Shalla
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez Shalla
-
Rany, Kuk, potrafisz wzruszyć do łez. Wyobraziłam sobie tę scenę! U mnie po wczorajszym dniu totalnej katastrofy ( chyba nie pisałam na forum o tym? ) dziś mam drugi dzień katastrof.... Wczoraj Nastusia nie chciała zostać w przedszkolu ( to wiecie ), więc przez to zawaliłam cały plan dnia ( bo gdy ona jest w przedszkolu, ja załatwiam milion spraw ), nie zrobiłam zakupów na obiad, nie odebrałam mamy ze sklepu, nie załatwiłam nic u lekarza, hydraulik nie miał dla mnie czasu. Po powrocie do domu rozpadał się deszcz, chciałam poprawić niedokładnie przylegającą wycieraczkę - i kompletnie ją rozwaliłam. Cudem złapałam znajomego, który mnie zabrał do przedszkola i przywiózł nas z powrotem do domu. Wycieraczka poszła do śmietnika, nie mogłam kupić drugiej, bo sklep już był zamknięty. Samochód więc nie do użytku. Potem przyjechał szanowny małżonek i przedzieraliśmy się jego samochodem przez całe miasto w ulewie do architekta , który WRESZCIE skończył robotę i.... na miejscu okazało się, że nie wzięliśmy ze sobą pieniędzy... Jeśli myślicie, że dzisiejszy dzień był lepszy to się mylicie. Jeśli wczoraj była powódź, to dziś mam Tsunami :( Buuuuuuuuuuu!!!!!!!!!!!! Ale o tym później.cdn.
-
Dynia, super że jesteś! Umieramy z ciekawości co u Ciebie??? Macie dom, mieszkanie, schron atomowy, bungalow na plaży???? PISZ!!!! Jak dzieciaki? Jak pogoda? Nie, tego lepiej nie pisz.... Jak rodzina przyjęła Wasz wyjazd? No i dzięki za życzenia!
-
Kuk, no proszę Cię! W takiej sytuacji chyba nawet kamień sczerwieniałby ze złości. Ale masz rację, ze po tych naszych wybuchach trzeba bezwzględnie znaleźć czas na rozmowę. Na wyjaśnienia. Więc i ja tak robię. Przytulam , tłumaczę co mnie wkurzyło, próbuję jakoś najklarowniej wyjasnić. Co i tak nie zmienia faktu, że zła jestem najbardziej na siebie, bo to moja porażka wychowawcza i tyle. Dziś Nastunia miała w przedszkolu gorszy dzień. Najpierw wyrywała sie niego jak wiatr, ale kiedy już dotarłyśmy wcale nie chciała zostać. Płakała, nie chciała mnie wypuścić, mówiła, ze już ma dość i więcej nie chodzić do przedszkola i ze chce wracać do domu. I tu KUK, wielki ukłon w Twoją stronę za opis sytuacji, gdy Franio nie chciał zostać na angielskim. DZIĘKUJĘ!!!! Przywołałam w pamięci opisane przez Ciebie sceny i pomyślałam sobie, cholera, ja też mogę tak spokojnie i ze zrozumieniem. Ja też mogę się opanować ( choc spieszyłam sie potwornie ), ja też mogę spróbować po dobroci. I choć krew we mnie wrzała, zdobyłam się nadludzkim chyba wysiłkiem na to, żeby małą cały czas przytulać i zapewniać, że nie złoszczę się, że zostanę z nią tak długo jak zechce, choć wolałabym, żeby została grzecznie itd itd. I, o Alleluja! Została wreszcie i oczywiście kiedy po nią przyjechałam była cała w skowronkach i szczęśliwa, namalowała dwa prześliczne portrety tatusia i opowiadała jak wspaniale się bawiła. Kuk, pisz więcej :) Działasz jak balsam. Na mnie. dzięki!
