Shalla
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez Shalla
-
...chociaż..... zdarzyło mi sie parę zabawnych rzeczy. Nawet nie w jednym procencie tak brawurowych, jak twoje przeżycia Kuk, ale i tak Wam opiszę. Fajnie jest powspominać miłe chwile z życia :) Jak już znacie moją sytuację rodzinną, to wiecie, że gros mojego życia spędziłam samotnie z mamą. Zmusiło nas to obie do przyswojenia sobie paru \"mądrości\" z zakresu hydrauliki, tapetowania, ślisarki, stolarstwa itp. Krótko mówiąc przywykłyśmy do tego, że tam gdzie normalna baba wykorzystuje chłopa, my musimy sobie radzić same ( rany, ale to zabrzmiało!... ) I tak w wyniku tych naszych poczynań zdarzyło nam się tysiąckrotnie władować się w sytuację, gdzie już nie pozostało nic, tylko siąść i płakać, albo ryczeć ze śmiechu. 1) Koniec z tą wstętną szafką na buty!!! Co robimy? Do piwnicy z nią! ( a trzeba zaznaczyć, że była to szafka niebanalnych rozmiarów - prawie dużej lodówki ). Szybko się okazało, że do windy się nie zmieści. A zatem schody.... 7 piętro.... hmmm. Znoszenie jej z góry zajęło nam pół dnia - wliczając w to kombinacje z zakrętami i jej ciążar, a cholerstwo było zrobione diabli wiedzą z czego i ważyło chyba z tonę. My znów obie nie takie postawne... Jak dziś pamiętam, że w połowie V piętra ręce nam wysiadły, drzwi od szafki się otworzyły i z rumorem godnym końca świata wysypały się wszystkie półeczki. Półeczki! To były dechy rozmiarów tarczy zomowca. Kiedy hałas ucichł, mama przemówiła- dobrze, że to nie zwłoki... strasznie by śmierdziało... Człowiek zmęczony zazwyczaj ma głupakę - no i my we dwie siedziałyśmy jak te głupie na schodach rechocząc długo. Ale do wieczora szafka znalazła się na parterze :) Uff
-
Kuk, chylę czoła. Masz nieprawdopodobną zdolność do takich sytuacji :) Powinnaś wydać autobiografię. Chyba umarłabym ze śmiechu :) :D :D Jak pomyślę, czego jeszcze nam NIE opowiedziałaś.....! Nie daj się prosić - pisz co wykombinowałaś na studniówce, na ślubie, na stypie itd :) Jestem pewna, że jest o czym pisać. :) Moja życie przy Twoim, to 1896 odcinek brazylijskiej telenowej - flaki z olejem!!!!!
-
Kuk - ja leżę i kwiczę, boki mnie bolą, o Boże! :) :D Jesteś niesamowita!!!
-
Oj tak, te cudaki na lotniskach - świetnie powiedziane! Rewia mody. Nistety, ja obserwuję też skrajnie odmienne podejście, które jest dla mnie jeszcze bardziej nie do przyjęcia. Wracając ostatnio myślałam, ze się zastrzelę. Chyba wolałabym przeżyć zamach terrorystyczny ( tfu tfu ) niż to, co mnie spotkało: w moim rzędzie usiadł młody i przystojny człowiek... o którego tak nieludzko śmierdziało potem, że omal nie puściłam pawia. Słowo honoru, że trzymałam go tuż za zębami całą drogę. A na domiar złego on zamówił sobie piwo !!!!! A nawet dwa. Więc łączny efekt był... hmmm, a za mną siedział chłopak równie młody i równie śmierdzący. TRAGEDIA! Zniosę każdą pobrzękującą świecidełkami lalę obok siebie, tylko nie takiego śmierdzeiela. Gdyby w samolocie było luźniej nie wahałabym się zwrócić mu uwagę. Ale było tak ciasno, ze chyba musiałby podróżować w kabinie pilotów, żeby być z dala od mojego nosa. A takie rozwiązanie znów wydało mi się.... zbyt bliskie katastrofy lotniczej, więc znosiłam go w pokorze 2,5 godziny!!!!!!!!!!!! Mój absolutny rekord przebywania w smrodzie!!!!
