Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

SowaJoanna

Zarejestrowani
  • Zawartość

    2
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Reputacja

0 Neutral

Ostatnio na profilu byli

Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.

  1. Naprawdę zadziwiające jest podejście Twojego narzeczonego. Jeżeli ma roszczenia finansowe, to niech sobie na nie zarobi, a nie tylko siedzi, narzeka i czeka na wygraną w Totolotka. Poza tym skoro oboje pracujecie, to Ty też powinnaś mieć prawo kupić sobie ten T-shirt za 300 zł (albo coś innego w tej cenie, co sprawi Ci radość), a nie że środki idą tylko na jego wydumane potrzeby.
  2. SowaJoanna

    Kłótnie co do wesela

    Dzień dobry, generalnie uważam, że z narzeczonym tworzymy całkiem fajną parę, względnie ok wychodzi nam rozwiązywanie konfliktów, czasami jest lepiej, a czasami gorzej jak u każdego, jest między nami dość dużo sporów, ale zazwyczaj udawało nam się dochodzić do jakiegoś porozumienia. Nie możemy się natomiast porozumieć w ogóle co do organizacji wesela - nie jest sporne to, że oboje chcemy coś zorganizować, tak aby móc pocelebrować z najbliższymi tę okazję. Mój narzeczony pochodzi ze wsi, gdzie organizuje się duże wesela przy udziale dzieci, z disco polo i dewolajem (ten dewolaj to jest taka przenośnia tego przaśnego remizowego klimatu). Ja natomiast cały czas miałam wyobrażenie wesela nieco bardziej z klasą, mała ilość osób, głównie bliskich przyjaciół i najbliższej rodziny, bez disco polo, dzieci i tego dewolaja, o którym pisałam wyżej - trochę takie eleganckie przyjęcie ślubne, ale z tańcami, bez tych obrzydliwych zabaw około północy i tej całej otoczki. Tych punktów spornych jest dużo więcej, ale nie będę wdawać się już w szczegóły. Próbowałam namówić narzeczonego, żebyśmy zrobili właśnie wesele w tym klimacie, a także zaś żeby nie zapraszać gości z dziećmi (dzieci w rodzinie mojego narzeczonego są wychowywane w zasadzie bezstresowo, jako ósmy cud świata, więc są niewyobrażalnie rozwydrzone i atencyjne, obawiam się że zepsują mi i moim gościom zabawę, a przy okazji coś zniszczą, a poza tym z uwagi na ich zachowanie - po prostu nie znoszę przebywać w ich towarzystwie). Narzeczony odpowiedział mi, że bez dzieci on nie widzi możliwości organizowania wesele w ogóle, bo jego rodzina jak dostanie zaproszenie bez dzieci to się obrazi, a on nie chce generować konfliktów. Moja wizja wesela, za które przecież ja też mam zapłacić i które ma sprawić i mi i jemu radość, jest mniej istotna niż to czego żąda rodzina mojego faceta. Próbowałam pójść na jakieś kompromisy itd., ale w zasadzie co do wesela i jego organizacji mój narzeczony nie widzi jakiejkolwiek możliwości pójścia na kompromis, jego postawa jest roszczeniowa, że mają być dzieci, ma być disco polo i dewolaj (no bo dzieci muszą coś zjeść, a dewolaj się sprawdzi najlepiej). Coś tam się porozumieliśmy co do częstotliwości puszczania tego przeklętego disco polo, gdzie rzekomo poszedł mi na ustępstwa, bo chyba jedna na 5 piosenek ma być disco polo (co mnie wybitnie nie satysfakcjonuje, bo nie chcę zapamiętać mojego własnego wesela jako przaśnej potańcówki z pijanym wujkiem Andrzejem który śpi na stole, a w tle leci Zenek). Względnie też ustaliliśmy listę gości, która oboje nas satysfakcjonuje (poza tymi dziećmi oczywiście). W zasadzie to jeżeli się nie podporządkuję, to ślubu nie będzie (a co najmniej wesela jakiegokolwiek). Kłótni na ten temat pomiędzy nami było tyle, że jak tylko zaczynam rozmowę o tej imprezie i żeby to jakoś ogarnąć, to narzeczony ucina temat, zamyka się w sobie, ewentualnie zaczyna krzyczeć, że mam mu dać spokój. Ja też już w całym moim sfrustrowaniu tematem powiedziałam mu, że skoro żąda zaproszenia dzieci, to proszę bardzo - ale ja w tym nie będę uczestniczyła, żadnych zabaw z tymi potworkami, żadnych zdjęć i niech sobie radzi sam i tłumaczy rodzinie, czemu odmówiłam jakiejkolwiek integracji. Ale to też nie jest rozwiązanie, bo jeżeli mielibyśmy faktycznie być małżeństwem, to robienie sobie na złość nie jest metodą rozwiązywania konfliktów. Prawdę mówiąc w ogóle odechciało mi się cokolwiek organizować, skoro wesele za które mam zapłacić niemałe pieniądze, ma być zorganizowane tak, żeby rodzina mojego narzeczonego się dobrze bawiła, a ja i moja część gości już jesteśmy nieistotni. Samo wesele jednak nie jest takim problemem, to w sumie tylko jedna impreza, gdzie nawet jak nie będę zadowolona i nie będzie to ślub moich marzeń, to jakoś sobie z tym dam radę, najwyżej będzie mi jakiś czas przykro. To co mnie martwi najbardziej, to kwestia tego, że skoro przy tak błahej kwestii jak wesele, narzeczony nie jest w stanie pójść na kompromis - tylko muszę spełniać jego żądania (i zapewne jego matki i ojca, ale to już jest kwestia na osobny post), to jak mam wierzyć że dogadamy się w kwestiach istotniejszych - pracy, nieruchomości, ewentualnego posiadania dzieci, wychowania tych dzieci, miejsca zamieszkania itd. Czy da się w ogóle funkcjonować dalej w związku, w którym nawet zorganizowanie ślubu i wesela jest kwestią tak konfliktogenną, nasze wizje są tak różne, a narzeczony nie chce w zasadzie z czymkolwiek pójść mi na rękę. Czy ktoś się spotkał z podobnym problemem? Czy macie może jakieś metody na rozwiązywanie takich konfliktów? Czy powinnam pójść narzeczonemu na rękę żeby sobie organizował wszystko po swojemu? Ale jak raz się złamię i zrobimy wszystko tak jak on tego żąda, to obawiam się, że dalej w tej relacji będę już tylko pod pantoflem, czego absolutnie nie chcę. Poza tym będzie mi strasznie szkoda pieniędzy na wesele, z którego mam ostatecznie być niezadowolona. Jestem już trochę podłamana. Ślub rzekomo jest jednym z szczęśliwszych wydarzeń w życiu, a ja mam dosyć jeszcze zanim zaczęliśmy na dobre coś organizować.
×