Shalla
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez Shalla
-
Logosm, nie martw się, może to przejściowe. Całkiem niedawno o tym pisałam, że Nastusia doprowadziła mnie takim zachowaniem na skraj ropaczy. Ale jakoś minęło, kiedy zapodałam jej czułości do obrzydzenia :) Chyba doszła do wniosku, że już lepiej siedzieć cicho niż znów wpaść na kilka godzin w mamusi ramiona i być rozwałkowanym na placek przez pieszczoszki :)
-
Witajcie, nie wiem od czego zacząć. Chyba od Nastusi. Wy naprawdę uważacie że ona dużo mówi???? Mnie się wydaje, że właśnie strasznie kiepsko.... podobno mnie w jej wieku szło znacznie lepiej, bo składałam już całe zdania, a Nastka nie bardzo i j uż się martwiłam nawet, że to tak jakoś marnie jej idzie.... A Wy piszecie, że martwię się głupio.... kurcze, może faktycznie. W zasadzie to martwi mnie to, że Nastusia nie chce dokładnie powtarzać słów, jakich ją uczę. To znaczy powtarza, ale po swojemu. Czasem mówi trudne słowa - jak Anastazja, a czasem najprostszych powtórzyć nie chce, jak np. koń. Uwielbia chyba literę H, bo wciska ją gdzie popadnie: zamiast PAN jest PAH, zamiast DAJ jest DAH, zamiast TAK jest TAH itd. Ale zamiast PYCHA jest PIPA.... nie mam czasem do niej siły :) A co do monet... łatwiej byłoby mi wsadzić rękę do pyska kojotowi, wepchnąć ją do trzewi i wyrwać mu nerkę, niż wyciągnąć Nastusi z rączki grosika...
-
Katrin, nie martw się, na pewno wszystko będzie dobrze. Ważne, że mały polubił nowe zdrowe buciki! Wszystko więc na dobrej drodze do wyleczenia, a z pomocą Logosm to czuj się tak, jakby już Kubuś był zdrowy! CZego życzę z całego sercaaaa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Tylko mam pytanie. W zasadzie do wszystkich. W sprawie tych butów. Co chwila spotykam się z różnymi opiniami na temat wkładek w butach dla dzieci. W połowie obuwia dziecięcego są wkładki właśnie profilowane - że niby takie odpowiednie, a połowa lekarzy twierdzi, że wkładki nie powinny być profilowane, żeby stopa mogła pracować i prawidłowo kształtowały sie mięśnie stóp. I już nie wiem, jak to jest prawidłowo ;( Nastusia ma takie buciki, jak opisuje Katrin, tylko, że właśnie wkładaka jest nieprofilowana. Do butów była dołączona Dłuuuuuga etykieta o ich powstaniu przy udziale specjalistów, ortopedów, pediatrów itd i miałam nadzieję, że to dobre buty.... ale teraz sie zastanawiam...
-
No faktycznie, Jasiek to jest gość z charakterem ! Nie, Nastusia myszką się nie bawi, bo ja w ogóle myszki nie mam - używam tableta. Natomiast owszem, namiętnie wali w klawiaturę, kiedy tylko nie zablokuję podejścia do kompa.... Ale jest takie zajęcie ( prócz czytania ) które zajmuje Nastusię na naprawde długo. Otóż wkładanie i wyjmowanie przedmiotów. Na przykład ma metalowe pudełeczko, w którym ukrywa dekielki od Gerbera. Potrafi długie minuty spędzić na ich wyjmowaniu, rozkładaniu, zbieraniu i wkładaniu z powrotem, poczym zamyka pudełko. Po dwóch sekundach otwiera je i zabawa od początku. Jak dekielki jej się znudzą wyszukuje inne małe przedmioty, które dają sie tam zamknąć. Albo ustawia wokoło siebie różne plastikowe miseczki i bierze jakiś mały przedmiot, który wkłada do nich kolejno, zamienia miejscami, odwraca do góry nogami itd. Ostatnimi czasy jednak bije rekordy jazda na koniu na kółkach. I-CHA jest karmiony, czyszczony, głaskany, usypiany ( !!!! ), ciągnięty za ogon po całym mieszkaniu, ma dłubane w oczach - generalnie Nastusia rzadko się z nim rozstaje :) A jak spostrzeże, że konia nie ma w pobliżu, bo gdzieś go zostawiła, to zamiast biec po niego od razu - zaczyna od spokojnej persfazji - I-CHA CHOĆ!!! NO CHOĆ I-CHA!!! ( Dopiero kiedy I-cha jest głuchy na te wołanie, fatyguje sie po niego osobiście, ale wtedy marne jego widoki, bo zazwyczaj jest potem maltretowany szmatą po pysku.... ). Niestety, większoś twórczych zabaw Anastazji jest naznaczone piętnem destrucji... jak np. układanie talerzy w kredensie....
