Trzymam mocno kciuki za Twój szybki okres . Ja też jestem z okolic Katowic. Powiedz, gdzie tak szybko w KC dostałaś termin na NFZ na histero? Bo mnie zawsze moja pani dr kieruje do Angeliusa (nie chce, żeby inny lekarz je robił, bo sama chce wszystko widzieć) i zawsze trzeba tam czekać 3 m-ce na NFZ.
-
Bardzo Ci dziękuję
-
Kochana bardzo mi przykro, że tylko jedna komoreczka się zaplodniła. Ale póki jest ta jedna i wciaz walczy, to jest nadzieja. Trzymamy z całych sił kciuki za nią
-
Dziewczyny, nadal nie mam okresu. Dziś mój 40 d.c., jeden z najdłuższych cyklów w moim dorosłym miesiączkowaniu. W 29 d.c. byłam na wizycie i na USG endometrium było "ładne i grube" - cytując panią dr., więc wydawało się, że za chwilę zacznie się łuszczyć, czyli miesiączka przyjdzie lada dzień, ale niestety. Z domowych metod wywołujących od tygodnia stosuję gorące kąpiele, piję ziele krwawnika, w sobotę poszła butelka czerwonego wina na rozszerzenie naczyń krwionośnych i na psychiczne rozluźnienie, jest seks i relaksacyjny masaż robiony przez męża. Umyłam wszystkie okna w domu i wtargałam tony zakupów na moje 3 piętro. Nawet głowę jakoś ogarnęłam i jestem już dużo bardziej spokojna i pogodzona z sytuacją. Choć nie będę zaprzeczać, że takie komplikacje to dla mnie naprawdę duży kłopot. I w kwestii zdrowotnej, bo moim problemem są bardzo szybko odrastające polipy (potrafi odrosnąć nawet na przestrzeni jednego cyklu), które uniemożliwiają zagnieżdżenie się zarodka, więc każda zwłoka niesie duże ryzyko, że polip pojawi się znowu, znów będę musiała go usuwać, czekać ok. 3 m-cy na termin histeroskopii i tak będę się kręcić w nieskończoność. A do tego dochodzi jeszcze ten mój nieszczęsny wiek i dramatyczny brak czasu. No jest to bardzo duże wyzwanie dla mnie w kwestiach logistycznych, bo pogodzenie działań z moim charakterem pracy, graniczy niemal z cudem i nie ma np. opcji na urlop z dnia na dzień, ani nawet na płynny termin urlopu, grafik jest sztywny, szczególnie w czasach covidu. Na L4 na transfer i po transferze, też nie mogę sobie pozwolić, bo już po ostatnich nieobecnościach na punkcję i histeroskopię, usłyszałam od szefowej, że tak być dalej nie może, a że zaczęły się u nas wielkie zwolnienia, to mam się zastanowić, czy dalej chcę pracować. Czy mogę sobie teraz pozwolić na stratę pracy? Nie. Przynajmniej do momentu zajścia w ciążę, muszę tej roboty się tezymać. Nie należę do super zamożnych osób, a ivf i całe to leczenie jest dużym dla mnie wydatkiem. Dlatego też dopadła mnie wcześniej tak ogromna załamka i nerwy. W tym miejscu chcę przeprosić dziewczyny, które w moich napisanych wcześniej słowach, odczuły złe emocje w stosunku do siebie. Nie chciałam tego, ale byłam naprawdę w złym momencie. Wiem, że każda z Was chciała mi pomóc na swój sposób i bardzo to doceniam. Jeśli któraś z Was zna jeszcze jakiś sposób na miesiączkę i obudzenie wreszcie mojego organizmu, to będę wdzięczna, jak się podzieli. No i jeśli są tu dziewczyny, które dobrze mi życzą i mi kibicują, to proszę o kciuki jutro, jak będę się testować w kierunku covida. W tym temacie jestem naprawdę dobrej myśli, bo czuję się dobrze, ale przy dodatnim wyniku już nawet okres nie będzie mi potrzebny, bo wtedy mój pierwszy transfer na pewno odwlecze się na długie miesiące.
-
Dokładnie tak, nikt nie jest ze skały. To jest bardzo ciężka droga i każdy ma prawo do swoich emocji i do płaczu, i do złości, i do zwątpienia, i strachu. My to przeżywamy i nasze chłopy też. Ale wierzę, że jeśli ma się kogoś, z którym można w tym być, kto zrozumie, bo sam to przechodzi, kto nie oceni, tylko po prostu popłacze razem z nami, albo chociaż da wyraz, że nie jesteśmy sami, potrzyma za rękę, da prawo do bólu, to ten kryzys w końcu minie i znajdzie się siła na dalszą walkę. Życzę Wam tego z całych sił.
-
Mocne kciuki
-
O! to suplementacja faktycznie niezła i bogaty zbiór badań za Tobą. To dobrze, że się nie poddajesz. Jesteś twarda babka, tak trzymaj , a chłop też w końcu przetrawi. Może faktycznie długi protokół da lepsze rezultaty przy następnej próbie. Trzymam za to mocno kciuki. Kiedy masz wizytę u swojego lekarza? Chcecie od razu działać dalej?
