Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

oneill

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Wszystko napisane przez oneill

  1. W mojej rodzinie lek byl przekazywany z pokolenia na pokolenie. Lek przed samodzielna egzystencja. Moja matka zwykla mawiac, ze ona i jej rodzenstwo musialo isc do pracy w mlodym wieku, zeby pomoc ich wlasnej matce. Ergo - ich matka nie bykla samodzielna, nie radzila sobie zyciowo, podpierala sie dziecmi. Owe dzieci byly jednak niesamodzielne bo oddawaly matce wyplate i ona nia zawiadywala. Zyli w jednym domu, wszystko wspolne - i to sie przenioslo na pozniejsze zycie. Bodajze trzy czy cztery rodziny na kupie. NIby rodziny, niby z dziecmi ale nikt nie byl tak naprawde na swoim, nie mogl sie usamodzielnic. Jak sie wyprowadzili na swoje to wtedy strach - jak my sobie poradzimy. Radzili sobie niezle, ale lek byl w nich do konca. Nikt nie nauczyl ich samodzielnosci tak naprawde. To, ze ktos pracuje od mlodych lat nie ma znaczenia jesli ten mlody czlowiek nie moze porownac swoich potrzeb z mozliwosciami, nie rzadzi sie sam wlasnymi pieniedzmi i nie zyje za nie od pierwszego do pierwszego, oplacajac rachunki, kupujac jedzenie itp. Ja tez jak poszlam do pracy musialam cala wyplate oddawac matce, bo taki byl jej model, uwazala ze tak jest wlasciwie. Zreszta - innej opcji nie znala i nie chciala rozwazac, na moje stwierdzenie ze ten czy tamten ma wyplate dla siebie odpowiadala: to idz do nich i mieszkaj z nimi albo ze oni oplacaja rachunki, zapewniaja dach nad glowa, wikt i opierunek a jezeli czegos chce na wlasne potrzeby to wystarczy poprosic. Pracujac rzadko kiedy mialam tych pare groszy na wlasne wydatki, chyba ze wzielam chwilowke - ale i tak wiedzialam ze o to bedzie awantura bo owej chwilowki nie "autoryzowalam". Ich kontrola byla niczym innym jak zapewnieniem sobie namiastki poczucia bezpieczenstwa. Nie mieli tego w sobie to szukali na zewnatrz. Swiat byl wrogi, swiat mogl skrzywdzic i odebrac to co twoje.
  2. @AnAb - fajnie, ze sie odezwalas, ale bede polemizowac ;) Osoby z Twojej przeszlosci, ktore mialy wplyw na Twoje myslenie, mialy problem same z soba, z wlasna samoocena. Stad ich ataki, umniejszanie, ustawianie do pionu, pokazywanie gdzie Twoje miejsce. Bo mogli - bylas slabsza i nie umialas sie przeciwstawic, stanac we wlasnej obronie. To podle, ale niestety tak to dziala we wszystkich przypadkach. W Twoim, w moim i wielu, wielu innych. Wybor nalezy do Ciebie i - ale czuje w Twoich wypowiedziach (tych z niedalekiej przeszlosci rowniez) rezygnacje z walki. OK, nalezy akceptowac stan rzeczy i to kim sie jest (i jakim sie jest) ale nie umniejszac siebie. Ty sie chyba panicznie boisz kolejnego rozczarowania, ale miedzy innymi z tych wlasnie rozczarowan sklada sie zycie. I wcale nie trzeba wielkich nadziei - byle owej nadziei nie tracic... Zawsze jest cos do osiagniecia, do wygrania, zawsze czegos wiecej chcemy. Tylko czy jestesmy w stanie po to siegnac i o to zawalczyc... Przeciez nie mamy tak znow wiele do stracenia, prawda? I chyba lepiej jest myslec o sobie pozytywnie niz negatywnie i uwazac ze jest to pozbawienie zludzen. Przeciez kazda z nas ma jakies wartosci pomiedzy wadami. Do tego, ze nie jestes stworzona do rodziny czy partnerstwa tez nie ma sensu dorabiac filozofii - uwierz ze znam cale mnostwo singli ktorzy sa zadowoleni z zycia a ich celem nie bylo malzenstwo czy posiadanie dzieci. To presja spoleczna pcha nas w zwiazki w ktorych nie jestesmy szczesliwi. Choc moze rownie dobrze okazac sie w niedalekiej przyszlosci, ze jednak poczujesz potrzebe bycia z kims i stworzenia rodziny. Najlepiej zostawic ten temat otwarty i byc posrodku: ani parcia, ani negowania. Przeczytaj sobie blog, ktory wrzucila Abssinthe kilka stron temu, jest tam bardzo ciekawy (w pozniejszych wypowiedziach jego autorki Harriet bodajze) urywek o reakcji na zlosliwe uwagi. Babka ma bardzo zdrowe podejscie do tego.
