Shalla
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez Shalla
-
Uf, no i tyle. Co ja mam za szczęście do lekarzy. Jak mówię, że mnie ząb boli, to mi wmawiają, że nie. Jak mówię że rodzę, to też mi nikt nie wierzy i jeszcze pretensja, że 7cm mi się zrobiło w 2 godziny, jakby to było nie wiem jakie niemożliwe. Ech.... A potem zawieźli mnie do piekarnika. Sala chyba 8 osobowa, ale każde łóżko z dużą przestrzenią dookoła - prawie wielkości mojej sypialni, rozdzielone parawanami, więc w sumie bardzo fajnie. Ale temperatura - nie do zniesienia. Nie umiem tego nawet opisać. Pierwszy ( !!!! ) raz w życiu pot lał się po mnie strumieniami. Spod plastikowej opaski na ręku po prostu ciekły krople! Coś nieprawdopodobnego. Ale dali się poczuć jak gwiazda. Zleciały się 4 na raz. Jedna czekała żeby przyjąć zamówienie na co do jedzenia mam ochotę - poddtykając mi pod nos długie menu. Druga w tym czasie mierzyła mi ciśnienie i temperaturę skutecznie utrudniając czytanie menu, trzecia rozbierała Maxa żeby go przytulić do mnie gołego, bo rzekomo był za chłodny ( ?! ), czwarta zadawała tysiąc pytań z serii co, gdzie kiedy po co i dlaczego. Usiłowałam więc przytulić gołego Maxa śliskiego ( tu się dzieci nie kąpie z ich śluzu płodowego ) do swojego śliskiego od patu brzucha jednocześnie stawiając autografy na menu i tym autoryzowanym wywiadzie.... Zdążyły tylko sobie pójść wpadły dwie nastpępne obejrzeć brzuch i sprawdzić jądra. Brzuch mój, jądra jakby nie... Nie dążyłam za nimi popluć jadem i już przyjechała baba co robi zdjęcia nowonarodzonym dzieciom.... Pogoniłam precz, bo mały dostał już histerii z głodu. Ale wróciła.... One zawsze wracają..... No więc odbyłam jeszcze sesję zdjęciową, wybrałam te najlepsze, przyjęłam dokumentacje, podpisałam, opadłam na poduchę. I błąd. Bo wtedy przyjechała pani z obiadem....., sprawdziłam czy wszystko przygotowano zgodnie z moim zamówieniem i już miałam się brać za jedzenie, ale.... niestety, odezwał się inny głodny. Trudno, wystygło mi..... Młody zasnął. Zdążyłam chapnąć trzy kęsy, a przyszła kobieta od badań słuchu.... Mówię Wam, tak bez końca. Spokojnie zaczęłam oczekiwać odwiedzin Królowej Elżbiety, bo tylko jej jeszcze nie było!!!!! Na tym nie koniec wrażeń. Do łóżka na przeciwko mnie przywieźli jakąś hinduskę chyba. Ani w ząb po angielsku. Próbowali się z nią dogadać na 100 sposobów. Nic. Wreszcie przyszedł jej mąż. I dopiero się zaczęło. Gęba mu się nie zamykała. A baryton miał straszny. Na zmianę gadał do niej, ciumkał do dziecka, albo chwalił się położnym jaką brat ma restaurację.... Jak zaczął śpiewać - byłam bliska samobójstwa. Słowo daję, że spakowałabym się natychmiast i wyszła do domu- bo miałam na to zgodę lekarzy, ale niestety Max nie przeszedł badań słuchu :( No i musiałam zostać do dnia następnego na powtórne badanie. Tego drugiego badania też nie zdał i ciśnienie już mi się bardzo podniosło. Dopiero trzecie badanie, na jakimś ultra czułym sprzęcie wykazało, że ze słuchem jest wszystko ok, tylko usza ma jeszcze śluzem przytkane :) Kamień z serca, ale ile to strachu po drodze. I od tego momentu już zaczęłam pakować torbę na powrót do domu.... tymczasem Ciapaty nieustająco śpiewał..... i śpiewał .... i śpiewał.... i jego pojękiwania odprowadzały nas jeszcze długo w korytarzu. Ja naprawdę nie jestem rasistką, ale uważam, że na wspólnej sali należałoby mieć jakiś respekt i szacunek wobec innych kobiet i dzieci. Nie był tam do cholery sam! A teraz już jesteśmy w domu, Nastusia zasypała Maxa prezentami :) Tylko z emocji zasnąć nie mogła, biedactwo.
