Shalla
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez Shalla
-
Kuk, a wiesz, mnie to wyparowało z głowy całkiem - to znaczy takie gonitwy za dzieckiem. Z bardzo... hmmm... chyba nieetycznego powodu. Otóż od lat fascynuje mnie kynologia ( ostatnio jakby mniej ), ale pozostał mi w głowie schemat tresury psa, który zawsze ucieka, kiedy się go goni. I jest tylko jeden ( chyba ) niezawodny sposób, żeby nauczyć go karnego trzymania się w zasięgu wzroku właściciela i polega to na tym, że w czasie spaceru co kilka minut chowasz się psu. Nie wołasz go ani razu. Obserwujesz z ukrycia, kiedy pies się kapnie, że pańcia zniknęła i w panice zaczyna poszukiwania. Po paru takich zawałach pies już jest czujny i zazwyczaj nie odbiega na tyle daleko, żeby stracić właściciela z oczu. To oczywiście wielkie uproszczenie, co tu napisałam, ale mniej więcej mam podobną metodę na Nastusię. Co prawda nie chowam się jej permanentnie doprowadzając do ropaczy, a już na pewno nigdy nie robię tego na terenie, którego ona nie zna i mogłaby się przestraszyć. Ale na spacerach po znanych szlakach od czasu do czasu zdarza mi się stanąć za krzaczkiem i patrzeć kiedy się zorientuje, że odbiegła za daleko. Czasem na placu zabaw delikatnie wmieszam się w tłum i czekam co będzie. Oczywiście, kiedy tylko Nastusia zobaczy, że nie ma mnie na ławeczce, gdzie jeszcze przed chwilą byłam zaczyna poszukiwania i zaczyna mnie wołać i rozglądać się, ja natychmiast się pojawiam tuż przy niej, są uściski, buziaczki i moje słowa w stylu: \" wszędzie Cie szukałam, gdzie Ty byłaś? Mamusia się bała, że się zgubiłaś\". Zazwyczaj więc nie zdarzają się sytuacje, czy okazje do tego żeby się chować, bo Nastusia jest dość czujna w tej materii :) Może to sadystyczne, ale naprawdę są takie chwile, kiedy ja MUSZĘ zaufać, że ona będzie dreptać tuż przy mnie, bo nie mam po prostu drugiej pary oczu i rąk, żeby ją kurczowo trzymać. I póki co metoda się sprawdza. Nie mówię, że polecam każdemu, bo dzieci sa różne i trzeba mieć to na uwadze. Anastzji starałam się wpoić jedną zasadę: im bardziej współpracuje ze mną, tym więcej otrzymuje swobody. Chyba rozumie o co w tym chodzi. Bo widzę, że zaczyna reagować nerwowo na każdą próbę zniewolenia :) :) A i ja widzę, że nie ma sensu trzymać jej mocno za rękę w ścisku przy np. odbieraniu walizek. Wiem, że mogę iść sama do boju, a Nastusia będzie z bezpiecznej odległości mnie obserować. Wiem, że nikogo nie weźmie za rękę, wiem, że niczego nie przyjmie od obcej osoby. Wiem, że nikogo nie posłucha. Taka już jest i to nie moja zasługa absolutnie. Ale te cechy ułatwiają mi zaufanie do niej w trudniejszych sytuacjach. No dobra, bo się tu rozpisałam jak zwykle :) Napisz Kuk jak się czujesz? Ależ Ty masz odwagę, żeby na te wesele jechać. Ja bym się chyba jednak nie odważyła. Już raz miałam rajd godzinny na porodówkę i nigdy więcej się na to nie piszę :)
-
Masz rację Pszczółko. Kiedy się podróżuje z dzieckiem czujność jest wyśrubowana do wszelkich granic. Ja się teraz obawiam czegoś innego - tego, że przez te częste podróże to moja czujność właśnie spada. Uświadomiłam to sobie będąc już w domu. Że byłam znacznie mniej uważna niż podczas naszych pierwszych wspólnych wypadów. Że Nastusia miała o wiele większą swobodę, że nie była na szelkach, że nie wołałam jej co chwila itd. Nie wiem, czy umiem to dobrze opisać. Chodzi mi o to, że pierwsza nasza podróż samolotem, to była moja koncentracja na 10000%. Nie spuszczałam Nastusi z oka, cała moja uwaga była skupiona na niej. A z czasem... to się zmieniło. Nawet za rękę rzadko ją trzymam. Zawsze jej powtarzam, ze w tłumie to ona musi być czujna i trzymać się blisko mnie. Że może biegać gdzie chce, łazić po czym chce, ale musi cały czas patrzeć gdzie ja jestem, bo jak się zgubi...... to będzie źle. I