  3. @maja - swoja przeszlosc ogladam z emocjami, ale one moga byc silniejsze lub slabsze. Nie zdarzylo mi sie nigdy patrzec wstecz na chlodno. Czesto sa to (zwlaszcza teraz, kiedy powalczylam troche z upiorami) bardzo mile wzruszenia. Wspomnienia mojej okolicy, ktora zmienila sie na zawsze a w mojej pamieci pozostanie taka, jaka byla przed laty. Kiedy jestes dzieckiem, wszystko wydaje sie wieksze, odleglosci nie do pokonania wiec ow swiat tuz przed horyzontem to jakby inna bajka... A ja marzylam zeby tam kiedys pojsc. Przeczytane ksiazki, lato spedzone w ogrodzie, oczekiwanie na choinke przez Bozym Narodzeniem... Dopiero teraz zaczynam doceniac w pelni pozytywy dziecinstwa i te mile chwile. Mam pelna swiadomosc ze razem latwiej, ale to razem to nie przypadkowa osoba ale ktos, przy kim (jak napisalas pozniej) czulemy sie swobodni bedac soba a nawet rozwijamy siebie prawdziwego. Zaznalam takiej przyjazni, takiej wiezi w swoim zyciu i wiem jak wiele to znaczy i ile sil dodaje. Akceptacja bezwarunkowa tego, kim jestes i jaka jestes. A jesli upomnienie, krytyka - to wylacznie konstruktywna, bo jakos podswiadomie psychika sie nie buntuje i nie oburza tylko przyjmuje ja jako dar. Musze sobie to wszystko przypomniec, jako memento. Minelo ponad 20 lat. Pamietam tylko owo totalne wrecz zaufanie i pewnosc, jaka daje taka wiasnie wiez. Po raz pierwszy w zyciu wlasnie wtedy zrozumialam, jakimi zasadami rzadzi sie prawdziwa, szczera przyjazn plynaca z glebi serca i z przekonania. Bo wydawalo mi sie do tamtej pory, ze jak ktos mnie pozna blizej i lepiej to ucieknie, odrzuci mnie, wysmieje, wyszydzi, ukarze - i balam sie pokazywac swojej prawdziwej twarzy (zakladajac, ze wiedzialam kim jestem bo wydaje mi sie ze jednak nie do konca). Ten lek przed odrzuceniem mnie niemal paralizowal. Ale wrocmy do "tu i teraz" - jestem sama i "na swoim" od lipca dopiero i chyba zdziebko za wczesnie planowac jakies wiezi czy przyjaznie. Nie znam zbyt wielu ludzi a tych ktorych znam to pobieznie. Wiekszosc mieszkancow to wynajmujacy - dzis tu, jutro tam... Juz trzech sasiadow sie zmienilo. Poza tym to jednak krotki okres by kogos lepiej poznac. Tutaj, co nie tylko ja zauwazylam, ludzie sa mili, uczynni i uprzejmi ale szanuja swoja prywatnosc, nie odwiedzaja sie. Pewnie, ze moglabym chodzic do pubu bo tam wre zycie towarzyskie ale jakos nie przepadam, nie mam potrzeby. Jak mi sie zachce to pewnie pojde. Na razie chce sie nacieszyc swoim zyciem i samotnoscia. Wiesz, ja mam troszke odmienna sytuacje rodzinna i potencjalny przyjaciel musi ja zaakceptowac z calym dobrodziejstwem inwentarza. Ludzie, w szczegolnosci mezczyzni, w tym wieku sa wygodni i maja prawo - wiec moje szanse na bycie w zwiazku oceniam na raczej niskie, ale to mnie akurat nie martwi. Pewnie, ze przydalaby sie druga osoba chocby do pomocy czasem, takiej technicznej typu zostac z synem na jakis czas zebym mogla cos zalatwic czy zawiezc go do szkoly. I umiec opanowac go gdy sprawia problemy. Reszta to juz calkiem normalne zycie. Zapisalam sie zima na portal randkowy - bardziej po to, by sprawdzic swoje reakcje, ale skonczylo mi sie czlonkostwo i nie przedluzylam. Dla mnie to na razie strata czasu. Nie bawi mnie to, nie czuje "bluesa". Spotkalam sie raz z bardzo milym gosciem na kawie ale tak niezobowiazujaco i fajnie spedzilismy czas, naturalnie, bez udawania. I na tym poprzestalam. Moja reakcja na owo spotkanie byla bez emocji, zwykle cieszymy sie na randke a ja tak to potraktowalam: no fajnie jest, wyjde sobie na kawe, pogadam z gosciem, jak bedzie pogoda to pojdziemy na spacer - ale bez tego napiecia czy oczekiwania jakie zwykle towarzyszy w takich chwilach. Nie czuje sie samotna - bardziej "samotnie" bylo mi w zwiazku kiedy doswiadczalam roznych nieprzyjemnych rzeczy ze strony partnera. Chyba jestem w stadium rekonwalescencji. To mnie cieszy bo przezcale lata bylam zbyt emocjonalna jesli chodzi o ten temat. Potrzebuje samotnosci jak powietrza. I wlasnie teraz mam okazje najskuteczniej sobie pomoc. Sa sprawy, ktore mi sie w sobie nie podobaja. Chociazby to, ze mam sklonnosci do martwienia sie przechodzacego w panikarstwo - czy sobie poradze, czy wystarczy mi kasy itp. Sa to glownie troski o sfere materialna mimo iz nie mam sie czego az tak obawiac bo nie zyje ponad stan. I chce nad tym popracowac. Pewnie i cale mnostwo innych spraw by sie znalazlo gdyby spojrzec uwazniej ;) Nie mialam okazji tak na dobre nacieszyc sie samotnoscia w swoim zyciu - teraz nadszedl ow czas. Nie bronie sie przed czymkolwiek ani nie uciekam. Nie szukam okazji. A to nie jest rownoznaczne. Ostatnio rozwazam kwestie leku zaindukowanego - czyli nie naszego wlasnego ale tego, ktory przekazaly nam osoby majace na nas wplyw. We mnie jest tego przewazajaca wiekszosc. Napisze na ten temat pozniej, zdanie powyzej to taki "reminder".
  4. Do "Bitwy" jeszcze nie doszlam, ale mam na liscie. Tez sie nie kieruje opiniami zanadto bo bywalo, ze sie moje oceny rozmijaly z tymi na IMDB. A ogladam to na co w danym momencie mam ochote. Jesli film mi nie podejdzie od poczatku to przewijam na szybko i zwykle wywalam do kosza. Szkoda czasu jesli cos mnie nie zainteresuje. Popracowalam sobie zdziebko a w poludnie wysadzalam roze.
  5. The Last Lion and The Artist mnie raczej nie interesuja a te dwa poprzednie widzialam :D Na dzisiaj, jak sie nie wezme za robote, moze wrzuce "Baby sa jakies inne". Podobno beka.