-
Oj tak, nie ma to jak autosugestia. Wystarczy powiedzieć mojej teściowej, ze w TV mówili, ze dziś może łamać w kościach i ona natychmiast odczuje rwący ból w każdym gnacie :)
-
Dziewczyny, dzięki za radę. jak zawsze okazałyście się nieocenione. Jak widać najbardziej oczywiste rzeczy i proste rzeczy są najsensowniejsze, tylko mój otępiały najwidoczniej umysł ich nie dostrzega. Ale już przemyślałam z czego to wynika. To wynika z mojego nastawiania, które jest.... zresztą, same oceńcie. Lubię wszystko robić na spontana. ALE. Ale to tylko pozorny spontan. bardzo pozorny. Bo w mojej głowie natychmiast powstaje lista za i przeciw, szybka analiza danych i albo jest spontan, albo go nie ma. A w praktyce to wygląda tak: Wybierając się w podróż, zanim zarezerwuje bilety sprawdzam w kalendarzu, czy w tym czasie BROŃ BOŻE nie wypadnie mi okres, albo migrena.... albo ZNP. Czyli w zasadzie na spontana zostaje mało czasu w miesiącu :) No wiec, jak ktoś tak planuje każdy wyjazd, to... same rozumiecie, że absolutnie nie było tam uwzględnione przesikanie majtek :) Proste, okprone, ale prawdziwe. Otworzyłyście mi oczy na rzeczywistość i znacznie uspokoiłyście. Chyba po prostu mocno przeginam z tym dopracowywaniem podróży pod linijkę. Fe. Zrobię tak, jak piszecie. Po prostu zapasowe ubranko i niech się dzieje wola nieba :) Pszczółko - moc pozytywnych fluidów dla Ciebie, żebyś jaknajszybciej wyszła z fizycznego dołka.
-
Witajcie! Nikii, no to cieszę się, że udało mi się wnieść troszkę otuchy w Twoje serce :) Pisałam Wam już o tym kiedyś. jak leciałam pierwszy raz - to się zwyczajnie popłakałam. Oto pierwszy raz oderwałam się od ziemi! Wzbiłam się ponad chmury! Zobaczyłam to, co natura stworzyła dla człowieka nieosiągale. To były oczywiście łzy wzruszenia. I przyznaję, że do dziś tak mam. Trudno, nie potrafię się opanować, łzy płyną mi same. Może to dlatego, że często latam w snach i jest to jedno z najbardziej ekstatycznych doznań, jakie mnie w życiu spotykają? No, w każdym razie życzę, żeby ta podróż pozostawiła w Tobie takie wrażenie, jak moja :) Żebyś była zachwycona, wzruszona, a wszytkie lęki poszły w diabły. Ja mam teraz inny problem związany z lataniem. Lecę już za jakieś 1,5 miesiąca i taka podróż zajmuje nam od wyjścia z domu w Polsce do wejścia do domu w Anglii ok 13-14 godzin. Dopóki Nastusia nosiła pieluchę problemu nie było. teraz ona sobie nie da jej założyć za nic i CZARNO widzę tę podróż. Wyobrażam sobie sceny rodem z durnej amerykańskiej komedii, jak w czasie odprawy Nastusia krzyczy: SIUSIU!!!!! A ja.... z wybebeszoną walizką, paszportami wyszarpniętymi z dna torby, napoczętymi herbatnikami, otwarta butelką soku..... rzucam wszystko jak Rejtan i gnam na oślep przez całe lotniko w poszukiwaniu kibla.... wracam... nie mam już do czego, bo \"współpasażerowie\" poczęstowali się już moimi bagażami... Albo jeszcze inaczej: Szybko wyrywam celnikowi z rąk moje manele, wpycham wszystko byle gdzie, byle jak, chwytam to wszystko jak leci, wlekę za sobą dziecko, walichę na kółkach z której wystają moje staniki, pasek do spodnii i jeden but, na szyji dusi mnie przewieszony bagaż podręczny ... a i tak nie dobiegam do celu na czas.... i mając świadomość , że za 3 minuty zamkną bramkę i samolot odleci bez nas - ja grzebię w walichach usiłując znaleźć czyste rzeczy dla rozpłakanej już na maxa Nastusi..... Tak - mniej więcej tak kształtują się aktualnie moje katastroficzne wizje. Jak macie jakieś porady - to bardzo proszę, napiszcie coś, bo mnie się te sceny śnią po nocach.