póki co to się sprawdza. Bywa, że gnam gdzieś nawet się za siebie nie oglądając, albo sporadycznie, bo WIEM że ona gna za mną. I to jest błąd. Bo ona jest za mała, żeby jej tak zaufać. Co prawda zawsze kątem oka kontroluje, czy ją widzę, czy trzyma się blisko, czy podąża za mną, ale... chodzi mi o to, że ogóle moja tendencja jest zła. Zawsze zbytnie zaufanie w człowieka, w maszynę, w system, czy ustrój kończy się nienajlepiej. Z drugiej strony ma to swoje plusy. Ja jej nie musze wołać, nie kontroluję cały czas, bo ona przyzwyczaiła się już do tego, że MUSI mieć mnie w zasięgu wzroku, chyba że proszę ją, żeby gdzieś została i czekała na mnie bezwględnie nie ruszając się z miejsca. Myślę, że im wcześniej daje się dziecku pewną swobodę, tym szybciej ono dojrzewa do pewnych sytuacji. Ale kurcze, nie mam monopolu na rację, więc może straszliwie się mylę. Moge jedynie czerpać z własnego doświadczenia, kiedy sama byłam małym dzieckiem i włóczyłam się po świecie w ślad za rodzicami. Wiem, że straszliwie mnie to pasjonowało, czułam się taka strasznie dorosła wtedy i byłam dumna, że tyle rzeczy mogę zrobić sama, że nie trzymają mnie cały czas za rączkę itd. Widzę, że na Anastazję też ta metoda działa. Tylko właśnie boję się, żeby nie przegiąć, żeby nie przekroczyć tej granicy, kiedy to podejście zagrozi bezpośrednio jej bezpieczeństwu. Ale mam nadzieję, że reszta błąkającego po mojej czaszcze rozumku uchroni nas obie od jakiegoś nieszczęścia. uf, ale kobyła mi wyszła. :)
-
Oj, coś mi mówi, że miczenie Kuk jest znamienne :) No, to trzymajmy kciuki z całych sił! Co do przygód w czasie podróży - ja mam tak od dziecka, więc można by rzecz że przywykłam i takie hece nie robią na mnie jakiegoś potwornego wrażenia. Raczej są po prostu nużące. Moja miłość do podróżowania, czy raczej do szwędaczki po świecie jest tak wielka, że wybacza naprawde wiele :) Oczywiście po drodze się irytuję, to i tamto mnie wkurza, ale kiedy na koniec zalegam w łóżeczku, to w mojej głowie pozostaje jedynie pozytywne odczucia kolejnego szczęśliwego finału jakiejś podróży. Zawsze na pociechę mam wspomnienie, jak pojechałam jako nastolatka z koim 8 lat starszym kuzynem do Niemiec. Nie znałam w owczas niemieckiego ni w ząb, ale co gorsze Niemcy najwyraźniej nie znali angielskiego, więc moja komunikacja z nimi zakrawała na dowcip. A dowcipna wcale nie była, bo na 15 minut przed odjazdem naszego pociągu na dworcu mój kuzyn miał stan przedzawałowy.... albo taki mały zawał serca. Pociąg nam uciekł, a ja zostałam sama na dworcu ze startą walizek i 100-kilogramowym facetetm z zawałem. Jakim cudem wyszliśmy oboje żywi z tej przygody, to szczerze mówiąc nie wiem, ale zahartowało mnie to na wszelkie pomniejsze niewygody w podróży :) :D
-
Dziewczyny, co się dzieje? Co taka cisza? A może Kuk już z maleństwem????????????????????????????????
-
Cd. Jeszcze na lotnisku w Anglii, kiedy czekaliśmy na te opóźniony samolot, jeden z pasażerów dostał telefon i poinformował nas, że właśnie był zamach na lotnisku w Glassgow :) Nasze nastroje były naprawdę wzorowe.... Ale na tym nie dość. Czekamy sobie na tym terminalu, a tu nagle wchodzi jakiś \"Abdul\". Postawił przy naszych siedzeniach duża czarną torbę, rozejrzał się jakoś niepewnie i szybko oddalił. Torba została. Coś mnie ścisnęło za gardło. Popatrzyłyśmy na siebie z dwoma dziewczynami, które siedziały i zagadywały Nastusię i myśl była wspólna - galopem do ochrony. A tu pustki! Zero kogokolwiek z obsługi na tym piętrze! Bramki odpraw puściutkie. Połowa lotów była opóźniona, nietóre odwołane i cały terminal po prostu opustoszał. Omal nie wpadłyśmy w panikę. Ale właśnie wtedy \"Abdul\" wrócił, znów rozejrzał się tak jakoś dziwnie, wziął torbę i poszedł sobie. Rany.... chyba jestem przewrażliwiona i czas zacząć pić melisę.