  6. Hej Malinki! u nas sloneczko wyszlo! Nigdzie dzis nie jade, dopiero na jutro sie z gosciem od obiektywu umowilam, ale tak na 50%, dogadamy sie jutro z samego rana finalnie. A widze ze piekny temacik - to i ja Wam dorzuce cos z czerwonych (czy w kombinacji z czerwonym) wypoczynkow: http://www.mypriceforyou.com/media/catalog/product/cache/1/image/9df78eab33525d08d6e5fb8d27136e95/m/a/madrid_italian_leather_sofa.jpg http://www.ba-sofas.com/gallery-1/originals/2940_JonusSET2PC-RED.jpg http://www.biggerbids.com/members/images/20497/public_thumb/1777666_800_cuserstaffypicturesaliengalleryimages16original-si.jpg taka juz prawie kupowalam (uzywana w idealnym stanie, 3+2+1) ale okazalo sie ze w domu juz jest wypoczynek wiec zrezygnowalam http://www.longsightfurnishings.co.uk/shop/images/product-pictures/RED.jpg nie czerwona ale moja faworytka: http://t2.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcSNpWK1NJz5KW-xRvntaM_iITTYbz-HhWb0f3uKK5OYlfdHKbYzt6I3cknkYg I gdzies tez biale wypoczynki widzialam, przepiekne sa ale chyba na wystawe bo nie do mieszkania... http://image.made-in-china.com/2f0j00FvkTqrLsEolb/Italian-Leather-Corner-Sofa-with-Additional-Function-Designs-A803-.jpg http://www.amcsofa.com/members/896176/uploaded/San_Remo_white_1.jpg http://www.furniturenyc.net/product-logos/originals/25244_Grey%20Full%20Italian%20Leather%20Sectional.jpg http://www.exclusivecornersofa.info/wp-content/uploads/2012/01/e64e1_leather_corner_sofa_recliners_uk_5160Krlc6qL.jpg trzeba miec marzenia :D Kierowco! Swięty Krzysztof jest twoim patronem do 120 km/h. Przy większej prędkosci przekazuje opiekę Swiętemu Piotrowi.
  7. @maja raz jeszcze - "A skad ja wiem na pewno,ze to,jak rozumiem jest absolutnie sluszne?" Sa w nas jakies normy moralne, w podswiadomosci wiemy co dobre, co zle (przynajmniej powinnismy) - i jesli nie krzywdzimy innych, nie czerpiemy z czyjegos cierpienia satysfakcji, wlasnego wewnetrznego spokoju, jesli probujemy sie doskonalic, rozwijac - to chyba nie jestesmy na niewlasciwej drodze? Co dobre a co zle... Na pewno zlem jest krzywdzic innych, sprawiac bol temu co zyje i czuje. Bol w kazdej postaci. I wierze, za nawety najgorszy sadysta, sk*rwiel ma w sobie ow moralny skaznik, tylko go zagluszyl na tyle, ze go juz nie slyszy. Przeciez dziecko nie rodzi sie zle! Przychodzimy na swiat niewinni, jak czysta karta, bez doswiadczenia - ani dobrzy, ani zli. I dopiero otaczajacy nas ludzie i swiat te karte zapisuja. A jak ja wykorzystamy - to zalezy wylacznie od nas samych.
  8. @maja - nie czuje do tych ludzi zalu, kiedys czulam wscieklosc, bezsilnosc (na poczatku pracy nad soba - taka z gatunku: jak mogli, jak smieli, to nie w porzadku itp). Ale teraz wiem, ze tak wlasnie ich uksztaltowalo zycie. I wlasnie to tlumaczy wszystkich toksycznych ludzi, z jakimi w zyciu sie zetknelismy. Tlumaczy, ale nie usprawiedliwia. Juz o tym kiedys pisalam. Jesli pisze jakies slowa wyjasnienia to czuje przy tym wylacznie odnosnie samej siebie: radosc, uwolnienie, ogarniajacy spokoj wyplywajacy ze zrozumienia - a tamci ludzie juz nic nie znacza, nie budza silnych emocji. Moge powiedziec, ze po czesci jest mi ich zal, ze nie dorosli do przywileju uwolnienia sie od upiorow, ktore ich dreczyly. A spotkam sie bardzo chetnie i pogadam - byloby fajnie usiasc przy kawie, jest tyle wspolnych tematow... Zauwazylam, ze jak spotykam dziewczyny z topiku w realnym swiecie to tematom nie ma konca i czesto takie pogaduchy przeciagaja sie do poznych godzin nocnych (albo wczesnych porannych). Niestety, nie wiem na ile bede dyspozycyjna bo corki w domu nie bedzie, tylko przez swieta. Jedzie na stypendium na Slowacje i to akurat w tym czasie. Najwyzej Ty sie do mnie wybierzesz i posiedzimy :D
  9. @mezatka 26 - podaj link do Twojego topiku, tam jest wiecej tresci. Trudno sie ustosunkowac do Twojego problemu tylko na podstawie tych kilku slow.
  10. @wypominanie - a co tu duzo mowic? WYTRZYMAJ! Bedzie ciezko, jest ciezko - ale jesli czujesz puistke, chcesz sie wygadac to masz nasz topik. Jesli zrobisz krok wstecz - Twoje wyzdrowienie i powrot do spokoju opozni sie... Sama zreszta widzisz jak on sie zachowuje, ze juz "jedzie z koksem". Czego Ci brakuje? Tych wyzwisk?
  11. @Ewo - z doswiadczenia mam na mysli krytyka dobrze znanego. Poza tym wewnetrzny krytyk zle sie kojarzy, ma wydzwiek zdecydowanie pejoratywny. Przed rozczarowaniami i innymi niebezpieczenstwami ochroni nas instynkt samozachowawczy i zrobi to co do niego nalezy. Co do reszty - nasze doswiadczenie, umiejetnosc obserwacji i wyciagania wnioskow. I wtedy krytyk idzie na bezrobocie. U osob z takim "zapleczem" jak wiekszosc z nas - lepiej tego krytyka zamknac na wieki wiekow amen. Nawet jesli nam sie noga powinie to nie bedziemy musieli sluchac jego wrednych, umniejszajacych tyrad. :D
  12. A najwiekszy paradoks jest w tym, ze to toksyczne osoby, dreczyciele bardziej nas potrzebuja niz my ich. Posiadanie bowiem kogos, na kim moga wyzyc swoje frustracje jest ich zyciowa potrzeba. Zauwazcie, jak sie czuja gdy nie maja takiej osoby - powoli gina. Od tego zalezy ich przetrwanie. W bardzo nielicznych przypadkach zabieraja sie za siebie i probuja zyc normalnie, bez zerowania na cudzych emocjach. Ale to z mojej strony czysta teoria i myslenie zyczeniowe.