-
Taaa, inwencję to się ma. Ale cierpliwości to za grosz :( Tak bardzo tego u siebie nienawidzę, że po każdym takim wybuchu złości mam nieodparta chęć sama otłuc się kijem i jeszcze wymyślić jakąś karę długą i uciążliwą. Bo taki wybuch trwa parę sekund, a skutki jego w psychice dziecka ( i mojej ) zostają na długo..... oby nie na zawsze. Czasem myślę, ze moje dziecko jest w porządku, za to ja potrzebuję super niani i karnego jeżyka :( Staram się jej to zrekompensować wymyślając zajęcia dla niej, które będą ją interesować, wciągać i uczyć czegoś. Wiem z własnego doświadczenia z dzieciństwa, że nie istnieje lepsza metoda do nauki niz rozbudzenie niezdrowej ciekawości w dziecku :D Czy jest coś nudniejszego od wielkiej mapy, gdzie małymi robaczkami jest milion dwieście nazw nie wiadomo czego? Ale że mój tata był marynarzem i całe dzieciństwo słuchałam opowieści jakie to przygody spotkały tatę na Tampie na Florydzie, a ilu ciekawych ludzi poznał w Panamie, a jak ciężko było w Lagosie, a jakie krowy pasą się na pampasach w Argentynie itd, tak więc dla mnie od dziecka mapa była ciekawsza od najciekawszej książki, a podróże palcem po globusie do dziś uważam za fantastyczną zabawę ( na zasadzie zgadnij bez czytania gdzie Twój palec utknął ). Ten czas spędzony z tatą był bezcenny, bo choć wcale nie nauczyłam się mapy świata na pamięć, to miłość do geografii i podróży zostanie mi pewnie do śmierci, a przypuszczam, że wystarczy jej również na dwa kolejne wcielenia. Pytanie skąd się u mnie wzięła miłość do biologii, skoro w całej rodzinie na wiele pokoleń wstecz nikt nie miał żadnych skłonności ku niej? :) Widać, wykreował mi się w kodzie jeden niesubordynowany gen :) Wracając do tematu - jakże to wszystko mogłoby być piękne, gdyby jakoś poskromić nerwy?
-
Kuk, Mysh, kiedy Was czytam aż się łza w oku kręci. Czy ja zdołam być taka mamą? Kiedykolwiek.... :(
-
Dzięki za życzenia!! Wysłałam Wam właśnie 3 zdjęcia z tego wydarzenia. Nikii - trzymaj się.
-
Kuk, dzięki za życzenia! Dziś wieczorem prześlę zdjęcia. Było kameralnie, ale całkiem fajnie. Uparłam się, żeby nie było więcej niż 2 prezenty, ale oczywiście wszyscy mnie olali i prezenty posypały się od wwszystkich znajomych i ciągle przychodzą paczki z Polski. Taaa, od wszystkich, tylko nie od dziadków z Polski. Bo to żal na kartkę wydać.... ech, szkoda słów.
-
Witajcie. Kuk, jak ja podziwiamm ten Twój spokój i opanowanie. JAK TY TO ROBISZ????? Ja jestem tak głęboko rozczarowana swoimi nerwami i wybuchami złości, ze nawet nie chce tu o tym pisać. :( Prześlę Wam dziś parę zdjeć z wczorajszej imprezki, któa rozpoczęła się tragicznie, jako że Nastusia się rozpłakała i swierdziła, ze przy gościach to świeczek nie zdmuchnie i koniec. Był płacz i ropacz i ech... dopiero jak zaniosłam jej torcik do pokoju na górę to się powoli rozkręciła i nawet trochę popozowała do zdjęć. No więc tym sposobem jest kilka.... Ech, jak przełamać ten jej wstyd, nieśmiałość? Może któraś z was pamięta takie sceny ze swojego dzieciństwa i moze powiedzieć co Wam pomogło? Ja \"niestety\" nie znałam słowa nieśmiałość i nie mam pojęcia jak pomóc nieśmiałemu dziecku. Dla mnie jej zachowanie jest irracjonalne, nie pojmuję jej lęków czy obaw i nie umiem na nie właściwie reagować. Macie jakieś sugestie?
