jotazet
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez jotazet
-
Bo wiesz, Venesso, napisałam tam coś kiedyś o przydasiach. A Ty o tym, żeby się dobrze zastanowić, zanim się je powyrzuca. Jest w tym sporo racji. Ale ja mam ciekawe doświadczenia w tej dziedzinie. W 1997 roku była u nas straszna powódź. Jestem dubeltową powodzianką. Osobiście 10 dni powodzi przesiedziałam na 8 piętrze wieżowca, w swoim mieszkanku, bez prądu, gazu i informacji. Jeść mi dawali sąsiedzi, a kawę - w miarę gorącą - miałam dzięki przydasiom. Na balkonie w starym prodiżu paliłam sobie ognisko z listewek, które zostały nie wyrzucone po remoncie mieszkania. Moja mama z kolei przed powodzią miała dom z ogrodem - nasz rodzinny dom. Po powodzi miała tylko i wyłącznie torebkę z dokumentami i psa. Tego samego psa, którego zaraz muszę wyprowadzić.I powiem Ci, że gdy zobaczyłam po dwóch tygodniach, co zostało z naszego domu, to po prostu wybuchnęłam śmiechem. Szczerze, nie w histerii. Ucieszyło mnie, że mamę udało się siostrze w porę wywieźć z domu przed powodzią. Ucieszyło mnie, że wszystko będzie nowe.Ładne, czyste, świeże...W domu były prawie wszystkie moje rzeczy - przeprowadziłam się do mieszkanka krótko przed powodzią. Ale tak naprawdę to żal mi było tylko i wyłącznie fotografii - przepadły wszystkie. No i drugiego, dużego psa. Niestety nie zmieścił się w taksówce, którą mama z siostrą uciekały przed powodzią. Miała psina przeczekać do końca powodzi na piętrze stodoły sąsiadów, ale niestety otworzyła łapą drzwi i uciekła - porwała ją woda... Smutne? Trochę, ale nie takie rzeczy się przytrafiaję ludziom. I psom. Trzeba żyć dalej. Zamieszkałam w nowym mieszkaniu razem z mamą i radzimy sobie całkiem nieźle. Z przyjemnością pozbywam się starych gratów, którymi dobrzy ludzie nas uraczyli w ramach popowodziowej dobroczynności (chwała im za dobre chęci). I z przyjemnością kupuję ciagle coś nowego. Cieszy mnie stopniowe urządzanie domu od nowa. A poza tym kilkanaście lat mieszkałam na walizce. I naprawdę uważam, że człowiek powinien mieć tylko tyle , ile sam potrafi unieść. Pozdrawiam raz jeszcze. J.
-
Venesso, jesteś tam jeszcze? Bo widzę,że kilka minut temu byłaś. Pozdrawiam !
-
Czeeeść dziewczyny! To znowu ja, Wasza nienormalna Jotazet. A czemu nienormalna? No bo marzę o tym, żeby się wreszcie trochę ponudzić, a nic mi z tego nie wychodzi. A chciałam Wam tyle napisać. Choćby o ostatnich czarnych porzeczkach, które osobiście zrywałam z krzaka. Z porzeczek dawno zrobiłam dżem, sok i mocną nalewkę, ale na pisanie - oczywiście brakło czasu. Chciałam napisać o boskiej ciszy i komarach nad jeziorem - brakło czasu... O chorej ciotce, której wczoraj się zmarło - nie chciałam pisać... A dziś pilnie oskrobuję stelaż starego fotela z lakieru z zamiarem przerobienia go na artystyczne bógwico, ale właśnie doszłam do wniosku, że sama nie dam rady i bez fachowca się nie obejdzie... no i wreszcie mam czas. Skąd te kłopoty z czasem? Opcje są dwie: 1. inteligentny człowiek nigdy się nie nudzi; 2. głupiego robota zawsze znajdzie. W ramach wnikliwych rozważań nad wpływem koloru włosów na stan inteligencji przemalowałam się na blond i obecnie testuję opcję 2. Jak na razie nie zauważyłam istotnych zmian. Może tylko taką, że kilka osób przestało mi mówić \"dzień dobry\", a kilka osób \"dzień dobry\" mówić mi zaczęło. Dziwne. Pa!