-
cd. Ale żeby było sympatyczniej, na tablicach informacyjnych niezmiennie widniało, że nasz przylot miał miejsce o 19.05 !!!!!!!!!!! Jak dowiedziałam się znacznie później NIKT z oczekujących na nas nie został poinformowany o opóźnieniu i ludzie czekali te X godzin przy barierce nie wiedząc absolutnie nic co się dzieje z naszym samolotem. Czy w ogóle wyleciał z Anglii, czy został porwany, czy eksplodował, czy zaginął w przestrzeni. Kompletnie żadnego komunikatu. Możecie sobie wyobrazić nerwy tych oczekujących. Ale wracajmy do wydarzeń. A więc bagażu nie ma. Siedzimy i czekamy. Hala puściusieńka. Tylko my i pasażerowie z Palermo. Wszyscy jednakowo wkurw..... Wszystko zamknięte. Żadnego sklepu z żarciem, żadnego telefonu. Nawet kiosku z wodą! Małe dzieci ryczą, wszyscy głodni jak psy. Mijaja jedna godzina, nic, druga godzina - nic. Bagażu nie ma. Jakieś bydle wreszcie się pojawiło, więc ja do niego ( i nie tylko ja ) z pyskiem co jest grane i czy wyznaczono do cholery okup za nas, czy co???? Na co on nam mówi, że : \" Na Okęciu jest teraz NOCNA ZMIANA, a więc tylko kilka osób obsługi, więc oni nie nadążają rozładować samolotów, które przyleciały. I że być może będziemy czekać do rana, aż przyjdzie dzienna zmiana i rozładuje nasze bagaże\". No, to sobie wyobrażacie, że facet omal nie został zlinczowany. Wreszcie o 1.30 nad ranem dostaliśmy nasze walichy. Do domu dotarłam o 3.00 Już świtało.... Nastusia była bardzo dzielna przez cały ten czas. Byłam z niej strasznie dumna. Opracowałyśmy też super technikę załatwiania się w toalecie w samolocie :) Ufff, no i tyle relacji z powrotu. Ale mnie się nie darzają podróże bez przygód. Ciekawe dlaczego.....
-
Natomiast godny opisu był nasz powrót.... Nasza poróż powrotna trwała.... 15 godzin. Wylot miał byc o 16.00. Na minutę przed 16.00 poinformowano nas, że lot będzie opóźniony. Ale ani dlaczego, a ni o ile. Godzinę później poinformowano, że lot będzie nie wcześniej niż o 18.00 O 18.00 już wiedzieliśmy, że nic z tego, bo samolot jeszcze z Polski nie przyleciał..... Przed 19.00 o dziwo załadowano nas do samolotu. Ale nie wystartował, bo przyszły frony burzowe ( ... ) O 20.00 nie dostaliśmy zgody na start z powodu \"dużego ruchu w powietrzu\" Przez ten czas nie podano nic do jedzenia ani do picia, bo jak się dowiedzieliśmy \"za firanką\" na pokładzie nie ma tyle jedzenia, żeby starczyło dla wszystkich. Więc kolektywnie nie dostał nikt. Nawet malutkie dzieci, a ni Pani która zasłabła. Przez ten cały czas również nie włączono klimatyzacji, poniważ pilot powiedział, że ma tylko tyle paliwa, żeby na oparach dolecieć do Warszawy. Jak włączy klimę, to nie dolecimy..... Prawniczka, z którą siedziałam omal nie dostał obłędu i tylko notował nazwiska. :D Wreszcie wystartowaliśmy. Ale serwis ruszył od tyłu, więc jak dotarli na przód ( czyli tam, gdzie my siedziałyśmy ) to nie było już NIC do jedzenia..... Na moje oburzenie, że jesteśmy prawie 7 godzin w plecy i moje dziecko jest głodne, pani stewardessa tylko wzruszyła ramionami. Wreszcie dolecieliśmy o północy na Okęcie. Z miejsca nas poinformowano, że bagażu nie ma. Ale może będzie za jakieś pół godziny.... cdn.