-
Kuk, właśnie nie wiem jak długo ta tablica ma zastosowanie. Czy tylko dla pierwszaków, czy całe 7 lat podstawówki można przesiedzieć głównie u psychologa narzekając na podły nastrój i brzydki kolor nieba... Co do poziomu. Byłam dzis znó w tej szkole, - tym razem rodzice z dziećmi - żeby obejrzeć szkołe \" w akcji\" - mogliśmy wejść do każdej klasy, gdzie odbywały się zajęcia ( po cichu i nie przeszkadzając ) i powiem że ta wizyta utwierdziła mnie w przekonaniu, że zapowiada się dobrze. W jednej sali dzieci uczyły się mapy Europy i Azji, państwa, stolice, ciekawe zabytki, któe można tam obejrzeć itd, w innej były lekcje matmy ( aż mnie ciarki przeszły co tam było ), lekcje biologii i najbardziej podobała mi się historia, gdzie dzieciaki budowały z kartonów zamki średniowieczne z uwzględnieniem ówczesnych zdobyczy techniki ( zwodzone mosty, katapulty, trebuszety itd ). Pytanie w takim razie, dlaczego szkoła, do której chodzi córka moich znajomych jest pierwsza w rankingu? Podobno dzieci uwielbiąja te szkołę i jest zawsze 200 % aplikacje więcej niż szkołą jestw stanie przyjąć. Zaczynam mieć już pewne podejrzenia dlaczego tak jest.... obawiam się, ze niskie wymagania nauczycieli odgrywają tu niebagatelną rolę w tym, że dzieciaki tak kochają te szkołe.... choć może się mylę. To tylko moje subiektywne wrżenia. A skoro tak.... to ja już wolę te moją szkołę, może sobie być 30-ta w rankingu. Mam to gdzieś. POziom mi się podoba. Budynek mi się podoba, zasady ( większość ) mi się podoba i ogólnie robi naprawdę dobre wrażenie. Jak jest w rzeczywistości... okaże się za rok. Może moje różowe okulary spadną z welkim hukiem. A może nie.... Kuk - taki lekarz, nawte na odległość - to wielki skarb!!!! Jak ja bym chciała mieć tu kogoś tak zaufanego.
-
Ja odnoszę niesympatyczne wrażenie, ze poziom edukacji spada w całej Europie. Czy to ma jakiś związek z nowoczesnym rozumieniem psychiki dziecka, nie narażaniem go na stresy itd? Tego nie wiem. Ale tendencja mi się nie podoba. Teraz dziękuję w duchu swojej intucji, która przed wyjazdem kazała mi zakupić cały karton książek edukacyjnych z zakresu biologii, historii i geografii dla dzieci. Jeszcze nie dawno wzdychałam na forum, ze musze czytać o jamochłonach i ukwiałach zamiast relaksować się przy czerwonym kapturku. Od dziś kompletnie zmieniam front. Będę pasjami czytać o tych wulkanach, robakach palolo i diabłach tasmańskich. Trudno. Zniosę to jakoś w imię krzewienia zamiłowania do nauki u Nastki. A teraz jestem świeżutko po dniu otwartym w Nastki podstawówce do której idzie od przyszłego roku. Pod względem programu i edukacji jestem ( póki co ) mile zaskoczona i...w praniu wyjdzie na ile rzeczywiście jest tam wysoki poziom, a na ile tylko gadanie. Natomiast....pani dyrektor przedstawiła jedną z takich zasad. Napiszę ją bez komentarza i jestem ciekawa waszego zdania. Wypowiedzcie się proszę. Otoż dzieci po przyjściu do szkoły przyczepiają swoje imię na jednej z dwóch tablic - jedna ma tytuł: jestem szczęśliwy i wesoły, a druga pokazuje gościa w bardzo złym nastroju rzucającego gromy. Potem przychodzi nauczyciel i patrzy ile dzieci przyczepiło swoje imię na tej negatywnej stronie i z tymi dziećmi od rana prace zaczyna psycholog. To znaczy inne dzieci idą na lekcje, a te \" nie w humorze\" do psychologa. Psycholog pyta co sprawiło, ze nie czują sie dziś szczęśliwe, co spowodowało ich frustrację ( kłótnia z mamą o poranku? niewyspanie? ) Dzieje się tak, ponieważ szkoła wychodzi z załozenia, ze dziecko nieszczęśliwe i sfrustrowane nie jest w stanie chłonąć widzy i należy je najpier uspokoić, rozweselić, pocieszyć, zrozumieć itd i dopiero w tym lepszym emocjonalnie stanie moze dołączyć do grupy pozostałych uczących się dzieci. Co wy na to?
-
Kuk, u Ciebie to prawdziwa sinusoida :( Dziewczyny dziś 3 godziny zostałam z córka znajomych i wykorzystałam ten czas, zeby ją podpytać o angielską szkołę ( ona uczy się tu już 3 lata ). Jestem załamana!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Poziom nauki i wymagań jest tak niski, ze nawet nie leży! Jest pod ziemią!!!!! 3 lata i dziecko nie widziało mapy na oczy, nie wie co to jest chomik, o bilogii nie słyszało, historia jest totalną abstrakcją. :( GDZIE JA PRZYJECHAŁAM???????????? Zadawane lekcje to np: 3 razy przepisać słowo \"lonly\" - nie żartuję. Jestem w szoku. Mało tego - ta mała chodzi do NAJLEPSZEJ w rankingu szkoły! Mam dreszcze i juz się szykuję do rzucenia pracy za dwa lata i uczenia Nastki w domu. No nie wyobrażam sobie, że po 3 latach nauki można mieć taki poziom wiedzy. Kogo te szkoły kształcą??? Nie jestem za wkuwanie Towstoya na pamięć, ale na miły Bóg! Toż to jest jakieś nieporozumienie! O lekcjach matematyki to już nic nie napiszę, żeby nie dostać zawału przy komputerze.
