Shalla
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez Shalla
-
Jestem koziorożcem. Nie łatwo mnie złamać :) Fisa, za chwilę biorę się za Twoją wersję ciasta! Dziewczyny, trzymajcie kciuki za mój drucik w piecyku... ( jakkolwiek kuriozalnie by to nie zabrzmiało - ulubione powiedzenie mojego szefa ;) ) Mysh - w pewnym sensie tak - grzebałam w trochę gorącym. No, nie piekielnie gorącym, ale nie bardzo był czas to studzić, bo ubita piana umierała na naszych oczach i trzeba się było streszczać. U nas okres buntu wygląda tylko tak, że Anastazja totalnie nie słyszy sformułowań typu: NIE, NIE RUSZ, NIE DOTYKAJ, ODDAJ, NIE PODCHODŹ, NIE PODNOŚ, NIE BIERZ DO BUZI, NIE..... itd. Inne komendy wydaje się , że jakby rozumie.... albo może mam tylko takie złudzenie :) Ogólnie więc da się z nia jakoś porozumieć, ale trzeba w danej chwili nadawać na tej samej fali. Uczę się.... Aktualnie przeżywa pasję ogrodnictwem, co bardzo źle wróży moim tegorocznym uprawom.. I odkryłam, że jest takie coś, co na nia działa, jak gwizdek na psy :) Otóż to jest lejąca się woda z pompy ogrodowej. Jeśli Nastusia odmawia podejścia do mnie, wystarczy puścić wodę. Będzie w sekundę, razem ze swoja konewką błagając o wodę, obiecując poprawę, przysięgając posłuszeństwo do końca życia i zapewniając, że BARDZO chce byc i będzie \"jus na zawse gzecna\". Czy to jest bardziej pedagogiczne od lizaków...? Nie wiem... Jakoś nie jestem przekonana... Idę ululać ją i biorę się za ciasto. Fisa - jak mi nie wyjdzie, wyślę Ci je pocztą!!! :)
-
Pszczoła, ja po prostu się odchudzam.. Polega to na tym, że STARAM się unikać cukru ( męka potworna ) i zabroniłam przynoszenia do domu słodyczy. Ów szarlotka więc była jedyną opcją, że zjem coś słodkiego, a byłam już na tak straszliwym głodzie cukrowym, że gotowa byłam robić prąd na drutach, żeby się upiekła :) Ot i cała tajemnica sukcesu: desperacja! Psikulcu, ja już nie za wiele pamiętam, ale w szpitalu termometru nie miałam na pewno, a potem w domu miałam - taki na czoło. Na szczeście nie było potrzeby nigdy go użyć, bo jak został w końcu wypróbowany ileś tam miesięcy później, to sie okazało, że nie działa. Potem przez moją apteczkę przewinęło się ok 4 różnych, w tym jeden petit ( upiornie drogi - ok 200zł ) i wszystkie - co do jednego - okazały się g*** warte. Polegam więc wyłącznie na rtęciowych i takim od początku mierzyłam Nastusi temperaturę pod pachą. Nie wiem, czy dobrze, czy źle, ale nie było z tym nigdy problemów i do dziś ona bardzo lubi. Jak tylko termomert wpadnie jej w oko, domaga się mierzenia pod pachą :) Ostatnio w moim domu zawitał termomert dla niemowląt - taki z elastyczną końcóweczką.... elektroniczny oczywiście. Rzekomo rewelacja.... Ta rewelacja u całej rodziny niezmiennie wskazuje 34.5 C, przypuszczam więc nieśmiało, że jednak się myli..... Pewnie jestem kompletnym ignorantem w temacie, ale... czytałam kiedyś, że dziecku do temperatury 38,5 C nie zbieja się gorączki, bo jest ona lecznicza. Dopiero powyżej tej należy zareagować. No i oczywiście wtedy, jak utrzymuje się taka wysoka conajmniej 3 dni. No i ja idąc za tą zasadą nie zbijam gorączki nikomu, także Nastusi jeżeli jest poniżej. Czyli np. kiedy czuję wyraźnie, że główka jest cieplejsza niż powinna, lub ma wypieki. Założyłam, że jeśli temp. przekroczy u niej 38.5 C bez wątpienia zdołam to rozpoznać. Póki co dobrze mi idzie :) Czyt: nie mam co rozpoznawać. Mam pytanie do naszej nowej koleżanki z dzidziusiem z 2003 roku: kiedy na miłość boską, minie kryzys 2-latka? Ja już nie mam siły!!!!! Acha, jeszcze z innej bajki: w ostatniej Angorze jest cały ogromniast artukuł o szczepieniach.... miały leczyć, a zabijają ( czy coś w tym stylu ). W każdym razie cieszy mnie, że wreszcie problem jest trochę nagłaśniany. Obawiam się jednak, że na paru takich \"podrywach do lotu\" się skończy :(
-
Nie wiem, czy zdążę to pisać - najwyżej będzie w odcinkach. Otóż zacząć należy od tego, że postanowiłam sprawdzić przepis teściowej. W zasadzie tu opis mógłby się kończyć, ponieważ jestem przekonana, że wyobraźni by Wam nie zabrakło, żeby dośpiewać sobie ciąg dalszy. No, ale napiszę. Przepis był w zasadzie identyczny z moim, więc wydał mi się banalny..., aczkolwiek różnił się 1 ( JEDNĄ! ) szklanką mąki.... A zatem zamiast trzech, wsypałam 4.... Chryste, myślałam, że ręce strace, nie mogłam się oprzeć, żeby sobie nie zanucić piosenki z czeskiego serialu \"sąsiedzi\" o tych dwóch typkach niespełna rozumu. Na pewno kojarzycie. Po 40 minutach walki z bucem CZEGOŚ udało mi się wyprodukować wreszcie coś na kształ jakby ciasta. Pozostało zetrzeć z całej kuchni ślady walki z różnych mebli. Dalje sprawa przedstawiała się już prosto - robiłam to dziesiątki razy. No więc i teraz poszło szybko. Blacha przygotowana, ciasto wyjęła z zamrażarki i przystąpiłam do szykowania go. Poszło gładko. Na wstępie należało zetrzeć połowę ciasta na spód, który trzeba zapiec 15 minut. Do tego momentu wszystko szło gładko. Tatę zaangażowałam ( jak zawsze ) w ramach rehabilitacji ręki do ubijania piany :) Wstawiłam ciasto do pieca. I tu ważna informacja: nie posiadam zwykłego pieca, jak normalni ludzie... Posiad COŚ, co nazywamy w rodzinie \"ruską mikrofalą\". Szczerze mówiąc nie wiem co to naprawde jest i jak się fachowo nazywa. jest to twór z blachy ( być może powojenny produkt