-
Rany, body painting..... to jest to. Tylko czekam kiedy Nastusia na to wpadnie.... Przypomniała mi się historia z mojej rodziny. Mój wuj ( brat babci ) miał bardzo niesforną wnuczkę, która ciagle malowała po ścianach ( z czego wszyscy byli strasznie dumni, bo ona TAKA zdolna!!! ). Aż któregoś dnia moja babcia odiwedziła brata i usłyszała, że: - no, nasza Agatka już jest bardzo mądrą dziewczynką i już nie maluje po ścianach. Dlatego wreszcie zrobiliśmy remont, widzisz Irenka, i nowe tapety wszędzie..... ( w te słowa wpada Agatka wchodząc do pokoju ) - Już pomalowałam, dziadek!!!!! zgroza...
-
Głupota urzędników, bezsilności wobec ignoracji i tumiwisizmu.... to jest to, co mnie przyprawia o wrzody na dwunastnicy...wrrr... To okropne nie móc nic zrobić, kiedy się widzi, że tyle można! Takie sprawy zawsze mnie straszliwie bulwersują i tygodniami leżą mi na żołądku. podobnie nie jedno dziecko możnaby uratować, gdyby nie ci, którzy udają, ze nie słyszą.... ech...
-
Dzięki :) Ale jedną już raz napisałam, a pan K. - recenzent z wydawnictwa Prószyński powiedział, że mogę sobie tą książką..... napalić w piecu. Zostanę więc przy forum.
-
A mnie się wydawało, ze jestem twardzielem nie do ruszenia w tej dziedzinie. No to się pomyliłam, widać... Co do jazd naszych maleństw. Nie chwaliłam się tym, bo i nie ma czym.... ale na pociechę moge o tym napisać. Otóż jakiś miesiąc temu nastąpiła absolutna kulminacja Anastazji paskudnych zachowań. Do tego stopnia, że rozważałam wizytę u psychologa. Raczej ze sobą niż z nią.... Płakała bez przerwy. Nie z bólu, ale tak się po prostu mazała. Na rączki - buuuu, na podłogę - histeria, jedzonko - ble!!!! Nic nie dawać - wyła pod kuchnią.. Nie dawała mi zrobić jednego kroka, wieszała się obiema rączkami za spodnie, klękała i wyła. W zasadzie najmniejszy drobiazg sprawiał że uderzała w potężny ryk. Zupełnie bez powodu, np, bo nie tę książeczkę wzięłam do ręki, którą ona chciała oglądać, bo przestawiłam krzesło ( ! ), bo wyniosłam rzeczy do prania, bo zamknęłam mikrofalę, a ona chciała żeby była otwarta, bo poukładałam zabawki, a miały być rozwalone itd. Bo zasznurowałam buciki, bo skończyło się jedzonko w miseczce, bo powiesiłam pranie, a lepiej wyglądało w misce.... słowo daje, że myślałam, że zwariuję!!!! Chodziłam napięta jak bomba zegarowa i tylko czekałam kiedy i o co Nastusia się rozedrze - do tego zalewała się potężnymi łzami. Ja też.... Aż pewnego dnia spadło na mnie oświecenie - widocznie wyczerpanie fizyczne i psychiczne do dna uruchomiło jakąś zablokowaną klepkę w moim mózgu. Pomyślałam sobie tak: a może ona się po prostu stęskniła za noszeniem na rękach? Inne dzieci są noszone bez przewy, dopóki nie zaczną chodzić - 12-15 miesięcy. A ona biedna chodzi sama od 10-ego miesiąca i wszyscy tak sie do tego przyzwyczaili, że nawet nikt nie pomyślał, że ona tęskni za rączkami! Przez 3 dni nosiłam ją bez przerwy, jak malutkiego dzidziusia i stał się cud! Po trzech dniach Nastusia odpadła jak narośl sama i jest innym dzieckiem! Skończył się płacz, wrzaski, normalnie jak by ją ktoś odczarował!
