Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

czarnamc

Zarejestrowani
  • Zawartość

    3
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Reputacja

0 Neutral
  1. U nas nie ma takich sytuacji, że ktoś przychodzi na chwilę. Mieszkamy pod miastem i trzeba do nas trochę dojechać, więc jak ktoś już wpada, to na co najmniej godzinę lub dwie i najczęściej po wcześniejszym umówieniu się. Co do placów zabaw to mimo, że synek praktycznie odkąd zaczął siedzieć spędza na różnych placach zabaw czy w bawialniach tak co najmniej trzy-cztery dni w tygodniu to i tak zawsze jest ogromny płacz i bunt przy wychodzeniu niezależnie od tego, jak długo byłby na atrakcji. To chyba kwestia charakteru. Mi w tym całym problemie bardziej chodzi o to, że partner tak wpada i wypada ileś tam razy na te parę minut, przez co sam ma wrażenie, że aktywnie zajmuje się synkiem i że jest super tata (często jak jest na te 5 minut to dzwoni na Whatsapp pokazać swojej rodzinie jak to się ładnie synem opiekuje), a ja mam wrażenie, że to ja z Młodym siedzę 24h i czas na cokolwiek mam jedynie w nocy. Wolałabym, żeby partner zaczął sam zajmować się synkiem bez mojego udziału żebym mogła zająć się też rzeczami innymi niż opieką. Synek jest super i uwielbiam spędzać z nim czas, ale chciałabym też mieć choć godzinę dziennie na inne prace domowe. A z Młodym nie wszystko się da, bo na przykład z praniem muszę iść dwa piętra niżej i to w miejsce, gdzie ze względu na remonty lepiej z dzieckiem nie wchodzić. Dodatkowo frustrujące dla mnie jest to, że partner w godzinach pracy ma czas, żeby na przykład oglądać filmy, słuchać audiobooków, prowadzić długie prywatne rozmowy telefoniczne i generalnie wszystko poza pracą a z kolei popołudniami narzeka, że ma bardzo dużo pracy i nie ma na nic czasu bo musi popracować jeszcze. Żalę się na forum bo rozmowy nic nie dają i dopiero takie radykalne rozwiązanie jak opisałam sprawiło, że przynajmniej te dwa popołudnia mam na ogarnięcie domu i siebie.
  2. To dopiero początek mojego L4 (jestem pod koniec piątego miesiąca), wcześniej wychodziłam z domu o 7 i wracałam o 17, więc syn siłą rzeczy cały dzień był z dziadkami a partner zostawał w domu sam. Możliwe, że dopiero muszę się przyzwyczaić do nowej rzeczywistości. Co do komunikacji to tutaj może być kwestia różnic osobowościowych - ze mnie jest typowy introwertyk, który potrzebuje czasem przestrzeni i mieć coś zaplanowane, a partner wolałby wszystko robić razem i nie mieć żadnego czasu spędzanego oddzielnie. Akurat teraz synek jest chory i rzeczywiście nigdzie się poza dom i ogród nie ruszamy, może jak zaczniemy normalnie wychodzić to jakoś się poukłada
  3. Cześć! Mam do Was prośbę o ocenę mojej sytuacji. Mam dwuletniego synka i dzidzię w drodze. Z tego powodu jestem już na L4. Mam partnera, który pracuje zdalnie (w tym samym domu, piętro niżej). Problem pojawił się już podczas mojego pierwszego macierzyńskiego, teraz niestety powrócił. Mianowicie mój partner w swoich godzinach pracy bardzo często (tak średnio raz na godzinę-dwie) przychodzi do nas na górę, bawi się z synkiem kilka minut, po czym wraca do pracy. Dla mnie takie coś jest bardzo dezorganizujące, bo Maluch ucieszy się, że widzi tatę, chce się z nim bawić, a tata weźmie go na ręce, zakręci "samolocik" i znika na dół pracować. Mały jest tak rozczarowany, że stoi przy schodach i trzęsie szczebelkami bramki, zanosząc się płaczem. Długo go potem muszę uspokajać. Najbardziej problematyczne jest to, gdy próbuję Malucha uśpić, bo takie "odwiedziny" taty momentalnie go rozbudzają i potem się męczymy kolejną godzinę, dwie lub nawet więcej żeby położyć go na drzemkę. Podobnie z karmieniem - jeśli tata mu przerwie, to Maluch potem nie chce jeść tego, co normalnie by zjadł bez problemu. Po wielokrotnych bezskutecznych próbach tłumaczenia (już podczas poprzedniego mojego okresu siedzenia w domu) zażądałam, żeby partner w swoich godzinach pracy po prostu był w pracy i żeby nie przychodził do nas i nie pokazywał się Małemu. Staram się, żeby synek miał w miarę ustabilizowany dzień, żeby były takie codzienne rutyny jak określone pory jedzenia, spania, spacerów i zabawy, a takie "wrzuty" pięciominutowej ojcowskiej miłości są naprawdę dezorganizujące. Jeśli partner chce, to całe popołudnia może spedzać z Małym, a do tego się niestety raczej nie pali. Najchetniej popołudniami też brałby Małego właśnie kilka razy "na chwilę" a potem mi go oddawał, przez co ja nie mogę zrobić nic w domu, nie mówiąc już o czasie dla siebie. Wymuszam więc, żeby do końca swojej pracy zajmował się pracą a nie nami, a synkiem popołudniami, ale za to w pełni a nie tak na chwilę (ustaliliśmy, że będzie go pilnował przez dwa popołudnia w tygodniu - wtorki i czwartki). Powiedzcie mi proszę, co sądzicie o takim rozwiązaniu. I o tym, że wymagam od partnera pracującego z domu, żeby w godzinach swojej pracy był "jak w pracy"? Bo mój partner uważa, że to nieludzkie, toksyczne i nienormalne, ale ja po prostu nie umiem funkcjonować w takim chaosie, bo co z tego, że on się pojawia w losowych częściach dnia na chwilę jak i tak w rzeczywistości wygląda to tak, że praktycznie całą dobę z synkiem jestem ja? Mój partner w ogóle tego nie widzi, że to, że on posiedzi przez 5 minut z nami, to dla mnie nie dość, że nie jest to żadna pomoc, a jeszcze utrudnienie. Wolałabym, żeby robił tak, jak inni znani mi ojcowie, którzy są większość dnia w pracy, ale jak z tej pracy wracają, to trochę odpoczną i biorą dziecko/dzieci na spacer żeby matka mogła się chwilę ogarnać. Każdy mi zazdrości partnera pracującego z domu, a dla mnie szczerze mówiąc jest to straszna upierdliwość i zazdroszczę koleżankom partnerów, którzy pracują stacjonarnie, albo przynajmniej od czasu do czasu z tego domu wychodzą. Wtedy można trochę potęsknić, ucieszyć się z czyjegoś powrotu, no i też jakoś racjonalnie podzielić czas opieki. A może to ja wariuję i szukam problemów na siłę? Powiedzcie proszę, co myślicie i jak to u Was jest.
×