Szafirek*
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez Szafirek*
-
Mam wyjątkowo dzisiaj chwilkę czasu między moimi zajęciami, których zwłaszcza teraz po przyjęciu awansu przybyło mi bardzo sporo.... Tak naprawdę, to niewiele się zmieniło w moim życiu. Mimo iż po swoich decyzjach oczekiwałam spokoju i oczyszczenia, to teraz nadal mi tego brakuje i tęsknię za tym. Rzeczywiście trudno jest przestać kochać ..... nawet jeśli to zła, niszcząca miłość. Nawet jeśli wypala a nie buduje. Trudno jest przestać kochać. Przechodzę teraz bardzo ciężki okres, ale zawsze myślę o tym, że któraś z Was (sorry Mareczku) być może jest w dużo gorszej sytuacji, być może cierpi i miota się dużo bardziej niż ja teraz. Oczywiście nie umiem zrezygnować z tego człowieka, ciężko mi zrozumieć że nagle już jest z kimś innym, nie umiem poradzić sobie ze swoją zazdrością, która jednak pojawia się i zżera mnie powoli i konsekwetnie, kawałek po kawałeczku. Jedno jest pewne, on po prostu nie chce ze mną żyć. Czy mi się to podoba, czy nie, niezależnie od tego co ja chcę - on nie chce. I albo się powieszę, albo będę żyć dalej, innego wyjścia nie ma. Boli ? Pewnie, że boli. Ale to też minie. Musi minąć, bo taka jest kolej rzeczy na tym świecie. Na razie radzę sobie sama. W domu zrobiłam czystkę, tzn. powyrzucałam wszystkie rzeczy, które w jakikolwiek sposób mogłyby mi się z nim skojarzyć. Wszystkie zdjęcia, prezenty, wszyściusieńko. Uchroniłam się przynajmniej przed tym, że nagle zaczynam płakać, zawieszając na czymś wzrok. Ta czystka jednak nie bardzo pomaga, bo na przykład ostatnio w sobotę, wracając z wesela wynajętym przez państwa młodych samochodem, chciałam poprosić kierowcę, żeby ściszył radio, nachyliłam się do przodu, patrzę na to radio - a to takie samo, jakie miał mój mężczyzna kiedyś, kiedyś, jak się poznaliśmy. W takich chwilach natychmiast rusza lawina wspomnień i oczywiście łez. Dziękuję temu człowiekowi za tyle taktu, że nie zapytał dlaczego nagle zaczynam płakać. Muszę przetrwać, muszę żyć, chociaż rozsądniej i o wiele bardziej romantycznie byłoby po prostu umrzeć z miłości. Czy to egoizm ? Nie wiem, ale niech on ginie, ja muszę żyć. Myślę, że moja integracja z ludźmi nie do końca się powiodła. Zachowałam w sobie nadal mroczne pokłady swojego jestestwa. Nie umiem się obnażać. Wolę być wilkiem samotnikiem, takim jakim bywałam do tej pory. Przykro mi nadal, że pozwalam w rozmowach z sobą tak bardzo samą siebie ranić, czasem czuję, jakby stawało mi serce, cała krew odpływa nie wiem gdzie, gdzieś się chowa, po czymś wyjątkowo podłym czuję jak mrowi mnie twarz, jak dłonie drętwieją. Czasem nie mogę złapać tchu, jakby ktoś polał mnie mnóstwem lodowatych igieł, tak lodowatych, że aż parzą, boli coś w środku, jakbym połknęła wielki zimny głaz, coś rośnie mi w piersi, nie wiem gdzie, rozpycha mi żebra...... i milczę złowrogo, a on pyta - co się dzieje, dlaczego taka cisza.......... Do tej pory wychodziłam z założenia, że niepowodzenie tylko wtedy jest porażką, gdy się rezygnuje z dalszych prób. Niestety, ta maksyma nie jest dla mnie. Cokolwiek ja chcę, czegokolwiek pragnę, o czymkolwiek marzę .... on mnie nie chce. Moje Drogie Anielice, nie wiem co ze mną teraz będzie, ale coraz bardziej boli mnie moja godność, mój honor, moja duma.... Powiedział o mnie ..... ..... a może rzeczywiście jestem potworem ??