-
A teraz będzie z innej beczki: UWAGA KRÓLIK. Właśnie jestem świerzutko po traumatycznych przeżyciach znad stołu i śpieszę Wam donieść o tym. Otóż wpadłam na pomysł coby dziecka nie skarmiać kaczą grypą, szaloną krową, czy hormonalnym drobiem, szczególnie zważywszy na fakt, że mam po sąsiedzku ekologiczną farmę królików. Zamówiłam więc eksperymentalnie jedną sztukę. Z góry zaznaczyłam, że zwierz w żadnym wypadku nie może być dostarczony żywy, bo po pierwsze dziecko za nic na świecie nie zje LO LO LA ( ulubiona zabawka - grający króliczek ). A po drugie żywemu bez wątpienia nadałabym zaraz imie i zamieszkałby na stałe nie w garnku, ale w pokoju jako członek rodziny. Wykluczone! Eksperyment miał być ściśle kulinarny. W końcu już nasze prababki doceniały walory króliczego mięsa, a mądrość ludowa z drzewa się nie wzięła. Idąc za tą myślą zamówiłam zwłoki królika. Obdarte ze skóry i bez głowy. Wypatroszone.... Nie pomogło.... Otworzyłam siatkę, a tam leży coś.... jak kot. Pewnie dobrze byłoby to upiec w całości ochlapując jedynie ziołami i sosem własnym, ale jakoś nie byłam w stanie się przemóc i zwłoki poćwiartowałam. ( koszmarna robota i już wiem dlaczego nie mogłabym zostać rzeźnikiem lub mordercą psychopatą. Zwykłym mordercą to jeszcze i owszem - szczególnie odkrywam w sobie ten talent jak oglądam obrady z sejmu, no ale to nie jest na temat i znów popłynęłam na jakiejś nieistotnej dygresji....) No więc poćwiartowałam i zgodnie z zaleceniem wepchnęłam na dno zamrażalnika na dni 3. Niestety, wczoraj skończył się przewidywany w eksperymencie czas hibernacji i trzeba się było zmierzyć z martwym królikiem przy kuchni. Litościwie wyręczyła mnie mama i przyrządziła królika.. Zaznaczam, że prototyp postanowiłam pożreć sama, zanim dam dziecku. I dziś właśnie był TEN dzień - usiadłam do stołu i na talerzu znalazłam.... no nie, nie oprę się, żeby tego nie powiedzieć. KOTA!!!! Myślałam, ze nie mam tego typu fobii, objekcji itd. I oto odkryłam siebie na nowo! Te mizerne nóżki, te....rączki...? To mi po prostu przez garło przejść nie chciało. Wrażenie pożerania kota było silniejsze. Doszłam do wniosku, że nasze babki prawdopodobnie przez bliższe obcowanie z naturą były bardziej otrzaskane z takim widokiem na talerzu. Jak na mnie - koniec z królikami. Wracam do opcji szalonej krowy na talerzu. Chrzanić efekty, i tak do normalnośći już mi daleko.
-
Wszystkie postępujemy troszkę po omacku, no ale w końcu to nie są nasze 7 dzieci, nie ? :) Przy 7 będzie łatwiej... ( z przerażeniem słucham, jak mój mąż zaczyna coś bąkać o drugim.... ) Z tym trybem dnia to też chyba zależy od dziecka, ale bardzo możliwe Kuk, że właśnie trafiłaś w sedno problemu. Anastazja przetrzymana powyżej 20.00 dostaje małpiego rozumu i ja już wiem, że rytuał wieczorny musi się zgadzać co do sekundy, albo mam przerąbane. 19.00 kolacja, 19.50 czytanie, 20.00 cycuś, 20.10 spanie. NIE MA ODSTĘPSTW, ale natychmiast tego bardzo żałuję. Ale z drugiej strony CIę rozumiem, masz czas wieczorem i trudno, żebyś widywała Frania tylko na zdjęciach :( Może spróbujcie go kłaść dwa razy dziennie na drzemkę - żeby był mocno wyspany i wtedy wieczorem dłużej poharcuje i te wszystkie pory somoistnie się wydłużą? Tylko ta kolacja to rzeczywiście może lepiej przesunąć na conajmniej godzinę przed snem. Oby pomogło! Biedny Franio, to się dopiero wycierpiał z tym ząbkiem! Miejmy nadzieję, że pozostałe pójda już ulgowo. Żego bardzo życzę.
