Do wszystkich nie mogących sobie poradzić...
Ja na początku roku straciłam tatę... To był najlepszy tata na świecie... Na początku nie mogło do mnie dotrzeć, że go nie ma i nigdy nie będzie... Że nie będzie komu poprowadzić mnie do ołtarza, że nie będzie komu patrzeć jak rosną moje dzieci (być może, bo jeszcze nawet nie wyszłam za mąż). W miarę upływu czasu dochodziło aż za bardzo... Jestem sama, nie ma komu mnie przytulić i powiedzieć, że jeszcze będzie dobrze, że ktoś się mną zajmie, że nigdy nie będę sama, że jeszcze będę szczęśliwa... Było strasznie ciężko... W dodatku kiepska atmosfera w pracy, brak kogoś z kim można porozmawiać... Bałam się rozmawiać z kimś \"oko w oko\", bo naprawdę kiepsko się trzymałam, nie mogłam słowa z siebie wydusić...taki żal... Dopiero na necie znalazłam kogoś, do kogo czuję wielką przyjaźń, jestem Mu wdzięczna, ponieważ jest ode mnie młodszy, a jednak bardzo mi pomaga, nawet nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo... Rozmawiamy o wszystkim - o Nim, o Jego życiu, o mnie, o tym, co będzie - ogólnie o uczuciach. Już nie jestem taka samotna.
Ja sobie radzę ze smutkiem z Nim - osobą z netu, której nigdy nie widziałam na oczy. Z mojej strony patrząc, mogłabym to samo polecić, ale każdy ma swój sposób - na pewno praca też pomaga. Najważniejsze, to nie myśleć przez cały czas.
Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie :)
Trzymajcie się i nie dawajcie się smutkowi :)
juju.