-
U mnie nadal nie najlepiej, zmiany w zasadzie żadnej nie ma ... gryzę się okropnie wszystkim..... ... wszystko boli tak jak bolało, powtarzam sobie - kuj żelazo, kuj żelazo, bo okute serce nie pęka ..... ... nie mam pojęcia jak mówić do niego tak żeby słyszał ...... Pamiętajcie: - Nie traćcie czasu z kimś, kto nie ma go, aby go spędzać z Wami -
-
..... smutno mi ...... ..... nadal....... Pocieszałam się, że może po weekendzie będę czuła się lepiej. W sobotę oczywiście poszłam na ten ślub, chociaż zastanawiałam się czy przypadkiem się nie wymigać od tego. .. w efekcie płakałam przez prawie całą mszę, aż było mi samej głupio, z żalu, z goryczy, z zawodu .... Płakałam nad tym, że mój mężczyzna w tym czasie świetnie bawi się z inną, o czym wiedziałam, z resztą .... mówcie co chcecie - czułam to. Płakałam, bo zrozumiałam że on nigdy nie traktował mnie poważnie. Nigdy nie miał zamiaru poprowadzić mnie do ołtarza. Nigdy nie myślał o tym, żeby włożyć mi na palec obrączkę. ... na pewno wszyscy goście myśleli, że jestem nienormalna... Ale szarpał mną tak straszliwy żal, szlochać mi się chciało, byłam wewnętrznie rozedrgana jak delikatna membrana .... cała przejęta takim wewnętrznym dygotem, nie mogłam trafić zębem na ząb ..... ... i patrzyłam na siebie, na swoje odbicie w kościelnych drzwiach (ze względu na swoje płakanie siedziałam z boku) zjawiskowa suknia ze szkarłatnej tafty, i tylko oczy .... ..... i modliłam się o zabranie mi nadziei, która pali się do tej pory jasnym płomieniem ..... ... i nadal jest we mnie ......
-
Bo chyba, wstyd się przyznać ..... podjęłam złą decyzję. ... bo chyba on mnie wcale nie rozumie...... ... bo wszystko co związane ze mną ma dla Niego zabarwienie wyłącznie negatywne ..... ... wszystkie moje wypowiedzi czyta jakoś opacznie, wyciąga z nich treść, której moim zdaniem tam nie ma ..... ... nie ma w nim żadnego śladu radości z tego, że jestem ..... Pomylić się - ludzka rzecz.
-
Chyba zołza ? .... e, na pewno nie jest tak źle żebyś musiała nazywać siebie zołzą :-) Twoja historia kogoś mi przypomina, może się znamy ?? Z jakiego jesteś rejonu Polski ? ... a zołza ? Przecież etatową jędzą jestem ja .... :-) Buziaki ......
-
Oj, Szaraczku ...... warto, warto...... .... możesz nie wiedzieć, ale jeśli spotkasz osobę, którą obdarzysz takim uczuciem..... Proszę, przeczytaj uważnie wszystkie wypowiedzi, sam się przekonasz wtedy ile wszystkie z nas poświęcają, ile ryzykują. Ile tu jest wyrzeczeń, cierpienia, euforii ....... Dziewczyny Kochane, Nie wyobrażam sobie dnia bez rozmowy z Wami. Myślałam wczoraj sporo o tym, czy decyzja którą podjęłam jest słuszna, czy w konsekwencji do niej będę więcej cierpiała niż była szczęśliwa ? Oczywiście, każdy ma swoje wątpliwości, mam wyobraźnię i doświadczenie, więc .... po prostu zastanawiam się. Ale czuję się lepiej. Zniknęło gdzieś natręctwo dzwonienia, czy w każdej rozmowie doszukiwania się decyzji. Jest mi jakoś tak spokojnie wewnętrznie. Nie ma tyle niepewności. Podjęcie decyzji naprawdę bardzo mnie uspokoiło i wyciszyło. Z tą miłością to trochę tak jak (wiem, wiem mało romatycznie) zakupy. Wchodzimy do sklepu z zamiarem kupienia czegoś konkretnego. I zazwyczaj nie kupujemy nic innego a już na pewno nie kupujemy czegoś co nam pod jakimkolwiek względem nie odpowiada. I słusznie. I racja. I oczywiście że tak jest. Ale życie to nie sklep samoobsługowy. A ludzie to nie towary. Tak naprawdę to nie ma ludzi idealnych. Myślę, że odpowiedzialni partnerzy zdają sobie z tego sprawę, że los nie postawi na ich drodze wymarzonego ideału, który będzie pod każdym względem absolutny. Nad wszystkim trzeba po prostu pracować :-) On musi się dostosowywać do nas, my do niego, tak to już jest na tym świecie. Więc pozwalam swojemu wybranemu z czystym sumieniem nie być pod każdym względem ideałem. Mam swiadomość, że i ja nim nie jestem. Kompromis to arcytrudna sztuka, ale czuję się wewnętrznie dorosła do tej umiejętności. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że nie jesteśmy oboje \"skazani na wspólny sukces\" ;-), ale uwierzcie mi, dużo lepiej jest odnaleźć w sobie siły na podjęcie wiążących decyzji. Jestem spokojna, bo jeśli kiedykolwiek zachowa się w rodzaju zachowań o których pisałam kilka razy wcześniej, będę mogła wyciągnąć konsekwencje. Jestem po prostu określona. Mam swoje prawa. Do tej pory byłam nieistniejącycm ideałem, który najzwyczajniej w świecie musiał wszystko znosić i akceptować, bo przecież wymarzony nie podjął decyzji i teoretycznie ..... nie był do niczego zobowiązany. Teraz jest naprawdę inaczej. Przyszłość pokaże, czy miałam rację. Teraz po przemyśleniu i zważeniu wszystkich za i przeciw chcę zadecydować w taki sposób. DJ martwię się o Ciebie, wiem, że wygrzebać się samemu z takiego stanu..... myślami jestem z Tobą.... W ogóle często myślę o Was Wszystkich Moje Słodkie :-) I teraz coś na wywołanie uśmiechu od samego rana: moja prześliczna młodsza córeczka oglądała wczoraj z wielkim zainteresowaniem swój nowy podręcznik, trafiła tam na dział związany z astronomią, gdzie głównym zasłużonym jest oczywiście Mikołaj Kopernik. No i kiedy przeczytała, oczeta zrobiły się jej okrągłe i pyta mnie okropnie zaskoczona: Mamo, to jak to w końcu jest. To to jest Święty Mikołaj Kopernik ??? :-)
-
Erin, bardzo dziekuję, za to co napisałaś, to niezmiernie ważne dla mnie. Bardzo się cieszę, że tu trafiłam, przez wiekszy czy mniejszy przypadek ... nie ważne. Uważam, że skoro tak się stało, to tak miało być i już ! Chciałabym niejako pozornie bez związku z tematem, powiedzieć, że jestem bardzo dumna z tego, że mimo iż nie jesteście zgodne do końca z moja decyzją - to bez mrugnięcia okiem decydujecie się mnie wspierać w trudnych chwilach - zapewniam Was, że to chyba najpiękniejsza rzecz, jaką można usłyszeć od bliskich ludzi. Życzyłabym każdemu takich przyjaciół. Wiem z doświadczenia - nie własnego - tylko z obserwacji przyjaźni innych ludzi, że raczej rzadko można liczyć na tego typu czyste intencje. Zazwyczaj \"przyjaciele\" próbują wpłynąć różnymi środkami i w różnym stopniu na nasze decyzje. Niestety często obserwowałam to również w przypadku mężczyzny o którym piszę - jego przyjaciółki wszelkimi siłami starają się wpłynąć na niego, bardzo często wygłaszają na mój temat opinie ..... możecie się tylko domysleć jakie...... nie wiem co to jest, może zawiść, może zazdrość, nmoże brak dojrzałości, tolerancji, a może po prostu nieumiejętność prawdziwego przyjaźnienia się. Nie wnikam, bo na razie nie chcę wnikać. Cokolwiek znajdę - i tak mnie to urazi. Ludzie którzy wypowiadają się o nieznanych sobie osobach w najczarniejszych barwach i w jak najgorszym stylu ( tak jak jedna z jego przyjaciółek o mnie) są dla mnie po prostu żałośni w swojej zawiści i godni pożałowania. Chciałabym każdemu życzyć takiego ciepła, zrozumienia i zwyczajnej ludzkiej życzliwości w takiej ilości i formie, jakie znalazłam właśnie na tym forum. Nie słyszeliśmy się dzisiaj od rana, ale jakoś dziwnie spokojna jestem, chyba ta moja decyzja mnie wyciszyła..... Oczywiście jest we mnie mnóstwo rezerwy, strachu o to co będzie, czy w ogóle będzie ..... aj lament .... trudno, zaryzykuję ...... z resztą i tak już się zdecydowałam ....... Mam serce drżące jak listeczki na brzozie, ale nie pozwolę sobie więcej na lamenty w stylu ..... nie wiem co mam robić...... Najważniejsze moje Kochane - to zadecydować sama za siebie. Potem przynajmniej wiadomo jakie utrzymywać nastawienie, jaką postawę, to już co innego niż bezsilne miotanie się i trwonienie energii i w ogóle wszystkiego na stany od euforii po najczarniejszy dół. Odrobinkę mi smutno, że nie pamięta o moich imieninach, chociaż o imieninach jednej ze swoich przyjaciółek pamięta zawsze ..... ale co tam, to jemu będzie później głupio i wstyd. A nie mi. Szepnę Wam cos na uszko ......... ..... dobrze, że jesteście ........
