Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

usernamexo

Zarejestrowani
  • Zawartość

    11
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Reputacja

0 Neutral

Ostatnio na profilu byli

Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.

  1. Dodawałam wcześniej inny post, ale tutaj piję już do czegoś innego. Chłopak rozstał się ze mną 3 tygodnie temu. Wcześniej przeszliśmy na dystans - rozmawialiśmy przez 1.5 tygodnia nieco mniej, zmęczyły go częste kłótnie. Pod koniec 9 miesięcznego związku mieliśmy pierwszy kryzys. Byłam dość wybuchowa, zwłaszcza pod koniec, przygniotłam go nieco swoimi problemami, ale on nigdy nie dał mi znać, że go to boli, choć prosiłam żeby mówił, abym wiedziała nad czym muszę popracować, niezbyt mi nawet dawał znać, że tak się dzieje. Po dystansie mieliśmy spróbować jeszcze raz, ale usłyszałam, że on już nie chce - czuje, że za bardzo się różnimy (nie zgodziłabym się z tym, "różnice" jakie podał to zdecydowanie coś co jestem w stanie i chcę zmienić, np to, że potrzebował więcej czasu z kolegami, a ja narzekałam), przestał widzieć w swojej przyszłości mnie ani kogokolwiek innego i przez to mamy inne cele, że nie da rady działać jak dawniej, prawdopodobnie te konflikty go zgniotły. Koszmarnie żałuję swojego postępowania, chciałabym to zmienić, ale nie mam już jak. Bardzo nalegał na przyjaźń, czuję, że było to szczere - był realnie zasmucony tym, jak się stawiałam. Nie odezwał się, znając go, obstawiam, że ja muszę napisać. Nie ukrywam, chciałabym móc jakoś go odzyskać, ale obawiam się, że będzie to niemożliwe, pomimo, że sam wielokrotnie wspomniał, że gdy ludzie mają dobry kontakt to nieraz do siebie wracają i bierze pod uwagę to, że może nam też się to przydarzy. Ostatecznie też nie chcę tracić kontaktu z nim, jest dla mnie zbyt ważny. Jednakże, poczucie, że przestał mnie kochać, choć jeszcze 2 tygodnie przed zerwaniem, zanim przeszliśmy na dystans, który, według niego, miał zapobiec rozstaniu, dać mu odpocząć od konfliktu, pozwolić na to, aby wspólny czas przestał kojarzyć się z kłótniami, po prostu bardzo mnie boli. To boli gdy mówi, że nie chce stracić ze mną kontaktu, bo jestem dla niego bardzo ważna i zależy mu na mnie jako na osobie, ale równocześnie obawiam się, że już po prostu nie kocha. Płaczę dosłownie codziennie od praktycznie miesiąca, nienawidzę siebie za to, że bywałam dla niego okropna, choć większość czasu w związku była serio dobra, co sam przyznał. Jest mi tak trudno z tym, że pierwszy konflikt, kryzys, sprawił, że sobie nie poradziliśmy. Nadal go kocham i nie wiem jak poradzić sobie z tym, że on już nie. Bardzo chciałabym żeby jeszcze były w nim jakieś uczucia, żeby kontakt przyjacielski pozwolił na zaprezentowanie jakichś zmian w moim zachowaniu, odbudowanie relacji, ale świadomość, że może tak nie być, boli koszmarnie. Jakieś rady jak to zaleczyć? Czuję się okropnie smutna, zagubiona, poczucie bycie niekochanym wręcz rozdziera od środka
  2. dobra, tu mi się przypomniało, trochę popłynęłam z tym "za bardzo się różnimy". nie wiem czy naciągam czy nie, ale powiedział to tak, że "nasze różnice będą nas bardziej dzielić niż łączyć". w kontekście sytuacyjnym, chodzi po prostu o to, że on cały czas widział to tak, że nie różnimy się praktycznie w ogóle, kłótnia pokazała mu pierwsze różnice i zdaje się ich przestraszyć. jak na to patrzę, nie wiem czy nie podszedł do sprawy nieco dziecinnie, jeśli mam być szczera bo raz, że, jak już wspomniałam, to co podał za główne przykłady zrozumiałam, że mogę zmienić i nie wynika to stricte z tego, że taka jestem i tego nie zmienię, ale wynikało z innych motywów, które wręcz CHCĘ zmienić. a dwa, czy to nie normalne, że ludzie się różnią między sobą? jak mi to tłumaczył, czułam, że po prostu dość spłycił temat, nie wysłuchał mojej perspektywy, którą jednak uważam za dość istotną, z racji, iż no jednak to jest coś co dało się zrobić, jakby przestraszył się tego, że w bliskiej relacji nie zawsze jest kolorowo i pięknie, ludzie czasami się kłócą (on nawet z przyjaciółmi nie ma aż tak bliskich relacji, sam przyznał, że poradzenie się przyjaciółki zdarzyło mu się pierwszy raz w życiu, bardziej ma przyjaciół do śmieszkowania i gadania o pierdołach)