-
Podsumowując gorącą dyskusję chyba trzeba powiedzieć, że po prostu dzieci sa różne. :) Na jedne nie działa nawet klaps, a na inne wystarczy surowo spojrzeć. A jeszcze tylko jeden przykłąd tym razem z mojego powdórka. W mojej rodzince było kiedyś 3 braci ( teraz to już starsi faceci ). Dwóch pierwszych wychowywano bez pochylania się nad nimi. Bez bicia, ale z umiarkowaną uwagą. Rodzice byli zapracowani i nie mieli czasu każdemu \"nos podcierać\". Natomiast kiedy na swiat przyszedł trzeci syn... być może chcieli jemu zrekompensować to wszystko, czgeo nie mogli czy mieli czasu dać tym dwum pierwszym. Oczko w głowie rodziców, rozpieszczany przez rodziców, wujkow i ciotki. 50 lat później okazuje się, ze dwóch pierwszych wyrosło na normalnych mężczyzn, którzy założyli rodziny, są dobrymi iodpowiedzialnymi ojcami, lubiani w całej rodzinie. Ten trzeci.... wyrósł na życiową niedojdę i chyba do dziś nie dojrzał. Wieczny chłopczyk, który gotowy się rozpłąkać, kiedy coś nie idzie po jego myśli, gniewa się i obraża. O stosunkach rodzinnych lepiej w ogóle nie wspominać. Nie piszę tego ku przestrodze, ale żeby wyjaśnić moje stanowisko. Taki mam przykład w rodzinie i pewnie to wpływa silnie na moje zdanie na temat dzielenia włosa na czworo i dorabiania ideologii do nieposłuszeństwa u dzieci. Opinia opinią... a i tak chyba postępuję po włosku :D :D :D co widać po rozbestwieniu mojego dziecka. ha ha
-
Kareno ko - moze nie zrozumiałam, bo nie sądziąłam że masz na myśli niemowlęta. To jest zupełnie inna sytuacja i tu chyba jesteśmy jednego zdania. Twój wujek to.... no, sama wiesz kto. Po prostu skrajność. Ale ludzie nie dzielą sie chyba tylko na tych co rozpuszczają dzieci ponad wszelką miare i tych, którym przeszkadza gdy dziecko za głośno oddycha, prawda? Przykład z apteki - postąpiłaś dokładnie tak, jak ja bym postąpiła. :) Czyli pomimo przytoczonych przykładów jednak zareagowałaś z dezaprobatą na zachowanie Olka. A przecież według książki-młota, powinnaś się rozczulić nad nim, że biedactwo nie miał gdzie się wyżyć i oh, co za pech, że w tej głupiej aptece nie było dla niego nic godengo uwagi. Przynajmniej ja tak zrozumiałam przesałanie tej książki. Sama zauważyłaś - co innego terror, a co innego rozsądne wychowanie. Nie trzeba zaraz popadać w skrajność totalnie bezstresowego wychowania. I co do śpiewa w sklepie. Śpiew śpiewowi nie równy. Nie sądzę, żeby kiedykolwiek miała coś przeciwko dziecięcym śpiewankom w sklepie, ale niektórzy rodzice naprawdę słyszą słowiczy śpiew wtedy, gdy ich dzieciąta naprawdę się wydzierają. A w sklepie może go stać np ja z migreną czwarty dzień i wtedy.... mam mord w oczach, a nie tylko karcące spojrzenie :) :D
-
Pewnie wywołam burze, albo na pewno krzywo popatrzycie na moje stanowisko, bo w końcu nie jestem autorytetem w tej dziedzinie, jednakże..... książka-młot, a przynajmniej przykłąd z niej, podziałał mi lekko na nerwy :) Moim skromnym zdaniem jest ogromna różnica między niehamowaniem dziecka, dostrzaganiem jego potrzeb i traktowaniem po ludzku, a.... totalnym rozpuszczeniem i przywalaniem na dziekie zachowania w imie wolności gatunku i nie deptania małej rozwijającej się torzsamości. No trudno. Może ja jestem niereformowana, i mnie należy ustawić do pionu pasem. Ale niestety mam kompletnie odmienne zdanie. Choćby ten przykłąd z układaniem słoików powyżej zasięgu rączek 2-latka. A w domu co? Też chowamy wszystko na najwyższe półki? Jak długo? Jak dziecko ma się przyzwyczaić do życia w społeczeństwie, jeśli wszystko co \"przeszkadza\" jest usuwane pola