-
cd: przyniosły mi jakąś piłkę, na której miałam się wiercić, żeby Max zszedł główką niżej - bo podobno się rozmyślił i całkiem wyszedł z kanału. Nie wiem jaki sadysta tę piłkę wymyśli, ale po przeżyciu tak kilku skurczów ( już co 3 minuty ) i zgubieniu stosownej kakskady wód uciekłam z tej piłki. Brodząc przez poczekalnie w kałużach wybrałam sobie wygodne miejsce, małżonek obok zajął się chińską akupresurą przyspieszającą rozwarcie - nie, nie gorszyliśmy całej poczekalni-to się robi na stopach, hi hi. Zresztą i tak nikogo nie było. Do 5 rano, czyli przez kolejną godzinę było znośnie. Owszem, nie jak w salonie SPA, ale dało się przeżyć. Jeśli nie liczyć krzyków jednej rodzącej, które towarzyszyły nam odkąd tylko się zameldowaliśmy na recepcji. A wyła tak strasznie, że samo to mocno wytrącało z równowagi. Wreszcie od 5 do 6 rano skurcze przybrały dziwnie na sile. Wycwaniłam się jak oddychać, żeby bólmijał szybko i był znośny, ale w pewnej chwili doszłam do wniosku, że to już nie poród tylko śmierć w okopach po oberwaniu szrapnelami! Straciłam panownie bo zaczęłam rozkazywać mężowi, żeby NATYCHMIAST mi tu kogoś sprowadził i nie obchodzi mnie czy są zajęte, NATYCHMIAST!!!!!!!!!!! ( to chyba usłyszeli nawet na urologii - 7 oddziałów dalej ). Musiałam być przekonująca, bo baby wpadły dwie i usiłowały mnie ruszyć z miejsca. A muszę tu dodać, że od paru minut stałam prawie na baczność, bo o siedzeniu na tyłku nie było mowy. Oparłam się tylko o szybę i okazało się, że nie łatwo mnie od niej oderwać :) :D :D Dwie się starały i Adam! Ha! Nie wiem co za desperacja we mnie była, chyba się nie wbiłam paznokciami w szybę, w każdym razie nie udało im się :D Dostały tylko bluzgi z gatunku wynocha ode mnie, nie dotykać, nie ruszać, ja tu sobie urodzę! Reszty nie pamiętam. Wreszcie jakaś mądra wyrwała po wózek, wtedy dałam się odczepić od szyby. Rajd na salę porodową był taki, że mi wiatr łzy z oczu wyciskał. I dobrze im tak, mogły przyleźć do mnie wcześniej. A potem oczekiwały że się przesiądę z tego wózka na łóżko. A to dobre.... Znów dostały wiąchę, że jak mnie dotkną to zabiję. I zarządałam natychmiast znieczulenia - które zresztą miałam zagwarantowane. Potem na parę sekund skurcz minął, więć uprzejmnie wlazłam na te wyro i znów się zaczęło. Jedna nadgorliwa usiłowała mi wepchnąć jakąś rurę z gazem znieczulającym do oddychania, ale po dwóch oddechach okazało się, że to kompletnie nie działa. Pamiętam, że ostatnie minuty warczałam: precz z tą rurą ode mnie i dawać mi moje znieczulenie. Z odległości setek kilometrów docierały do mnie ich rozmowy....: no tak, nic na nią już nie działa, na wszystko za późno, mały już jest na wylocie. Tak mnie tym wkurzyły, że po dwóch parciach rzeczywiście wyskoczył - spędziłam więc na porodówce jakieś 10-15 minut w sumie. Ile mi pomysłów na okrutną zemstę przyszło w tym czasie do głowy, to szkoda gadać. Darłam w wyobraźni pasy skóry z pleców tych położnych. Ale jak było już po wszystkim.....a to się zaczął hotel 7-mio gwiazdkowy. Zanim jeszcze łożysko odeszło dostałam kawkę, tościki z dżemem, gratulacje od całego nocnego personelu chyba, a małżonej natrzaskał mnóstwo zdjęć. cdn