  3. niby o tym wiem, a z drugiej strony, to wspominanie, że ludzie się przecież nieraz schodzą, nie daje mi zwyczajnie spokoju. nie wiem czy to miało pocieszyć mnie czy raczej uspokoić jakieś jego niepewności, że w razie czego, jak już mu się znudzi granie z kolegami czy luźne życie studenta, ja coś zmienię (wspomniał, że ludzie się zmieniają itp), to można będzie wrócić. widziałam, że niełatwo mu się mówiło o tym, że nie chce dawać szansy, przez pierwszą godzinę nawet mówił, że chciałby ją dać, ale boi się, że nie ma ona sensu, bo on się zraził (prawdopodobnie skutek dystansu, gdy miał ze mną stały kontakt, dalej chciał walczyć, zależało mu, rozmawialiśmy itp) nie ukrywam, bardzo trudna sytuacja dla mnie. bardzo za nim tęsknię, dalej go kocham, czuję się winna za to, że zraniłam go, choć wiem, że nie miałam zbytnio możliwości dowiedzieć się, że coś go bolało w aż takim stopniu, bo zwyczajnie nigdy mi o tym nie powiedział, już nie wspominając o poczuciu bycia oszukanym, bo szansa była mi wręcz obiecana, choć z drugiej strony rozumiem, że jeśli miałby problem z okazywaniem czułości tuż po dystansie, mogłoby być trudno. stąd zdecydowałam się na brak kontaktu teraz, aby mógł idk odpocząć ode mnie? mogły minąć pierwsze emocje, poczucie wyzwolenia od osoby zabierającej mu czas z kolegami, mogła pojawić się jakaś pierwsza tęsknota czy wątpliwość? przykro mi po prostu, nie wiem nawet jak sobie z tym wszystkim poradzić, jak przestać płakać
  4. Ważny edit - nie, nie robiłam scen po zerwaniu. W samym dniu rozstania płakałam, wysłalam jedną krótka, smutną wiadomość, ale nic poza tym. Milczenie trwa 3 tygodnie, chcę dać mu wolność, której sam chciał - w końcu, skoro już w dniu rozstania był wręcz skupiony na tym żeby moje słowa przypadkiem do niego nie dotarły, co by zmieniły moje błagania dzień czy dwa po? wspomnę też, że jak stwierdził, decyzję podjął tak naprawdę w około 4 dni, tylko dłużej się z nią oswajał. Ale ani razu ze mną nawet nie porozmawiał na temat tego nad czym można pracować, po prostu uciekł, otoczył się zyczliwymi ludźmi (którzy nigdy nie byli w związku heh) radzącymi mu wyrzucić zabawkę i sam przyznał, że wręcz tłumi smutek, zajmując się innymi rzeczami
  5. Dodałam temat o takiej samej nazwie, ale wyszedł z tego tasiemiec, więc zdecydowałam, że po prostu dodam tutaj wersję skróconą Postaram się opisać jak najkrócej - byłam z chłopakiem około 9 miesięcy, znaliśmy się lekko ponad rok, mamy po 19 lat. Ogólnie związek opisuję jako naprawdę dobry, tak samo jak on z resztą w dniu rozstania - bardzo mnie uszczęśliwiał, on też czuł się przez większość czasu dobrze. Stałam się niestety dość wybuchowa - kiedy pokłóciłam się z rodzicami, wypłakiwałam się jemu, czasami powodowałam kłótnie o byle co (to już mocno pod koniec związku, głównie chodziło o wypłakiwanie się). Raz gdy nadwyrężył moje zaufanie (nie weszła w grę żadna zdrada ani nawet inna osoba, ale no miałam swój powód żeby się wściec), niestety wypominałam mu to przez długi czas, czego bardzo żałuję. Wiem, że pod koniec związku też wymagałam za dużo uwagi - poszliśmy obaj na studia, a ja przyzwyczajona do codziennych niemalże całodobowych spotkań w wakacje odczuwałam pustkę, zwłaszcza, że on ma więcej zajęć na studiach niż ja ze względu na specyfikę kierunku. Głównie czas po zajęciach spędzał na graniu z kolegami, z tego co wiem, robili mu też oni uwagi, że mniej czasu im poświęca, więc zaczął iść w drugą skrajność i nieco olewać mnie. Mieliśmy o to kłótnię (w sumie pierwszą poważniejszą w związku), doszłam z nim do porozumienia, ale tylko na tydzien, bo potem coś zaczęło się psuć. Zrobił się dość zdystansowany, sam nie wiedział dlaczego. Poprosił o dystans na lekko ponad tydzień, czyli brak spotkań, ale z rozmowami poprzez messengera. Głównie chodziło o to, że moje wybuchy emocjonalne i kłótnie go