-
Dzień Dobry :-) Kochane, zrobię Wam chyba dzisiaj pierwszorzędny przewrót. Coś mi tam wczoraj zaświtało...... .... co z tego wszystkiego o czym tutaj buńczucznie dyskutujemy, jeśli się kogoś po prostu kocha ? Rozumiem, że nie jest ideałem, przyjmuję do wiadomości, że być może wybrakowany, wielkie obciążenia z przeszłości, jego grzechy, moje grzechy, jego winy, moje winy ciążą na tym związku, wiem, wszystko to staram się rozważyć. Ale kocham go po prostu. W tym słowie zawiera się wszystko co chcę Wam o nim powiedzieć. Wiem, że tam w środku jest przepiękna dusza, nie mniej piękny duch. Nie jest to warstwa ochronna a w środku pustka .... Widziałam tego ducha - czułam go. Myślę, że oboje się pogubiliśmy bardzo, nie wiadomo czy kiedykolwiek odnajdziemy z powrotem drogę do siebie...... Bardzo się zraniliśmy i skrzywdziliśmy siebie nawzajem. Jesteśmy zawieszeni w próżni, nie trzeba już nawet chyba pytać gdzie jesteśmy. To nie jest wszystko takie proste, jak nam się wydaje. Nawet jeśli jest to 10 minut szczęścia, poczucia bezpieczeństwa, bliskości, ciepła które on mi daje ...... to ja i tak chcę. Będę trwać przy tym człowieku i przy tym związku, niezależnie od tego w jakiej formie teraz egzystuje, tak długo na ile starczy mi sił. Muszę być cierpliwa i pogodna. Muszę być silna siłą drobnych rzeczy, zdarzeń, gestów. Wiem, że tam w środku jest mój mężczyzna w którym zakochuję się co dziennie na nowo.... .... Przy takiej miłości ... wszystko inne ..... same wiecie :-) Kocham po prostu. Tak, że kazdego ranka biegnę myślą do niego, tak, że pijąc poranna kawę usmiecham się na myśl, że on może teraz jeszcze śpi, albo wstaje, albo bierze prysznic, albo może też pije kawę ..... Widzę w tym mężczyźnie wszystkie najpiekniejsze cechy ludzkie. Widzę drobne cienie pod oczami, które rzucają jego rzęsy kiedy zamyka powieki. Tysiąc ciepłych słów śpi w jego ustach, w kącikach kaskada pocałunków, Kiedy kładę głowę na jego ramieniu czuję jak żyje, czuję, jak biegnie w jego żyłach krew. Czuję też głęboką wdzięczność, za to, że w ogóle żyje, przecież mogło go nie być .... Najważniejsze jest to, żeby podjąć decyzję. Nic nam nie pomoże rzewne chlipanie, w stylu co ja mam zrobić ..... to kazdemu potrzebne, ale do decyzji kazdy musi dojrzeć sam. Ja do swojej dojrzałam. Teraz proszę Was o wsparcie i pomoc w trudnych chwilach, które zawsze łatwiej przetrwać z pomocą przyjaciół. Kocham tego człowieka i bardzo chciałabym być z nim. I jeśli cokolwiek mogę zrobić, żeby przybliżyć do nas życzony stan rzeczy, to na pewno to uczynię. W tej chwili czekam chyba na jakiś mały znaczek z jego strony, na to, że jeszcze jest nadzieja, szansa, możliwość ......
-
DJ, dziecinko ....... tak bardzo chciałabym Cię przytulić teraz ..... to chyba jedyne co można w takiej sytuacji zrobić ..... Ja również pracuję w bardzo męskim zawodzie, jestem tutaj czasem etatową jędzą, znam się na wszystkim, wszystko załatwiam, każdego pouczam, wszędzie mnie pełno, wszystko widzę, wszystko słyszę ..... Zawodowo twardy ze mnie negocjator, 100% powazny klient ...... Co z tego ??
-
Motylku, jakis Ty śliczny, zieloniutki :-) :-* Naprawdę uważam tego człowieka za skończoną doskonałość i nie wyobrażam sobie, żebym kiedykolwiek mogła być z kimś innym. Rzeczywiście, może jestem chora i należy mnie oddać na dożywotnie wczasy do domu dla obłąkanych ......
-
oczywiście kąpać się nie poszłam, zachowałam się również SKANDALICZNIE, bo ani nie zadzwoniłam, ani nie wysłałam wiadomości, ale on też tak bardzo się mną przejmuje ..... nawet się nie zaniepokoił kiedy nie przyszłam ani nie dałam znaku życia..... dzisiaj rano tylko zadzwoniłam żeby zapytać, co z jego zastrzykiem, bo jeszcze nie wiem dlaczego, ale nadal martwię się o tę jego nogę ..... ..... niech to diabli, nie wiem co robić .......
