-
Zawartość
20 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Wszystko napisane przez AdamWawa
-
Witajcie... Mam do Was pytanie odnośnie relacji z typem osobowości schizoidalnej. Czy ktoś miał "doświadczenie"? Przez trzy lata byłem w związku z kobietą, mamy po około 30lat, niecały miesiąc temu związek się rozsypał jednak do teraz pewne sprawy nie dają mi spokoju, analizując jej zachowanie. Przykłady: -Brak intymności i uciekanie od niej (wymyślanie obowiązków, zajęć, zawieszanie się na swoim hobby tylko po to, żeby np nie usiąść przed tv razem, nie przytulić się, nie pójść samemu na spacer itd) -Seks ok ale tylko jako sport (brak gry wstępnej, namiętności, pocałunków. Ma być szybko, konkretnie, a jak coś nie pyknie to w odstawkę). -Gdy inicjowałem grę wstępną czy jakieś przytulanki, pocałunki...szybko robiła coś głupiego (mega nieadekwatnego, jak pokazanie np swojej wady w wyglądzie, wyśmianie czegoś itd) -Nic ją nie cieszyło i nie chciała w żaden inny sposób niż swój własny spędzać czasu. Kino, spacer we dwoje, teatr, wycieczka, cokolwiek-nie sprawiało jej przyjemności i się do tego zmuszała -podczas kłótni pomimo, że uważałem ją za osobę bardzo emocjonalną, stała jak słup betonowy bez emocji -podczas moich miłych słów, ciepłych, mówienia za co ją kocham itd również stała jak słup -wiem, że w przeszłości praktycznie nie była w związkach, jedynie przelotny seks lub dłuższy z kimś, kto jej się ewidentnie nie podobał. Albo np z kimś kto na pewno ją skrzywdzi i zostawi. -jak pytałem ją jakie ma fantazje erotyczne-mówiła, że nie wie...i że ją to nie interesuje Jeżeli coś mi się jeszcze przypomni, to dam znać... Sporo czytałem, nie mówię, że to ktoś schizoidalny ale dużo pasuje z opisów, a indywidualnych komentarzy lub opisu zdarzeń z życia niestety brakuje. Dodam, że chodzę po rozstaniu do psychologa, ponieważ przez te 3 lata odczuwałem brak zainteresowania moją osobą, brak czułości, intymności...wszystko zacząłem brać do siebie, stałem się już pod koniec ewidentnym dawcą i trochę mnie zmiotło z powierzchni. Nie mówiąc już, że pochłonąłem jej emocje i problemy jak gąbka. Może niepotrzebnie ale staram się znaleźć przyczynę jej nietypowych zachowań, jakoś to wytłumaczyć racjonalnie. Nie mam wątpliwości, że mnie kochała i kocha, nie mam wątpliwości, że chciała być...ale wiem, że nie potrafiła sie otworzyć. Zawsze tworzyła nie wiedzieć dlaczego jakąś barierę...a ja chodźbym stanął na głowie i uszami zaklaskał, nie byłem w stanie jej przeskoczyć. Teraz wiem, że ona cierpi niesamowicie, zresztą ja tak samo...mnóstwo pytań w głowie, brak rozwiązań...
-
Tłumaczyłem to sobie...różnie. Wiesz, wyszliśmy czasem do kina, czy na jakies wydarzenie ale zawsze było to z musu i zawsze mówiła, że robi to dla mnie... Później gdy bilansowała co ona robi dla mnie, a co ja...zawsze przegrywałem bo wszystko w jej oczach było dla mnie, kino, spacer, Energylandia, teatr, fajerwerki...cokolwiek
-
Ja przez trzy lata warzyłem słowa...analizowałem, zatracałem siebie, żeby tylko jej było dobrze. Fakt, to gmeranie odbierała jako atak, a było tylko troską. A jej szczerość pokochałem...niesamowicie...