-
Nikii, wiesz, ja przed pierwszym lotem też bardzo się bałam. Nie tyle o życie, co o to, czy ja się nie pogubię - wkońcu wiejska baba jestem i żyję z dale od cywilizacji. Oczami wyobraźni już sobe wyobrażałam, jak na lotnisku słyszę komunikaty, ze jestem poszukiwana przez mojego męża, bo sierota jedna ( ja znaczy ) nie może trafić a samolotu do odprawy :) Ale okazało się, że lotniska wszędzie pooznaczane wzorowo, a jak nie, to przecież jest jeszcze język w gębie, więc w sumie nie da się zginąć :) Ale Twój lęk, to coś zupełnie innego. Jest bardzo zrozumiały. Powiem Ci, jak ja ten lęk pokonałam ( nie mówię, że to rada uniwersalna, ale mnie pomogło pokonać strach ). Otóż doszłam do wniosku, co by się stało, gdybym leciała sama i samolot miał wypadek. Kto wychowa moje dziecko? Mąż w pracy od świtu do nocy ( że już nie wspomnę, ze za granicą ), Tata ciężko chochy, mama schorowana i na ostatnich nogach, o teściach nawet nie wspomnę, a rodzeństwa brak.... TAKA wizja mnie przeraża. Jeśli natomiast będziemy zawsze we dwie ( ja i Nastusia ), a Bóg zechce tak, a nie inaczej - to pozostanie tylko się z tym pogodzić. Przynajmniej moje dziecko nie przeżyje koszmaru utraty mamy ( moja mama to przeżyła, więc wiem czym to skutkuje na całe życie dziecka ). Nie będzie musiała pogodzić się z ewentualną macochą, czy nie daj Panie tułać się po sierocińcach ( mój mąż też bardzo często lata samolotami, więc.... ). Więc po prostu podchodze do tego bez emocji, Ufam i wierzę, że przed nami długie i szczęśliwe życie. I tej myśli się twardo trzymam. Ufam, ze mój mąż doświadczył już w życiu tyle złego, że Bóg dał mu nową rodzinę na pociechę i nie byłby na tyle okrutny, by ją odebrać i to w tak straszny sposób. Cóż, jak już kiedyś pisałam - ja wierzę w los. Co mi jest pisane - to się wydarzy. Nie ma więc sensu bać się samolotu, windy, czy przechodzenia przez jezdnię. Co ma być, to będzie. Cała nadzieja w tym, że nasz los zapisano z happy ende\'em :) Uściski dla malutkiej - niech te ząbki szybko wychodzą i dadzą już spokój! Acha - po wczorajszym dniu w przedszkolu znów nie mogłam Nastusi wyciągnąć. :) Bardzo jej się tam podoba. Wiecie, i mnie się tam podoba. Takie typowe małutkie wiejskie przedszkole, z łączonymi grupami, bo dzieci jak na lekarstwo. Bardzo zadbane, czyściutkie. dzieci bardzo grzeczne, opiekuńcze względem tych młodszych, przyjazne. Żadnych bójek, walk, wulgaryzmów. Jestem zachwycona, mówiąc krótko. I podoba mi się, jak racjonalnie gospodarują tam pieniążkami, których też malutko. Zamiast kupować dużo byle czego długo składają i oszczędzają, a potem kupują dzieciom jedną, ale super zabawkę. Np. całą wypasioną kuchnię Litlle Tikes. W ogóle dużo jest zabawek renomowanych firm. Babki mówią, że czasem kupują tylko jedną na rok, ale za to jaką! I dzieciaki są przeszczęśliwe. Podoba mi się ta polityka. No, to spadam, bo chyba dziś też pójdę, choć.... pogoda, ze psa by nie wygonił :(
-
Nikii - gratulacje! Pierwsze koty za płoty!. Widać, ze to Ci w duszy gra :) co ? Jak ja sobie przypomnę moje pierwsze jazdy.... a było to jakieś 11 lat temu :) W maluszku! Przed pierwszym wyjazdem na miasto ( czyli drugiego dnia... ) zapytał mnie instruktor, czy wiem co oznaczają te różne guziczki. Taaa, oczywiście że wiedziałam. Tego dnia instruktor dowiedział się, że maluch posiada szyber-dach, turbo-doładowanie, i szósty bieg :) A na koniec usiłowałam zdjęć śnieg z okien kierunkowskazem.... ech... wróciliśmy z miasta w bardzo różnych nastrojach. Ja w euforii, facet w stanie wskazującym na obłęd. Ale najważniejsze, że udało mu się rozbudzić we mnie miłość do samochodów :) No, to sobie powspominałam :) Co do kolorów. Nastusia też od dawna ćwiczy, ale najciekawsze, że pierwszym kolorem, jaki zaczęła rozpoznawać był... lila! Może nazwa była łatwa do wymówienia? No, nie wiem. Teraz już rozpoznaje prawie wszystkie, czasem się tylko pomyli. Ale zauważyłam też to, o czym wspominała Myshka - kalki językowe. Co jakiś czas wprowadzam małej pojedyńcze słowa lub zwroty z angielskiego i śmieszy mnie straszliwie, jak ona tego używa. Np. zauważyłam, że niektóre słowa bardziej jej się jakby \"podobają\" po polsku, a nie które bardziej po angielsku. I tak np. choć doskonale umie powiedziec niebieski, ZAWSZE użyje w zdaniu słowa blue. :) Albo ja na przykład mówię do niej :\" kocham cię, kocham cię, kocham cię mój skarbie!!!!\" A ona na to z uśmiechem : \" wiem. very very very much \" :) No, spadam, bo kobyła mi wyszła.