wtórny z czołgów? ), który zawiera w środku 6 ceramicznych rurek , na które jest nawleczony drucik o urodzie spirali. Cała magia polega na tym, że po podłączeniu do prądu ten drucik się rozgrzewa i urządzenie może świetnie funkcjonować jak piekarnik. Warczy przy tym i buczy, ale nie wywala korków, więc... użytkujemy. A zatem wstawiłam ciasto. Włączyłam do prądu. Zaświeciło. ( prawidłowo ) zabłysło ( nie prawidłowo!!! ) Zgasło! ( bardzo źle )... Osz, ty. Wyciągam ciasto i co widzę? Drucik przerwany, zwarcie nastąpiło. Tacham więc ten cud techniki na stół w kuchni, żeby tata zajrzał co z tym zrobić ( a tymczasem pianę zdołał już ubić... ). tata zaglądał tak entuzjastycznie, że złamał jedną z ceramicznych rurek podtrzymujących drucik.... Na szczęście mama orzekła, że z tym \"da się żyć\" - podobno... Pod stałym instruktarze i dyrekcją tatusia skręciłam drucik palcami, dopomogłam mu obcęgami ( według jasnych i precyzyjnych wskazówek mistarza Jody ) i... drucik urwałam. Skręciłam go ponownie z dala od wszystkich dyrygentów. Wstawiłam ciasto. Zaświeciło na czerwono ( prawidłowo! ) I jak nie pieprznie! Wyciągam ciasto ( piana już opada... ) tacham piecyk na stół ponownie, lukam tu i tam. Jest! Znalazłam, gdzie znów było zwarcie. Skręciłam ( bo już byłam uczona w te klocki ) i ponownie wstawiłam ciasto. ( tata usiłuje reanimować pianę ) Po 15 minutach stwierdziłam, że lepiej nie ryzykować, i skoro się ślicznie piecze, to trzeba korzystać i robić całe ciasto. Biegiem wyciągam, ładuję jabłka, nakładam ledwo żywą pianę, ścieram górną część ciasta. HA! Nie tak prędko - zapomniałam jej wcześniej wyjąć z zamrażalnika, więc ścieram na tarce coś jakby mały meteoryt. Ni groma się nie ściera, ale mam w sobie tyle nadziei, że jednak ciasto się uda, że starłabym nawet głaz narzutowy. Pełna radości i oczekiwań wstawiam ciasto. Zaświeciło się ( prawidłowo ! ) I zgasło ( bardzo, kurna bardzo nieprawidłowo!!!!!!!! _ Wyciągam całe ciasto, tacham piecyk na stół, odszukuję przerwany drucik , skręcam, odstawiam na podłogę, wstawiam ciasto, włączam. Zaświeciło się ( super ), ale coś jakby jest za jasno.... klękam przed tym piecykiem, oczy wybauszam, co u licha się tak jasno świeci??? Ano mój skręcony drucik ( według eksperta tatusia - FATALNIE skręcony, który dawał za mały opór czemuś tam, co dawało za duże napięcie gdzieś tam i w efekcie stworzyłam coś jakby żarówkę, która to... spowodowała natychmiastowe przepalenie drucika.... Zostałam zbesztana i poinstruowana, ze drucik należy skręcać krótko i ciasno. Cokolwiek to oznacza.... Skręciałam, wstawiam ciasto. DZIAŁA!!!!! Piecze się! Piekło się.... 15 minut.... Wiecie więc teraz co zrobiłam i w jakiej kolejności. I wreszcie ciasto usiedziało w tym \"piecyku\" całe 50 minut. Inna rzecz, że przeleżałam cały ten czas pod piecem modląc się, żeby żadne zwarcie już nigdzie nie nastąpiło. Na pociechę mogę powiedzieć, że dzięki uporowi i wytwałym dążeniom do celu, oraz niesłabnącemu duchowi walki naszej drużyny ciasto się udało i zostało pożarte w całości zanimna dobre ostygło. Ale same chyba rozumiecie, że upłynie wiele czasu zanim podejmę kolejne wyzwanie z ciastem. Mam wrażenie, że opatrzność cały czas dalej mi coś do zrozumienia.... koniec
-
A zatem... witajcie. Nie wiem ile mam czasu, zanim nie wybuchnie bomba w postaci Nastusi, która skończy jeść kaszę i mój wolny czas eksploduje... ale postaram się streszczać. Otóż: po pierwsze myślami jestem z Kuk. Boże, hiszpańskie wesele!!! Cudnie po prostu i już nie mogę się doczekać jakież to wrażenia przywiezie ze sobą. Po drugie - Mysh, no gratulacje dla Jaśka! U nas postępów w pedałowaniu brak. Kompletny brak ambicji, który doprowadza mnie do szału, ALE! Ommmmm Ommmmm i nic na siłę. Uśmiecham się przez zaciśnięte zęby i warczę cichutko: cudownie Nastuniu! Bosko sobie radzisz! :) :D Wszyscy leżą ze śmiechu, nie wiem dlaczego. Mnie to ani trochę nie śmieszy. Przeciwnie, mam coraz gorsze myśli i dziś już na poważnie rozważałam posadzenie swojego tyłka na quadzie i zademonstrowanie małej na czym TO polega , ale dziecik wymownie przyniósł mi wagę ( być może zbieg okoliczności... ) ale skutecznie mnie to powstrzymało. Quad ma \"ładowność\" do 30 kg... Po trzecie sezon rycia w ziemi skutecznie mnie odciąga od komputera, wyglądam jak klasyczny red-neck, na głowie posiadam kołtun, ziemię w rzęsach, jakieś życie biologoczne za paznokciami, fragmenty flory wyciągam z między palców u stóp i coraz bardziej przeraża mnie wizja wyjazdu do męża. obawiam się, że kolejny miesiac rycia w ziemi doprowadzi mnie do stanu, w którym absolutnie nikt nie powinien mnie oglądać, a już szczególnie mąż. Chyba, że na sprawie rozwodowej miałabym służyć jako jasny i logiczny argument na jego korzyść.... Po czwarte... nie pamiętam co miało być po czwarte, więc po piąte - moje dziecko zachwiało totalnie naszym budżetem, bo oto okazało się, że 2,5 letnie chudzina jest w stanie pochłonąć na jeden raz tygodniową rację żywnościową tygrysa bengalskiego i to nie w rumuńskim ZOO... Patrzę z niedowierzaniem ile jest w stanie pomieścić jej żołądek... Po szóste - witam nowe dziewczyny. Na przeziębienie polecam czosnek i cytrynę w ilościach przemysłowych. Po siódme - szarlotka..... nie, to będzie osobna kobyła - Logosm, nie będę robić Ci złudzeń - piekłam ją.... 4,5 godziny....