-
ja przynajmniej o żeranie kredek się nie martwię:) Nastka to smakosz. Ugryzie, owszem, ale wypluje wszystko czego nie zna. Choć nie, wczoraj pożarła surową cebulę... Nie wiem jak ona to godzi - próbuje dosłownie wszystkiego -żarłok z niej straszny. Ostatnio wypluła mi na rękę korę z drzewa do pieca. Nawet tego musiała spróbować! Zazdroszczę imprezki, zjadłabym coś dobrego...
-
Myshko - ja sama w strachu! Nastka jest z gatunku tych, co spod żmiji jaja wybierze i z trwogą oczekuję lata, kiedy spotka się oko w oko z naszym owczarkiem.... Nie wiem co robić ponieważ mam szurniętych sąsiadów, którzy w psa rzucają kamieniami - to pies jest na łańcuchu - dla własnego bezpieczeństwa. Jak dopilnować, żeby do psa nie podchodziła? Chyba go czymś ogrodzę. Ale wtedy wszyscy oszalejemy bo ten wariat ciągle szczeka ( nawet w budzie i nawet przez sen (!!!! ) A kiedy latem nas widzi łażących po ogrodzie to dosłownie wychodzi z siebie. Do tej pory puszczaliśmy go, gdy był pod okiem, ale teraz tego nie widzę :( On nie jest agresywny, ani zazdrosny o Nastusię - chodzimy razem na spacery, on pilnuje wózka itd, ale jest bardzo żywiołowy ( o ile to określenie pasuje do np. Tsunami....). Odbija się z 4 łap w górę, niemal przeskakuje dorosłego człowieka, ujada i wymachuje kitą ze szczęścia, a tę kitę ma jak bat i wszyscy wiedzą, że przed jego zachwytami należy uciekać. Jak ja to wytłumaczę Nastusi? Jak ją ochronić? Oczywiście nigdy w życiu nie planuję zostawić jej sam na sam z psem, nawet ze starym, wyleniałym i bezzębnym. NIGDY! Ale to oznacza, że spędzę lato zarośnięta brudem i zagłodzona, bo będę ciągle ganiać krok z krok za Anastazją. Przecież nie zamknę domu na 4 spusty, jak za oknem 30 stopni! Zawsze jest otwarte wyjście na taras, na ogród... jestem pełna obaw. Piętrzą mi się w głowie kłopoty natury logistycznej - jak to wszystko rozwiązać? Wszędzie kraty? Zasieki? Bramki, furtki? I jeszcze te wszechobecne schody.... Ja nie wiem jak nasze babki sobie radziły z 8 dzieci i gospodarką pełną niespodzianek typu szambo itd. Wygląda na to, że ja będę swoje dziecko prowadzać na smyczy.... Szelki już nabyłam. Dwie pary....
-
Dziewczyny, na Was to zawsze można liczyć! Pocieszyłyście mnie ogromnie, bo zaczynałam się idiotycznie dopatrywać jakichś oznak ADHA u Anastazji... W zasadzie więc nie robi ona nic takiego, czego nie robiłyby Wasze dzieciaki. I kamień spadł mi z serca. Pożeranie kremu mnie nadal przeraża, dlaczego jej to smakuje????? Wyciskanie tubek na meble, tudzież wylewanie zawartości szamponów i sumienne wklepywanie tego już mnie tak nie martwi.... bo to u nas rodzinne. Zabawa ze sznurówkami jest na porządku dziennym, ale to też akurat uważam za raczej zajęcie uspokajające, natomiast galopy po meblach, skoki po kanapach i parapetach, ujadanie na Bogu ducha winne psy, grzebanie ( i wyjadanie!!! ) z psiej miski, grzebanie w piecu, jazda na szczocie do podłogi i wiele innych jednak mnie nieco przerażały.... i nadal zastanawiam się, czy jakoś tego nie ograniczyć. Ale jak? Anastazja przez caly dzień siedzi lub leży tylko tyle czasu, ile spędza przy jedzeniu lub drzemce. Pozostałe godziny BIEGA. W te i z powrotem. Ja bym walneła na serducho tyle ganiając. Ona się jakby nie męczy.... Fikołki, podskoki, tańce, spacery, wspinaczki, czy to się kiedyś jakoś uspokoi???? A co do kredek - ja nabyłam takie nietoksyczne specjalne dla maluszków. Móstwo kolorów i bardzo tanie - ok 6 zł.