-
cd. Przepraszam, że zabrzmiałam tak tajemniczo :) Nie ma żadnej tajemnicy, tylko chciałam wszystko napisać chronologicznie, a dużo rzeczy się odnosi.... więc żeby uniknąć uprzedzenia faktów, musze niektóre pytania przemilczeć :) Tak naprawdę nie mam tak znów strasznie wiele do opisywania, bo większość pokażą zdjęcia. To nie był wyjazd nastawiony na zwiedzanie ( jak pierwszy nasz ) tylko po prostu na bycie razem. Adam nie miał urlopu, więc.... głównie zwiedzałam do południa sama i doszłam do wniosu, że na dniach wprowadzą w Anglii urzędowy polski :) Ze zdumieniem zauważyłam, że Polacy są bardzo lubiani przez Anglików ( zupełnie inne opinie czytałam w polskich gazetach i słyszałam w Polsce w TV ). Tymczasem rozmiawiałam z wieloma i nasłuchałam się tylko jak najbardziej przychylnych opinii. Kasjerki w dużym supermarkecie zawsze witają Polaków po polsku, a na moje pytanie dlaczego, odpowiadają, że uczą się polskiego z rozmów klientów w kolejkach i ... że jesteśmy bardzo sympatyczni, dlatego lubią nas zaskawiwać swoim \"dzen-dobly\" :) Nigdzie nie spotkałam się z opinią, że jesteśmy alkoholicy, że brudasy itd. Dokładnie przeciwnie. Tak więc czas upływał nam w bardzo miłej atmosferze. Trochę nas podtopiło w czasie powodzi, i doceniłam mieszkanie na 3 piętrze :) cdn
-
Witajcie. Wystosowałam wczoraj długaśny wpis i... w połowie wyłączyli prąd w mojej wsi.... wszystko diabli wzięli :( No więc będę się starać odtworzyć, choćby po kawałku wszystko. Po pierwsze więc chciałabym podziękować wszystkim za zdjęcia. Jak zawsze wspaniałe. Jak te nasze dzieciaczki porosły!!!! Jasiek muzykant ze swoim bębenkiem po prostu rewelacyjny - również jako tenisista :) Ogromne oczy Asieńki dosłownie magnetyzują. Kuk, wyglądasz prześlicznie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Myshko, ależ Ty nam zrobiłaś niespodziankę. Kiedy wyjeżdżałam, jeszcze ani słowa, a tu przyjeżdżam po 6 tygodniach, a Ciebie już znacznie przybyło! Wspaniale! Dynia.....Ty DYNIO! :) Super zdjęcia! Dziewczyny, jeszcze wszystkiego nie obejrzałam, bo nieźle mnie zasypałyście, ale po trochu brnę. cdn
-
Witajcie ponownie :) Nie miałam jeszcze czasu nic nadrobić z zaległej lektury, ale z ostatniej strony dotarło do mnie, że Myshka spodziewa się drugiego Myszątka! Cudownie ! Przyjmij proszę moje najgorętsze gratulacje! Bardzo Ci zazdroszcze, ale na mnie jeszcze nie czas :( Muszę poczekać, ale teraz już czekam INACZEJ :) Ale o tym innym razem. Zdaje się, że nasze grono się powiększyło, choć dokładnie nie wiem o ile osób, to i tak wszytkie Panie serdecznie witam. Odpowiadając na pytanie o chrzest - tak, Anastazja została ochrzczona w Anglii przez pastora w kościele metodystów. Była to tak przejmująca i wzruszająca ceremonia, i tak dobrane hymny, że kościół drżał w posadach. Tego nie da się opisać. Starsi ludzie płakali.... Ja też chciałam, ale musiałam jakoś trzymać fason. Za to później sobie ulżyłam :) :D No, to na razie koniec tego odcinka, bo muszę pouczestniczyć w życiu rodzinnym :) do usłyszenia P.S. Myshko, na Twoje pytanie odpowiem, ale... :) w odpowiednim momencie.