-
Witajcie, u nas z myciem zębów jest dokładnie tak, jak u Myshy i Jaśka. Tyle, że Anastazja jest przyzwyczajona od 6-tego miesiąca, ze ja jej myje zęby i raczej nie zdarza się, żeby stawiała opór. Wie, że jak grzecznie wytrzyma chwile z otwartą paszczęką, to w nagrodę dam jej szcoteczkę i będzie mogła sama jeszcze \"umyć\" - to znaczy poprowić lepiej po mamusi :) A ponieważ ona to uwielbia, to stoi cierpliwie i daje sobie gmerać nieziomsko. No, ale poza tym, tak jak wszystkie dzieci kocha pastę i zżera ją niemal doszczętnie w przeciągu pierwszych 15-20 sekund :) A jak już pluje, to z taką pasją, że też w zasadzie nic prócz wody w buzi nie zostaje :) Co do cartoon - no właśnie. Sama lubię niektóre z tamtejszych bajek, ale zdecydowanie nie są to bajki dla 2-latka. U nas też pogoda cudna i mała cały dzień szaleje na dworze umorusana jak afrykański guziec. Dziewczyny piekłam dziś szarlotkę.... Jakbyście chciały \"przepis\" to chętnie Wam opiszę.... na razie musze lecieć, ratować świat. Pa!
-
Mysh, masz racje - wersja ze dzieci się zgubiły jest zdecydowanie najsensowniejsza, a dodatkowo zyskuje aspekt wychowawczy, że trzeba słuchać, że nie wolno się oddalać itd. No. I to jest bahka z sensem. Ja też nie znoszę wszystkiego co jest dla dzieci podszytego brutalnością i przemocą. Pamiętam, że czytałam kiedyś w gazecie taką śmieszną historię. babeczka pisze, że ma małego synka i on marzył o karabinie pod choinkę. Ale mama z natury pacyfistka przewróciła całe miasto do góry nogami, żeby z jednej strony spełnić marzenie dziecka, ale z drugiej żeby wyszło jak najmniej brutalnie. I wynalazła wreszcie jakiś karabinek na wodę, różowo błękitny, jaknajmniej kojarzący się z bronią i zabijaniem. Była z siebie bardzo dumna, że tak jej się udało wybrnąć. I oto co się stało... dziecko znalazło pod choinką OD DZIADKÓW piękną idealną plastikową replikę kałasznikowa...... Mama się załamała, a synek z radosny tra-ta -ta -ta latał pod domu najszczęśliwszy na świecie mierząc z kałacha do wszystkich. Prezent od mamy wylądował na pawlaczu... No dobra, przepraszam ze tę dygresję, ale tak mi się skojarzyło z tematem bezsensownej brutalności, którą wcieramy w dzieci od maleńkości. Małe czołgi, żołnierzyki, karabiny, action-meny, pokemony, jakieś Bionicle ( do których żywię najwyższą formę wstrętu spotykaną w przyrodzie ) i inne słodkie bajeczki na cartoon net. Ja nie wiem, jak w ogóle ten program został dopuszczony do emisji. Tam, kiedy nie spojrzeć, krew ścieka z ekranu. Nie mam nawet tego kanału i zabroniłam wykupować go. Tylko czekam, kiedy Fisher Price wypuści karuzelę dla niemowląt z bombowcami SS... Bo dlaczego nie? Podobno noworodki tak chętnie usypiają przy dźwięku jednostajnego buczenia... w sam raz, jak podczas nalotu. Ok, lece spać, bo już mnie dziś to i owo poniosło, więc, żeby nie rozkręcić się na maxa - znikam :) Acha! Na dobranoc - czy wiecie jak wygląda dziecko wytytłane standardowo w piachu, które odkryło, że działa już pompa na ogrodzie i które wylało sobie butelkę jogurtu malinowego na głowę? Ja już wiem...
-
Tak tak tak! Ja też głosuję na Caramellę! Rany, jak pomyślę, jakie wrażenie robiłaby na ludziach całe życie przedstawiając się :) Takie imię to już mistrzowkie \"wykończenie\" wieńczoce całe dzieło w postaci prześlicznej dziewczynki. Ech, no dobra, bo popuściłam cugle. Zarażająca teściowa... rany... za próg bym nie wpuściła. Wrrrr.... Jeszcze o Jasiu i Małgosi - matylde, zgadzam się z Tobą całkowicie. Ostatnio i Nastusia przechodziła fazę fascynacji tą bajką, ale ona mi po prostu nie przechodziła przez gardło. No jak ja mam dziecku opowiadać, że \" choć tatuś bardzo kochał swoje dzieci, to jednak uległ swojej nowej żone i zgodził się wyprowadzić je do lasu, żeby tam zginęły\"... No kurna, bez komentarza. Ja rozumiem, że dzieci trzeba oswajać z brutalnym światem, ale... może bez przesady? Nawet w mojej głowie się nie mieści, że kochający rodzic dla nowej d***y pozbywa się dzieci w TAKI sposób. W jakikolwiek zresztą sposób. I nie będę dzieciakowi tłumaczyć tego, bo... sama nie jestem w stanie pojąć. Pare razy opowiadałam tę bajkę, ale... w końcu ją wywaliłam. Szczególnie, że Nastusia za każdym razem zadawała mi pytanie DLACZEGO tatuś wypędził dzieci, bo przeciez je kochał? I czy jej tatuś też ja kocha i czy....... No i co ja mam jej tłumaczyć w związku z tym? Że debil jakiś tę bajkę napisał? Wywaliłam. A jak się jej domaga, to zmieniam wersję na tatusia, który też dzieci nie kocha. Wtedy mi wszystko pasi :) no to spadam dalej lepić babki w piachu i topić rośliny...
-
I jeszcze coś chciałam - uważam, ze imię wybrane przez Frania dla siostry jest PRZEPIĘKNE!!!!! I jeśli tylko macie takie cudo w wykazie włoskich imion, to się nie wahaj! Normalnie się wzruszyłam! Chyba nic piękniejszego braciszek nie mógłby wymyśleć dla siostry! Caramella! Po prostu PIĘKNIE! Kurde, skoro może być Mercedes, to czemu nie Carmella? :) Bambinko - ja miałam pierwsze USG ( w klinice położnictwa i ginekologii w szpitalu w Warszawie ) w 6 tygodniu i już słyszałam bijące serduszko. Bo widzieć to raczej nie widziałam. jakaś tam wojna mrówek na ekranie :) Natomiast sprzęt był ustawiony bardzo głośno i chyba cała poczekalnia słyszała, jak bije serducho Nastuleńki. Boże, jak ja wtedy ryczałam! A mój państwowy ginekolog, do którego poszłam zarejestrowac ciąże na drugi dzień powiedział: A co mi tu pani za bzdury wygaduje! W 6-tym tygodniu dziecko nie ma jeszcze serca! Prosze przyjść za tydzień, bo ja tu żadnej ciąży nie widzę! Bez komentarza...