  13. @Ronja - "Słyszałam taką teorię, że ten krytyk wewnętrzny chce naszego dobra i ma nas chronić tylko że w pokrętny sposób (np. jeżeli ci mówi, że jesteś do niczego, to po to, żeby uchronić cie przed rozczarowaniem, jeżeli coś nie wyjdzie, no już się tego będziesz spodziewać)." Wiekszej bzdury chyba juz nie dalo sie wymyslec, oksymorony latos obrodzily galanto! A te teorie to jakis megatoksyk musial wymyslic, taki co sie strasznie podle sam ze soba czul i jak komus nie dokopal to mu sie szczyny w zajzajer obracaly i wypalaly dziure w kiblu. Wiesz, moj pierwszy eks tak zawsze mawial jak mi slownie i psychicznie dokopal (zwykle wtedy, gdy cos mi sie nie udalo to byl ironiczny usmieszek typu: a nie mowilem, za wysokie progi, z czym do goscia, szczescie sprzyja lepszym; a jak mi sie udalo: nie ciesz sie, mialas szczescie, jakby cie lepiej poznali to bys dopiero sie przekonala itp itd) - ale to co mowil to przeciez bylo dla mojego dobra zeby mi sie w glowie nie przewrocilo albo zeby, jak w Twoim powiedzeniu, uchronic mnie przed rozczarowaniem. Czulam ze to jakas manipulacja ale to bylo ponad 25 lat temu i nie wiedzialam tego co teraz. Bylam zreszta o cale lata swietlne od obecnej wiedzy i samoswiadomosci. Robilo mi sie strasznie przykro, te slowa bolaly i wolalam pojsc w kat, wyplakac sie do sciany (zeby bron Boze on nie widzial bo znow zacznie szydzic) - zamiast powiedziec: wez sie bucu zlamany zamknij i nie pierd*l mi takich farmazonow. Potem bylo troche do przodu, jakis postep w moim mysleniu ale niedawno zakonczone malzenstwoz kolejnym toksykiem niezle mna poszarpalo. Ale i tez zmusilo do solidnej pracy nad soba i odrobienia zaleglych zadan domowych ;) Co niniejszym czynie, jak widac na zalaczonym obrazku :D A Ronja to nie byla przypadkiem corka rozbojnika? Reasumujac: nie ma NIC wspolnego z miloscia czy troska zlosliwosc, krytykanctwo, protekcjonalne napominanie, dawanie przykladow na nasza niekorzysc (rzekomo zeby nas zmobilizowac) i daje skutek wrecz odwrotny od zamierzonego. Dziecko, ktore jest slabe z WF-u a bedzie wiecznie za to krytykowane, wysmiewane, porownywane z lepszymi - nie stanie sie mistrzem gry w pilke reczna ale jego umiejetnosci zanikna a ono znienawidzi przedmiot oraz to, co sie z nim wiaze; moze nawet nabawic sie na tym tle traumy. I tak jest ze wszystkim - i wlasnie taka teoeie trzeba glosic, a nie jakies piendroly o zbawiennym dzialaniu dokopania.
  14. @wypominanie - jest zycie i to calkiem fajne. Jesli tylko zaprzyjaznisz sie sama ze soba to nie bedziesz az tak bolesnie tesknic za tym kims u Twojego boku. We dwoje jest latwiej, razniej i przyjemniej isc przez zycie, nie ulega watpliwosci. Ale zanim zdecydujemy sie byc z kims, nauczmy sie zyc w pojedynke. Pakowanie sie w zwiazek ze strachu przed byciem samym (nie poradze sobie, nie czuje sie wartosciowa jako samotna osoba itp) to jak stawianie wozu przed koniem. Takie zwiazki NIGDY nie sa szczesliwe i nie prowadza do spelnienia a wrecz przeciwnie - do niedosytu, frustracji. Jestes wartosciowa i bez partnera, sama z siebie, sama w sobie. Napisalam juz wczesniej ze kazdy z nas ma na wyposazeniu wszystko, co potrzebne nam do samodzielnego zycia. Dobry zwiazek, w ktorym obie strony sa usatysfakcjonowane stworza wylacznie dwie samodzielne jednostki, bo nikt sie na nikim nie bedzie wieszal ani oczekiwal spelnienia zachcianek. Ani wywalal frustracji na partnera. Ty jestes dopiero na pcozatku drogi, wiec Twoje watpliwosci sa w pelni zrozumiale. I tak jestes bardzo swiadoma osoba. To ze tesknisz to jest jak potrzeba wypicia kieliszka przez alkoholika ktory sie leczy. Bylas uzalezniona i brakuje tego "narkotyku". Ale badz pewna ze to nie byla milosc. Ani z Twojej strony, ani z jego. Kiedys to zrozumiesz. Ze nie ma tak naprawde czego zalowac. Trzymaj sie!