-
Wkrótce okazało się, że Anastazja nie chce w ogóle bawić się z dziećmi, za wyjątkiem jednej znajomej dziewczynki, natomiast..... z naszym znajomym kolegą mogłaby spędzać czas od świtu do nocy..... Przy okazji wyszło, że gramatyka nie jest mocną stroną Nastusi. I tak już do obiegu weszło zdanie: \" ja by chciałam, żeby ty przyszedłeś i zobaczyłeś, jak ja fikam\" ( skaczę po łóżku ) Choć wszyscy w jej otoczeniu posługują się poprawną polszczyzną to zwroty typu: poszła bym, chciała bym, zjadła bym są dla niej absolutnie nie do pokonania i za każdym razem to brzmi: zjadłam by, poszłam by itd. Ręcę opadają, ale może kiedyś się nauczy :) Ponieważ w naszym kościele jest regularnie szkółka niedzielna dla dzieci, tak więc długo nie trzebo było Nastusi namawiać na niedzielne nabożeństwa. Na szkółce zawsze były zabawy, rysowanie, malowanie itd, czyli to co mała kocha najbardziej. Ale nie na tym koniec. Po nabożeństwie jest zawsze poczęstunek: kawa, cherbata, ciastka, mleko dla dzieci itd. I to jest czas, kiedy dorośli zajmują się pogawędką, a dzieci..... hulaj dusza, piekła nie ma po całym kościele.... i tu był główny magnes :) Na szczęście nasz pastor jest człowiekiem o wielkim sercu, dużej wyrozumiałości i niesamowitym poczuciu humoru :) No i to jedynie sprawiło, że przebrnęłam przez cały chrzest bez zawału serca. A na razie muszę kończyć, bo hrabianka wstała. Uścieki i do napisania w następnej wolnej chwilce - czyli pewnie wieczorem.
-
A zatem wylot odbył się wzorowo, byłam mile zaskoczona nowym lotniskiem, po którym nie musiałam biec paru kilometrów maratonu z walichami, bo że tak powiem: podano mnie na tacy do drzwi wyjściowych. Normalnie luksus. Nie zdążyłam dobrze wysiąść z samolotu, a już siedziałam w samochodzie. ( ale równowaga w przyrodzie musi być, o czym przekonacie się przy opisie powrotu ). Nastusia spisała się na medal i całą podróż wytrzymała z tylko jedną wizytą w toalecie i to jeszcze w Polsce. Byłam pełna obaw - a tymczasem w tym względzie było rewelacyjnie. Jadąc do domu przejechaliśmy przez jakieś baśniowe miejsce, które w ostatnim tygodniu pobytu udało się odwiedzić - oczywiście prześlę zdjęcia. Na miejscu znów miła niespodzianka - plac zabaw w przepięknym parku, widoczny przez okno, więc dosłownie parę metrów - tak więc szaleństwo niemalże nie było końca. Niemalże, ponieważ..... na 45 dni pobytu chyba przez 40 lało. Nie żartuję. Pogoda była charakterystyczna podobno dla października. Na szczęście rzadko kiedy lało od rana do nocy, tak więc w między czasie było słońce (!!! ) i dało się poszaleć to tu, to tam. Anastazja była zachwycona stadami dzikich królików, które były wszechobecne. W parku, na osiedlu, na skrzyżowaniach, na ulicach. Pasztet gonił pasztet. No i ogromna ilość kaczek i kanadyjskich gęsi, których ilość znacznie przekraczała ilość spotkanych tam gołębi. Wróbla nie spotkałam żadnego. cdn.
-
A zatem wylot odbył się wzorowo, byłam mile zaskoczona nowym lotniskiem, po którym nie musiałam biec paru kilometrów maratonu z walichami, bo że tak powiem: podano mnie na tacy do drzwi wyjściowych. Normalnie luksus. Nie zdążyłam dobrze wysiąść z samolotu, a już siedziałam w samochodzie. ( ale równowaga w przyrodzie musi być, o czym przekonacie się przy opisie powrotu ). Nastusia spisała się na medal i całą podróż wytrzymała z tylko jedną wizytą w toalecie i to jeszcze w Polsce. Byłam pełna obaw - a tymczasem w tym względzie było rewelacyjnie. Jadąc do domu przejechaliśmy przez jakieś baśniowe miejsce, które w ostatnim tygodniu pobytu udało się odwiedzić - oczywiście prześlę zdjęcia. Na miejscu znów miła niespodzianka - plac zabaw w przepięknym parku, widoczny przez okno, więc dosłownie parę metrów - tak więc szaleństwo niemalże nie było końca. Niemalże, ponieważ..... na 45 dni pobytu chyba przez 40 lało. Nie żartuję. Pogoda była charakterystyczna podobno dla października. Na szczęście rzadko kiedy lało od rana do nocy, tak więc w między czasie było słońce (!!! ) i dało się poszaleć to tu, to tam. Anastazja była zachwycona stadami dzikich królików, które były wszechobecne. W parku, na osiedlu, na skrzyżowaniach, na ulicach. Pasztet gonił pasztet. No i ogromna ilość kaczek i kanadyjskich gęsi, których ilość znacznie przekraczała ilość spotkanych tam gołębi. Wróbla nie spotkałam żadnego. cdn.