-
Kuk - ciotka Klotka? No bomba! :P Ale wiesz co? Jak moja teściowa się dowiedziała, że nazwiemy córeczkę Anastazja to wszem i wobec oświadczyła: \" a jak ja ma TO zdradbianić?\" i obwieściła wszystkim znajomym, że w głowie się nie mieszczą moje fanaberie, a mnie powiedziała wprost, że nie ma znaczenia, jak nazwę dziecko, bo DZIEWUCH ona i tak nie lubi. Ha! Przynajmniej szczerze do bólu.... Co ciekawe, teraz płacze rzewnymi łzami, jak odjeżdżamy po wizycie, a swoją wnuczką rzekomo się chwali po całym mieście. Chciałabym to kiedyś usłyszeć, he he Psikulcu - to ja cię pocieszę - u nas jest tak, że gorzej już chyba być nie może: ja koziorożec ( jedynaczka ) z trudnym charakterem, Adam to lew ( jedynak ), a Nastusia jest Skorpionem ( !!! ) i w dacie urodzenia ma mnóstwo jedynek ( co jak twierdzi moja ginekolog, która jest fachowym lekarzem, ale prywatnie nawiedzonym numerologiem ) wrózy mi kompletną porażkę wychowawczą. A żeby mnie jeszcze dobić z radością moja ciotka ( trochę parająca się wróżbiarstwem i takim tam paskudztwami ) stwierdziła, że Nastusia jest Małpką ( z chińskiego kalendarza ) więc życie z nią będzie.... wymagało ode mnie kamiennych nerwów. Ja i kamienne nerwy... kurde, jakiś paradoks w czasie i przestrzeni... Więc się nie przejmuj. Tak źle u Ciebie być nie może :) A teraz chciałam się odnieść, a w zasadzie sprostować Wasze spostrzeżenia. Moje zachowanie nie ma nic wspólnego z wyrozumiałością wobec dziecka. Niestety. Ja po prostu już zobojętniałam na niektóre bodźce, żeby nie oszaleć. Moja córeczka ma za duży statystyczny przyrost dziwnych pomysłów w skali na 1 godzinę, więc reagowanie na wszystko zaprowadziłoby mnie niechybnie do wariatkowa w tempie... orient expresu. Kończę zatem, życze miłego dnia. Jak obrobię zdjęcia, to wyślę Wam Nastusię w taj całej górze łachów :)
-
Cześć dziewczynki. Cudnie jest mieć swoje gniazdko. Choćby jeszcze w budowie, ale swoje, własne... Nie mam natchnienia do pisania, więc nie za wiele napiszę. Ostatnio Nastusia ma fazę na zdrabnianie wszystkiego. I nie wiem skąd jej się to bierze, ponieważ nikt w domu nie używa zdrobnień. I tak np. typowe zdanie u niej brzmi teraz: \"Chodź mój kochany Lolokaszku( ! ), przykryję cię kocyczkiem i pojedziemy na spacereczek ( !!! ). Musze tylko założyć moje buciczki i płaszczyczek ( !!!!!!!!!!!!!!! )\" Nie mam pojęcia jak ona tworzy te dziwolągi, ale przyglądam się temu z uśmiechem. mam nadzieje, że to przejdzie. trzymajcie się
-
dziękuję Matylde. Innym razem coś napiszę. Trzymajcie się.
-
Dziewczny, no co Wy!!!??? Ale... musze przyznać, że i ja przez chwilę rozmarzyłam się, że to może TO. Ba, chyba musiałabym bym być wiatropylna :( Ja też na wstępie chciałam Wszystkim życzyć cudownych Świąt, w ciepłej rodzinnej atmosferze, gdzie wszyscy czują się kochani, ważni i potrzebni. Niech Wam te Święta upłyną na cudownym łasuchowaniu i trochkę leniuszkowaniu :) A teraz pora zwierzeń: Zaparłam się, że w tym roku zrobię mazuka. A co! Głupsi ode mnie to pieką, więc co? Ja nie upiekę? A jaka to filozofia? No i raźno wzięłam się do dzieła. Zatopiwszy się w lekturze przepisów ( a znalazłam 6 ) zjuż po chwili ze zdławionym jękiem zorientowałam się, że każdy z tych przepisów ( a mówię o samym spodzie ) jest inny. Tu 3 jajka, tam koniecznie 5, tu surowe, tam utarte na twardo ( ??? ). Zzieleniałam. Doszłam do wniosku, że tak na pierwszy raz, to eksperymentować nie będę i zrobię takie kruche ciasto, jak to zwykle robię i ono mi posłuży za spód do mazurka. Ten etap przebrnęłam prawie bez kolizji, dopiero próbując wyjąć ciasto ( już upieczone ) z formy połamało mi siew rękach i zostałam z wiadrem okruchów, jako formą startową do mazurka wszechczasów. Ale tacy jak ja nie łatwo się załamują! Ha! Nadzieje obmyśliłam sobie zaiste luksusowe - coby się nie przemęczać, nabyłam puszkę mleka słodzonego skondensowanego, które należało 1,5 godziny gotować uważając, żeby nie wybuchło. Do sukcesów tego etapu należy bez wątpienia zaliczyć fakt, że NIE wybuchło.... Gotowało się w sumie....5,5 godziny.... i nie zdołało osiągnąć oczekiwanej konsystencji. Wtedy ku wielkiem zdumieniu odkryłam, że kupiłam mleko.... niesłodzone.... Dowaliłam więc cukru niemal cały świąteczny zapas w domu i dawal gotować szóstą godzinę..... Wreszcie, w oparach przyjaranego mleka udało mi się uzyskać masę, w jaką zdarza mi się czasem nieudolnie wdepnąć na dworze. Uradowana rozsmarowałam toto po moim \"spodzie\". Znaczy nie moim, tylko ciasta. Posłużyło jak klej do tego zmasakrowanego sposu i po przykryciu górnym \"nie-spodem\" już wyglądało \"nieźle\" dla niewybrednych. No i przyszła kolej na najlepsze.... lukier! W życiu nie robiłam lukru, ale przepis wyglądał banalnie.... Problem zaczął się już na starcie, kiedy okazało się, że nie umiem wycisnąć soku z 1 pomarańczy i nie mam żadnego stosownego narzędzia, żeby się wspomóc. Wreszcie, bo całej serii akrobacji gimnastycznych jakoś wydobyłąm z tej pomarańczy pół szklanki soku i wtedy stanęłam przed problemem otarcia z niej skórki.... Znaczy otarcia skórki z tej szmaty rozerwanej na strzępy, rozgniecionej, zgoła rozdeptanej, która pozostała z łupiny po pomarańczy.... Szybko się przekonałam, że mazurek będzie się musiał obejść bez tej frykaska... Trudno, ważne, żeby lukier był de lux! Zgodnie ze wskazówkami przepisu do doku dodałam cukier we wskazanej proporcji i miałam to gotowac przez 15 minut, aż zgęstnieje. Ważne, żeby zapamiętać na przyszłość, że to NIE gęstnieje nawet po 2,5 godziny trzymania na ogniu. Napaćkałam więc tym, co zdołałam uzyskać po tych 2,5 godzinach mieszania na \"mazurka\" licząc, że zastygnie... Otóż nie zastygło.... Postanowiłam jednak dobrnąć do końca i rzuciłam się na polewę czekoladową.... Tego już Wam nie opiszę, bo nie będę sie pogrążać. Jedno jest pewne - to był pierwszy i OSTATNI mazurek z moim życiu. Idę się odstresować gdzieś z dala od kuchni.