-
Cześć dziewczyny! Chyba ( wreszcie) mam urlop, bo komputer od dwóch tygodni omijam bardzo szerokim łukiem.Wciaż jeszcze kojarzy mi się z pracą. No i mam sporo durnych zajęć, na które przez rok cały brakowało mi czasu, a mianowicie: - odwaliłam ( wreszcie) sprzątanie piwnicy; - kupiłam ( wreszcie) dwa nowe stoły, rozkładane ławy z regulowaną wysokością, które ( wreszcie) rozwiążą problem rodzinnych nasiadówek typu wigilia etc.; - trzy stare stoły wywaliłam( wreszcie) do piwnicy, co bardzo skutecznie ponownie ją zagraciło; - kupiłam ( wreszcie) nową pralkę.Lektura instrukcji obsługi była pasjonująca. Nadzieję na pranie dawała mi jedynie myśl, że przecież umiem obsłużyć komputer, to może i z cholerną pralką sobie poradzę. Bez względu na ilość elektronicznych gadżetów, a jest ich sporo. Ucieszył mnie fakt, że starę pralę panowie ze sklepu zabrali bez szemrania, co uwolniło mnie od problemu dalszego zagracania piwnicy; - przeprowadziłam ( wreszcie) wstępną selekcję w szafach i doszłam do wniosku, że mój ideał mieszkania to pustka, której środek zajmuje spora i dobrze zaopatrzona kasa pancerna.I żadnych przydasiów po szafach, wszystko nowe, kupowane w miarę potrzeb w ilościach niezbędnych, na bieżąco... ach, marzenia... - umyłam też( wreszcie) dwa okna - na więcej brakło mi ochoty, bo przecież mam urlop, no nie? W związku z zapowiadanymi 36-stopniowymi upałami w najbliższych dniach chyba urwę się nad jakaś wodę. I pewnie znowu nie włączę komputera - słodkie ( wreszcie) lenistwo... Pozdrawiam( wreszcie) Was wszystkie bardzo serdecznie! Pa!
-
Witam! No wreszcie! Jeszcze tylko wykopię się spod paskudnego stosu papierzysk na biurku i mam święty spokój, czyli wakacje. Szkoda tylko , że w tym roku nie mogę nigdzie wyjechać, bo to małe miasteczko już mi trochę zbrzydło. Ludzie, kto wymyślil małe miasteczka? Z całą pewnością nie ja. No bo wyobraźcie sobie: Kilka dni temu postanowiłam urządzić małą imprezkę w domu. Lód się mroził, zagrycha się piekła, goście w drodze, a do pełni szczęścia brakowało tylko pół litra wódki. Poleciałam do marketu. Beztrosko buszuję sobie po monopolowym, a tu na szybie odgradzajacej stoisko widzę rozpłaszczony nosek znajomej pierwszoklasistki - uśmieszek na buzi lekko niesymetryczny, w oczkach złośliwe zdziwienie i jeszcze toto palcem na mnie pokazuje i mamę woła. Nie zdzierżyłam presji i zwiałam bez zakupu. Lekko wkurzona poleciałam do sklepiku obok. Połówka już na ladzie, już mam płacić, a tu moja była podopieczna ( \"specjalnej troski\") drze się na cały sklep: - Pani J., to pani będzie piła tą wódkę?! W sklepie ucichło, wszystkie oczy na mnie - zgroza...Mruknęłam coś o gościach, złapałam co moje i w nogi. Imprezka się udała - dzięki zakamuflowanej w barku flaszce rumu. Bo choć wódki brakło, to na powtórkę zakupów się nie zdobyłam. I w tym momencie nie wypada mi nic, jak tylko powtórzyć za miłym memu sercu poetą, Andrzejem Bursą to, co cytuję: \"...mam w dupie małe miasteczka, mam w dupie małe miasteczka, mam w dupie małe miasteczka...\" Pozdrawiam Was z absolutnie trzeźwym spojrzeniem na świat, no bo cóż innego mi pozostało... Hej!