-
A zatem wylot odbył się wzorowo, byłam mile zaskoczona nowym lotniskiem, po którym nie musiałam biec paru kilometrów maratonu z walichami, bo że tak powiem: podano mnie na tacy do drzwi wyjściowych. Normalnie luksus. Nie zdążyłam dobrze wysiąść z samolotu, a już siedziałam w samochodzie. ( ale równowaga w przyrodzie musi być, o czym przekonacie się przy opisie powrotu ). Nastusia spisała się na medal i całą podróż wytrzymała z tylko jedną wizytą w toalecie i to jeszcze w Polsce. Byłam pełna obaw - a tymczasem w tym względzie było rewelacyjnie. Jadąc do domu przejechaliśmy przez jakieś baśniowe miejsce, które w ostatnim tygodniu pobytu udało się odwiedzić - oczywiście prześlę zdjęcia. Na miejscu znów miła niespodzianka - plac zabaw w przepięknym parku, widoczny przez okno, więc dosłownie parę metrów - tak więc szaleństwo niemalże nie było końca. Niemalże, ponieważ..... na 45 dni pobytu chyba przez 40 lało. Nie żartuję. Pogoda była charakterystyczna podobno dla października. Na szczęście rzadko kiedy lało od rana do nocy, tak więc w między czasie było słońce (!!! ) i dało się poszaleć to tu, to tam. Anastazja była zachwycona stadami dzikich królików, które były wszechobecne. W parku, na osiedlu, na skrzyżowaniach, na ulicach. Pasztet gonił pasztet. No i ogromna ilość kaczek i kanadyjskich gęsi, których ilość znacznie przekraczała ilość spotkanych tam gołębi. Wróbla nie spotkałam żadnego. cdn.
-
A zatem wylot odbył się wzorowo, byłam mile zaskoczona nowym lotniskiem, po którym nie musiałam biec paru kilometrów maratonu z walichami, bo że tak powiem: podano mnie na tacy do drzwi wyjściowych. Normalnie luksus. Nie zdążyłam dobrze wysiąść z samolotu, a już siedziałam w samochodzie. ( ale równowaga w przyrodzie musi być, o czym przekonacie się przy opisie powrotu ). Nastusia spisała się na medal i całą podróż wytrzymała z tylko jedną wizytą w toalecie i to jeszcze w Polsce. Byłam pełna obaw - a tymczasem w tym względzie było rewelacyjnie. Jadąc do domu przejechaliśmy przez jakieś baśniowe miejsce, które w ostatnim tygodniu pobytu udało się odwiedzić - oczywiście prześlę zdjęcia. Na miejscu znów miła niespodzianka - plac zabaw w przepięknym parku, widoczny przez okno, więc dosłownie parę metrów - tak więc szaleństwo niemalże nie było końca. Niemalże, ponieważ..... na 45 dni pobytu chyba przez 40 lało. Nie żartuję. Pogoda była charakterystyczna podobno dla października. Na szczęście rzadko kiedy lało od rana do nocy, tak więc w między czasie było słońce (!!! ) i dało się poszaleć to tu, to tam. Anastazja była zachwycona stadami dzikich królików, które były wszechobecne. W parku, na osiedlu, na skrzyżowaniach, na ulicach. Pasztet gonił pasztet. No i ogromna ilość kaczek i kanadyjskich gęsi, których ilość znacznie przekraczała ilość spotkanych tam gołębi. Wróbla nie spotkałam żadnego. cdn.