-
witam w niedzeilny poranek... Miłego dnia. Ale pogoda... dobrze, że mam zapasik kryminałów :)
-
No tak, nasze dzieciaki wkroczyły w nowy etap :) Ja też mam ten problem z ubieraniem. Najwięcej sprzeciwów dotyczy majeteczek. Nastusia ma jedne ulubuione - bo NIEBIESKIE i resztę, choć w kroju identyczne, nosi \"za karę\". I też potrafi co rano przetrząsnąć całą szafkę, żeby znaleźć TE, a nie inne. I przeważnie dopiero wizyta w łazience i naoczne przekonanie się, że te niebieskie są w koszu na brudną bieliznę przekonuje moją damę do założenia innych....e ch... Ma też preferencje do sukienek. Ale reszta jako tako - da się negocjować :) Zapomniałam się pochwalić, że od tygodnia Nastusia posiada jedną górną piątkę. Którą ja... zauważyłam dopiero, kiedy już była prawie cała. Brawa za spostrzegawczość dla mamusi.... Z drugiej strony dziękuję Bogu, że tak właśnie przebiega u Nastusi ząbkowanie - czyli niezauważalnie. Bo niestety ja i mąż przechodziliśmy gehennę - przynajmniej tak wynika z opowieści naszych rodziców. Dziewczyny, od poniedziałku wracamy do naszych wizyt w przedszkolu. Nastusia już nie może się doczekać. Panie próbują mnie namówić, żeby od tego roku już ją zapisać na stałe. Ale chyba tego nie zrobię. Co prawda osiągnęła już wymagany stopień samodzielnośći, ale... ciągle jeszcze śpi od 2 do 3 godzinn w ciągu dnia. A te przedszkole nie przewiduje takie opcji, bo dzieci są starsze i nie ma leżakowania. Tak więc chyba jeszcze przez rok skończy się na wspólnych wizytach na godzinkę lub dwie. No, uciekam, bo teraz ja strzeliłam tasiemca :) Miłego dnia wszystkim - u nas leje, fe.
-
Cześć, dziewczyny nie ma mnie, bo sezon się zaczął i ryję w ziemi. Znajdźcie mi klienta do wielki dom z wielkim ogrodem, a sprzedam tę landarę na pniu. Kupię sobie domek tak maleńki, że jamnik nie da rady zakręcić w przedpokoju, a ogródek będzie tak maciupki, że będę w nim sadzić DWA nasionka ogórków, a plon już i tak zbierać za płotem! Wrrrrrr odmeldowuję się na cholera wie jak długo.
-
elffiku, no to całe szczęście, że to tylko drobna infekcja. Działa czar topiku - tu się musi wszystko dobrze skończyć :) Co do spaceru - ja nic Ci raczej nie poradzę, po prostu z braku wszelkiego doświadczenia w tej kwestii. Na wieczorek coś Wam opowiem. Wczoraj kłade zmęczoną Nastusię spać ( cały dzień szaleństw na dworze ). Dziecko już mi usypia na rękach dosłownie, oczy już w innym wymiarze są, a tu nagle słyszę z ust prawie całkiem śpiącej Nastusi: - ...i niech zyje zyje nam.....!..... - śpiewnie, ale w zwolnionym tempie :) Dziewczyny, normalnie szczęka mi opadła - jakby jakiegos drobnego pijaczka po libacji holowała do łóżka :) :) :) A to tylko moje dziecko... Okazało się, że cały wieczorek ćwiczyła \" sto lat\" z dziadkiem! :) Ale miałam minę, żebyście to widziały!