-
Dziewczyny, a napiszacie jak to jest z zainteresowaniami waszych dzieci. Czy już przejawiają jakieś szczególne chęci do czegoś? Mnie się osobiście wydaje, że to chyba jeszcze za wcześnie. Chyba większość dzieci w takim wieku podryguje do każdej melodii, śpiewa i bazgroli, nie? A może się mylę? Co wy o tym sądzicie? Ja sie może tak pocieszam po prostu ;) Bo Nastusia prawie nie rozstaje się z kredką. Ma swój zeszyt w którym maluje, ale niestey równie często ofiarą pada stół, albo gazety. Na razie.... z przerażeniej myślę o dniu, w którym Anastazja odkryje użyteczność ścian do tych celów.... A jak to jest u Was?
-
No proszę, a my pomimo zdrowych stawów od początku zaliczyliśmy 4 USG ( ! ) i jedno badanie kontrolne ( po 10 miesiącach ) bioder. A do okulisty nikt nigdy nas nie wysłał :( A w ogóle to pozdrawiam z obleśnej, skutej lodem mazowieckiej ziemi :/
-
Nastusia tez neurologa żadnego jeszcze nie przestraszyła swoją obecnością. Ale może warto sie gdzieś przejść, tak dla draki? A tak serio, to na swojej wsi mogę się przejść najwyżej do jedynego specjalisty jaki jest - czyli do inseminatora krów. ...tylko jakoś nie odczuwam potrzeby. Właśnie odkryłam nową fascynującą zabawkę dla Nastusi. Rzecz jasna - przypadkiem. babcia zakupiła parę metrów pianki izolacyjnej na rury hydrauliczne. To jest grubości takiej rury, puste w środku i leciutkie jak piórko. Klocki Fisher Prise\'a przy tym kucają :) Nastusia lata z metrowym odcinkiem tej rury i namiętnie okłada tym co popadnie. Najczęściej ofiarą pada koń na biegunach, jako że z własnej inicjatywy biedne bydle uciec nie może.... my uciekamy....
-
A widzisz. To Ci dobrze, ze łupać przestało. No, mnie niestety samo łupać nie przestanie, jako że spadło na mnie utrzymanie całego domu - a to jest palenie w dwóch kominkach i jednej kuchni węglowej... Więc jak sobie tak zadam od świtu ostry fitness z węglarką i szczapkami drzewa + kołysanie Nastusi, która jest tak ciężka i tak słodka jak zgrzewka cukru to cóż... mój herkulesowy kręgosłup wymięka. I tu moim zbawieniem jest Cosmodisk, z którym się nie rozstaję. Wystarczy że parę dni zapomnę założyć i już są efekty, niestety w postaci nie przespanej nocy :(
-
Witaj Lonka! Ja właśnie też borykam się z problemem komputera ustawionego za blisko pokoju, gdzie śpi Nastusia. Niby nie w pokoju, ale tuż obok i klepanie po klawiaturze raczej nie wpływa na nią usypiająco. No, ale z tym nic już nie zrobię, bo jestem przymuszona gniazdkami telefonicznymi i ograniczeniem przestrzeni. Wyszło mi, ze jedynym wyjściem jest kupić tę gumową klawiaturę, którą tak teraz reklamują w tele-sprzedaży. Może macie jakieś konkretne opinie na jej temat? Można ją zrolować i wsadzić do kieszeni, można wyprać pod wodą jak się zabrudzi itd. Wygląda to nieźle. Szczególnie te bezszelestne pisanie. Ale to jednak tele-sprzedaż.... jakoś im nie wierzę.