-
Melduję się ponownie na pokładzie i w imieniu całej załogi dziękuję za wszystkie ciepłe myśli, życzenia i gratulacje! A teraz krótki raport pelikana. Tak, planowałam położyć się spać, bo się naczytałam, że te wody to jakieś kaskady powinny być, coś na poziomie australijskiej powodzi conajmniej, a było jakieś takie ciurlanie... doszłam więc do wniosku, że tak to sobie może jeszcze ciurlać do rana. I pewnie zostałabym w łóżku, gdyby nie skurcze co 5 min. Z Nastusią ruszyliśmy do szpitala gdy skurcze były co 7 min i ledwo zdążyliśmy na czas, więc.... Akurat było ok 1 w nocy jak szanowny małżonek wrócił do domu, więc zasugerowałam, że może by się tak nie rozbierał.... No i tak 10 minut później byliśmy na izbie przyjęć. Rozwarcie na 3, zero pani, panie położneoczywiście wyluzowane jak kojoty. Przygotowały mi kąpiel w wielkiej wannie i doradziły posiedzieć tam 4 godziny, po których miałam być ponownie zbadana. No dobra.... Nie wiem czy któraś z nich zdołała wysiedzieć kiedyś 4 godziny w wodzie... może żabą będąc to by się udało, ewentualnie na Karaibach, gdzie donoszono by mi drinki z palemką..... Po półtorej dałam sobie na spokój i wylazłam. Skóra na mnie zrobiła się o jakieś 3 rozmiary za mała, o fasonie nie wspomnę, skurcze stały się gorsze i tyle. O 4 rano po badaniu oznajmiono mi, że rozwarcie jest jakie było, wcale jeszcze nie rodze i najlepiej byłoby wrócić do domu. Chyba, żeby mi reszta rodziny na zawał padła.... Odmówiłam kategorycznie, uparłam się że właśnie rodzę i nigdzie nie pójdę. Jak mnie nie chcą, to nie, bez łachy. Urodzę w poczekalni, a do domu nie wracam! No i wykrakałam..... cdn
-
No dobra, kochane. Wody odeszły. Mam nadzieję, że moja mamusia śpi spokojnie o tej porze zamiast podczytywać forum :) Inaczej zaraz jej ciśnienie skoczy. Ja usłyszę, że leci do szafki z lekami w kuchni, to już będę wiedzieć, że podczytuje forum nocami, ha ha. A ja chyba idę spać. Mąż gdzieś w świecie, położna chyba śpi, szpital nie odbiera telefonów. To co się będę narzucać ludziom? Jak się jutro nie odezwę, to wiecie co się dzieje. Dobrej nocki.
-
Kąpieli próbowałam, a z racji mieszkania na piętrze biegam po schodach non stop w zasadzie. Oh, nie ma dla mnie nadziei!!!!! Przynajmniej moja położna odniosła się ze zrozumieniem i mamy spotkanie w środę rano, po którym mam nadzieję krucygalopkiem ruszyć do szpitala. Ale jak szczęście mi dopisze..... to może dziś lub jutro coś się zacznie dziać...? Słuchajcie, ile wasze pociechy mają wzrostu? Ja dopiero dziś tak naprawdę wpadłam na pomysł zmierzenia Nastusi i zadziwił mnie wynik: 115cm! Są u niej w klasie wyższe dziewczynki, oczywiście, ale większość jest mniejsza lub w podobnym wzroście, natomiast jedna sięga jej do ramienia. Nie mam odwagi zapytać czy poszła wcześniej do szkoły i jest np. rok młodsza, bo może to sprawy zdrowotne, a nie chcę nikogo urazić. Kuk, dla Ciebie mam tylko jedną radę: pakuj się i przyjeżdżaj do mnie. Nie jest tu Eldorado, ale w porównaniu z tym co piszesz to mam wrażenie, że umarłam za życia i poszłam do nieba. Język znasz perfekt, do teściowej miałabyś daleko :) Przemyśl :)
-