-
Kuk, ja to bym chętnie z zapartym tchem posłuchała jeszcze kilku Twoich historii. Najwyraźniej masz \"skłonności\" do niesamowitych przygód :) Pszczółko, życzę Ci, aby jaknajszybciej odżyła w Twoim sercu iskra zapalna płomienia miłości. Każdemu przecież zdarzają się te gorsze chwile. Zupełnie się tym nie przejmuj. Wiesz, ja przez długi czas w ogóle nie kłóciłam się z mężem ( w zasadzie nadal tak jest ). Było ( i jest ) tak idyllicznie, że aż nie realnie. Nigdy nie chwaliłam się koleżankom na ploteczkach \"co u mnie\", bo ludzie lubią słuchać o kryzysach i dramatach, a dobre rzeczy sa odbierane albo jako bujda, albo zazdrośnie. Ale kiedyś bardzo się o coś posprzeczaliśmy. Ten wybuch złości i złych emocji dosłownie zaskoczył nas samych! ( Przyznaję bez bicia, że czasem daleko mi do dyplomacji i jak się rozpędze, to nie znam umiaru. BARRRDZO brzydka cecha ). Wkrótce jednak doszliśmy do porozumienia i długo rozmawialiśmy o tym \" co się z nami stało\" ??? Skąd taki nagły wybuch złych emocji? I doszliśmy do wniosku, że to najzwyklejszy objaw równowagi w przyrodzie :) Nie może być cały czas słodko, cukierkowo, kochanie, koteczku, skarbeczku, bo ... bo zaczyna się takich określeń używać w nieodpowiednich momentach. Wyszło nam z tych rozważań, że ludzie temperamentni po prostu potrzebują wyładowania emocji. Także, a może szczególnie tych złych. I kiedy nie ma po temu sensownego pretekstu/powodu ( bo życie słodko płynie ), to organizm sam reaguje nadmiernym \"dąsem\" na zupełnie błachą sprawę. To taka forma psychicznej alergi. Z braku zewnętrznych alergenów wyrzucamy złość na coś zupełnie niewinnego :) No, to takie nasze folozofowanie. Od tamtej pory wcale już nie przeżywam strasznie każdej sprzeczki, bo każdą staramy się zakończyć stwierdzeniem: No! To było tak dla równowagi!\" :) I już znów jest dobrze. Mam nadzieję, że i u Ciebie szybciutko nastanie \"czas pokoju\" :)
-
Kuk! Wspaniała historia! Cudowna! I ja w to wierzę. Żaden tam przypadek, po prostu byliście sobie pisani i już :) Troje powiadasz.... to fantastycznie! Oto mam pierwsze potwierdzenie na piśmie, że nasz topik przetrwa jeszcze dłuuuuugo! :) Wspaniale! A teraz historia z dzisiejszego poranka: Nastusia się ubiera. Doszła do etapu podkoszulki, ale ja widzę kątem oka złóżka ( strasznie mi się nie chciało wstać ), ze kompletnie źle się do tej bluzeczki zabiera i wołam do niej: - Nastusiu, źle ją trzymasz. Trzymaj koszulkę do góry nogami. No i zgadnijcie co ona zrobiła :) Przewróciła się na plecy i wystrzeliła nóżkami w sufit, rechocząc przy tym jakropuszka i pyta: - Cy tat mamusiu??? Umarłam ze śmiechu. :)
-
Dziewczyny! Wzywam do raportu!!!! :) P.S. wiecie co, Nastusia nie mówi : wyleczyć kogoś, tyko \" odchorować\" Np. Głaszcze dziadka po nogach i mówi \" dziadziuś, odchoruję ci nóżki\" :)
-
Kurcze, komputer mi jakieś kawały robi - jak widać po wpisach... Co do łózka - Anastazji udaje się z rozmachem spadać nawet z drewnianego łózeczka dziecięcego szczelnie okratowanego.... ja więc jeszcze długo się wstrzymam z kupieniem czegoś bardziej dorosłego :)
-
Elffiku - brak mi słów. :( mam nadzieję, że już NIGDY więcej nic równie dramatycznego nie przytrafi się Wam. Spotkanie rzecz jasna zazdroszczę STARSZLIWIE i też nie tracę nadziei, że kiedyś spotkamy się wszystkie.