-
angielszczyzna oczywiśćie. Chyba czs spać, bo w klawisze juz nie trafiam. Dobranoc.
-
Mieliśmy kilka dni temu wizytę gosci z Teksasu w szkole. Nasza anglistka twierdzi, że rozmawiałam z ich bibliotekarką po angielsku, ale ja twierdzę, że raczej na migi. Moja szkolna ngiekszcyzna w konwersacji się nie sprawdza. Chyba trzeba by poćwiczyć...Zdjęcia wyszły ładne.Hej!
-
Akiciu, Venesso! Dzięki za miłe słowa! Ukłony dla wszystkich miłych pań no i niestety znów zabieram się do pracy . Mam do napisania jeszcze dwa i pół sprawozdania i muszę rozliczyc kasę za używane podręczniki (kiermasz oczywiście na mojej głowie). Pa!
-
Hej! Dzwonek jeszcze dzwoni, ale ja o czym innym. A mianowicie o tym, jak wesołe jest życie staruszków. Świętowaliśmy urodziny naszej mamy.Osiemdziesiąte któreś tam - kobiet o wiek nie pytajmy.Przyjechała w gości jej koleżanka - w wieku zbliżonym. Została dwa dni, a miała ochotę zostać i trzeci, ale że upał, więc z litości dla swoich kwiatków na balkonie wróciła do domu po dwóch dniach. A tam - policja i straż pożarna, drabiny przystawione do balkonu i wszystkie kwiatki połamane, drzwi balkonowe wyłamane, w domu straszny bałagan, a pod domem zbiegowisko. A dlaczego? Ano dlatego, że mamy przyjaciółka zapomniała powiadomić kogokolwiek o swoim wyjeździe i jej syn - przerażony tym, że nikt drzwi nie otwiera i nie odbiera telefonów - wezwał wyżej wymienioną straz pożarną i policję.Szukali w mieszkaniu jej zwłok...Ojojoj... sie porobiło. Nie wiadomo czy się śmiać, czy płakać. A swoją drogą, gdy się ma tyle latek na karku i słabe serce to dobrze byłoby zostawić komuś zapasowe klucze od mieszkania, no nie? Pozdrawiam.j.
-
Cześć! Poliko, współczuję kontaktów z urzędem pracy. Trzy razy byłam na zasiłku . W miedzyczasie przez rok pracowałam w wojewódzkim urzędzie pracy i jeździłam na kontrole tam, gdzie za chwilkę wyladowałam - znów na zasiłku. Cóż, fortuna kołem się toczy.Pomyślności w pisaniu wypracowań! Ukłony dla wszystkich pań. J.
-
Cześć! Wpadłam tylko żeby się przywitać. Przed końcem roku (szkolnego rzecz jasna) papierkowej roboty mam tyle, że sama nie wiem za co się brać w pierwszej kolejności. Chyba powinnam odzwyczaić się od spania, bo rano - do pracy, a po pracy - też do pracy i potem znów do pracy tak na okrągło. Jak mi ktoś zazdrości wakacji, to się robię nerwowa, bo te wakacje są naprawdę cięęężko zapracowane...No nic, jeszcze tylko kilka dni i już mogę się zacząć martwić, że wrzesień za pasem... Zamartwianie się jest podobno ulubionym zajęciem diabła. Do diabła z diabłem. Pozdrawiam!