-
Karol_f u Ciebie była jakaś radykalniejsza forma ale pewne schematy podobne. 1. Wsparcie emocjonalne miałem ale szybko urywane (pogadam o Twojej pracy czy problemie ale nie za długo, lub byle pretekst mnie wyrwie z tej rozmowy) 2. Gry wstepnej-również żadnej nie miałem, a jeżeli już to tak jakby na siłę...widać było, że się zmusza (ewidentnie) 3. Problemy z dochodzeniem również miała 4. Moja z kolei miała swoje hobby i rzadko bywała w domu jednak zapominała o obowiązkach domowych lub je przekładała w nieskończonośc lub tez się do nich zmuszała 5. O siebie dbała w formie czystości ale rzadkością było umalowanie, fryzjer, czy ubranie. Jednak nie ma co porównywać, typy osobowości to jedno, zaburzenia to drugie...a ludzkie cechy i indywidualizm to trzecie
-
Jedyną jednostką żyjąca, na którą była w stanie przelewać swoją miłość, uczucie...troskę..były psy. Jej psy... To było coś niewyobrażalnego...do mnie podchodziła z dystansem, z przymusu i od święta podarowała mnie emocją miłości, a do nich-każdorazowo, ot tak...przyznam, że chyba ze 2 czy 3 razy w ciągu dnia mnie chwytało i ściskało w środku, gdy to widziałem... Oczywiście, jestem w trakcie konsultacji ale jest za wcześnie, za dużo emocji, bym mógł podjąć jedną decyzję. Jednego dnia stawiam na racjonalnośc, a kolejnego dnia emocje mnie rozwalają na łopatki, wchodzi tęsknota i jakieś chęci reanimacji...
-
To prawda...nie daj Bóg dziecko...które swoją drogą bardzo bym chciał. Nie mówiąc o innych zdarzeniach. Bycie świadomym jej problemów to jedno, a zważanie też na własne potrzeby to drugie. Szkoda, że w mózgu nie można tylko wyłączyć opcji "kochania" i przejść na inny poziom. Gdy stanę z boku, racjonalność klarownie mi podpowiada co zrobić. Jednak gdy tkwię w tym sam po uszy...po prostu, cierpię, a plątanina myśli nie daje mi spokoju.
-
Trafne linki, wiele z nich już przejrzałem jednak wybacz ale nijak mają się do schizoidalności. U nas panowało zrozumienie, rozmowy, szacunek, wsparcie (choć może większe z mojej strony ale to kwestia indywidualnego poglądu). Schizoidalnośc to owszem, zaburzenie i trochę toksyczność w odczuwaniu ale znacznie różni się od typu narcystycznego, czy o zgrozo Borderline. Prawdą jest, że ja staję na głowie, żeby wejść w jej psychikę, znaleźć wytłumaczenie. Owszem, sam popełniałem błędy ale do wszystkich się zawsze przyznawałem, brałem odpowiedzialność. A w rozmowie z nią, całość jest nakierunkowana na mnie. Odpiera moje spostrzeżenia dotyczące jej psychiki, zachowań. W zwiazku zdarzało się, że posądzała mnie o manipulacje czy jakieś gorsze sprawy, gdy zwracałem jej uwagę np. na to, że ktoś komu ona pomaga, nie dosyć, że wisi jej pieniądze, to w dodatku wykorzystuje...albo, że koleżanka która co dwa dni myśli o samobójstwie, nie jest najlepszym doradcą emocjonalnym. Wtedy mówiła, że ją odsuwam od znajomych, decyduję za nią, manipuluję...żadnej racjonalności! Tylko widzisz, "upośledzenie" to jedno...ludzie jakoś przeżyli w związkach po 30 lat, nie patrząc na upośledzenia.
-
Mądre słowa, racjonalne...ale czy w życiu chodzi o to, żeby wyrzucać i zapomnieć? To 3 lata "budowania" związku, który padł nagle z mojego powodu-nie dałem już rady. Psycholog tłumaczy, że zadziałał u mnie jakiś mechanizm "acting-out". No ok...fajnie...ale jednak to żywa istota, która była. Chciałbym wiedzieć, czy ktoś miał doświadczenie z takim typem osobowości (to tylko moje domysły, że chodzi o schizoidalność, jednak wiele na to wskazuje). Z jednej strony chciałbym się podnieść i spróbować tą relację reanimować, a z drugiej-nie wiem czy wystarczy mi sił i znowu skończy się tak samo. Dodam, że moja była też chodzi do psychologa, jednak wątpię, że z naciskiem na siebie...tylko po prostu na poradzenie sobie z rozstaniem.