  15. Zadnemu z nas, jesli nie jestesmy ze wzgledu na chorobe zdani na pomoc innych - nie potrzeba niczyjej obecnosci, mam na mysli po wejsciu w zycie dorosle nie potrzebujemy drugiego czlowieka, zeby przezyc. Jestesmy w pewni wyposazeni do samodzielnego zycia. Ale nie zawsze w to wierzymy - stad wiklanie sie w rozne toksyczne zwiazki i paniczny stracj przed byciem samej/samemu. Czlowiek jest w stanie dla wlasnie tego pozostawania z kims w bliskiej wiezi - zrobic wszystko, ale to bez wyjatku wszystko. Za to jest odpowiedzialny lek, ktory w nas siedzi. To lek nas paralizuje, podcina skrzydla, nie pozwala isc dalej, eksplorowac nowych drog. Ten lek czesto zostal zaindukowany zasianiem niewiary w siebie przez rownie przerazonych doroslych (nie poradzisz sobie, niczego nie osiagniesz, bez nas zginiesz) w dziecinstwie. I to sie ciagnie - podciete skrzydla, uczucie ograniczenia, niemoznosci wyrazania siebie, zycia na swoj sposob. Ja to bardzo dobrze znam. Teraz wlasnie owe skorupy pekaja. Uwalniam sie. I mam poczucie owej lekkosci, swobody. Balam sie, wlasciwie caly czas. Balam sie byc sama bo nikt mi nie dal takiej szansy, rodzice nadmiernie kontrolujacy (z obawy przed tym, ze zostana sami - ja dopiero teraz widze ten ich przemozny lek przed pozostawieniem samym sobie, oni tez nigdy nie byli tak zupelnie sami, samostanowiacy o sobie), ucieczka w malzenstwo (w ktorym wlasciwie zaczynalam uczyc sie samodzielnosci i samostanowienia, ale rodzice przeprowadzili sie blisko nas i wszystko szlag trafil, cd kontrola pod pozorami pomocy itp. Po przeprowadzce balam sie - kjak ja sobie dam rade sama, ale to byla bardziej pytajaca obawa niz strach. Cieszylam sie ze jestem wolna od toksyka, ze mam spokoj - to byl moj priorytet. I jak juz spokoj stal sie chlebem powszednim - przyszly leki egzystencjalne i odezwaly sie dawne upiory. Moze tez dlatego, ze nareszcie bedac sama ze soba moglam pozwolic sobie na szczera konfrontacje z nimi, nic innego mnie juz nie absorbowalo. I zaczely wychodzic te "podbudowujace" informacje otrzymane od doroslych w dziecinstwie i mlodosci: "Dostalas sie do tej szkoly (prestizowe liceum) ale na pewno jej nie skonczysz" - zaraz po otrzymaniu informacji ze zostalam zakwalifikowana po egzaminach i konkursie swiadectw, czyli nie tak na piekne oczy; przez lata nie wierzylam ze moge cos osiagnac swoja wlasna praca, deprecjonowalam ja sama, uwazalam ze ja niczego wielkiego nie robie, wlasciwie nic znaczacego nie robie - tylko mam szczescie ze dostaje wyplate albo ze mnie ktos ekstra doceni, to tylko szczescie - nie ciezka praca. Przeciez nie bylam zdolna do ciezkiej pracy, bylam smierdzacym leniem i darmozjadem. "Ty tego prawa jazdy nie zrobisz, po co poszlas na kurs, tylko szkoda czasu i pieniedzy" - faktem jest, ze nie zdalam w terminie ale akurat tak sie zlozylo, ze mialam reke w gipsie i zdalam tylko teorie, ale nawet i to bylo powodem dalszych komentarzy: a nie mowilem ze nie zda? Cokolwiek bym nie zrobila, byla deprecjacja. Nic nie bylo wystarczajaco dobre - ba, wszystko bylo z gory zle albo skazane na niepowodzenie. Mature zdalam. "Mature to kazdy zdac potrafi". Nie wazne, ze z wyroznieniem z polskiego i rosyjskiego. Polski to podstawa a rosyjski do niczego ci sie nie przyda. A matura to nie wszystko, niech ci sie nie zdaje ze wszyatkie madrosci zjadlas. Poszlam na studia. "Na pewno ich nie skonczysz, to nie dla ciebie". Skonczylam. "Takie studia to dla polglowkow, kazdy by skonczyl". Nagrody, wyroznienia, itp - mialas szczescie, udalo ci sie. Albo oni tam w tej komisji to cos nie tak... Wszystko po to, zeby mi dokopac. Tacy sa toksyczni ludzie, dzisiaj nazywa sie ich "trolle". I wnioslam w dalsze, dorosle zycie, podciete skrzydla. Dlugo nie wiedzialam, dlaczego tak sie czuje, dlaczego watpie we wszystko co robie i nawet rzeczy oczywiste traktuje jak jakis dar, bo jutro tego moge nie miec, bo to tylko szczescie, bo ktos sie pomylil, bo tak naprawde to ja na to nie zasluguje i jak sie tam gdzies zorientuja to przyjda i mi wszystko zabiora! O jasna cholera, jak mozna wierzyc w to i byc normalnym, nie bac sie jutra, nie bac sie samotnosci, umiec samej sobie radzic w zyciu? Trzeba przestac w to wierzyc, przenicowac swoj obraz samej siebie - i tak samo, jak mnie kwestionowano - zakwestionowac toksycznych ludzi z przeszlosci. Zadac im te same pytania, ktorymi truli moj umysl. Niewazne, ze juz nie zyja. Zadac im pytania i odpowiedziec na nie - bo wiem kim byli i co soba reprezentowali. NIC. Czlowiek wartosciowy nie bedzie niszczyl drugiego czlowieka od dziecka. I czy ktos, kto nic nie znaczy, kto jest nikim, kto sam sie boi - moze miec na tyle wplyw na moje zycie, zeby je zniszczyc na odleglosc, poza czasem i przestrzenia? NIE. Przestaje sie bac. Zaczynam tak z glebi duszy wierzyc, ze cokolwiek by sie nie stalo, poradze sobie. Ze mam w sobie na tyle sil, zdolnosci, wiary, mocy sprawczej, checi - ze przezwycieze kazde trudnosci, jesli nadejda. Mialam sklonnosci do martwienia sie na zapas, czasem nawet panikowania - czuje, ze to mnie tez z wolna opuszcza. Moze nie do konca, ale kiedys sie uwolnie calkowicie.