Kuk, strasznie mi przykro. Domyślam się co czujesz. Najgorsza jest ta bezsilność, zdradzone zaufanie lekarza, kurcze :( Ale pocieszam się myślą, że skoro Twój mąż pomimo późnego wieku operacji zdołałpowołać na świat 3 ślicznych dzieci, to i Franio wyjdzie z tej przygody bez szwanku. Czego mu z całego serca życzę. Ufam, że ten "kompetentny" profesor zwyczajny też poczuje się w obowiązku jakoś swoje winy odkupić i przyspieszy termin operacji Jasia. Swoją drogą co za świnie z tych lekarzy.... ech.... Światem rządzi pieniądz, ot, nie nowina, ale gdzieś powinny być granice jakiejś przyzwoitości. Dziś np. dowiedziałam się, że w Londynie jest taka ulica prywatnych usług medycznych. Cała ulica. Sami specjaliści, różne profesje. Głównie dentyści.... I tak właśnie jest tam dentysta, u którego leczył się David Bowie, Elton John i całe reszta "tej śmietanki". Jak wygląda gabinet? Fotel otoczony jest ścianami śródziemnomorskiego akwarium z całą rafą koralową, a do zabiegu dostajesz słuchaweczki na uczy z relaksacyjną muzyką - lub też wybraną przed siebie.... Sama konsultacja w tym gabinecie - bez żadnego zabiegu - kosztuje tysiąc Funtów. O cenę plomby już nie pytałam.... I cóż.... masz kasę,to cię zęby nie bolą.Nie masz - to ćpasz paracetamol i grzecznie czekasz na swój dostępny termin w przychodni rejonowej.... życie.... czym to się różni od Średniowiecza? Wyzysk i feudalizm. Bogaty może wszystko, biedny nie ma nawet praw publicznych ( jeśli spojrzeć na historię np. fałszowania wyborów prezydenckich ). Nie ma praw do zarządzania własną dupą ( patrz aborcja ), nie ma praw do zarządzania własnym ciałem ( patrz eutanazja ). Wolno nam tylko płacić podatki. No, tośmy sobie ponarzekały :) A ja nadal w dual-paku i nic się nie zanosi. Znów odbyłam dziś wycieczkę, rajd po zakupach, biegi po schodach....e...... to już się robi nudne. Koleżanka zaproponowała mi skok przez płot....może warto..? :)
-
Uprzedzając pytnia: nie, jeszcze nie. :(
-
Acha, ogrzewanie działa! I jaką teraz młody ma wymówkę, żeby dalej nie wychodzić, he?
-
a najgorsze jest to, że ja na co dzień nie mam takiego apetytu. A nawet w ciąży żadnej nie miałam. Tylko wczoraj jakośmnie wzięło.... To już nie napiszę, że wieczorem jeszcze poszło pół litra soku z wyciskanych pomarańczy - od tego się uzależniłam niestety. Nie wiem już gdzie mi to wlazło... ale po tym wszystkim, nawet cholera, za przeproszeniem bąk się nie pojawił! A co tu mówić o jakimś elemencie stałym, czy dziecku.... Zaraz przychodzą hydraulicy piec montować. Może im wniosę ten boiler na pięterko? Zaczynam popadaćw apatię. Zmieniłam rano pościel i .... dalej nic. Może skoczę na bandżi?
-
I jeszcze: Marcel jest słodki i strasznie fajne to zdjęcie w rękawicach bokserskich! Normalnie jak z reklamy! Świetne! Co lubi Anastazja? Wszystko co jej akurat strzeli do głowy. Uwielbia spacery i odkrywanie nowych miejsc. Uwielbia zwisać głową w dół na wszelkich drabinkach, małpich gajach itp. Ale nic nie przebije zakupów z babcią, którą zawsze da się na coś naciągnąć :) Obie gwiazdy wracają zawsze obładowane torbami z górą łachów, w których potem Anastazja paraduje na zmianę bez względu na stosowność pory roku czy okazji.