-
Taki dowcip: Biegnie myszka przez tory i tak sobie myśli: - Ojojoj! Wszystkie myszki mają narzeczonych, a ja jedna nie... - a tu pociąg - wiuuuu! - i urwalo jej d...kę! No i leci sobie myszka, leci dalej przez te tory i tak sobie myśli: - Ojojoj! Wszystkie myszki mają d..ki, a ja jedna nie mam... - a tu pociąg wiuuu! Urwało jej głowę... A morał? Nie myśl o d..., bo stracisz głowę. Albo taki dowcip: Idzie ptaszek przez łąkę i popiskuje: -Zimno mi zimno! Przyszła krowa i narobiła na ptaszka. Wierci się ptaszek w krowim placku i popiskuje: - Oj, ciepło mi ciepło! Przyszedł lisek, zobaczył , że coś się wierci w krowim placku i zeżarł ptaszka. A morał? - Nie zawsze jest twoim wrogiem ten, kto na ciebie narobi, ale jak już siedzisz w g....- to się nie wierć! Albo dowcip mojej babci: Spotkało się dwóch Góroli na hali. I tak siedzą i myślą. Aż jeden sie pyto: -Józek, jakbym ci tak doł 100 złotych to zezorłbyś pół tego krowiego placka, co tam lezy? -Ano zezorł bym. Tak i zjod i dostał od Jaśka 100 złotych. I tak dalej siedzą i myślą, aż Jasiek sie pyto: - A jak jo bym ci doł 100 złotych, to zezorł byś to drugie pół? -Ano zezorł bym. Tak i zjod i dostoł od Józka 100 zlotych. I dalej tak siedzą i myślą, aż Józek godo: - Wis ty co? - Ano co? - Abo wis, mie sie tak zdaje, co my sie oba gówna za darmo najedli... Pozdrawiam! J.
-
Pewien facet miał sad. Najpiekniejszy sad w całej okolicy. Co roku zbierał najdorodniejsze jabłka i przechowywał je w wielkim, nowoczesnym magazynie. Codziennie przychodził do magazynu i z dumą przygladał się zbiorom. Codziennie znajdował też jedno zepsute jabłko. Podnosił je, okrawał nożem zgniliznę i zjadał je - żeby się nie zmarnowało. Czy jest tu jakiś morał? Ano jest: - Właściciel najpiękniejszego sadu i najdorodniejszych jabłek przez rok cały jadł zgniłe jabłka... A może i ten, że nie należy mierzyć wartości całego zbioru na podstawie kilku wybrakowanych jednostek... Zresztą morały tu można mnożyć dowolnie. Idę odetkać kota. Pozdrawiam. J.
-
Łaaaadne kwiatki...
-
No i już się odezwałam. Swego czasu pasjonowały mnie napisy na murach. Były zdecydowanie ciekawsze od tych nowomodnych graffitti. Najlepsze widywałam w okolicach Warszawy. Oto przykłady: - \"Lejąc z wiatrem idziesz na łatwiznę\" - \"Panie, zatrzymaj ten świat. Ja wysiadam.\" (Wykorzystane później w tekście dość znanej piosenki) - \"Ludzie myślcie! To nie boli!\" - \"Mięso to trup!\" Poznańskie: - \"Chłopoki, mom szpreja!\" I nieco nowsze: \"Rząd do roboty za pięćset złotych\". Oby. Cześć!
-
A w Dniu Dziecka : - składałam z papieru skaczace żaby na warsztatach origami - wykręcałam się od zjedzenia sałatki zrobionej na warsztatach kucharskich - ściągałam Michała z muru ( wlazł na mur, bo za murem rosną czereśnie) - tłumaczyłam, że wyżerać komuś czereśnie to bardzo nieładnie - przyklejałam ogony zielonym smokom i robiłam dużo innych równie głupich rzeczy. A co do drogich dyskutantek to mam tylko tę uwagę, że nasza Kingala jest bardzo inteligentną kobietą i nie potrzebuje adwokatów. Gdy będzie chciała mi coś powiedzieć, to z pewnością sama poradzi sobie z tym doskonale. No i jeszcze jeden drobiazg : czytanie ze zrozumieniem...Proszę, starajcie się zrozumieć sens całej wypowiedzi, a nie tylko wyrwanych z kontekstu fragmentów tekstu. Czytanie ze zrozumieniem to jedna z podstawowych umiejętności i naprawdę można się tego nauczyć...Mniej emocji, więcej rozumienia proszę... Pozdrawiam serdecznie wszystkie panie. Możliwe, że jeszcze kiedyś się odezwę. J.