z jego zasięgu? W jakim wieku w takim razie pokazujemu dziecku prawdziwy świat? Ten, gdzie są słoiki na które trzeba uważać, sąsiedzi, którzy nie musza lubić hałasów, miejsca, w których należy jeść sztućcami i bez wariacji przy stole? Jak ma 7 lat? 10? No i nie lubię skrajności. Karcące spojrzenie w restauracji jeszcze nikogo nie zabiło, natomiast może uprzytomnić niektórym radosnym rodzicom, że nie są sami i byłoby miło, gdyby zwrócili uwagę, że znajdują się w miejsuc publicznym, gdzie WYPADAŁOBY się zachowywać kulturalnie. Czy to oznacza, że wszyscy ci rodzice muszą lać z bezradności te dzieci lub też ograniczać wyjścia z dziećmi? Moim zdaniem nie. Ale jeśli nie przyzwyczaimy małych dzieci do tego, że należy zachowywać się przyzwoicie ( w domu przy stole i w restauracji tym bardziej ) to niedłgo nie będzie wstyd wyjść tylko z takim dzieciem do zoo.... Pamiętam jak Myshka opisała Ich wizytę w dobrej restauracji z małym jeszcze Jasiem. Jak był grzeczny, jak się zachowywał, jak jadł zupkę łyżką, że serce rosło i zostało do dostrzeżone i docenione przez kelnerkę ( chyba ). Czy był stłamszony, zbity, skatowany, zastraszony, zachukany, ze zdeptaną osobowością? Chyba raczej nie.... Być może w tej samej restauracji bywają na codzień dzieciaczki \"wolnego chowu\", po których wizycie stół wygląda jak chlew, ale...przecież to tylko dziecko. Kelner ma się uśmiechać i każdego klienta jakoś przełknąć. Więc przełyka.... Cytujesz Karen ko z tej ksiązki takie słowa : \"Male dziecko nie moze nie biegac, nie skakac, nie halasowac, nie dotykac. Oczywiscoe jesli jest bez konca strofowane to w koncu zamrze. Ale zostaje w ten sposob zahamowana na reszte zycia. Potem nawet w trakcie dlugiej i trudnej terapii nie udaje sie do konca „odhamowac” takiego czlowieka\" - ja się z tymi słowami całkowicie zgadzam. Pytanie kto jeszcze tak dzieci chowa????????? I czy naprawdę na tym nam zależy??? Chyba nie. Skąd ten skrajny przykład wziął autor??? Zależy nam na tym ( przynajmniej mnie ), żeby wychowywać szczesliwe dziecko, ale znające obowiązujące normy zachowań, umiejące żyć w społeczeństwie, takie, za które nie będzie mi wstyd. Czy przez to moje dziecko zamrze tak, że żadna terapia w przyszłości go nie otworzy??? To chyba więcje niż mocna przesada.... Jak najbardziej sprzeciwiam się chowaniu w stylu \"dzieci i ryby głosu nie mają\", ale wydaje mi się, ze współczesna psychologia dziecięca przegina totalnie w drugą stronę. A gdzie ten cholerny złoty środek???????????????????????????????????????? szukam i szukam..... znalazł ktos? :(
-
Karen ko - wcaale nie nadużywasz! Twoje przemyślenia sa dla mnie bardzo cenne, bo ja sama ginę w gąszczu własnych myśli :( To co teraz napisałaś zabrzmiało dla mnie bardzo przekonująco i chyba właśnie tego potrzebowałam. Pisz proszę, jeśli jeszcze coś uznasz za ważne. Potrzebuję teraz tego jak trawa deszczu. Gubię się we własnych medotach wychowawczych, pewnie robię sie przez to niekonsekwenta i sypia się błędy i..... Moja rodzina zarzuca mi, że jestem w wielu momentach niepotrzenie zbyt surowa, a wielu innych zbyt pobłażliwa. I pewnie maja rację :(
-
Dziewczyny, no co taki pomór? Przesyłam Wam zaraz na skrzynkę sceny z końca świata. Wczoraj Anastazja pięknie posprzątała pokój i w ogóle była zadziwiająco grzeczna. Aż się bałam pochwalić. Wieczorem żadnego płaczu, marudzenia, pobiegła się bawić do siebie. Ale czas mija, a tu cisza taka.... W końcu o 19:00 nie wytrzymałam i poszłam sprawdzić co tak cicho??? No to wysyłam Wam dwa zdjęcia, które wszystko tłumaczą. ściskam
-