-
Postanowiłam przywrócić dyskusję na forum, bo ciekawie piszecie, a ja się gubię czy znów odpowiedź załączyłam do wszystkich, czy nie. Krótka relacja. Czepek prawie mi przymarzł go głowy. W ogóle ciekawa sprawa. Prysznic ustawiony na niemal maximum temp. i owszem, woda po szyji i ramionach lała się gorąca, po brzuchu już tylko ciepła, a na stopy spadały kaskady zimnej..... niezłe tempo stygnięcia. Włosy chciałam zrobić na kasztan. Moja farba ma wtedy odcień krwisto-czerwony, ale na włosach pozostaje dokładnie taki kolor jakiego sobie życzę.No więc po właściwym czasie ściągam ten czepek i zaczynam spłukiwanie.... i oczywiście ruszyła wyobraźnia.Jakaż cudowna sesja zdjęciowa do horroru! Ciężarna, w kłębach pary, od głowy po stopy skąpa w krwistej czerwieni..... wyobraziłam sobie minę kogoś z domowników, komu dane byłoby to zobaczyć. :D Na szczęście nikt sięnie napatoczył. Ciasto prawie spaliłam, ale w miarę wyszło.Obżarłam się tak, że choć minęło już kilka godzin to prawie nie mogę oddychać. A miałam już nic nie jeść.... do tego kubeł szejka bananowego, surówka z kapusty z sosem vinegar, no i kurczak pieczony. Pół litra pepsi na trawienie i.... zasnęłam po tym wyczynie. Myślałam, po obudzeniu, że coś sięjuż strawiło, a okazało się, że za moment chyba brzuch mi wybuchnie. Ale jak poszłam się pogimnastykować pod prysznicem w 9 stopniach C z farbowaniem włosów, to już mi jakoś lepiej. W między czasie odebrałam jeszcze Nastusię ze szkoły, zaliczyłam kolejne urocze rozmowy na kiedy mam termin i czyż to nie czas już.... wrrr. A potem przyszedł grad smsów z pracy z tymi samymi pytaniami. Jeśli przenoszę tę ciążę choćby o tydzień, to trup będzie słał się gęsto po ulicach mojego miasta.
-
No co wy,dziewczyny, jaka tam sprawna łania! To jest instynkt przetrwania. Przestanę się ruszać- to zamarznę. Ponura rzeczywistość. Piekę właśnie ciasto.Każdy pretekst do włączenia piecyka jest dobry, nie? A uwierzcie, że w moim wykonaniu pieczenie ciasta to jest czysta destylowana desperacja. Tak, nie zaprzeczam, że uwielbiam spać w tej temperaturze i jest mi wyśmienicie. Ale już wstać, ubrać się w łazience gdzie jest poniżej tych 10 C.... tak, to już hard core... Zaliczyłam dziś i fizjoterapeutę z mamą i przeboje w banku i zakupy w supermarkecie, a nawet obejrzałam BraveHeart co by się powzruszać, bojowo nastawić,jakieśemocje dźgnąć kijem we mnie. I nic. Wreszcie zadzwoniłam do szpitala pod numer, który mi podano jako właściwy do kontaktu w razie nagłej akcji porodowej. I co?Najpierw wiszę 10 minut na liniii, nikt nie odbiera. Potem włącza się automat i mówi: twoje połączenie nie może być teraz odebrane. Nie masz również możliwości pozostawienia wiadomości. Spróbuj dodzwonić się na nas później. HA!!!!!! Wyobraźcie sobie usłyszeć to, kiedy wody płodowe leją ci się po nogach! Wzięłam głęboki oddech i zabrałam się za ciasto.... Może pójdę włosy ufarbować? Takie fajne sprzyjające warunki mam w łazience? Co jeszcze może mi się przytrafić? Zapalenie zatok czy plastikowy czepek przymarznie mi do głowy? Ja chyba po prostu dramatyzuję. Wkońcu na Kamczatce też ludzie żyją.... nie wiem tylko czy nadal łowią na warkocz w przeręblu... No,nic to. Idę się jakoś zorganizować. A może zbiorowe myślenie w stylu WYŁAŹ !!!!! by pomogło? Poczekajcie tylko aż wylezę spod prysznica.