-
Czy lekarz wprowadzał jakieś zmiany w stymulacjach? Czasem wystarczy zmiana leku, dawki, albo protokołu i efekt jest zupełnie inny. No i czy coś Ci zalecał, żeby sprobować poprawić jakość komórek. Jakieś suplementy, dieta? Wiem, że teraz pewnie jesteś załamana, ale może warto przeanalizować z lekarzem głębiej przyczynę, zrobić dodatkowe badania i może jest sposób, żeby spróbować jeszcze raz z szczęśliwym zakończeniem?
-
Aguś tak mi przykro, że nie udało się pobrać żadnej komórki. Ściskam mocno. Czy dobrze pamiętam, że to była Twoja druga stymulacja? Jak za pierwszym razem to u Ciebie wyglądało? I czy wiadomo, czemu tak to się teraz skończyło?
-
Mocne kciuki za Was dziewczyny
-
To idziesz podobnie, jak ja, punkcja 06.02 i też 4 zarodki, no i też w tym samym czasie, co Ty miałam mieć transfer, no ale wiadomo, jak jest. A to Twoja pierwsza procedura? Trzymam mocne kciuki za transfer Jak się teraz czujesz?
-
Dziękuję Leczę się w Angeliusie w Katowicach. A Ty gdzie się leczysz i na jakim jesteś etapie w tych zmaganiach?
-
Dobrze, teraz lepiej rozumiem, co wcześniej miałaś na myśli. Mam wyłączyć głowę, uspokoić emocje, nie nakręcać się, odrzucić wszystkie obiektywne fakty i wyluzować, no i zaakceptować fakt, że może tak być, że nigdy nie będę mieć już dziecka, bo to wszystko może pomóc w sukcesie. Ok. A teraz powiedz, jak to zrobić. Bo może w to nie uwierzysz, ale ja to naprawdę wiem, jak bardzo głowa jest ważna i od dawna staram się znaleźć na to sposób, ale jakoś nic nie działa. Nie umiem znaleźć tego wyłącznika. Temat widocznie jest dla mnie zbyt ważny, żeby umieć olać.
-
Dziękuję, że chciałaś podzielić się swoim doświadczeniem. Doceniam to. Nadal nie rozumiem jednak przekazu dla mnie. Czy wg Ciebie ja przyjmuję, że pierwszy transfer na pewno będzie udany, zaraz będę w ciąży i z tego powodu się niecierpliwię i że powinnam zejść na ziemię i uznać, że pierwszy zawsze trzeba spisać na straty, czyli zbudować sobie warstwę ochronną? Czy tak? Jeśli tak, to tak nie jest. Ja nie przeżywam tego tak bardzo, ponieważ już natychmiast chcę być w ciąży, tylko dlatego, że mam świadomość, jak strasznie długa i ciężka droga jeszcze przede mną, której w tej chwili już panicznie się boję, a ciągle jestem na starcie i z różnych przyczyn wciąż coś się opóźnia. A zegar tyka i każdy dzień jest jak wieczność dla mnie. I najzwyczajniej jestem już tym wyczerpana.
-
Nie rozumiem. Jak nie mogę do tego podchodzić? Co to znaczy, że mam myśleć sercem, a nie rozumem? I jaki czas trzeba odczekać w spokoju i z pokorą, żeby można było stwierdzić, że nauczyłam się już tej cierpliwości, albo, że moje zniecierpliwienie jest już usprawiedliwione? Aż zwolnią mnie z pracy zanim będę w ciąży, aż przejdę najpierw kilka nieudanych transferów, poronień, zrobie milion dodatkowych badań, żeby poszukać nowych przyczyn i rozwiązań, w końcu będę mieć już tyle lat, że nie załapie się na dofinansowanie do leków przy kolejnej procedurze i mnie na nią nie będzie stać, albo tyle, że nic już w ogóle nie będzie dało się zrobić? Ile muszę najpierw przejść, żeby mieć prawo do tych emocji, do strachu, żeby ktokolwiek rozumiał, co czuję i mnie za to nie osądzał? Każda z nas jest inna, ma inny próg odporności, jak widać jestem z tych słabszych, bo ponad 4 lata czekania na dziecko i rok czekania od decyzji o ivf na pierwszy transfer, przy moim braku czasu biologicznego, to dla mnie zbyt długo, żeby to znosić ze stoickim spokojem i uśmiechem na ustach. A od kilku tygodni, od stymulacji w zasadzie, to już chyba muszę przyznać, że po prostu mam depresję. Być może burza hormonów zrobiła też swoje (przed okresem zawsze czuję się psychicznie gorzej, więc na pewno zmiany hormonalne bardzo negatywnie na mnie działają), ale jest źle, to jest fakt, pomimo ogromnej pracy mentalnej, żeby to przezwyciężyć, nie umiem sobie z tym poradzić i czuję się z tym totalnie osamotniona.
-
Nie, nie miałam do tej pory transferu.