  16. @Optymku jak fajnie Cie widziec! My tutaj jestesmy bardzo potrzebne tym dziewczynom, ktore dopiero zauwazyly, ze cos sie zle w ich zwiazku dzieje - zeby pokazac ze jednak mozna wyrwac sie z uzaleznienia. Zagladaj czesciej i pisz Masz zupelna racje, to jest takie tlumaczenie - spojrzcie i przeczytajcie niemal kazdy post kobiet, ktore tu pisza i zaczynaja im sie oczy otwierac, ale nie do konca jeszcze: on taki wyrywny jest, on mial ciezkie dziecinstwa, jego ojciec tez raptus, w jego rodzinie byl alkohol, jego poprzednia partnerka go skrzywdzila - wrecz na sile przekonywanie siebie ze jest jakas szansa, nadzieja - a przede wszystkim wytlumaczenie jego zachowania. Bo jesli znajdziemy sensowne wytlumaczenie to pozwoli nam to utrzymac nadzieje, ze bedzie dobrze. Albo lepiej go zrozumiemy i wspolczujac z empatia dostosujemy sie. Jesli jest agresywny, nerwowy itp - to nie szukajcie wytlumaczenia dlaczego tylko zaakceptujcie ow fakt jako fakt: on jest wlasnie taki! I dopiero wtedy cos z tym zrobcie - albo zdecydujcie sie na zycie z kims takim, albo rozstanie. Tu nie ma wyjsc posrednich. Jesli czlowiek myslacy zda sobie sprawe, ze swoim zachowaniem krzywdzi najblizszych, to probuje SAM cos z tym zrobic. Wy tu cytujecie jak on kocha bo zapewnia, ze przeciez sa szczesliwe momenty w zwiazku (nie ma nigdy tak, zeby bylo zle 24/7, w najtrudniejszym i najbardziej przemocowym zwiazku sa chwile spokoju i wspolnie wykonywanych czynnosci) i zaprzedajecie swoj spokoj za te wlasnie chwile ulotnej wspolnoty - kiedy bylismy razem na wakacjach, albo jak sie nam dziecko urodzilo albo inne mile wspomnienia. I na tej podstawie wierzycie ze tak moze byc zawsze, tylko ja musze spelnic jakies warunki... Kiedys ktoras dziewczyna z forum napisala takie znamienne slowa: jesli on dzis da Ci kwiatek a jutro uderzy w twarz; jesli on dzis przyniesie ci 100 roz a jutro pobije do nieprzytomnosci - to co bedzie dla Ciebie wazniejsze: tych 100 roz czy jego agresja
  17. Dobry dzien! U mnie niedlugo bedzie bardzo kwieciscie, bo amarylis wypuscil dwa paki, otworza sie do tygodnia. Kupilam za 1 euro z przeceny po swietach :D Rosliny zawsze sa wdzieczne, jak sie ktos nimi, odrzuconymi, zaopiekuje. Kiedys, jeszcze w Krakowie, znalazlam kolo smietnika (ktos postawil) asparagus, byl troche zaniedbany ale zdrowy. Wzielam go do domu, wszyscy sie ze mnie smiali ze ze smietnika znosze ale zostawilabys cos zywego na zmarnowanie? Teraz juz sie nie smieja bo corka wciaz ma problem z podcinaniem rosliny - rozbuchal sie strasznie, chodzi po calej kuchni. Przepieknie rosnie. Moj asparagus tutaj, niby zadbany, ale nie jest az tak gesty.Przenosilam go juz kilka razy w rozne miejsca bo w jednym sie sypal, w drugim nie chcial rosnac - teraz jest niby OK ale mogloby byc lepiej. Fikus wytrzymal pol roku i widze ze rosna mu nowe liscie, czyli moze przezyc. U eksia nigdy sie fikus nie utrzymal. Monstera na nowym miejscu wypuscila juz dwa liscie. Aspidistra, ktora odziedziczylam po poprzednich wlascicielach zaczynala zolknac, wiec ja po swietach przenioslam do przedpokoju i wszystko wrocilo do normy. I to bedzie jej stale miejsce.
  18. Ja pierd*le! Przeciez to akuratne wytlumaczenie wielu moich lekow! Prawda w stezeniu stuprocentowym. Abssi - masz u mnie wodke i blanciora ;)
  19. Ha ha ha! I potem jak zachowamy sie wobec kolezanek, kolegow czy chlopaka TAK, JAK NAS WYCHOWANO to pretensje: czemu sie nie szanujesz, czemu nie masz wlasnego zdania, czemu tak im/jemu przytakujesz, czemu sie nie postawisz; a bo wszystko dlatego ze pozwalasz sobie wchodzic na glowe; a dlaczego inni (i tu lista) potrafia sie obronic, szanowac, miec wlasne zdanie a ty nie, cos jest z toba nie tak. Wpedzasz nas do grobu.
  20. @Abssi - dzieki za ten link, niby oczywiste, niby prawda - a kolejny raz odnajduje jakby na nowo te tresci. "Wybulletowane" to o mnie (tzn moim wychowaniu, dokladnie tak bylo). Watpliwa radosc ze jest nas wiecej...