-
No i użarło mi piękny wpis. Napisze krótko - ja też wszystko notuję, co piszecie, bo lubię sięgać po książki z polecenia. natomiast totalnie nie wierze recenzjom w gazetach. Nie wiem dlaczego, ale odnosze wrażenie, że te recenzje pisza ludzie, którzy danych pozycji w ogóle nie czytali.... Jeszcze dla pogrążenia siebie dodam, że totalnie wyluzowują mnie komiksy \" Kajko i Kokosz\" i żałuję, że nie mam teraz na nie zbyt wiele czasu, bo mogłabym godzinami wałkować scenki z \"Wielkigo Turnieju\". :D Teksty są powalające. dobrej nocy!
-
Dziękuję Wam wszystkim za otuchę. ja też trzymam się mocno myśli, że te szmery to głuspstwo i nie ma się czym przejmować. mam nadzieję , że w październiku ostatecznie się wyjaśni. Świetny temat z lekturami. Ale przyznam, że po Waszych wpisach, to ja się wstydze coś napisać. Wymieniacie tak znamienite pozycje, że jak ja wymienię swoje, to uznacie mnie za odmóżdżoną kurkę..... :) Ale trudno, zaryzykuję :D Ja uwielbiam kryminały i dreszczowce. Dlatego pochłaniam na kilogramy Agathę Christie i Deana Kuntza. Od wczesnej młodości mam słabość do Fantasy, więc.... Straszliwie podobają mi się wszystkie \"płody\" Anne Rice ( z Wampirami na czele ), a kiedy potrzebuję totalnie odpłynąć na luz, to nurkuję ponownie w Chmielewską - do niej akurat dlatego, że większość jej książek dzieje się w czasach tego \"wstrętnego PRL\'u\", który ja akurat wspominam BARDZO DOBRZE i lubię przenosić się myślami do tamtych czasów. A przy okazji leżę ze smiechu ze sposobu jej narracji. A co Wiecha i Wańkowicza - moja mama jest ich fanką, ma chyba wszystko i w kółko czyta od... 30 lat conajmniej :) Przypuszczam, że parę dzieł zna na pamięć :)))) Podobnie chwali Magdalenę Samozwaniec. Przyznaję, że czytałam fragmenty jedynie i rzeczywiście jest to wciągająca lektura. Przymierzam się od dawna... Ale żebyście mnie juz tak całkiem na uznały za ćwierć-półgłówka, to chociaż we własnej obronie intelektu wspomnę, że bardzo lubię literaturę Średniowieczną ( Król Leara Shakespeara, Pieśni o Rolandzie, Trista i Izolda itd ). Dziewczyny, jakiś pogrom dziś na nas padł.. Na mniei Nastusię. POszłam ją położyć o 13.00 - jak co dzień. I pierwszy raz w życiu spałyśmy obie jak zabite do....17.40. A wtsałyśmy tylko dlatego, ze mama nas siłą zwlekła z łóżka :) Nadal dochodze do przytomności. :) N dobra, skoro już wyszła kobyła, to jeszcze dodam słówko o biciu: jak słyszę, że rodzic ma na tyle zimnej krwi, żeby powiedzieć do dziecka: \" idź i przynieś pas z mojej szafy, połuż się w swoim pokoju i czekaj aż przyjdę\" - we wiadomym celu... Dla mnie jest to świadectwo podłości nad podłościami. Uważam, że podobne czyny powinny się kwalifikować do przemocy w rodzinie i podlegać karze grzywny, a może nawet ograniczenia wolności. To jest coś, czego nie jest w stanie zrozumieć w ŻADNEJ sytuacji. Nic nie usprawiedliwia takiego bestialstwa. Z zimną krwią skatować własne dziecko, to jest najzwyklejsza ( w moim odczuciu ) zbrodnia.