-
O tak. Ja też jestem zdania, ze człowiek co rzadko lekarza ogląda to i rzadziej choruje. A tak już serio mówiąc. Jak Nastusi poleci kropelka z noska, to ją wycieram chusteczką - nie gnam do miejscowego ośrodka zdrowia, gdzie zmuszona będę odsiedzić ok 3 godzin w kolejce razem z chorymi, kichających, kaszlącymi gruźlikami, ledwo zimpiącymi i innymi prądkującymi wszelką ptasią grypą. Bo jak wrócę do domu, to już będę miała dziecko z zapaleniem oskrzeli conajmniej, a nie kropelką z nosa. :) W ogóle nie cierpię lekarzy. Szczególnie tych państwowych, którzy uważają pacjenta za dopust boży. Ech...
-
Katrin, jestw tym dużo prawdy! Poruszyłaś temat, o którym i ja dziś chciałam, ale skleroza i dopiero Ty mi przypomniałaś. Otóż właśnie! Dobre buty dla dziecka kosztują majątek. Okrzyknięta firma Viggami ( buciki po 12 zł), która niby taka dobra, a taka tania nadaje się do .......(cenzura). 3 pary bucików wyrzuciłam do śmieci! A zaczęło się od tego, że Nastusia zaczęła chodzić mając 10 miesięcy i buty okazały się konieczne. Od tamtej pory do dziś wymieniłam już....4 pary - z uwagi na rosnącą stópkę. Jakby każde buciki kupiła za 100 zł.... to bym dziś jadła trociny z Vegetą (dla smaku....). A jednak to był bląd! Trociny należało żreć, a dziecku buty kupić porządne!1,5 miesiąca temu przyjrzałam się uważnie kostkom Anastazji i zdjęło mnie grozą! Koszmarnie wykoślawione do wewnątrz!!! ( Anastazja nigdy nie miała tzw. dziecięcego fizjologicznego platfusa, ma ślicznie wysklepione stopy, więc jej głupia mamusia myślała, że żadne super buty nie są dziecku potrzebne!). O naiwności! Przerażona popędziłam babcię do Stolicy po renomowane obuwie i ....opłacało się. Wysokie za kostkę buciki ortopedyczne, skórzane, przewiewne okazały się zbawieniem! W te 1,5 miesiąca kostki się usztywniły, nóżki są idealnie zgrabne, nigdzie nie wykoślawione. Ale co się najadłam stresu, to moje. Ale nie kostkach problem się skończył. Te cholerne taniony robione były na jakiejś badziewnej gumie, z tworzywa bez wentylacji i.... przyplątał się grzyb! A w zasadzie to nie wiadomo co, bo nikt póki co nie umie tego zdiagnozować ;( Jest tylko na 3 paznokciach u każdej ze stóp. Nie roznosi się, nie boli, nie zaraża nikogo... A te 3 paznokcie ( 2 tylko w połowie! i to w połowie pionowej nie posiomej) są grube, błyszczące, pomarańczowe i nikt z lekarzy nie wie co to. Teraz będą nas czekały badania mykologiczne, żeby się upewnić czy to jakiś grzyb, czy coś innego. Wszyscy Nastusię na stópkach całujemy. Nikt grzyba nigdy w życiu żadnego nie miał i nie ma. Diabli wiedzą co to. Ale jak sobie przypomnę, jak w tych tanich bucikach miała dosłownie mokre rajstopki, to już niczemu się nie dziwię. W tych skórzanych bucikach w ogóle nie występuje problem spoconych stóp, czy brzydkiego zapachu. Nóżki wieczorem pachną tak, jak po kąpieli. I teraz już wiem, dlaczego dobre buty kosztują bańkę.
