Mam 25 lat i od kilku tygodni męczą mnie myśli związane z przemijaniem - wiek idzie do przodu, znajomi biorą śluby, zakładają rodziny, no i to ze na końcu czeka na mnie smierć, a po niej już nic więcej. Ostatni temat najbardziej mi dolega bo kiedy nie jestem w pracy, myśle tylko o tym - ze będę musiała pożegnać swoich rodziców, babcie i siostry... ze ja będę tu funkcjonować a mojej mamy nie będzie przy mnie, babcia więcej nie upiecze doa mnie ciasta, ze będę przypatrywać się swoim siostrom w trumnie... tego ze po śmierci nie ma już nic, taki definitywny koniec. Od tych kilku tygodni płacze pod prysznicem, rycze w poduszkę przed snem. Perspektywa ze będę leżała na zimnym stole i potem pod ziemia razem z innymi ciałami a nie w swoim łóżku, w pokoju który jest moim azylem... dobija mnie to. wiem ze jak umrę to już będzie mi wszystko jedno ale to myślenie o tym wprawia mnie w otępienie, nie mogę o niczym innym myśleć, widzę cmentarz albo jakaś straszą osobę to natychmiast myślami wracam do tego tematu. Świadomość ze życie przemija, pat nie ubywa, człowiek robi się straszy, brzydki, schorowany i niepotrzebny napawa mnie bólem, żałością i tym ze nic z tym nie zrobie, tego procesu nie powstrzymam... czyje niemoc jak o tym pomyśle, zatrzymać czas - to była by piękna rzecz...