-
Cześć! Dawno mnie tu nie było, ale wakacje już blisko i pewnie wtedy nadrobię zaległości w czytaniu, pisaniu oraz - być może - w innych dziedzinach wspomagajacych tzw kontakty miedzyludzkie, na które ciagle brakuje mi a to czasu, a to chęci. No i komputer wiecznie w roli narzędzia pracy po godzinach, a nie rozrywki wydaje mi się obecnie przedmiotem wręcz paskudnym... Najważniejsze, że tropikalna pogoda sprzyja bardziej wakacyjnemu spojrzeniu na świat i pomimo upałów świat ten mi się nawet dość podoba. Ławeczka jakby nam troszkę opustoszała. No i bez Venessy jakoś tak nie tak. Przejrzałam , co było do przejrzenia, ale na razie pobieżnie. Nie wiem, kto nam podrzucił dowcipy o nauczycielach, ale kupuje ten o starym i nowym n-lu i jutro sprzedam w pracy - jest trafiony w dziesiąteczkę, bo to nie dowcip tylko wprawnie podpatrzona szkolna rzeczywistość. Zmartwiła mnie, Kingalo, Twoja zła opinia o Polakach. Ja tak sobie myślę, że bez względu na nację są na świecie ludzie i ludziska i naprawdę nie można tego uogólniać . Nie wiem, jak się zachowują rodacy za granicą, bo z Polski jeszcze nie uciekłam i nie mam takiego zamiaru, ale mniej więcej mam wyobrażenie, jak to jest. Uważam, że od własnej głupoty uciec się nie da i miejsce pobytu nie ma na nią wpływu. A porządni ludzie porzadnie żyją w każdych warunkach i nie muszą nigdzie wyjeżdżać. A w każdym razie nie po to, żeby stać się kimś innym, lepszym...Po prostu trzeba mieć to wyczucie i nie zadawać się z byle hołotą, której niestety nigdzie nie brakuje, bez względu na narodowość. A poza tym chyba nie do końca zerwałaś z nami, Polakami kontakty, bo inaczej nie byłoby tej ławeczki, no nie? Przyznaj, że własnych korzeni wyrwać się nie da - bo rozumiem, że może nie z przekonania, ale z pochodzenia jesteś Polką przez duże P. Czy się mylę? Pozdrawiam, J.
-
Hej! Dzionek piękny i patriotyczny - orszaki, dworaki, szum pawich piór, a ja tu sobie grzecznie pracuję niestety. Klecę gazetkę o tematyce takiej bardziej regionalnej .Też dam Wam dziewczyny coś do poczytania, bo rzecz jest zabawna. A mianowicie wierszyk J. Tuwima przetłumaczony na śląską gwarę przez niejakiego Marka Szołtyska. A idzie to tak: Loto, tyro pan Hilary, do dekla mu piere Bo kajś ten boroczek posioł swoi brele. Szuko w galotach, kabot obmacuje, Przewraco szczewiki, psinco znajduje. Bajzel w szranku i w byfyju Tera leci do antryju. \"Kurde\" - woła- \"kurde bele! Ktoś mi rombnoł moi brele!\" Wywraco leżanka i pod nią filuje, Borok sie wnerwio, gnatow już nie czuje. Sztucho w kachloku, kopie w kredynsie, Glaca spocona, cały się trzynsie. Pierońskie brele na amyn kajś wcisnyło Za oknem już dawno blank sie scimniło Do zrzadła oroz zaglondo Hilary - Aż mu po puklu przefurgły ciary. Spoziro na kichol, po łepie sie puko, Bo znejdły sie brele - te co ich tak szukoł. Czy to ni ma gańba? - powiydzcie sami, Mieć brele na nosie a szukać pod ryczkami. No i co? Czy ktoś czegoś nie zrozumiał? - zainteresowanym służę słowniczkiem. A na dokładkę taki żarcik: - Farorzyczku, powidzcie: wiynkszy jest grzych godać \"żić\" czy wiynkszy jest grzych nakopać do żici? Buty mi spadły jak przeczytałam końcówkę \"Pawła i Gawła\" ( po ślasku Uwe i Willi), która brzmi tak: \" Co komu do jemu, a jemu do komu, Ty giździe pieroński, jo je w swoim domu\". To zdanie polecam jako odpowiedź na wszystkie tak Was irytujące pomarańczowe zaczepki pozaławeczkowe - dziewczyny, spokojnie, szkoda nerwów, jakby co - to jak wyżej, cytujcie, to naprawdę działa! Pozdrawiam ławeczkę i dziękuję wszystkim paniom, które i mnie pozdrawiają, pomimo rzadkiej mojej tu obecności ostatnio - naprawdę mam za mało czasu. Kingalo, Venesso, Akiciu, Poliko, Leno i wszyscy pozostali - buziaczki!