-
Katrin, jestw tym dużo prawdy! Poruszyłaś temat, o którym i ja dziś chciałam, ale skleroza i dopiero Ty mi przypomniałaś. Otóż właśnie! Dobre buty dla dziecka kosztują majątek. Okrzyknięta firma Viggami ( buciki po 12 zł), która niby taka dobra, a taka tania nadaje się do .......(cenzura). 3 pary bucików wyrzuciłam do śmieci! A zaczęło się od tego, że Nastusia zaczęła chodzić mając 10 miesięcy i buty okazały się konieczne. Od tamtej pory do dziś wymieniłam już....4 pary - z uwagi na rosnącą stópkę. Jakby każde buciki kupiła za 100 zł.... to bym dziś jadła trociny z Vegetą (dla smaku....). A jednak to był bląd! Trociny należało żreć, a dziecku buty kupić porządne!1,5 miesiąca temu przyjrzałam się uważnie kostkom Anastazji i zdjęło mnie grozą! Koszmarnie wykoślawione do wewnątrz!!! ( Anastazja nigdy nie miała tzw. dziecięcego fizjologicznego platfusa, ma ślicznie wysklepione stopy, więc jej głupia mamusia myślała, że żadne super buty nie są dziecku potrzebne!). O naiwności! Przerażona popędziłam babcię do Stolicy po renomowane obuwie i ....opłacało się. Wysokie za kostkę buciki ortopedyczne, skórzane, przewiewne okazały się zbawieniem! W te 1,5 miesiąca kostki się usztywniły, nóżki są idealnie zgrabne, nigdzie nie wykoślawione. Ale co się najadłam stresu, to moje. Ale nie kostkach problem się skończył. Te cholerne taniony robione były na jakiejś badziewnej gumie, z tworzywa bez wentylacji i.... przyplątał się grzyb! A w zasadzie to nie wiadomo co, bo nikt póki co nie umie tego zdiagnozować ;( Jest tylko na 3 paznokciach u każdej ze stóp. Nie roznosi się, nie boli, nie zaraża nikogo... A te 3 paznokcie ( 2 tylko w połowie! i to w połowie pionowej nie posiomej) są grube, błyszczące, pomarańczowe i nikt z lekarzy nie wie co to. Teraz będą nas czekały badania mykologiczne, żeby się upewnić czy to jakiś grzyb, czy coś innego. Wszyscy Nastusię na stópkach całujemy. Nikt grzyba nigdy w życiu żadnego nie miał i nie ma. Diabli wiedzą co to. Ale jak sobie przypomnę, jak w tych tanich bucikach miała dosłownie mokre rajstopki, to już niczemu się nie dziwię. W tych skórzanych bucikach w ogóle nie występuje problem spoconych stóp, czy brzydkiego zapachu. Nóżki wieczorem pachną tak, jak po kąpieli. I teraz już wiem, dlaczego dobre buty kosztują bańkę.
-
Katrin, jestw tym dużo prawdy! Poruszyłaś temat, o którym i ja dziś chciałam, ale skleroza i dopiero Ty mi przypomniałaś. Otóż właśnie! Dobre buty dla dziecka kosztują majątek. Okrzyknięta firma Viggami ( buciki po 12 zł), która niby taka dobra, a taka tania nadaje się do .......(cenzura). 3 pary bucików wyrzuciłam do śmieci! A zaczęło się od tego, że Nastusia zaczęła chodzić mając 10 miesięcy i buty okazały się konieczne. Od tamtej pory do dziś wymieniłam już....4 pary - z uwagi na rosnącą stópkę. Jakby każde buciki kupiła za 100 zł.... to bym dziś jadła trociny z Vegetą (dla smaku....). A jednak to był bląd! Trociny należało żreć, a dziecku buty kupić porządne!1,5 miesiąca temu przyjrzałam się uważnie kostkom Anastazji i zdjęło mnie grozą! Koszmarnie wykoślawione do wewnątrz!!! ( Anastazja nigdy nie miała tzw. dziecięcego fizjologicznego platfusa, ma ślicznie wysklepione stopy, więc jej głupia mamusia myślała, że żadne super buty nie są dziecku potrzebne!). O naiwności! Przerażona popędziłam babcię do Stolicy po renomowane obuwie i ....opłacało się. Wysokie za kostkę buciki ortopedyczne, skórzane, przewiewne okazały się zbawieniem! W te 1,5 miesiąca kostki się usztywniły, nóżki są idealnie zgrabne, nigdzie nie wykoślawione. Ale co się najadłam stresu, to moje. Ale nie kostkach problem się skończył. Te cholerne taniony robione były na jakiejś badziewnej gumie, z tworzywa bez wentylacji i.... przyplątał się grzyb! A w zasadzie to nie wiadomo co, bo nikt póki co nie umie tego zdiagnozować ;( Jest tylko na 3 paznokciach u każdej ze stóp. Nie roznosi się, nie boli, nie zaraża nikogo... A te 3 paznokcie ( 2 tylko w połowie! i to w połowie pionowej nie posiomej) są grube, błyszczące, pomarańczowe i nikt z lekarzy nie wie co to. Teraz będą nas czekały badania mykologiczne, żeby się upewnić czy to jakiś grzyb, czy coś innego. Wszyscy Nastusię na stópkach całujemy. Nikt grzyba nigdy w życiu żadnego nie miał i nie ma. Diabli wiedzą co to. Ale jak sobie przypomnę, jak w tych tanich bucikach miała dosłownie mokre rajstopki, to już niczemu się nie dziwię. W tych skórzanych bucikach w ogóle nie występuje problem spoconych stóp, czy brzydkiego zapachu. Nóżki wieczorem pachną tak, jak po kąpieli. I teraz już wiem, dlaczego dobre buty kosztują bańkę.