-
Elffiku - brak mi słów. :( mam nadzieję, że już NIGDY więcej nic równie dramatycznego nie przytrafi się Wam.
-
do mam ktorych niemowlaki spaly w lozku z rodzicami
Shalla odpisał na temat w Ciąża, poród, macierzyństwo i wychowanie dzieci
Witaj Mimi, ja jestem przeciwniczką drastycznych zmian, więc moja córcia ( obecnie 2,5 roku ) była odzwyczaja bardzo po woli. Najpierw jedno karmienie w ciągu dnia zastępowałam innym jedzeniem, potem dwa, potem trzy... powolutku, bez presji. Potem, kiedy nie jadła już w dzień zaczęło się ograniczanie w nocy ( a mając rok jadła jeszcze 5 razy w nocy.... ). Najpierw jedno karmienie zastępowałam tuleniem i kołysaniem, potem dwa itd. Aż zostało tylko karmienie na dobranoc i na dzieńdobry. Potem karmienie na dzień dobry zastąpiłam śniadankiem z kaszki i zostało tylko na dobranoc. Aż któregoś dnia powiedziałam jej dobranoc przed karmieniem. O dziwo, córka bez sprzeciwu to przyjęła i po prostu zasnęła bez karmienia. Ot i wszystko. :) I tak już zostało. Od tamtej pory nigdy sie już nie upomniała. -
No to znowu ja :) Co do butów - podpisuję się pod słowami poprzedniczek. Sądzę, że dzieci w wieku naszych mając w dodatku do dyspozycji kilka par, raczej nie są w stanie wykoślawić bucików - bo zwyczajnie z nich wyrastają zbyt szybko :) A oprócz tego, często połowę czasu \"ich używalności\" spędzają jeszcze w wózku. Teraz będzie z innej beczki - o prawie serii i koszmarnych nocach. dziewczyny, to co ja dziś przeżyłam, to zakrawa na dowcip losu. Jestem tak wykończona po tej nocy, jak nigdy po żadnej w życiu jeszcze. NIGDY!!!! Zaczeło się niewinnie.... Zaprosiłam Nastunię do swojego łóżka. Zasdnęła szybko, a wzięłam za książkę. Czytam sobie, czytam, aż tu nagle czuję, że drętwieję ze strachu.... z mojego rękawa koszuli nocnej ( z rękawa!!!!! ) wyłazi sobie drzewny robal! ( to są takie małe czerne żuczki urzędujące w drewnie opałowym, które przynosze do kominka ). Ale ten był mega wypasiony! Obrzydliwy. dziecko śpi obok, więc... nie mogę się drzeć! Złapałam w dwa palce tę paskudę i sru za łóżko z impetem! Bleeeeeeee!!!!!!!!!!!!!!!!! Dygotałam jeszcze długo, zanim się uspokoiłam. Zasnęłam.... Równo z wybiciem północy poczułam, że jest mi nienaturalnie ciepło.... i mokro... Chryste.... chyba nie popuszczam w tym wieku???!!! Z przerażeniem zapaliłam światło - i co się okazało - Nastusia spała tak twardo, że zrobiła siusiu przez sen! PIERWSZY raz w życiu ( znaczy od 4 miesięcy, odkąd nie nosi pampersów ). Ona też się obudziła i w płacz na ten widok. No więc akcja: przebieranie, nocnikowanie, ja do przebrania - bo cała koszula mokra, prześcieradło, ech... i td. Po akcji... śpimy. I znów budzi mnie jakieś jakby łaskotanie z twarz.... Może włosy moje? A może nie... Przewrażliwiona wieczorną akcją z drzewnym robalem odruchowo chwyciłam to coś łaskoczące ręką i sru - rzut przed siebie. Biegiem palę światło i co widzę??!!!! wielki czarny ( aktualnie kulawy ) pając gna w moją stronę!!!!! Boże, czyżby wracał się zmeścić??? Dziewczyny, oniemiałam, głos trwogi zamarł mi w gardle, chciałam wrzeszczeć, nie mogłam. Dorwałam kapeć i utłukłam potwora. Trzęsłam się tak, że jeszcze mi ręce drżą jak to piszę. TO BYŁO NA MOJEJ TWARZY!!!!!!! Jezu... normalnie horror. ja się panicznie boję pająków, a taki potworów to... to już sie nie da opisać. Ale to nie był koniec koszmaru! Czuwałam do rana przy świetle, ale rodzina pająka nie wróciła go pomyścić. Wreszcie usnęłam wycieńczona. I co mnie obudziło? Nie zgadniecie! Uczucie rozchodzącego się ciepełka! NIE!!!!!! Drugi raz Anastazja zrobiła siusiu przez sen!!!!!!! I znów powtórka z akcji o północy z przebieraniem itd. Nie, nie koniec koszmaru. Wreszcie zasnęłam. O świcie obudził mnie straszny ból piersi - śniło mi się, że mam nawał pokarmu w czwartej dobie!!!!!!!!!!!!! RATUNKU! Patrzę zezem dzisiaj i nie kontaktuję ze światem. Nadchodzącą noc zamierzam spędzić w kucki na stołku.