-
Babole ! Wpadłam wczoraj w czarny dołek rozpaczy wieczorem, łezki zbierały mi się, kręciły, łaskotały, ale na szczęście wcześniej zdążyłam się tak zmęczyć skutecznym sposobem na przetrwanie trudnego dnia tzn. sajgon i gonitwa cały dzień w pracy, potem od razu po pracy zakupy, resztę rzeczy dla moich córek do szkoły, w domu jakaś kanapka, dziewczyny na dwór, a sama sprzatanie, pranie, pichcenie ..... że padłam około 21.30 i spałam jak suseł do rana, nic nie czułam, a rano obudziłam się zdziwiona, że kot leży prawie na mojej twarzy :-) Ale do rzeczy - dołek powstał, bo około 17 zadzwonił znany Wam z wcześniejszych opowieści urokliwy wampirek i w luźnej dość konwersacji wypytywał co tam słychać, jak minął dzień, jak się czuję itp. Zapytał, czy mogę wpaść do niego wieczorkiem, bo chciał chwilkę porozmawiać itp. Stanęło na tym, że owszem możemy się spotkać, a on jak wróci od lekarza, do którego wybierał się na kontrolę, da mi znać. Nie zawracałam sobie więc swojej i tak dość zajętej główki, wypucowałam chatę, a on zadzwonił akurat jak skończyłam robić dziewczynom kolację. No i słuchajcie teraz, a potem kamieniujcie moją bezdenną głupotę, bo tego już chyba sie leczyć nie da. Mówi: chciałem Ci tylko powiedzieć, że w tej chwili mam gości. Jest u mnie Gosia z córką, bo chciały poszukać w piwnicy swoich książek. Gwoli wyjaśnienia i zaspokojenia Waszej ciekawości: Gosia, to jego była, z którą był zanim poznał mnie, wyprowadziła się od niego trzy lata temu w dość brzydkim stylu, bo kiedy pierwszy raz miałam okazję gościć u niego po jej wyprowadzce, to był szczęśliwym posiadaczem dziury w ścianie (po zlewozmywaku kuchennym) dwóch krzeseł, na jednym kładł deskę i to udawało stół i to chyba było wszystko co zostało mu po związku z Gosieńką. odrobinkę mnie to ukłuło i jakoś tak zjeżyło wewnętrznie..... rozwinęła się z tego dyskusja, bo ja domagałam się od niego wyjaśnień, w ogóle poczułam się okropnie, bardzo mnie to zabolało, w jednej sekundzie po tym jak to usłyszałam, zamieniłam się w malutki, wystraszony i podłamany kłębek nieszczęścia. Nie podniosłam głosu, ale powiedziałam mu, że to moim zdaniem bardzo nieuczciwa względem mnie sytuacja, że nie chcę, żeby ona więcej u niego o tych porach gościła, że nie chcę, żeby w ogóle była tam gościem, oczywiście zadałam pytanie, po co mi to wszystko mówi, czyżby po to, żeby dać mi do zrozumienia, że mam nie przychodzić dopóki ona jest ? Nie mam pojęcia, co chciał przez to powiedzieć ?? On twierdzi, że absolutnie nic nie chciał przekazać, chciał tylko powiedzieć, że ma gości i to wszystko. Rozmowa zakończyła się banalnie i bardzo w jego stylu - nie dzwoń do mnie więcej, nie chcę z Tobą rozmawiać, jesteś niewychowana, skandal, robisz mi sceny, masz jakiś problem, musisz się leczyć, w tej sytuacji nie ma nic niestosownego, nie będę ci niczego tłumaczył, wszystko zniszczyłaś, zepsułaś .... itp. itd .... Później był jeszcze jeden telefon, jak chcę się wykąpać (ja w domu nie mam wanny tylko prysznic, i czasami tej wanny mi bardzo brakuje) to mam powiedzieć, on oczywiście napuści mi wody do wanny - mieszkamy w sąsiednich blokach, za 10 minut kapiel dla mnie będzie gotowa. Odpowiedziałam, że dobrze, bardzo mu dziękuję, będę za 10 minut u niego..... ale na chwilkę przysiadłam, zawinęłam sobie nogi kocem .... i pomyślałam, że powiedział chyba zbyt wiele, chyba w zbyt chamskim niestety i prostackim stylu, żal mi sie siebie zrobiło i natychmiast w następnym momencie przyszła złość na samą siebie, jak mogłam tego w ogóle słuchać, chyba każda normalna kobieta wpadłaby tam z awanturą i powiedziała co myśli o takich układach i spotkaniach, i to wcale nie cicho i nie uprzejmie. Oczywiście, każdy medal ma dwie strony, każdy kijek ma dwa końce - wiem, wiem. Dziewczynie przypomniały