-
Hit sprzed schwili: Nastusia poszła do kuchni i mówi do dziadków tak: - Hej, pokażcie mi jak robicie fikołki? Możecie sobie wyobrazić miny połamanej reumatyzmem babci i dziadka na wózku :) Jeszcze chciałam coś o wychowywaniu. Dziś miałam piękny klasyczny przykład, że metody Myshy sa niezawodne, choć już mało brakowało, żeby mnie poniosło.... a było tak. Ubieramy się rano. Już założyłam Nastusi sweterek, kiedy zauważyłam, że ma on brudne rękawy. I od razu go sciągnęłam biorąc do ręki drugi. Jak się zaczęła rozpacz, to aż oniemiałam. - Mamusiuuu! Tylko nie ten! Nie chce tego ubrania!!!! I zwiała mi. Usiadła 2 metry dalej i łzami się zalewa. Mówię przyjdź do mnie, ale... słysze w odpowiedzi; nie chcę tego ubrania!!!! Już mi zagulgotało w środku. Ale myślę sobie: NIE. Nie dam się. Będę okazem spokoju. W końcu Anastazja podeszła, wzięłam ją na kolana, razem obejrzałyśmy ten brudny, pokazałam jej każdą plamkę, opowiedziałam jak to okropnie byłoby taki założyć i..... Anastazja otarła łzy, stwierdziła, że rzeczywiście w takim brudnym to nie można chodzić, więc zaniosła go sama do łazienki do prania i grzecznie założyła ten drugi. Kurcze... A więc działa. Zdecydowanie działa :) Ale wyczerpało mi sporo baterii :)
-
Taki cudny długaśny wpis wczoraj wysmarowałam! A jaki był nafaszerowany moimi jękami i utyskiwaniem na cały świat! Ile żalu, a nawet skruchy w nim zawarłam, to sama się zdziwiłam. I co? I zeżarło. Trudno, widać marudziałam bez sensu i opatrzność interweniowała :) Ale jedną rzecz powtórzę: ja również jestem absolutnie pełna podziwu dla metod wychowawczych Myshki. Mało powiedziane- jestem zwyczajnie zazdrosna i postawiłam sobie już dawno niemal za cel naczelny postarać się postępować tak samo: spokojnie, bez nerwów, bez podnoszenia krzyku, o klapasch nie wspominając. Mam już taki może nienajlepszy charakter, ze niezmiernie rzadko zdarza mi się brać sobie kogoś za przykład. A jeszcze rzadziej bym się do tego w ogóle przyznałą :) Ale teraz moge to zrobić z ręką na sercu - bo uważam, ze takiepostawy należy promować, wdrażać, naśladować. Może śait byłby lepszy, gdybyśmy wszyscy umieli pohamować swoje porywcze zapędy, w szczególności do dzieci. Myshko, Ty mówiłaś, że jaki miałaś nick poprzednio? Gadzina? Jędza? ;)
-
Kuk, tylko się nie denerwuj! Te nerwy moga bardziej zaszkodzić malutkiej niż sam \"cios\" parasolką. Moja mama będąc w 3 -cim miesiącu ciąży ze mną ( znamienne może... hmmm ), BIEGŁA do autobusu i wywineła takiego orła na chodnik z jazdą ślizgiem na brzuchu, że była w 100% pewna poronienia. Zamiast dowlec się do szpitala, dowlekła się do domu, położyła i czekała na krwotok. Ale nie nadszedł :) Ja nadeszłam :) Tak jak pisze Dynia - połóż się i czekaj spokojnie na ruch. jak nie masz nerwów żeby czekać, to wsiadaj w taxi i pędzi na USG - uspokoisz się, jak usłyszysz bicie serduszka. No już! Biegiem i zaraz do nas pisz. Trzymamy kciuki!
-
DZiewczyny, spieszę donieść, że Nastusia znów była zadziwiająco grzeczna u lekarza. Niestety, szmery się potwierdziły i dostała skierowanie na echo serca :( Pocieszono mnie, że może się okazać, że to tylko szczelina w zastawce, z którą żyje połowa populacji ludzkiej i że to nic poważnego. Ale... na wszelki wypadek będzie jeszcze jedno badanie. Od lakarza jak zwykle przywiozłam ze sobą też mnóstwo negatywnych wrażeń, dlatego nie będę ich opisywać. Za wyjątkiem jednego. Choć może się wcale ze mną niezgodzicie.... w każdym razie moja niechęć wywodzi się prościutko od moich teściów :) (no prosze, wszystkie drogi do nich prowadzą! ) :) Zacznę więc od początku: do szału mnie doprowadzało, kiedy zabieraliśmy \"naszego\" synka do moich rodziców na weekend. Cała GODZINA jazdy samochodem. dzieciak 7 lat. Mądry, inteligętny, choć zapasiony obrzydliwie przez dziadków i mamusię. I my wsiadamy do samochodu, a teściowa pędzi z torebką w której znajdujemy: paczka ciastek, dwa batony, sok a\'la Kukuś. Aż mnie trzęsło. Na co teściowa z oburzeniem: TO JEST TYLKO DZIECKO! Może mu się zachcieć jeść po drodze! No i to biedne zatuczone dziecko żarło po drodze te wszystkie słodkości, bo oczywiście nie było w stanie wytrzymać godzinnej jazdy bez przeżuwania. Nie dziwię się dziecku - od urodzenia był tak traktowany, ale że stara baba ma nie pokolei w głowie, to mnie już wyprowadzało z równowagi. Ile ja się natłumaczyłam, że to mu tylko krzywde robi, że jest dość gruby i bez tego dopasania itd. NIC. Groch o ścianę. Nie pomogło nawet tłumaczenie, że moje 1-miesięczne dziecko wytrzymuje tę godzinną jazde bez karmienia, więc 7-mio latek tez może by mógł...? NIC. Beton. I co ciekawe szybko się zorientowałam, że nie tylko moja teściowa przejawia takiepodejście do życia! Między innymi zrezygnowałam ze wspólnych spacerów z jedną koleżanką, która na spacer nawet 200 metrów od domu zabierała: sok, butlę mleka, chrupki, ciasteczka, słone paluszki ( !! ) - bo dziecko się nudzi w wózku i może zgłodnieć... Może uznacie mnie za wyrodnną kretynkę, ale dla mnie spacer to SPACER. jakaś tam forma sportu, dotlenienia, a nie rodzaj biesiadowania. Jak idę na spacer, to co najwyżej mam ze sobą butelkę wody dla małej. Jeśli baaaardzo daleko i na długie godziny, to oczywiście, że coś tam wezmę. Ale nie po to, żeby dzieciak non-stop mielił w buzi jakieś frykasy. No i wchodzimy do lekarza. POczekalnia pełna ludzi.... Wizyta w gabinecie - ok 10-15 minut. A więc czekania malutko. A tymczasem... WSZYSTKIE dzieci bez wyjątku były obładowane sokami ( czy raczej nazwałabym to : napojami kolorowymi ), słodkie bułki, markizy, ciacha wszelkiego rodzaju. Siedzą i jedzą.... Az się nasów fragment Lokomotywy Tuwima (... same grubasy... siedzą i jedzą tłuste kiełbasy.. ) Oczywiście jak Nastusia to zobaczyła, to ślinka jej pociekła. Ale dała sobie wytłumaczyć, że wizyta w szpitalu to nie jest dobre miejsce, żeby brudnymi rączkami jeść takie lukrowane buły. Na szczęście! Ale po prostu było mi jej żal. I teraz tak się zastanawiam. Czy tylko ja jestem szurnięta pod tym względem, czy może to jest tradycja jakaś, że jak się ruszamy z dzieckiem za próg, to musi być ono wyekwipowane w żarcie jak na wojne? Czy naprawdę małe dziecko jest tak nie do opanowania, że po prostu TRZEBA mnieć przy sobie bogaty zapas żywności, bo jak nie, to będzie histeria? Jeszcze rozumiem wyjście do parku, do lasu, ostatecznie na plac zabaw z jakąś przekąską. Ale do szpitala, kliniki, czy przychodni??? No proszę, poprawcie mnie, jak ja chrzanię jakieś farmazony. Ale mnie się to jakiś w głowie nie mieści.