-
Oficjany termin mam na jutro.Ale to oczywiścienikomu z rodziny nie pasuje, bo mama ma wizytę u fizjoterapeuty, do którego mąż mój musi mamę zawieźć, potem mąż ma kilka spotkań biznesowych i mamy jedną ważną wizytę w urzędzie... i tak do wieczora, w sobotę rano mążmusi wyjechać na ważne seminarium szkoleniowe, a ja rodzićniemogę w żadnym wypadku bo przychodzą hydraulicy piec montować.... Bardzo wasproszę, nie komentujcie tego. Powiedziałam im dzisiaj, że dam ogłoszenie w prasie, iż szukam miłej serdecznej rodziny, która mnie przygarnie i nie jest zbyt zajęta. Tak, co do hydraulików, to po kilku burzach i gradobiciach okazało się, że jedynym wyjściem jest wymiana całego pieca od centralnego. Piec nabyliśmy dzisiaj, niemal jak w latach 80-tych - galopując do sklepu, gdzie ostał się ostatni taki jak chcieliśmy. I tylko w tę sobotę jedyna dostępna ekipa hydraulików może przyjść i go zamontować. Z najnowszychy prognoz - mam w domu 10 C. I spada.... Fantastycznie się śpi w takim klimacie. Ale moment przejściowy z ubrań dziennych na nocne, to jakiś survival..... Skurczów nadal brak - że tak uprzedzę pytania. Myłam dziś znów okna.... Może jutro sąsiadom umyję....?
-
a gucio :( Nic nie pomaga. Żabki zaliczyłam, choć nie w pasażu handlowym, przyznaję uczciwie. Jazda po leżących sierżantach na 4-ce też nie pomaga. Ani bieganie po schodach, ani mycie okien. Bieganie pod górkę również nie! Jeśli więc macie szcze jakieśpomysły - to proszę śmiało. Wczoraj wieczorem zastanawiałam się, czy można urodzićw ogólebez bóli porodowych. A to dlatego, że wieczorem mały rozpychał się tak strasznie, tak mocno pchałw dół i na boki, wbijał pięty podmoje żebra, lambadę chyba tańczył, nie wiem, ale do przyjemności to nie należało. Odniosłam wrażenie, że postanowił wyjść bez mojej współpracy....
-
I mnie się Włochy marzą. Może nie na stałe, ale parę miesięcy bym sobie tam posiedziała. Ale jak czytam Kukowo-Karen kowe opowieści, to jakoś stygnę w tych marzeniach....
-
Karen ko - to po prostu nie do uwierzenia co się tam u Was dzieje! To nawet nie średniowiecze! To jakiś Kazachstan! Ale mną trzepnęło. To w ogóle brzmi wszystko niedorzecznie. Co to znaczy, że szpital ma plan na cesarki. A na gipsowanie połamanych nóg też? Ja złamiesz w poniedziałek, to masz pecha, bo gips zakładają tylko w piątki i jeszcze trzeba się umówić z miesięcznym wyprzedzeniem z góry przewidując, że niebawem złamiesz nogę????? To jakaś paranoja! Kończę, bo zaraz polecępo bandzie. Mysz, nie wyklnę cięza te wizualizację. Wszelkie moje klątwy w tej dziedzinie już ulokowałam w pani dentystce z ostrego dyżuru, więc dla ciebie nic już nie zostało :) :D A metodę stosuję, a jakże. Co więcej, pół rodziny jest w to wkręcone. Ale widać noszę pod sercem indywidualistę godnego naszego rodu. Persfazje i naciski wywołują u niego bunt i zachowanie odmienne od oczekiwanego przez ogół..... Myślicie, że skoki żąbką przez pasarz handlowy przyniosły by jakiś efekt? ( nie licząc aresztowania...)
-
Shalla leży w łóżku, z miną Królika ( z Kubusia Puchatka), rzucając piorunujące spojrzenia w kierunku 3 tygodnie temu spakowanej torby do szpitala. Wrrrr...