  21. @aaannnaa34 - toksycznosc nie zalezy od narodowosci ;) A Ty co, masz takie parcie na zwiazek? ;) Wez odczekaj chwile bo znow sie wpakujesz w podobne goowno. Milosci nie leczy sie inna pseudomiloscia ad-hoc. Na poczatku i w luznej znajomosci to wiadomo, kazdy pokazuje sie z najlepszej strony, w zyciu codziennym wychodza rozne niespodzianki. Nie ocenia sie ksiazki po okladce (ale banal strzelilam ;)). Niestety, leczenie toksycznego uzaleznienia trwa dlugo ale, jesli jest sie konsekwentnym, jest ogromna szansa ze sie z niego wyjdzie. Na naszym topiku jest cale mnostwo takich przykladow. @malinowa panterka - "nie chcial mi sprawic przykrosci tylko sie tak zdenerwowal,ale jak to wszystko mowil to i tak powinnam byc pewna ze mnie kocha " Ja Cie lubie wiec Cie kopne w doope z calej sily. Przyjemnie Ci bedzie? A to co dalej napisal to baju baju bedziesz w raju. Zrobi to samo bo wie ze mu wolno. Ze Ty mozesz co najwyzej plakac, on przeprosi, bedzie przez chwile cudownie i od nowa... Zakonotuj sobie: jak sie kogos kocha to sie nad nim psychicznie nie zneca! A juz tym bardziej nie zaslania miloscia wlasnych frustracji. Pieprzenie ze nie chcial sprawic przykrosci - to on nie wie, ze jak sie komus ubliza to sie wlasnie tym sprawia przykrosc? @Drobniutka - ha, pan warunki stawia. K*rwa, co za egzemplarze wszyscy z osobna i razem wzieci. Dzwonil do mnie eksio jakos w niedziele i powiedzialam mu o tym aparacie a on na to, ze mam przeciez ten drugi, ja na to ze jest w Polsce a on z takimi samymi pretensjami jak za czasow malzenskich (cierpla mi skora na karku na taki ton glosu bo czulam ze sie zacznie) ze wszystko do Polski wywoze. A ja mu na to: a czy to twoj zasrrrrrany interes? Jak sie ku*wa zamknal... A potem mowi no nie, ja tylko sie o ciebie martwie - no ja zesz cierpie dole! Dla niego to ten zwiazek sie chyba nie skonczyl ;) choc juz nie ma gdzie frustracji wyrzucac. A ja sobie i tak juz obiektyw zalatwilam, niedrogo, uzywany ale przeciez moj tez nie byl nowy bo mial 5 lat :P Tylko nie wiem, kiedy mam jechac go odebrac. Gosciu ma dzwonic.
  22. Hej gwiazdy, co tam u Was z rana?
  23. @aannnaaa34 - jestes klinicznym przykladem osoby uzaleznionej od partnera, wykazujesz wszelkie tego cechy. To jest jak nalog alkoholowy czy jakikolwiek inny. Teraz cierpisz z odstawienia. Zrobilabys wszystko zeby nalog wrocil bo czujesz pustke (zareczam, ze to NORMALNE przy wychodzeniu z uzaleznienia! Ale jednoczesnie bardzo trudny etap, ludzie czesto sie tutaj lamia), sama o tym piszesz bardzo przejmujaco. Tak, ze czytajacy niemal czuje Twoje cierpienie. Jestes chora i jesli poddasz sie tej chorobie, jaka jest uzaleznienie od partnera, to zginiesz, ono Cie zniszczy. Przywolaj swoj instynkt samozachowawczy - przeciez on nie spi, tylko Ty go sama zagluszylas wolaniem o toksyka. A pustka wewnatrz to tylko zludzenie, jak juz przejrzysz na oczy, pokonasz nalog - to zobaczysz jak wiele w Tobie tresci i ze tej pustki nigdy tak naprawde nie bylo. Jesli zechcesz walczyc. Bo jest o co. To moge zareczyc wlasnym slowem. Odzyskiwanie siebie to piekna przygoda. Teraz tylko sie oszukujesz, jestes jak w transie i nie widzisz prawdy ale miraz, fatamorgane. I to co mogloby byc. Ginger doskonale to opisala - tesknota za marzeniem, zal za nadzieja, za tym co mialo byc w naszej wyobrazni i wiara ze kiedys to sie spelni, ze wystarczy tylko byc cierpliwa i znosic upokorzenia - a kiedys czarodziejska rozdzka z nieba srrru! odmieni toksyka w ksiecia z bajki. Wybor nalezy oczywiscie do Ciebie. Zapytam: czy macie dzieci? I jak one sie czuja w takiej sytuacji, jak reaguja na obecnosc/nieobecnosc partnera? Czy maja jakies problemy?
  24. @Drobniutka27 - on jest wybuchowy, nerwowy. Sama to stwierdzilas. I co zamierzasz z tym fantem zrobic? Bo chyba nie chcesz go zmieniac ani nie liczysz na to, ze sam sie zmieni. On widocznie nie widzi potrzeby zmian, taki jestem: nerwowy, wybuchowy i juz. Taki sie urodzilem. Moja matka mowila w takich przypadkach: jakiegos mnie Panie Boze stworzyl takiego mnie masz... On pracowal nad soba nie bedzie bo nie ma po co, zawsze znajdzie sie jakas naiwna ktora przystosuje sie do jego charakterku. Tzn on na to liczy i mysle ze ma racje, bo takich wlasnie naiwnych nie brakuje. Stad ow topik wlasnie. Od pewnego czasu zauwazylam, ze wlasciwie nie ma spolecznego potepienia dla takich zachowan - toksycznych, krzywdzacych. Nie powiem ze jest przyzwolenie - ale nie ma otwartej dezaprobaty dla nerwusow, raptusow, toksykow. Mowia: no, jest taki ale moglo byc gorzej; moze i wyrywny ale nie bije i nie pije nadmiernie... Powiem, ze jest cos jak usprawiedliwienie i podskorne: ciesz sie dziewczyno ze tylko takie ma wady. Takie osobniki zwykle licza ze czas zadziala na ich korzysc i ze wrocicie do siebie, wysili sie jeden z drugim kilka dni a potem to samo bo przeciez on sie nie zmienil. Tylko Ty liczysz na cuda. Dla niego nic sie nie zmienilo i nadal jestescie razem, tylko Ty masz widzimisie, no OK, cos tam burknal o dwa slowa za duzo - niech bedzie. Niech sobie jedzie na tydzien jak tak bardzo chce, moge jej przytaknac, czemu nie? A wroci potulna jak baranek... Dla tych typow NIC sie nie zmienia bo wszystko, bez wyjatku jest w ich chorej psychice, dlatego nie ma sensu liczyc ze on kiedys zrozumie, dostrzeze ze robi krzywde, zmieni sie. Jego zdaniem zadnej krzywdy nie ma - no, chyba ze jego krzywda.