-
do mam ktorych niemowlaki spaly w lozku z rodzicami
Shalla odpisał na temat w Ciąża, poród, macierzyństwo i wychowanie dzieci
Witam, ja karmiłam 17 miesięcy, potem córeczka bez problemów przeniosła się do swojego łózeczka. Teraz przychodzi na naszego łóżka bardziej na moją prośbę niż własne życzenie :) :D -
Acha i jeszcze coś mi się przypomniało. Czytałam jakiś czas temu jeszcze taką teorię, że... największych \"zniszczeń\" w jamie ustnej dokonuje ...szczotka do zębów. Bo często szorkujemy zbyt twardą, lub źle dobraną, szorujemy za długo, za mocno, za rzadko wymieniamy. Szorując mocno powodujemy mikrourazy dziąseł, które to ranki zanim się zasklepią ( a rzadko mają okazję, bo przecież myjemy zęby parę razy dziennie ) są pożywką dla licznych bakterii....
-
No dobrze, zmieniła nie tyle klimat, co dietę. Ok. A te amerykańskie dzieci faszerowane słodyczami w najbardziej chyba makabrycznej formie? Od urodzenia jedzą ten syf i co? Wiecie, ja już zaczynam się przychylać do zdania, że to ani słodycze, ani klimat, ani konserwanty, ani E-cośtam. To profilaktyka. częste wizyty u dentysty i po prostu stały monitoring tych zębów. Do tego właściwe nawyki higieniczne - o czym pisała Dynia - dobra pasta, nitka na stałym wyposażeniu itd. A w przyrodzie zawsze trafi się osobnik, który przetrwa razem z karaluchami wybuch bomby i zdrowie ma niezależne, że tak powiem, od czynników zewnętrznych. :) P.S. moja rodzina w tamtych rejonach świata twierdzi, że oni mają wodę fluoryzowaną. Czy to prawda? Nie wiem. Może którać coś wie. Z drugiej strony wiem, że przefluoryzowanie zębów jest 100 razy gorsze od niedoboru fluoru. Więc... yyyy..... dalej jestm głupia w temacie :(
-
Nikii - gratulację z okazji zdanych egzaminów! Sama widzisz - POTRAFISZ! Co do męża... ja już nic nie napiszę, szkoda bić tę pianę, bo tylko serca krwawią :( Co do zębów - napisz proszę, jak zostałaś uratowana od próchnicy? Bardzo mnie to ciekawi. Dałaś mi nadzieję, że próchnica to nie wyrok. Pisz proszę wszystko co pamiętasz. Lecę spać. Dziewczyny, jutro chciałabym Wam wysłać 20-sekundowy filmik, jak Anastazja tańczy i śpiewa \"Domowe przedszkole\" - leżałam dziś ze śmiechu i niestety za wcześnie zakończyłam nagrywanie i już nie zobaczycie boskiego ukłonu rodem prosto od muszkieterów :) Wielką niewiadomą pozostaje jedynie, czy.... mój aparat nagrywa z dźwiękiem, czy bez? ( w komputerze nie mam głośników, więc nie mogę sprawdzić). Jeśli bowiem nagrywa bez dźwięku... to zaiste, osobliwy \"koncert\" Wam wyślę ... Dobrej nocy!