-
Ano niestety nie. Wczoraj na obiadek obżarłam się pikantnym skrzydełkami, strułam się tak nieludzko, że wieczór spędziłam na konferencji z wielkim uchem, w nocy mordowały mnie skurcze, a dziś życie wróciło do normy i znów cisza. Nic mi nie jest i żadnych symptomów nadchodzących zmian :(
-
Kuk, ja też wysyłam pozytywne fluidy. Nie daj się cokolwiek by się działo. Właśnie jesteśz Nastusią na etapie przerabiania pozytywnego myślenia. Wiecie, niedawno czytałam fajną książkę pt.: "niemożliwe jest możliwe". Niby nic odkrywczego, a jednak. Czasem trzeba po prostu stanąć pod ścianą,gdzie oczywiste wydawałoby się rzeczy sąwołami wypisane, żeby to jakoś do mózgu dotarło. Podobały mi podane w książce przykłady. Spójrzmy na malutkie dzieci, które jeszcze zupełnie nic nie potrafią, a każda nauka przychodzi im z takim trudem - siadanie,raczkowanie, chodzenie, jedzenie z łyżeczki itd. Ale dziecko się nie poddaje. Nie ważne ile guzów przy tym zaliczy, ile bólu, ile razy nos rozkwasi. Ale wciąż próbuje na nowo, wstaje, podnosi się i dalej do przodu. Bo przecież skoro mama chodzi, tata chodzi, to jemu też się MUSI udać!!! Jaki to cudowny przykład pozytywnej postawy! A wokoło tylko pochwały, zachęty, entuzjazm i nagrody ze strony starszych. Gdyby tak mogło być przez całe życie! Ale skąd! Tylko trochę podrośniemy i zaraz świat zewnętrzny sprowadza nas do parteru ucząc jakże odmiennej postawy! Nasiąkamy takimi tekstami jak:nie dam rady, nie potrafię, to za trudne dla mnie.... Nasz mózg sam tego nie kreuje. Słyszymy to od innych, a potem automatycznie "wdrażamy" taką samą postawę w nasze życie. A przecież można inaczej! Tylko jak nie poddać się tej destrukcyjnej wszechobecnej atmosferze, która nas otacza? Ciężko.... Staramy się więc Nastusię ukierunkowywać zawsze w stronę: mogę wszystko, jeśli tylko chcę. Skutki są różne, ale przynajmniej za wszelką cenę wystrzegamy się programowania jej na porażkę. To nie łatwe, kiedy te porażki jednak nadchodzę i trzeba to jakoś logicznie wytłumaczyć, ale to i tak o niebo lepsze, niż smutno kiwać głową: a mówiłam że ci się nie uda. No i trzeba uważać, żeby nie wpaść w pułapkę - nie dać odczuć dziecku, że oczekuje się od niego samych sukcesów, bo jak nie to jest fajtłapa i zawiodło rodziców na całej linii. Ale kto mówił, że wychowanie dziecka jest proste? :) Ale sobie pomądralowałam z rana! Od razu widać, że jeszcze nie urodziłam i roznosi mnie..... Wczoraj Nastusia zaskoczyła mnie swoją odwagą. Od kilku dni miała kiwający się ząb. Bardzo kiwający, ale jakiś oporny. Nastusia wnerwiona sytuacją ( zachęcaliśmy ją na różne sposoby, żeby sama mu trochę języczkiem pomogła wylecieć ) wreszcie przyniosła mi wczoraj po kąpieli chusteczkę higieniczną z miną: kacie czyń swoją powinność i zarządała wyrwania. Wyrywanie trwało ułamek sekundy i pewnie wcale nie bolało, bo ten ząbek siedział już naprawdę tylko siłą woli, ale za to krew siknęła, jakbym jej conajmniej 8-emkę wyrwała :) Ale to jej nie przeraziło. Złapała za chusteczkę i popędziła oznajmić całej rodzinie swój sukces piszcząc przy tym i powrzaskując jak mały orangutan. :D
-
Zgadłaś Myshko, właśnie dlatego, że ty uczysz dzieci w domu :) Myślę, że Anastazja po prostu woli pisanie niż liczenie. Z pisania i czytania jest najlepsza w klasie, więc myślę, że po prostu jej to łatwo przychodzi. A z matmy jest chyba najgorsza :D Nie winię jej za to, ma w końcu moje geny. A dla mnie matematyka zawsze była zmorą nocną. Cieszy mnie, że Anastazja wykazuje zainteresowanie biologią - to też moje geny, więc nad tą matmą ślęczymy tylko dlatego, że przecież musi biedactwo jakoś przejśćprzez tę szkołę. Cieszy mnie kiedy widzę, jak sama z własnej woli ślęczy nad atlasami anatomii człowieka, czy grzebie w encyklopediach dziecięcych o zwierzętach. Nie zmuszam jej, ale widzę że to lubi. I fajnie. No, ale te liczenie.... Niby zna wszystkie cyfry, liczby, dodaje w słupkach i nawet jak się bawimy w sklep to w miarę sobie radzi z pieniędzmi. Ale już tabliczka mnożenia jakoś do niej nie dociera. Trudno. Będziemy więc walczyć, ech.... Może i ja się po 30 latach nauczę..... ale obciach, co?