Karen ka - im więcej piszesz tym lepiej! Ale powiem Ci, że mam mieszane odczucia. Z jednej strony pocieszyła mnie opinia Twojej zaufanej ekspertki, a z drugiej..... nie wiem jak to ujać. Nie chcę podważać autorytetu fachowca, ani tym bardziej krytykować. Tylko chcę powiedzieć, że jakoś wszystko we mnie krzyczy, ze to nie do końca jest tak. Ja też byłam dzieckiem i to nie aniołkiem, a jednak nie rzucałam się po podłodze, nie odreagowywałam swoich stresów waląc czym popadnie po całym pokoju, nie przeżywałam swoich frustracji dostając histerii. A stresów miałam nie mało. Jeszcze więcej miała ich moja mama w dzieciństwie i również z tego co wiem nie urządzała scen z piekła rodem w domu dlatego, że uważała to miejsce za bezpieczne....gdzie może sobie odreagować.... Cenię rozwój nauki i tego ile uwagi się teraz poświęca etapom rozwojowym dzieci i próbie ich zrozumienia. ALE.... no właśnie.... zastanawiałyście się nad poprzednimi pokoleniami czasem? NIejednokrotnie nasi rodzice rodzili się w schoranach - podczas bobmardowania. Jaki ładunek stresu przynisoły te dzieci ze sobą na swiat? I co? Rzucały się po dywanach w domu? Kopały, gryzły, dostawały ataków furii? A przecież nie wszyscy rodzice wychowywali swoje dzieci przy pomocy pasa..... Jaki popełniamy błąd, którego nie popełniali nasi rodzice i dziadkowie?? Gdzie tkwi przyczyna? Ani mój tata ani mama nie byli nigdy bici, czy srogo karani, a jednak z opowieści babć wiem, że takie zachowanie jak Anastazji ( czy dzieciaków z programu super niania ) doprowadziłoby moich dzieków do ataku serca. W ogóle niewyobrażalne! I obeszło się bez mądrych psychologów dzielących włos na czworo i oboje moi rodzice wyrości na normalnych i zrównoważonych ludzi bez blizn na psychice.... Czas po święcony dzieciom odgrywa rolę? Być może. A ile czasu poświęcano naszym rodzicom? Na wsi dzieci do dziś praktycznie chowają się same - w obejściu. W Warszawie nie było lepiej. To były czasy kiedy po wojnie odbudowywano to miasto. Ludzie w pracy i w czynie społecznym od świtu do nocy pracowali przy budowach. Przedszkola otwarte były nawet do 20:00 ( wiem, bo moja mama nieraz siedziała tak długo - bo dziadek odbudowywał Warszawę, a babcia zasówała na x-etatów żeby było co do gara włożyć ). Więc pytam gdzie nasze pokolenie popełnia błąd?????? Człowiek od pierwszych dni ciąży czyta o rozowu i potrzebach dziecka, potem nieba chce mu uchylić, rzuca pracę, żeby być z maleństwem, potem pożera koeljne mądre książki, zeby jak najlepiej odpowiedzieć na zapotrzebowania rosnącego człowieka. I co??? Chucha i dmucha, użala sie nad każdym siniaczkiem. I do czego to prowadzi? Rośnie cała rzesza nadwrażliców, którzy w wieku 20 lat już potrzebują psychologa, bo 30% z nich ma już za sobą próby samobójcze.... Powiedzcie mi do słuchu, bo chyba prawdę sama zaliczam depresję. Zaczynam wątpić w cały ten sens nowej nauki :( Wszystko prowadzi tylko ku gorszemu. A porzytku z tego nie widzę. :( Niech mi ktoś napisze, że pisze głupoty.
-
Nie, jeszcze coś musze napisać. Chce wrócić do tematu łańcuszków - bo mnie to gryzie. Ciekawa jestem czy ktoś kiedykolwiek się zastanowił, że jeśli każda z 20 osób która otrzyma ten łańcuszek roześle go do kolejnych 20 osób, a te znó do kolejnych 20 osób to....po 7-mej kolejce ten łańcuszek otrzymałoby już ponad 25 miliardów ludzi. Prosta matematyka. A chyba nas trochę mniej na świecie.... A skoro ten łańcuszek krąży rzekomo od lat 60-tych to.... na miłość boską każda osoba na świecie z dziećmi w kołysce włącznie powinna go już otrzymać kilka milionów razy.