przytłoczyły (wcześniej w ogóle mi o tym nie mówił, choć masę razy prosiłam żeby informował w porę jeśli moje poczynania szkodzą, bo chcę móc zdusić je w zarodku, a nie rozwinąć do tak poważnego poziomu, że wspólne spotkania go stresują). Po dystansie mieliśmy spróbować od nowa, sama też chciałam przemyśleć rzeczy, które się wydarzyły. I tak się stało - zrozumiałam naprawdę wiele, nawet trudnych dla mnie rzeczy. Takich jak to, że stałam się czepialska, księżniczkowałam chwilami i bardzo tych rzeczy żałuję. Choć twierdzi, że wybaczył mi je, pomimo obietnicy spróbowania, podczas spotkania po dystansie stwierdził, że on nie chce już dawać szansy bo "za bardzo się różnimy" (debunked, sama stwierdziłam, że w kwestii czasu z kolegami przesadzałam i jeśli będziemy funkcjonować przy ustalonym wcześniej kompromisie, rzucać się nie będę, a to, że czasem czepiałam się jego żartów, zrozumiałam, że po prostu robiłam to chyba dla samego czepiania i słyszenia przeprosin. Toksyczne, wiem, dotąd mi za to wstyd, że pozwoliłam sobie tak się zapomnieć), mamy inne cele (w skrócie - przez niską samoocenę ciągle bałam się, że w przyszłości znajdzie sobie napewno kogoś lepszego, bywałam zazdrosna, dużo mówiłam o przyszłości, a on bardziej skupia się na tym co teraz), nie widzi w przyszłości ani mnie ani nikogo innego. Widzę, że napewno zachłysnął się studenckim życiem, nieraz mi to okazywał - stał się tzw popularnym dzieciakiem i bardzo go to cieszyło, dużo o tym mówił. W dodatku, większość grupy to dziewczyny, więc wiele koleżanek też pewnie łechta jego ego, gdyż chłopak ma pewien kompleks na punkcie wyglądu. Jednakże, wątpię w obecność jakiejś innej na horyzoncie, nie miałam zbytnio ku temu przesłanek. Głównie kłótnia była właśnie o uwagę, zobowiązania i rzeczywiście, widzę, że co wieczór gra z tymi kolegami (widać to na Discordzie), zatem najprawdopodobniej po prostu zniechęciły go zobowiązania. Wiem też, że otoczenie niestety wpłynęło na niego. Radził się swojej przyjaciółki - to ona zaproponowała mu dystans i poparła w tym, że lepiej zerwać. Sam wielokrotnie wspominał, że koledzy też mu to proponowali. Nie ukrywam, bardzo mi się to nie podoba - ci ludzie nie znają mnie i to wygląda tak jakby poradzili mu wyrzucenie zabawki do kosza zamiast naprawy. Nie porozmawialiśmy nawet o naszych potrzebach, zastrzeżeniach, czuję, że po prostu nie dostałam szansy, a miałam ją dostać. Za to chłopak bardzo nalega na przyjaźń - nie odezwał się dalej, podejrzewam, że być może się boi, bo bardzo się stawiałam początkowo i miałam tu ostatnie słowo, mówiąc, że chcę kontaktu. Znając go, nawet bym się nie zdziwiła gdyby rzeczywiście się krępował, nigdy nie był zbyt przebojowy, odważny. Nigdy nie powiedział wprost, że mnie nie kocha, tylko, że "nie czuje tego co wcześniej" (obawiam się, że ten dystans do niego doprowadził - gdy się stale widywaliśmy, nie dopuszczał do siebie zerwania, chciał walczyć, a tak to uciekł). Dotąd odtwarza moje insta stories (dość szybko po dodaniu, w dodatku), lajkuje zdjęcia itp. Ostatnia ważna rzecz to to, że wielokrotnie wspomniał, że "ludzie czasem się schodzą jak mają dobry kontakt, zna z autopsji i otoczenia". Z jednej strony, żebym nie robiła sobie nadziei, a z drugiej to. Moje pytanie - co robić? Nie ukrywam, bardzo mi na nim zależy i widzę, że po prostu przytłoczyłam go. Mam duże poczucie winy za to co zrobiłam, bardzo mi na nim zależy (on stwierdził, że jemu na mnie też heh) i, nie ukrywam, chciałabym spróbować jakoś odzyskać go. Myślałam nad odezwaniem się do niego po prawie 4 tygodniach od zerwania, żeby pierwsze emocje opadły (w dniu zerwania w ogóle mnie nie słuchał, czułam jakbym mówiła do ściany, co dało mi poczucie, że on chyba sam nie wie czego chce, jakby wręcz bał się, że jeszcze wzbudzę w nim jakąś niepewność, niezbyt wchodził w dyskusję na temat mojej zmiany), ale na stopie przyjacielskiej, bez pretensji itp. Żeby spróbować odbudować to na spokojnie, mieć pole do pokazania jakichś zmian, np efektów terapii, na którą uczęszczam od pewnego czasu.
×