-
Cześć dziewczyny! Zwłaszcza Ciebie Venesso witam po długiej nieobecności i szczerze przyznaję, że Ci troszkę zazdroszczę - i tej pięknej podróży i tych zmian w życiu. No i odwagi - żeby zmieniać. Lubię zmiany, ale tylko te na lepsze. A ponieważ przy deficycie optymizmu trudno ocenić które to są, więc zwykle czekam na zmiany przymusowe zamiast je planować. W razie niepowodzenia narzekam na los, a nie na złą decyzję. Głupio, no nie? Przypuszczam, że Ty swoje zmiany dobrze zaplanowałaś. Życzę powodzenia! Pozdrawiam wszystkich!
-
Cześć dziewczyny! Wpadłam tylko się przywitać, bo mi znowu świat przyspieszył i z niczym zdążyć nie mogę. A obowiązków wciąż przybywa niestety. Gorzej z przyjemnościami - tych jakoś z dnia na dzień coraz mniej. O co tu chodzi? Duch ochoczy ale ciało mdłe? Czas odmierzam odrostami na czuprynie. No bo właśnie, dopiero co farbę kładłam , a te zarazy znowu są... znaczy się miesiąc minął nie wiadomo kiedy. No i tak to jest. Kolor tylko coraz jaśniejszy, jak tak dalej pójdzie to niedługo nastanie arktyczna biel. Bo przecież siwym tego koloru nazywać nie będę, no nie? Pozdrawiam! j.
-
...A mnie sie marzy kurna chata Zwyczajna izba zbita z prostych desek Żeby się odciąć od całego świata Od paragonów i wywieszek. Zaszyć sie w kącie suchych liści Tak żeby tylko koniec nosa bylo widać Nic nie zamiatać, nic nie czyścić Nie kombinować co się jeszcze może przydać. Kiełkuje tu i tam tymotka Na klepisku rośnie czterolistna koniczyna Nie myśli się o ścisku o wycisku Nic się o czternastej nie zaczyna. Z wolna grubieją ci paluszki I zwolna rosna kędzierzawej brody pukle Niszczeja zgrzebne ciuszki A tobie nie żal nadziewanych pączków z lukrem A tu tymotka wprost z podłogi Strzela w niebo i lwiepaszcze rosną dziko I sercu drogiej nie ma tu załogi Tutaj możesz się nie liczyć z NIK -iem Budzi Cię ranny ptasząt duet Więc sie przeciągasz, a stwierdziwszy ssanie w dołku Przyswajasz razową bułę I zaraz lżej ci natym ziemskim łez padołku... Poliko, dedykuję Ci tę prześwietną piosenkę kabaretu \"Elita\" , śmieszną i tęskną już w socjalistycznym PRL-u. A nawiasem mówiąc - dopiero co odbyłam podobną rozmowę o powrocie do natury i wiesz co? Doszliśmy z moimi rozmówcami do dziwnego wniosku: w dzisiejszych czasach prawdziwy powrót do natury ogladamy już tylko w wykonaniu trawnikowych lumpów śpiących w pijanym widzie pod supermarketem. Smutne , bo przecież nie o to nam chodzi, prawda? Pozdrawiam!