-
O rany, pszczoła, spadłam z krzesła :D Julcia musi być niezły numer! Odnoście pobudek, ja też miałam dzis niezwykłą. Obudziło mnie stwierdzenie Nastusi: \" A to pech!.......\" Podnosze się, patrzę, a ona śpi w najlepsze! Obudziła się dopiero pół godziny później i pierwsze słowa brzmiały: - Acha! Samolotem się lata, a statkiem się pływa! :) Już od dawna mam takie właśnie pomniejsze i większe dowody, że w nocy naszym dzieciaczkom \"układa się\" w głowie to, czego nauczyły się w ciągu dnia. Bo niemal co rano Nastusia budzi się i pierwsze zdanie jest właśnie jakąś taką refleksją z dnia poprzedniego. A propos niejadków. Fisa, nie czytaj tego! Dziś na śniadanie Anastazja zjadła kolejno co następuje: 1) miska kaszy mleczno-ryżowej 2) dwie parówki 3) całe jajko na twardo 4) chleb z masłem 5) herbatnika 6)* kubek wody A na obiad będe błagać żeby coś zjadła.....
-
No to mnie możena pierwsza podziwiać - przeczytałam wszystko :) ! ha ha ha Elffiku, niesamowite co piszesz o Amelce! 30 kawałków puzzli! No kurcze, to jest coś! Akcja z bociam tez mocna. Leżałam ze śmiechu :D Coś ostatnio produkujemy straszliwie dużo wpisów - fajnie, tylko nadążyć ciężko :) Matylde pewnie się łapie za głowę, co za płodny naród z nas , ha ha ha Teraz będe się odnosić :) 1) Skoki narciarkie. Zupełnie o tym zapomniałam, a nieźle się uśmiałam z pewnej historii. Otóż mój tata oglądał skoki namiętnie, a co za tym idzie Nastusia miała \"odciętą żyłę\" z mini-mini i była strasznie nieszczęśliwa. No, ale dziadkowi udawało się ją przekonać , że skoki są lepsze od Reksia i Kota Filemona w jakiś niewytłumaczalny dla mnie sposób. No i któregoś dnia rano robię śniadanko, włączyłam TV, a tu skaczą.... ( chyba jakas powtórka leciała ). I pytam Nastusię: - O! Co to Nastusiu? - To są Małysze! - odpowiedziała takim tonem, jakby to była prawda na tyle oczywista, że tylko ćwierć idiota może o to pytać.... 2) Nastusia dla odmiany nie przejawia żadnego respektu dla nowych i nieznanych urządzeń na placach zabaw, co z kolei mnie napawa prawdziwym przerażeniem. Szczególnie w Anglii dane mi było to odczuć, kiedy gramoliła się w tempie odrzutowca na te wszystkie wymyślne \"pająki\" przeznaczone dla o wiele starszych dzieci. I oczywiście z jednego z wielkimi hukiem zleciała.... 3) Ostatnio ze zdumieniem zauważyłam, że Anastazja zapamiętuje ogromne ilości tekstów! Bywa tak, że wieczorem czytam jej jakąś książeczkę pisaną wierszem, a ona na drugi dzień mówi do mnie np.: \" mamusiu poczytaj mi \"Pieski małe dwa chciały przejść przez rzeczkę, nie wiedziały jak zrobiły kładeczkę\" \" Albo przeglądamy jakąś dawno nie czytaną książkę, a ona zaczyna mi opowiadać dokładnie o czym była ta bajka. Ale to wszystko jeszcze mnie nie zdumiewa to, jak piosenki. W sumie dopiero ostatnio zwróciłam uwagę, że ona zna prawie wszystkie teksty z dwóch płyt CD! Tego jest naprawde dużo i w życiu bym się nie spodziewała, że ona mogłaby choć część z tego zapamiętać. Teksty wcale nie są takie banalne. Np. dziś rano ( dosłownie 5 minut temu usłyszałam jak śpiewa: \" chcę żeby zawsze tak już było, by nigdy to się już nie skończyło, że gdy mówimy my, to znaczy ja i ty. Już zawsze na zawsze!\" - to z Puchatka. Wierszyki kocha. Bardzo lubi je mówić razem ze mną - a ja siłą rzeczy mam już opanowany repertuar, z którym mogłabym wziąć udział w konkursie recytatorskim dla I-szo klasistów :) Ulubione wiersze: 1. lokomotywa 2. wy nie wiecie a ja wiem, jak rozmawiac trzeba z psem 3. kaczka dziwaczka 4. mucha w kapieli No dobra, teraz ja strzeliłam kobyłę.... :) Ale o 11.00 jadę do tego kardiologa i troche mam stresa, więc sobie tu odreagowuje w Waszym przemiłym towarzystwie.
-
Matylde, myślę, że dziewczyny mają absolutna rację, co do ingerencji w sprawy naszych pociech. Był czas, że Nastusia dzieci bała się panicznie. Dotknięta za rączkę potrafiła się histerycznie rozpłakać. Ale z czasem... jakby odczuła potrzebę socjalizacji :) Sama zaczęła się dopraszać o kontakt z dziećmi. I nadal jest tak, że jak ma ochotę na towarzystwo - to wyraźnie o tym mówi. A jak nie ma, to potrafi błagalnie wołać z wózka:\" tylko tu nie skręcaj! Nie chce iśc do Julci, plossseeee!!!!\" :) Dwa dni pod rząd była zachwycona przedszkolem - ale nie bawiła się bezpośrednio z dziećmi, tylko tak troszkę obok, milcząco. Trzeciego dnia oznajmiła, że nie idzie, bo zamierza jeść ( ! ) I jadła - do południa nie odeszła od stołu :) Także też jestem zdania, że nic na siłę. Dajmy naszym dzieciom troszeczkę samym zdobywać świat :) Acha - Nastusia też zazwyczaj daje sobie wyrwać każdą zabawkę, ale ostatnio zaobserwowałam, że jak widzi intruza, to już potrafi wjać z zabawką, żeby uniknąć odebrania :) Kuk - ten pomysł z odpuszczeniem żłobka był SUPER i życzę, żeby Wasza niania sprawdziła się na medal!