  25. @wypominanie - zacytuje kilka fragmentow Twoich wypowiedzi: "Dostalam dzis wiadomosc w ktorej napisal, ze nie powinnam myslec, ze te wszystkie wyzwiska, ktore mi serwowal sprawialy mu przyjemnosc, ze powinnam docenic, ze sie przede mna otwiera, nawet w taki a nie inny sposob, ale ja jestem typem osoby, ktora ucieka od trudnych tematow i zostawia go z tymi najgorszymi myslami." Jak ja slysze taki tekst to nie wiem, czy mam sie smiac czy plakac - czy tez jedno i drugie. Obrzucam cie wyzwiskami ale nie wiesz, jak mnie to bardzo boli. Musze to jednak robic dla twojego dobra. A ty niewdzieczna nie doceniasz mojej szczerosci. Kulturalnie powiem: oksymoron pietrowy. Niekulturalnie: k*rwa mac ja pierd*le. Jesli on wierzy w to co mowi, to ma powazny problem. Ty juz nie. Bo to jest JEGO problem. Nie zajmuj sie tym. To juz Ciebie nie dotyczy. Dityczylo, bo sama to wybralas. Zajmowalas sie wlasciwie JEGO problemami zamiast naprawiac wlasne. Bo masz ich sporo. Coraz lepiej bedziesz je widziec teraz. Ostatnia linijka jego wypowiedzi - to jest ordynarne wjezdzanie na poczucie winy, obowiazku wobec innych i odpowiedzialnosci. Nie jestes odpowiedzialna za to, ze on sie tak czuje. I ze jest mentalnym goowniarzem. Jego mysli to jego mysli, Ty mu ich do glowy nie pakowalas. Tutaj bym przystanela i zastanowila sie - kto w dziecinstwie zarzucal Ci egoizm, wymuszal okreslone zachowania poprzez wywolywanie poczucia winy? "zawsze bałam się walczyć o siebie, pamiętam sytuacje z dzieciństw kiedy nie potrafiłam postawić na swoim, kiedy koleżanki czy koledzy obrażali mnie, a ja ze łzami w oczach przepraszałam za to, że żyję." Dlaczego? Co spowodowalo, ze balas sie stanac we wlasnej obronie? Mialam podobny problem ktory ciagnal sie za mna od dziecinstwa. Poradzilam sobie ale wciaz sa tego echa - i chyba beda do konca, ale nie utrudnia mi juz to zycia jak dawniej. Mam tego swiadomosc i dzieki niej jest mi latwiej. "Moją wenętrzną słabość podobno maskuje wywyższaniem się, ja tego nie odczuwam, ale słyszałam już wielokrotnie na przestrzeni lat, że zanim się mnie bliżej pozna to wydaję się być strasznie wyniosła. Moj byly stwierdzil, ze dlatego nikt mnie nie lubi i nie mam znajomych, bo wydaje mi sie, ze jestem taka super, a tak naprawde wszyscy mnie maja za zarozumiala idiotke." Sporo powiedzialas w poprzednim cytacie - moze Twoja postawa to lek, Twoj lek przed ludzmi, przed ich reakcja na Ciebie zeby nie powtorzylo sie to samo co w dziecinstwie bo nie umiesz sie bronic. W takim razie zaslonie sie wieza z kosci sloniowej. Moze to ow lek tak Cie "usztywnia"? To, co Twoj eks partner o Tobie mowil bylo podyktowane dokopaniem Ci. A przeciez wspomnialas na poprzednim bodajze topiku ze nie masz znajomych bo jego zazdrosc sposodowala, ze wszystkie przyjaznie pokonczylas, odcielas sie od nich. A on twierdzi ze nikogo nie mas zbo nikt Cie nie lubi... Pomysl, gdzie ta prawda lezy - bo na pewno nie w jego wrednych slowach. "Nie wiem czy to prawda, wiem, ze dla moich znajomych robilam zawsze bardzo duzo, byla ta osoba do ktorej mozna bylo zadzwonic nad ranem i ona odebrala telefon." Co chcialas tym udowodnic? Dlaczego bylas na kazde zawolanie znajomych? Czy az tak bardzo chcialas zaskarbic sobie ich laski? Czy az tak bardzo balas sie, ze jak nie bedziesz im pomocna to przestana Cie lubic, a to kojarzylo Ci sie z krzywda? "Boje sie, ze on ma racje, ze jestem jakims aspołecznym typem, który nigdy nie nawiąże żadnej relacji, czy to związek czy przyjaźń, bo zniechęcam do siebie ludzi." Kiedy po raz pierwszy uslyszalas w stosunku do siebie owo okreslenie "aspoleczna" (czy cos w tym stylu)? Czy to nie jest jakies odbicie lustrzane czegos z przeszlosci? Bardzo czesto mowisz: on tak twierdzi, moze ma racje bo mowi o mnie ze taka czy inna jestem, on to, on tamto - sa to jego opinie. A gdzie sa Twoje wlasne? Jesli zauwazysz, ze w myslach pojawia sie taka "figura": on mowil ze sobie nie poradze, on sadzi, ze nikt mnie nie lubi - natychmiast zacznij w myslach krzyczec: STOP STOP STOP STOP. Jest to metoda "na chama" ale skuteczna. Chodzi o to zeby jak najszybciej wykorzenic te metode myslenia o sobie poprzez pryzmat jego. Ja sie wlasnie w taki prosty sposob zakrzyczenia wewnetrznego krytyka pozbylam porownywania z innymi na wlasna niekorzysc, a robilam tak odkad pamietam. I jak czuje jakies nieproszone, toksyczne (czyli zatruwajace) mysli, robie podobnie. Ja tych mysli nie chce, nie bede ich rozkminiac dlaczego i po co sie pojawily tylko chce zeby sie wyniosly i to jak najszybciej. Masz przed soba caly ogrom pracy - ale sama sie przekonasz, ze bylo warto. Bardzo wazne jest nauczyc sie byc szczesliwa z sama soba, zaakceptowac siebie i pokochac, zaprzyjaznic sie ze soba. Kazda z nas jest przeciez jedyna i niepowtarzalna. Ty tez.
×