-
E, jaka tam aktywność. Zwyczajnie nerwy mi puszczają i mam dość czekania. Fak, że w tej ciąży mam tej energii o wiele więcej, ale i bez przesady. Dziś ścigałam się z Nastusią po schodach w Tesco :) Ale pary starczyło mi tylko do półpiętra :) Zauważyłam również, że bezczynne siedzenie w domu mi szkodzi. Odzywają się we mnie niezdrowe instynkty, jak np. znęcanie się nad dzieckiem. W piątek Anastazja oznajmiła mi, że napisała w szkole wypracowanie na temat zasad prawidłowego przechodzenia przez jezdnię ( super, jestem dumna ) ale kompletnie poległa na "klasówce" z matmy. Wyłożyła się na najprostszej tabliczce mnożenia. Totalnie. Pomimo, że już ten materiał przerabiałyśmy. Biedulka, łeb do matmy ma chyba po mamusi. Jak ja sobie przypomnę te katorgi w szkole..... No więc wracając do tematu - jak siedzę w domu, to wymyślam ..... zabawy edukacyjne... Najpierw mam do nich zapał, potem nie tracę nadzieji, że jednak coś dziecku wpoiłam nie-inwazyjną drogą, a potem dręczą mnie wyrzuty sumienia, że dziecko ma dwa dni wolne, a ja zamiast się nią pobawić klockami, to.....znęcam się szkolniczo. Mysh, liczę na jakieś pocieszenie z Twojej strony. Plis... Idę do znajomych się odstresować. Może urodzę na ich nowiutkim dywanie.....
-
...i nic. Nudzę się. Wymyślcie coś.
-
No i sie doigrałam. Teraz mam w domu 14C i ciągle spada. W nocy jest jeszcze mniej i nawet ja wyciągnęłam stare polary z szafy :( A hydraulik przepadł bez wieści. Kuk, pewnie cię nie pocieszę, ale posłuchaj tego: Całąnoc nie spałam, bo jak sądzę mam jakiś problem z drugim zębem. Żadne prochy nie działały. Rano zadzwoniliśmy na pogotowie i skierowano nas na emergency dentystyczne. Pojechaliśmy, a tam...... doradzono mi słuchanie muzyki relaksacyjnej i medytację. Nie żartuję. Taką pomoc otrzymałam w sprawie pioruńskiego bólu zęba połączonego ze skurczami porodowymi. Kończę, zanim zacznę używać słów, po których zabanują mnie tu na parę lat.
-
Proszę, nawet mnie nie straszcie. Nie wytrzymam następnych 2 tygodni. Mam dość. Nie mam liścido grabienia. Sąsiedzi również nie. Bez przerwy gdzieś łażę,nigdzie nie siedzę, nie leżę. Jeżdżę samochodem po najgorszych możliwych wertepach, targam zakupy. NIC. Biegam po schodach 20-30 razy dziennie, jak nie więcej.Zero efektu. Za to w nieoczekiwany sposób spełniły sięmoje marzenia o niskiej temperaturze. Ale chyba jużpisałam, że siadło nam ogrzewanie. Tak więc temperatura spadła do jakichś 17 C w ciągu dnia i 14-15C nad ranem po nocy. Dla mnie bomba, ale rodzina klnie na czym świat stoi :) Wygrzebali swoje polarowe piżamy, które już miały nigdy światładziennego nie ujrzeć :) Ha! Nie mam się jednak z czego cieszyć, bo przy okazji nie mamy też ciepłej wody. Przynajmniej do zmywania, bo wszystkie prysznice mamy elektryczne, więc pod tym względem nie ma problemu. Dziśbyłam zwiedzić dwie małe wioski polożone niedaleko nas. Uwielbiam oglądać takie miejsca. Obie wioski należą do włości brata Księżnej Diany, księcia Spencera i aż dech w piersiach zapiera. Tak sięczas po prostu zatrzymał na jakimś XV wieku. Te kościółki, puby, domki kryte strzechą, a wszędzie konie, kuce i owce na pastwiskach wokoło. Kraina baśni jak dla mnie. Zaraz ściągnę zdjęcia. Może któreś wyszło na tyle dobrze - przy moim talencie - że oddaje urok tych miejsc.
-
Nic. Cisza. Cierpliwość mi się kończy. BARDZO.