-
Jeszcze tylko wpadłam na chwilkę, bo chciałam parędanych statystycznych odnośnie szczepień: OSPA Przed tym jak Edward Jenner wprowadził swoją szczepionkę przeciwko ospie ( około 1800 roku ), w Anglii współczynnik śmiertelności z powodu tej choroby zaczął spadać już 200 lat wcześniej i obniżył się z 500 do 200 na 100 tys. populacji. Do czasu kiedy zostały wprowadzone obowiązkowe szczepienia, czyli do 1852 roku, śmiertelność spadła jeszcze bardziej, bo aż do 40 osób na 100 tys. mieszkańców. Jest ZNAMIENNE, że pomiędzy latami 1867 a 1889, w okresie rygorystycznie przestrzeganych obowiązkowych szczepień, współczynnik śmiertelności WZRÓSŁ z 28 do 45 na każde 100 tysięcy. Daje do myślenia, co? Ale grunt to dobrze skołować społeczeństwo... GRUŹLICA W Anglii do połowy XIX wieku gruźlica była jednym z największych \"zabójców\". Wtedy choroba uśmiercała ok 3 tys osób rocznie na każdy milon ludności. Około 1850 roku zaczął się spadek śmiertelności. tendencja ta utrzymywała się aż do roku 1954, kiedy współczynnik ten był mniejszy o 95%, a dopiero po tym roku wprowadzono szczepienia przeciwko BCG ( gruźlicy ) !!! W USA do tej pory NIGDY nie szczepiono przeciwko gruźlicy, a momo to spadek zachorowań na tę chorobę jest dokładnie taki sam jak w Anglii czy innych krajach europejskich, w których tę szczepionke stosowano masowo. Dziewczyny, może artykół przytoczony przez Dynię jest napisane nieco w tonie sensacji, ale.... FAKTY mówią jednak same za siebie. Jeszcze tylko słówko o Polio: \"Szczepionka została wprowadzona w lipcu 1956 roku, kiedy śmiertelność była bardzo niska. Dlatego wątpliwym jest, że miała ona cokolwiek wspólnego ze spadkiem umieralności na tę chorobę\" Doktor Robert Mendelsohn pisze: \"... to jest niewiarygodne, jak naukowcy moga twierdzić, że choroba Heinego-Medina znikneła po szczepionkach, skoro zniknęła również w innych częściach świata, gdzie szczepienia nie były rozpowszechnione\" i tak dalej.... niemal identyczne dane sa na temat szarlatyny, odry, kokluszu, dyfterytu No dobra, to lecę sprzątać. chciałam tylko wtrącić tu słówko :)
-
Witajcie, u mnie kafeteria tak szwankuje ( albo to już ostatnie podrygi moje komputera... ), że nie dałam rady wejść wczoraj. Odtrzech dni mam jakieś potworne zatrucie pokarmowe ( a co ciekawe jem ciagle to samo co wszyscy w domu! ). Dopiero teraz w pełni zrozumiałam, co czuła Kuk na początku ciąży. Spałam nawet w objęciach... w porcelanowym uchem :( To był jakiś koszmar... ale już wróciłam do życia, choć boję się cokolwiek zjeść... I w tym stanie musiałam jechać z Nastusią na EKG ( w związku z wizyta u kardiologa, która będzie jutro ). Na dzień dobry piguła przywitała mnie tekstem: takim małym dzieciom to my nie robimy! Niech Ciechanów w szpitalu robi. Zacisnęłam zęby, żeby nie upstrzyć jej białego fartuszka pawikiem, który i tak mi się nasunął i bez jej wypowiedzi i mówię tak: - Właśnie Ciechanów skierował mnie TU i TU ma być wykonane EKG!!! - No dobrze, to niech ją pani rozbierze i sama Pani zobaczy, że się nie da. Taki dzieciak nie uleży. Wrrrr A ten dzieciak właśnie uleżał. Sama nie mogłam wyjść ze zdziwienia. Leżała grzecznie jak trusia, dała sobie poprzypinać te wszystkie przyssawki i inne cuda. A że powierzchnia mała ciałka, to to wszystko spadało i wyniki ciągle były złe. Mnie się już zaczęło zbierać na łzy, bo wykres szalał ( a dopiero po chwili się okazywało, że to nie jej serce, tylko któryś tam czujnik odpadł... ). Więc w sumie miała to badanie zrobione ze 30 razy. I przez cały ten czas leżała ślicznie w bezruchu. Byłam strasznie z niej dumna. W końcu wykres sie udał jak trzeba i mogłam już opuścić ten \"przytulny\" gabinecik... Ufff. Jeszcze tylko jutro przeżyć kardiologa i mam lekarzy DOŚĆ. Kuk, Franio jest absolutnie niesamowity!!!! Ten jego spokój. opanowanie i zdolości językowe! Jestem pod wielkim wrażeniem. Życzyłabym sobie, żeby Nastusia wykazywała tyle zrozumienia dla moich tłumaczeń.... pomarzyć zawsze można... :) Co do jedzenia. No to jest trudny temat. Fisa, może spróbuj z tranem...? Wiem, że gadam jak zacięta płyta, ale tran naprawde pozwala uzupełnić braki witaminowe i spać spokojnie. Przynajmniej mnie :) Acha! Odkryłam coś nowego! Otóż Nastusia, któa ma awersję do mięsa pod każdą postacią ... toleruje mięsko na zimno! Co prawda tylko w postaci galaretki z kurczaka, ale lepsze to niż nic! Do nowinek kulinarnych odnosi się wrogo... niestety. Ale ponieważ uwielbia tran, opija się sokami, je dużoo warzyw i owoców, więc nie robię dramatu. Mysh - ta karuzela jest niesamowita... może niedługo prześlę Wam zdjęcia naszej, to ... będzieci mieć skalę porównawczą, ha ha ha Ponieważ dziś powróciłam do żywych chyba wezmę się za świąteczne porządki, bo czas już.... brrrr Miłego dnia!
-
Psikulcu - przesyłam linki do allegro moich typów wózków. Na pewno rodząc w lato wybrałabym któryś z nich: 1 ) http://www.allegro.pl/item176781375_najtanszy_ekskluzywny_polski_wozek_super_gratis_.html 2) http://www.allegro.pl/item178183027_super_wozek_super_cena_materac_gratis_od_ss_.html 3) http://www.allegro.pl/item179179587_super_wozek_anmar_nowy_vivan_exklusive_gratisy_.html 4) http://www.allegro.pl/item176840025_wozek_scout_owal_ii_extra_kolory_mercedes_4you_.html
-
Najbardziej podobało mi się zdanie, że 20-30 lat ( jak zaczną wyłazić skutki uboczne obecnych szczepionek ) okaże się, że szczepionki zostaną uznane za zbrodnie na ludzkości. Szkoda tylko, że już będzie za późno.....