-
Dziewczyny Kochane!!!!!! Ale się naszukałam tego naszego topiku!!!!! Ale się stęskniłam!!!!!!!!!!!!!!!!! Ale mam do opisania!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Ale się działo!!!!!!! Ale lało!!!!!! Ale miałam powrót, że niech to diabli!!!!! Chyba będę pisać Wam w odcinkach :) Na pierwszy wpis chcę jeszcze raz gorąco przeprosić Nikii za odwołanie spotkania niemal w ostatniej chwili :( Ale wierzę, że jeszcze w tym roku się spotkamy. I przepraszam, że nie pisałam, ale saga o moim dostępie do internetu zajęłaby kilka tomów, więc opiszę w wielkim skrócie. Mam okoła 1,5 tysiąca zdjęć..... chcecie? :) :) :) :) Ale najlepsze widomości przekażę w ostatnim wpisie. Niestety, nie są one związane z powiększeniem rodziny. Choć.... na pewno ze skonkretyzowanymi planami. Bez ściemy mogę napisać, że STRASZNIE mi Was brakowało. Ponieważ nie wiem od czego zacząć, postaram się pisać w porządku chronologicznym. A kiedy nadrobię zaległości....? Nie wiem, może nocam poczytam? :) A zatem......
-
Cześć, dziewczyny, okazuje sie, że jednak nie mam dostępu do internetu, więc na razie tylko dajęznać ( grzecznościowo ), że żyję i jest CUDOWNIE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Raport więc po powrocie, tęsknię za Wami!!! Anastazja zmienia się nie do poznania i mam mnóstwo do opisania. Buziaki i uściski z kraju, w którym ciągle leje.
-
Witajcie. Fisa, dziękuję. Za godzinę już wyjeżdżam i mój stan ekscytacji osiągnął wartości absolutne :) Przepakowałam się już 4 razy ( w związku ze zmianami pogody ) i mam nadzieję, że to już był ostatni raz przed chwilą.... U nas leje i zimno. A miało być inaczej.... Dobra, idę jeszcze ostatni raz obejśc dom, żeby znaleźć conajmniej kilka istotnych rzeczy, których jakims cudem nie spakwałam :) pozdrawiam chyba ostatni raz z Polski!
-
Nie wiem czy tej nocy zasnę choćby na moment. Są takie chwile.... jak ta noc, kiedy trudno mi zamknąć oczy, przestać patrzeć na NIĄ, przestać myśleć o Niej, o naszej przyszłości, o Jej przyszłości... W całej tej mojej niereformowalnej głowie zdarzają sie chwile refleksji i to się zazwyczaj dzieje przed podróżą. Oczywiście, jeśli sprzet nie nawali - odezwę się jeszcze jutro. Dobrej nocy.
-
Kuk, wspaniale to opisałaś. Ja mam dokładnie tak samo. Jak jestem w podróży to nic nie ma znaczenia. Nie przeszkadza mi deszcz, opóźnienia, brak posiłku, brak snu :) Wszystko jest ok, byle dalej w świat. A moim aktualnym marzeniem jest mieć visa kartę o takij pojemności, żeby spędzić cały rok w samochodzie terenowym, z całą rodziną, nocując w przydrożnych hotelach, motelach, namiotach, wigwamach, czy na drzewie :) Wszystko jedno - byle jechać przed siebie i zobaczyć ile się tylko da.
-
Elffiku, trzymaj się i nie daj się! dla Ciebie
-
Fisa, mnie życie trochę zmusiło do podróży z małym dzieckiem, ale gdyby nie to..... to też bym znalazła pretekst, żeby wyjeżdżać. Mam to w genach po prostu. tata marynarz chyba przekazał mie we krwi konieczność przemieszczania się po kuli ziemskiej, jako niezbędną do życia :) Całe dzieciństwo spędziłam na walizkach, w jakichś przedziwnych środkach transportu i to mnie chyba nieco zahartowało do trudów niektórych wypraw. Nie podjęłabym się jedynie wyprawy gdzie istnieje duże prawdopodobieństwo znalezienia wielkiego włochatego pająka za koszulą. Każde inne miejsce jest ok. Logosm, koniecznie opowiedz o tym Singapurze!!!! Mój tata był tam kilkakrotnie i ciągle gada, że to raj na ziemi, że najlepsze miejsce do życia, jakie można sobie wymarzyć i w ogóle same ohy i ahy. Jestem bardzo ciekawa, czy nie przereklamował przypadkiem :) W końcu widział cały świat, a tylko Singapurem się tak zachwyca. A dodam, że nie chodzi o efekty wizualne, ale o ich politykę, o prawo obowiązujące, o nakazy i zakazy, którymi mój tatuś się zachwyca po dziś dzień. I zawsze jak coś go wnerwi, to zaczyna się.... Bo w Singapurze to by było niedopuszczalne! :D :D Sama nie byłam, a umieram z ciekawości, czy to rzeczywiście takie Eldorado. Może masz jakieś zdjęcia? Biorę hurtem!