-
Karenka, dziękuję za dobre chęci, ale właśnie byłam na dworzu. Pada z nieba jakaś ohyda. Na widok stokrotek chyba się powieszę. Przepraszam, że jestem tak do tyłu w informacjach, ale się stało Twojemu synkowi??? Dlaczego szpital? Tak Wam współczuje. Ja dostaję palpitacji na widok siniaka u Nastusi.... nie wyobrażam sobie jak bym zniosła coś ponad to ;(
-
Logosm, ja też sie bardzo cieszę, że znów jestem z Wami. Stęskniłam się jak zebra za paskami i nareszcie odżywam. Szczególnie teraz, kiedy lodowiec odciął mnie od reszty świata. Chyba sobie zamówię chleb przez internet... Swoją drogą, ostatnio ( ciekawe dlaczego...? ) sporo czytałam o zmianach klimatycznych i innych tam takich \"optymistycznych\" rzeczach i jak by nie patrzeć, wszędzie wyłazi, że najdalej za 20 lat Golfsztrom zostanie całkowicie zablokowany przez lodowatą wodę z roztapiających e się lodowców Arktyki. No, a jak ten ciepły prąd warunkujący nasz klimaciek trafi szlag.... to do GB da się dotrzeć tylko lodołamaczem. Jak się cieszę! NIECH MI KTOŚ POPRAWI HUMOR!!!!!!!!!!!!! Pllliiiizzzzz.....chlip chlip. Mam depreseję.
-
No i stało się! Nastunia zdecydowała, że spanie po 7 rano to grzech ( !!! ) Za co...? Nie wiem, jak długo to wytrzymam. Za oknem nadal metr śniegu. No super, kurde... Parę dni temu ( korzystając że w Słońcu było +4 ) postanowiłam odżnieżyć ścieżkę do drewutni, gdzie leżakuje sobie drzewko przeznaczone na kolejną zimę ( kolejną! Ha ha ha!!! ). Chwyciłam chyżo za plastikową łopatę ( marketingowo bardzo piękna, u uchwytami, czerwona... ). Pierwszy zamach na warstwę sniegu wytrącił mnie nieco z równowagi, ale jeszcze widać nie dość, skoro przymierzyłam się poraz drugi. I poraz drugi łopata utknęła mi w czymś na podobę hałdy węgla. Osz, ty...! Poszłam po szpadel, którym sadziłam kiedyś drzewa owocowe. I dziab! Z impetem w głąb. Z impetam może i nawet było, ale żeby zaraz w głąb...? Co jest do cholery!? Poszłam po ostro zakończoną saperkę. I wreszcie odkryłam prawdę. Straszną prawdę. To nie śnieg. Mam podwórko skute 50 cm warstwą lodu. Mam epokę lodowcową wokoło domu!!!!!! Ale jak do tego doszło? Toz padał śnieg. Jestem pewna, że nie leciały z nieba bryły lodu. Jasne, ale to było w listopadzie ubiegłego roku.... Od tamtej pory skuteczne działanie 30-paro stopniowych mrozów i minimalne odwilże i znów mrozy i delikatne odwilże zrobiły swoje. Świetnie. Ryjąc w \"śniegu\" jak górnik na przodku wyryłam 2-metrowy tunel - a do drewutni zostało mi jeszcze tylko jakieś....40 metrów... Super. Kręgosłup oddam tanio, lub zamienię na nowszy. pozdrawiam. Idę po kawę.