się jej książki, chciała je odzyskać. Ma do tego prawo, oczywiście, nie należy chować do siebie urazy, trzeba być dobrym, trzeba się przyjaźnić ...... znam te wszystkie BANAŁY. Ale powiem Wam w skrócie cichutko na uszko - w zeszłym tygodniu goscił ją u siebie na piwku od 22 chyba do 1 w nocy, albo nawet jeszcze dłużej, bo sie biedaczka nagle zmartwiła o jego zdrowie jak się dowiedziała o wypadku. Wczoraj była znowu zabierać te książeczki niezbędne, później oczywiście musiała czekać na znajomego, który musiał jej z tym pomóc, bo nie miała biedaczka 10 zł na taksówkę, żeby od razu pojechać do domu, a następnie oczywiscie wróciła po zapomnianą CAŁKIEM PRZYPADKOWO torebkę. No i do rzeczy teraz, czy to nie sa zachowania, z gatunku tych, kiedy to kobieta chce się zbliżyć do jakiegoś mężczyzny i wykorzystuje do tego każdy pretekst i każdą sztuczkę ??!! Czy to naprawdę ja jestem nienormalna i musze się leczyć ??!! Co jest nienormalnego w tym, że ja nie akceptuję i NIGDY NIE ZAAKCEPTUJĘ takich sytuacji ?? Jestem wściekła na niego, zła, rozżalona, jest mi przykro !! Co mam do diabła ciężkiego zrobić, bo juz nie radzę sobie z własnymi emocjami, nie mam gdzie sie wypłakać.......
-
No i jestem z powrotem, pychol ogorzaly od słońca i wiatru, nogi calusieńkie w siniakach :-) Dużo myślałam, wymyśliłam tylko tyle, co być może jest smutne bardzo ale prawdziwe moim zdaniem - że człowiek nie jest w stanie zmienić się dla tej samej wciąż osoby. Do jakichś gruntownych i zasadniczych przemian potrzebujemy nowych osób. Z nim też pewnie tak jest. Drugim zasadniczym odkryciem jest to, że nagle jak diabli zaczęło mi brakować swojego honoru, swojej godności ........... on mówi, że nic się nie może zmienić z dnia na dzień, że na pewno poczuję kiedy on dojrzeje do podjęcia decyzji, a nawet wtedy będę mogła zobaczyć to po jego czynach, gestach, słowach, po wszystkim......... Nie wiem czy chcę czekać. Bo moim zdaniem, otwarta szczera rozmowa niesie za sobą konsekwencje podjęcia pewnych życiowych decyzji, wyznaczenia granic które powinny być nieprzekraczalne itd. itp. Odnoszę wrażenie, że on tego się boi. A chciałabym, żeby był odważny. Doszłam do wniosku, że chwilowo jestem partnerem idealnym. Nie, nie, nie śmiejcie się jeszcze, doczytajcie proszę do końca uzasadnienie mojego twierdzenia......... jestem partnerem idealnym, ponieważ uosobiam w sobie wszystkie postaci, których ten mój-nie mój mężczyzna chwilowo potrzebuje. Jestem więc kobietą stuprocentową, pielęgniarką, sprzataczką, służbą, kochanką ......... a tak naprawdę, to nie jesteśmy razem i on może robić co chce i z kim chce, i czasem czuję, że z tego przywileju korzysta. A ja jako - nie partner - a w każdym bądź razie nieoficjalny, nieformalny - nie mam nic do gadania i żadnych konsekwencji wyciągać nie mogę. Po prostu ideał. Mówcie co chcecie. Jutro rano rozpoczęcie roku szkolnego, wraz z tym pojawią się na nowo obowiązki, które być może skutecznie na jakiś czas zajmą mi główkę. Cieszę się, że Was znalazłam, to był chyba ostatni dzwonek. Sama siebie też bardzo przeraziłam wtedy, myślałam że jestem tchórzem, że będę się bała bólu, że za bardzo kocham życie....... Przeraziła mnie ta moja własna krew, płynęło mi z przedramienia na kolano, potem kapało po spodniach, na stopę. Myślałam sobie - hm, jak to możliwe, że mnie ciągle tak zimno jest, a ta krew moja taka ciepła ...... Głupie, wiem........ przykro mi teraz i głupio....... Ale kiedy poczułam, że zaczynam gasnąć ...... to takie pokorne gaśnięcie było ....... starczyło jeszcze na tyle iskry ducha, żeby pójść na kolanach do łazienki, odkręcić zimną wodę....... Ręce już się goją..... Może serce nie zagoi się nigdy..... Ale to i tak dobrze że się odważyłam tu otworzyć ....... wieki całe tego nie robiłam ............