-
Mysh! No nareszcie! Ty tez potrawisz dać zatęsknić za sobą :D Kornwalia powiadasz...? To możę spotkamy się tam w przyszłym roku? :) Zdaje się, że Wyspy mają szanse przejść doo historii jako nasze ( moje ) główne pole spotkań topikowych ha ha ha
-
Pszczółko, ja tam odnośnie nocnikowania mam swoją teorię:\" nie ma żadnej teorii \" :) :D Każde dziecko jest chyba inne i do każdego inaczej trzeba odnaleźć drogę. Wszyscy zalecają porę letnią do nauki, bo dziecko biega ć może bez pieluchy i rzekomo zauważa gdy sika i nie podoba mu się to... Hmmm Moje dziecko było zachwycone tym faktem. Sikało, jak dorożkarski konik z okrzykami entuzjazmu na ustach: \" patrz mamusiu! Siusiu leci!!!! \" - radość na całej twarzy.... szczególnie mojej.... w końcu odpuściłam, bo to było nudne i nie przynosiło efektów. Dopiero w listopadzie chwyciła na czym bajer z nocnikiem polega :)
-
Kurcze, bo może ja Wam nic nawet nie pisałam? Nie chciałam zapeszać, bo ciągle coś nie wychodziło. W końcu to już ponad 2,5 roku.... aż wreszcie udało się zgrać wszystkich chrzestnych, wszystkie urlopy, odpowiedni kościół, odpowiedni czas i nareszcie moje dziecko doczeka się chrztu :) Mnie się marzy mieć majowe dziecko ( choć pewnie byłoby ciepłolubne, ech :( ) ponieważ udałoby mi się największy brzuszek nosić jeszcze w przyzwoitym klimacie, a na upały już dzidzia byłaby poza mną :D Wielki brzuszek w środku lata byłby dla mnie.... chyba wyrokiem :( Ja naprawdę bardzo źle znoszę wysokie temperatury. Psikuclu, to nie tylko moje upodobania :) choć to oczywiście też, ale być może wynikają właśnie również z mojego nieprzystosowania biologicznego do upałów. Ja się prawie nie pocę :( Z jednej strony to spory plus dla kobiety, bo nie zdarza mi się nigdy mieć \"mokrych kółeczek\" pod pachami, czy gdziekolwiek. Z drugiej strony jest to również wynik źle działającej termoregulacji. W efekcie szybko się przegrzewam i jak nie znajdę szybciutko zimnej krypty to dosłownie zdycham z udarem na czele. Pewnie z tego samego powodu nie znoszę opalania. :) Psikulcu, czy Ty nam pisałaś na jaki wózek się zdecydowaliście i mi umknęło? No i czekamy cały czas na napiękniejszą opowieść, jak Mała-Zu znalazła się na świecie :) Dziewczyny, ja jestem myślami w samolocie od trzech dni :) Co noc lecę. Dziś leciałam prywatną awionetką, której blachy trzymałay się razem chyba tylko siłą woli. Awionetka pamiętała chyba czasy I wojny światowej :D :D Co za dramaturgia sytuacji! Musieliśmy być cały czas odchyleni na maksa do tyłu, żeby nie zmienić środka ciężkości samolociku, żeby nie zaczął pikować w dół - jak życzliwie uprzedził nas pilot przed startem :) Strach pomyśleć co dziś mi się przyśni.... Moja migrena bawi się w ciuciubabkę i już mam jej dość. Też czekam na zmasowany atak.... A na mnie wciąż czeka kosiarka..... niech czeka... Acha, będę mieć inernet w UK, więc chyba zdołam czasem coś skrobnąć :) Tak więc niech porzucą nadzieję ci, którzy oczekiwali 6 tygodni mojej absencji, HA HA HA Mój domek, tak jest odnośnie pogody, oprócz miliona wad ma pewną zaletę - sensowną izolację ( na parterze tylko, ale zawsze ), któa sprawia, że choć na zewnątrz upał ja sobie siedzę przed kompem w polarku :) Kocham takie krypty. Ale kiedy mieszkałam w bloku na ostatnim piętrze.... pamiętam jak dziś, że jednego lata zepsuł nam się termometr pokojowy i zatrzymał na wskazaniu 46 stopni C... w moim pokoju. Nie pytajcie jak przeżyłam tamto lato. Spałam w wannie z zimną wodą. Serio. To był koszmar. Dobra, wzięło mnie, bo muszę rozładować stresik :) na razie spadam.