-
No i jestem po wizycie u mojego \"znachorka\". Mam wrażenie że poczułam się zdrowsza już podjeżdżając pod jego klinikę :) Półtorej godziny maltretował mnie igłami, bańkami, okładami wszelkiego typu, masażami itd. Dał ziółka, nalepił na mnie jakieś plasterki i powiedział, że będę żyć, ale infekcję mam paskudną. Pocieszył, pogłaskał, dał nadzieję. NIGDZIE się stąd nie wyprowadzam. Chyba, że z nim! Tylko co mój mąż na to??? ;)
-
Dlatego właśnie twardo trzymam się jednej myśli: chinska medycyna. Tylko im wierze, tylko oni mnie ratują. Mój lekarz zawsze mnie pyta jak się czuję, jak reaguję na leki, zanim cos mi zapisze pół godziny mnie \"obmacuje\", sprawdza, uciska, mierzy puls, zagląda , robi cały wywiad. I ja sie wtedy czuję LECZONA. A nie odfajkowana i następny proszę. Dlatego zaraz jadę do mojego \"kochanego chińczyka\", który pewnie jak ostatnio wbije mi parę igieł w gardło i wyjde jak nowo narodzona.
-
No i stało się. Dostała antybiotyk :( O lekarce, która ja badała nie napiszę wiele, bo dostanę jakiegoś ataku i karetka mnie zabierze. Jedno jest pewne - to była moja ostatnia wizyta u lekarza państwowego. Choć co do prywatnych też nie się nie łudzę. Jak Wam pisałam wizyta była na 16:00 czyli pod sam koniec przyjowania pacjentów. I wyobraźcie sobie, że przebieg był taki: - w czym mogę pomóc? - dziecko ma gorączkę i kaszel od 5 dni. -acha. ( nos w komputer i coś dłubie ) - gorączka dochodzi do 39 C - dodaję, choć nikt mnie nie pyta. - acha. - podawałam dziecku panadol na zbicie temperatury ale nie podziałał - mówię. - acha. ( nos cały czas w komputerze ) - obawiam się, że przy tak długo utrzymującej się gorączce to może być coś poważniejszego niż zwykłe przeziębienie.- mówię już lekko poirytowana. - nie. Sezon jest, wszyscy sa przeziębieni. - odpowiada lekarka ( !! ) i nos dalej w komputerze. - a ja sądzę, że to coś poważnijszego. Może początek zapalenia oskrzeli? - zaczynam warczeć. - nie. Przeziębienie. Zapiszę jej.... - Chwileczkę - już się wnerwiłam na dobre - może PRZYPADKIEM powinna pani osłuchać dziecko?????? I na ten moment.... wyobraźcie sobie... zwklekła się klempa ze swojego wygodnego fotelika, poszła na drugi koniec gabinetu, z jakichś szapargałów wygrzebała torbę, a z tej torby po minucie grzebania wyciagnęła stetoskop! Pytanie JAK ona przyjmowała pacjentów przez cały dzień???? Na łądne oczy??? Wróżka jakaś , cholera, czy jak??? Prawie mnie apopleksja rzuciła. Anastazja pozwoliła się grzecznie zbadać. Babol usiadł i mówi tak: - tak, to wygląda na początek zapalenia oskrzeli. ( prawie mnie grom trafił ) - no to dam antybiotyk. - czy sa jakies inne silne leki, któe można podać zamiast antybiotyku? - pytam grzecznie. - tak. Panadol. Wyszłam, żeby nie popełnic jakiejś zbrodni. Tyle relacji. Ze złych wieści - zaraziłam się.
-
Nie, na szczeście nie rozwaliłam samochodu, ale to chyba zasługa mojego anioła stróża - on jeden nie śpi. Opukuje małą, choć nie wiem czy fachowo. Wizyta za pół godziny, a ona śpi. Jak ją obudzę -- będzie mocno nie w sosie. Jak nie obudze to się spóźnimy. A jakby tak mieć 5 dzieci i z tego 3 chorych na raz...?