-
Problem polega na tym, że mi go bardzo brakuje. Pragnę nadal i bardzo potrzebuję bliskości z nim, ciepła, jego obecności. Wydaje mi się, że troszkę sama siebie oszukuję, bo czasem staram się zachowywać tak, żeby dać mu możliwość zatrzymania mnie, na chwilę, na godzinę na noc ... Jednocześnie uważam, że to na co pozwalam jest obrzydliwe i brzydzę się sama siebie, że pozwalam sobie na tkwienie w sytuacji, która jest na wskroś nienormalna, krzywdząca i robaczywa ..... Taki układ, który istnieje teraz robi ze mnie dziwkę. Dlaczego ja się na to godzę ...... ?!
-
Kochany Motylku, Uznasz, że jestem nienormalna, ale pierwsza myśl po przebudzeniu biegnie do niego .... ciekawe, jak spał, ciekawe, czy noga go nie boli... druga myśl biegnie do nieba, gdzieś tam wysoko, wysoko ponad obłoczki .... dzięki Ci Boże, za to, że on jest, żeś go stworzył, dziękuję za to, że śpi gdzieś pod dachami tego samego miastam, dzięki, że oddycha, że być może pije kawę, tak jak ja teraz...... PARANOJA. A co ja prywatnie najbardziej lubię ? Zdziwicie się. Najbardziej na świecie lubię przebywać z ludźmi, w stosunku do których mogę się otworzyć, zaufać im. Z ludźmi, przed którymi nie muszę się wstydzić. Odbieram od nich wtedy motywację, ciepło i energię, która chociaż chwilowo pozwala mi na to, żeby trzymać go na dystans. Ale jestem typem samotnika, ludzie niechętnie zbliżają się do mnie, bo jestem smutna, surowa i zamknięta w sobie .... Dzwonił wczoraj wieczorem, około 21 i pytał, czy mogę przyjść zrobić mu zastrzyk. O dziwo odpowiedziałam, że nie. Dzisiaj rano przed wyjsciem do pracy zadzwonił znowu i poprosił o to samo, oczywiście poszłam. Nadal jest tak, że kiedy wyciąga po mnie rękę to mięknę jak wosk i zapominam o całym świecie. Brzydzę się potem siebie samej. Lubię, kiedy u mnie w domu jest gwar, lubię kiedy dzwoni telefon, domofon, drzwi się otwierają, zamykają, kuchnia pachnie kawą, lubię odkrywać muzykę, którą potem swoim gościom również pokazuję, lubię cieszyć się ich entuzjazmem, zachwytem..... Lubię wszystko, co mnie powstrzymuje przed tym, żeby zadzwonić do niego i pytać czy mu nie pomóc, czy czegoś nie potrzebuje. Coś nie widać końca .....
-
Słodkie Moje :-) Bardzo się ucieszyłam przychodząc dzisiaj rano tu do pracki i czytając wszystkie Wasze wypowiedzi. Po pierwsze - oczy - no właśnie, jest tak jak pytacie, ani niebieskie, ani błękit, ani granat, przez te oczy przeklęte zaczęła się ta cała historia. Problem Moje Kochane, polega na tym, że ja nie umiem jeszcze dojrzeć do podjęcia decyzji, a co za tym idzie nie umiem zwrócić się w konkretnym kierunku i realizować celów, które dana droga sama przez siebie wyznacza. Rozum, ba, nawet instynkt samozachowawczy krzyczy: UCIEKAJ ! Serce jak się zapewne domyślacie szepcze: zostań, staraj się, poświęcaj, zabiegaj, pokazuj mu jak bardzo ...... musi być szansa, on to wszystko w końcu zauważy i doceni ......a potem będzie tak pięknie jak w bajce .... Uwierzcie, żadne dobre rady od mnóstwa życzliwych ludzi, którzy mnie otaczają, nic nie skutkuje. To czego potrzebuję jest po prostu kopniak, który wyrzuci mnie z tej przeklętej orbity. Poznaliśmy się ponad trzy lata temu. Od tamtego czasu przeżyłam tyle, w takich kategoriach i z takimi emocjami, że teraz czuję się jak sterana życiem kobieta w podeszłym wieku, mimo, że faktycznie nie przekroczyłam nawet trzydziestki ! Czuję się starzej niż moja własna matka. Były dziesiątki zdrad, podczas trwania naszego związku urodziło mu się dziecko z mężatką, z którą ....... wiadomo co. Przeprowadzałam się w ciągu tych