-
Cześć, to znowu ja! Wczoraj kafeteria była niedostępna - nie mogłam Was znaleźć i jakoś dziwnie to odebrałam, jakby ktoś znajomy wyjechał nie podając adresu, albo jakby go jakie ufo porwało czyco...Dobrze, że już dobrze. Buszowałam trochę po kocich forach szukając pomocy dla mojego kociucha. No i stwierdziłam, że są dobrzy ludzie na świecie, którzy dużo wiedzą , a zarazem chętnie i bezinteresownie dzielą się doświadczeniem i spieszą z pomocą, gdy tego potrzeba. Doceniłam też po raz kolejny zalety internetu - fantastyczny wynalazek.Pozdrawiam!
-
Witam! Święta w półmetku, więc mokrego dyngusa i barrrrdzo ostrrrrrrego chrzanu życzę wszystkim! A poza tym miłej reszty świąt i jeszcze milszych poświąt! Po etapie lekkiej depresji z powodu lektury babskich czasopism i po rodzinnej naradzie doszłam do wniosku, że nie musi być idealnie, żeby było światecznie i postawiłam na tradycję. Żadnych cudownych dekoracji - tylko krochmalone na sztywno białe serwety haftowane przez mamę haftem Richelie`u, tylko brązowe jajka malowane w łupinach cebuli i skrobane we wzorki w przerwach między kolejnymi fazami obżarstwa, tylko koszyczek z święconką i baziami, tylko świeżo posadzone bratki na balkonie... No i żadnych frykasów o obco brzmiących nazwach tylko (oprócz góry jajek) po prostu żur, chrzan, kielbasa - biała i inna, pieczeń, buraczki , sałata i domowy sernik oraz makowiec. No i keks. I słodycze. I kieliszeczek. A co. A jak. No i efekt też jak najbardziej tradycyjny - niestrawność... I odciski na łapach od prania, sprzatania, prasowania, krochmalenia, obierania, zmywania itp itd. Chyba napiszę jakąś dysertację na temat związków lektury babskich czasopism z poświatecznym stanem zdrowia i umysłu polskich kobiet. Kto wymyślił święta?! Na pewno nie ja. Zainteresowanych pomarańczowych śpieszę poinformować, że kiciuś żyje sobie grzecznie, czuje się dobrze i ma coraz lepszy humorek. Z cwaniactwa je tylko i wyłącznie to co lubi, czyli surowe mięsko z kurczaka i indyka, ale niestety w dalszym ciągu działa tylko z jednej strony. Drugą mu odtykam co dwa dni. No i w dalszym ciagu podaję mu leki. A co dalej, to się zobaczy po świętach, jak wróci weterynarz. Może wymyśli coś madrzejszego.
-
Ojojoj! Gorący strudel jabłkowy! I lody i adwokacik i jeszcze kawka do tego - Akiciu, pycha! To jest właśnie to , co jotyzet lubią najbardziej... A jak na razie to na dziś przygotowałam całkiem zwykłą pieczarkową, do tego panierowane kotleciki z kurczaka i egzotycznie tradycyjną kapuchę - kwaśną i zasmażaną, jak lubi moja mama. A na deserek to mam dzięki mamie drożdżowe ciasto z rodzynkami i lukrem - też niezłe. Głodnam czy co? Coś mi temat jedzeniowy mocno przypasował. Pozdrawiam!
-
Aczykocie! Oczywiście, że nie pozwala! Jestem po szkoleniu - weterynarz o to zadbał, ale i tak mam w domu cyrk, bo ani lewatywy, ani tabletki, ani maści do rozpuszczania wylizanej sierści, ani granulek osłonowo działajacych na kocie jelita, ani specjalnej karmy - kot ma swoje metody unikania nieprzyjemności. Że mi się to wszystko czasami udaje, to tylko dlatego, że kot jest już tym wszystkim mocno zmęczony i osłabiony, no i chyba w końcu zrozumiał, że to nie znecanie się tylko pomoc.Poza tym to jest naprawdę bardzo miły kot- na szczęście nie drapie i nie gryzie, ratuje się ucieczką i chowaniem pod meblami. No i odsuwaj babo kanapę trzy razy dziennie...