-
Dziewczyny, na Was zawsze można liczyć. Dzięki za wszystkie porady. Pognałam do kliniki i udało mi sie zapisąc Nastusię jeszcze na dziś, wiec mamy wizytę o 16:00. Powiedziałam, ze jest mroźno, a mała ma prawie 39 stopni, ale na pani nie zrobiło to wrażenia. Wszyscy mają i jakoś tu doszli - powiedziała. No i tyle dyskusji. Widać tu obowiązuje jedna ważna w przyrodzie zasada - przetrwają najsilniejsze jednostki. Trudno. To się okaże, kto jest silny. Godzinę temu podała małej panadol i ateraz ona ma 38,8 C. To ile miała wcześniej? Czwarty dzień? Pierwszy raz w życiu ma takie przeziębienie, no ale widać kiedyś musi być pierwszy raz. Prawie rok nie podawałam jej tranu i coś czuję, że to są właśnie skutki :( Teraz już wcina od trzech dni, no ale to już za późno. Obmacałam jej szyję i okolice uszu i nie widzę, żeby miała powiększone węzły. Naciskałam i naciskałam, ale mówi, że nic ją tam nie boli. Głupia już jestem. Nacieram jej płucka takim czymś jeszcsze z Polski - Pulmex baby. Ale może coś mocniejszego byłoby lepsze? Kataru prawie nie ma. Dziwne to jakieś przeziębienie. Ogólnie nieźle się trzyma jak na taka gorączkę. Ja przy takiej leżę jak kłoda i pisze testament. Za trzy noce niespania dały mi się we znaki i wracając z kliniki wjechałam dziś pod samochód :( Fecet długi czas nie mógł odlepić się od klaksonu :( Powinnam się przespać ...ech :( Kuk, jaki tam ze mnie taran... raczej taczka. Przeładowana, zardzewiała, skrzypiąca i z rozchybotanym kółkiem...
-
No i po kolejnej nocy okazuje sie, ze ucho juz nie boli i dziecko zapomnialo w ogole o jakie ucho chodzi. Za to nadal jest gorączka ( to już 4 dzień ) i nadal jest kaszel z piekła. Kataru tyle co nic. W zasadzie, żeby nie płakała co chwila z byle powodu to kataru nie byłoby wcale, bo cała noc normalnie oddychya nosem. Dziewczyny, a może to zapalenie oskrzeli??? Rany, jaka ja tępa jestem. Zapalenia oskrzeli też w rodzinie nikt nigdy nie miał i też totalnie nie wiem czym to się objawia. Śniło mi się ( a spałam może z pół godziny i za\\czynam funkcjonować jak cyborg ), że ktoś mi powiedział, że przy zapaleniu oskrzeli słychać świeszczenie w płucach. No i ja wziełam skąś stetoskop i usłyszałam, że Nastusi straszliwie świszcze w tych płucach. Rany, może lepiej było nie spać, bo tylko koszmary jakies mnie dręczą. No więc pomyślałam, że nie ma na co czekać, tylko myk do lakarza niech ją osłucha. Ba! Ale tu wizyt domowych nie ma, trzeba więc dziecko z gorączką, słaniające się na nogach wlec przez całą dzielnicę do kliniki..... Mam jakieś mieszane uczucia co do tego. Przecież po takiej wycieczce to ona się lepiej nie poczuje. Za to gorzej owszem. No i nie mam pojęcia jak pokonać jej barierę przed dotykiem obcej osoby ( czyt: lekarza ). W Polsce choć była młodsza, to jeszcze jakoś to szło ( cały jeden raz była u lekarza na pobraniu krwi ). A teraz się zaparła i od rana jest histeria, że ona się boi nie pójdzie. No i co robić? Wlec ją na siłę, odstawić szopkę w klinice? Toż nawet jak ją przytrzymam to przy takich wrzaskach i rzężeniu lekarz nie usłyszy żadnych świtów, czy innych szumów w płucach. Uwaga Uwaga - zaliczam doła.
-
Dzięki dziewczyny. Ja już sama nie wiem. Anastazja często ściemnia i wymyśla różne cuda, dlatego tak trudno jets mi ocenić sytuację. Przed chwilą się obudziła, pospała jakieś pół godziny i już twierdzi, że nic ja nie boli, skacze jak szczygieł i tylko nosem ciągnie. Ogłupieć można. Z jednej strony bardzo chcę zapobiec jakiejś poważniejszej infekcji, z drugiej strony nie chcę dać antybiotyku bez potrzeby. Poobserwuję ją do wieczora i zobaczę. Jak się nic niep olepszy, to chyba się wybierzemy do lekarza. Jakbyście miałyjeszcze jakieś pomysły na doraźną pomoc, to piszcie proszę.