trzech lat kilkanaście chyba razy, tyleż razy moje córki musiały zmieniać szkołę, przedszkole...... Nie wiem co tak naprawdę myśli o mnie moja rodzina i przyjaciele, ale sądzę, że określenie - niespełna rozumu - jest jednym z łagodniejszych. Miesiąc temu miał wypadek samochodowy po którym okazało się, że zniknęły nagle jego przyjaciółki, koleżanki, sąsiadki, kochanki, zniknęły wszystkie życzliwe, przyjazne, te wszystkie dla których wcześniej wyłączał swój telefon, po to, żebym mu nie przeszkadzała, zniknęła cała rzesza, cały tłumek i okazało się, że z poważnie uszkodzoną i unieruchomioną nogą został sam. No i co ? No i tyle, że od czasu wypadku mam dwa domy na głowie i dorosłego faceta, przy którym wszystko trzeba zrobić jak przy dziecku, dwoje swoich dzieci i jeszcze pracę w pełnym wymiarze na głowie. Jestem zmęczona. Chcę Wam ukazać, jak bardzo JESTEM GŁUPIA. Padam na nos ze zmęczenia. Fizycznego przede wszystkim, bo tych obowiązków jak same widzicie jest mnóstwo, wiem, że to mało romantyczna proza życia - ale teraz odkurzam dwa razy, mam dwie wanny do mycia, dwa kible, zakupy na dwa domy, dwa cholerne obiady do ugotowania itd. itp. I jestem zmęczona..... Jestem zmęczona równiez psychicznie, bo słyszę od niego, rybko, jesteś przepiękna, mądra, wrażliwa, kocham cię..... Czasem mam wrażenie, że jak zacznę krzyczeć, to już nigdy nie przestanę. Czuję się wykorzystywana. Czuję, że on żeruje na moim poczuciu człowieczeństwa, którego pierwszym prawem jest niesienie pomocy tym, którzy tego potrzebują. Chcę już odejść od niego, chcę się uwolnić. Nie chcę żyć w oczekiwaniu na jego telefon. Nie chcę sama dzwonić. Tymczasem nie wytrzymuję bez tego, żeby z jakimś błahym powodem nie zadzwonić co kilka godzin. Ja chcę już przestać.......Proszę.... błagam ..... To mnie niszczy tak bardzo .... nie macie pojęcia co można zrobić z człowieka.... jestem zaszczuta, mam 164 cm wzrostu i ważę 47 kg, nie śpię nieraz po całych nocach, nawet jesli zasypiam, to bujam w jakiejś fazie półsnu, budzi mnie każdy najlżejszy szmer, często w nocy nagle otwieram oczy ...... Kochane ..... gdybyście mnie zobaczyły..... strzęp jakiś człowieka ... nic nie ma, tylko w twarzy te ogromne, jarzące się oczy ..... przez które wszystko się zaczęło ..... Pomóżcie mi proszę.
-
Problem polega na tym, że zbyt często odczuwam potrzebę opowiadania o tym, a całość jest tak makabryczna, że nie odwazyłam się jeszcze nigdy, nikomu, nigdzie ....... ... ech, życie ......
-
Moje Drogie, to bardzo długa historia i ja uwierzcie, zdaję sobie sprawę z tego, że jest mi źle, ale nie umiem sama sobie pomóc. Czasem uda się wejść na jakiś tam poziom rezygnacji, a co za tym idzie - pozornego spokoju, ale same wiecie - \"niemyślenie\" jest bardzo trudne. Chciałabym uwolnić się od czegoś, co leży mi na sercu wielki i ciężkie jak młyński kamień. Wiem, że mam dobrą pracę, że jestem bardzo ceniona w swoim zawodzie, wiem, że śliczne dzieci, piękne, wrażliwe, mądre, no wiem, że jest po co i dla kogo żyć. Wiem, że to powody do radości. Ale z drugiej strony wściekam się sama na siebie, że tyle czasu zmarnowałam, że pozwoliłam się tak potraktować, zgrzytam zębami z wściekłości a jednoczesnie nienawidzę siebie za to, że ciągle mam nadzieję, że się ciągle łudzę, że pozwalam się nadal wykorzystywać i poniżać, że pozwalam się trzymać chociaż chcę lecieć, mogłabym stanąć przed lustrem i zapytać siebie: Co ty Najlepszego Kretynko robisz ze swoim życiem ? Ale zamiast tego pytam: Co mogłabym zrobić jeszcze żebyśmy byli razem ? .....okropny jest ten stan ......