Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

oneill

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Wszystko napisane przez oneill

  1. Dziewczyny! Tu jest cale morze madrosci zyciowej - tylko wsluchac sie i czerpac! Niby sprawy oczywiste, ale dla takich potluczonych dusz jak my tu trafiajace - kosmos. Inny swiat. I zdziwione pytanie: to tak mozna? To takie proste? Pokochac i zrozumiec siebie. Wybaczyc sobie niedoskonalosc i zaakceptowac ja. Pracowac nad tym, co potrafimy i chcemy w sobie zmienic. W SOBIE. Nie w kims innym. Stac sie - innymi slowy - swoim najlepszym przyjacielem. Prawie kazda z nas ma zaszlosci z domu rodzinnego, wychowalysmy sie w rodzinach dysfunkcyjnych, pelnych leku - i to wnosimy w nasze zycie. Zgodnie z wdrukowanym nam schematem wybieramy partnerow. I okazuje sie, ze te zwiazki, ktore mialy byc "na dobre i na zle, w zdrowiu i w chorobie" (w wiekszosci trez jestesmy idealistkami co rowniez prowadzi na manowce) - zdmuchnie byle wietrzyk... Jest tu wiele rozwazan, analiz na temat wyborow, wymagan, oczekiwan. Dlaczego sa one u nas takie, ze wybieramy niewlasciwie. I co nalezy zmienic aby wyprostowac swoja droge. Wchodzac w dorosle zycie z domu rodzinnego wynioslam wiele niewlasciwych, chorych przekonan ktore staly sie dla mnie powielana przez lata matryca zachowan, wyborow, stosunku do siebie (i pewnie do innych). Nier mialam o nich pojecia dopoki nie zaczelam pracowac nad soba - siedzialy we mnie w podswiadomosci i byly czyms oczywistym. Wiekszosc z nich udalo mi sie przerobic i juz ich nie ma - tzn nie podazam za owa matryca i w wiekszosci przypadkow nawet przestalam podlug niej myslec. Chociazby to, ze nie moge miec wymagan ani oczekiwan tylko godzic sie na to, co inni mi daja bo wkladaja w to ogromny wysilek i poswiecenie. Wymagania czy oczekiwania mogly sie spotkac z druzgocaca krytyka, wyszydzeniem, wysmianiem i podwazeniem mojej wlasnej wartosci: jak smie ktos taki jak ty, takie nic, miec wymagania, spojrz na siebie i badz rozsadna. Teraz moge to pisac bez emocji bo juz tego nie czuje, ale jak to odkrylam to wciaz pamietam tamten bol i upokorzenie, odczuwane z poslizgiem czasowym. Dlatego wybieralam byle kogo zeby mi nikt nie zarzucil ze mierze zbyt wysoko i zeby mnie z tej wysokosci bolesnie nie stracono. Najgorsza byla wizja publicznego upokorzenia i "pokazania mi gdzie moje miejsce". Tutaj nalozyl sie dom rodzinny z rodzina i szkola podstawowa. Inny wdrukowany stereotyp: nikt cie nie bedzie chcial a jak nikt cie nie chce to nie jestes nic warta. My (rodzice, rodzina) cie chcemy pod warunkiem ze spelnisz nasze oczekiwania. Ergo: inni beda cie chcieli jesli wyjdziesz naprzeciw ich wymaganiom, jesli sie podporzadkujesz - jesli nie to tak jakby cie nie bylo bo nie bedziesz znaczyc nic. Kolejna zyciowa, mentalna matryca: sama sobie nie poradzisz w zyciu. Jestesmy my (rodzice) zeby cie przez to zycie przeprowadzic bo jestes niezdolna do samodzielnej egzystencji. Nic nie umiesz. Nic nie potrafisz. Cokolwiek zrobisz i tak sie nie uda wiec lepiej nie probuj nowych sciezek, my jestesmy po to by cie chronic i mowic co dla ciebie dobre. Sama zginiesz bo zycie jest ciezkie a ludzie niezyczliwi, tylko czyhaja na twoja porazke. Przez wiele lat ja sie najzwyczajniej w swiecie balam byc sama - oczywiscie tez wierzylam ze jak bede sama to zgine, nie bede nic znaczyc (bo mnie nikt "nie chce"), balam sie panicznie - to byl taki moj osobisty koszmar... Wszystko to bylo obliczone na jak najdluzsze utrzymanie kontroli bo rodzice/rodzina to byli ludzie wrecz przeladowani strachem, lekiem - i uczepili sie mnie jak jakiegos kola ratunkowego. Ja mialam byc dowodem ze jednak sie do czegos nadaja, ze jednak cos potrafia... Teraz, po latach to ja ich rozumiem i bardzo im wspolczuje tego leku, w ktorym zyli az do smierci. Niby wszystko pieknie-ladnie ale ten ostatni stereotyp wciaz sie we mnie odzywa. Terazx jestem sama i jest mi dobrze ale wciaz jest gdzies w glebi ta obawa ze sobie nie poradze (ona nie wypelnia sdoba calego mojego jestestwa tylko gdzies tam, w kaciku cicho daje znac o sobie), nowe sytuacje budza dziwny lek - staram sie to zrozumiec, ze zrodlo owych obaw nie jest tu i teraz ale w przeszlosci. Ale mimo wszystko czasami doskwiera, wbrew rzeczywistosci.
  2. rento Pieknie i prawdziwie napisalas, tak z serca. Trudno sie nie wzruszyc.
  3. @aweb - a jezeli "glupie 300 zl" to dlaczego nie oddal? Przeciez to taki drobiazg, jego zdaniem... Punkt widzenia zalezy od punktu siedzenia, typowe obracanie kota ogonem. A kysz!
  4. @aweb - i przeczucia sie sprawdzily... To jest jego opinia a Ty sama wiesz jak bylo wiec sie po prostu nie przejmuj, machnij reka i idz w swoja strone. To jak sie rozstal tylko potwierdza, kim byl naprawde i czego od Ciebie oczekiwal. Skoro tak to widzi - droga wolna. Wiem ze jest Ci bardzo przykro i wiem tez, dlaczego. Jednak kilka lat w plecy, jakies nadzieje i - co tu duzo mowic - troche tego idealizowania "na obraz i podobienstwo wlasnych oczekiwan" (przeciez to takie ludzkie). I nadzieja ze moze wreszcie sie ulozy... Coz, nie ten partner. Co nie znaczy ze nigdy wlasciwego nie spotkasz. Byc moze to doswiadczenie bylo Ci do czegos potrzebne. Spotkalas akurat tego czlowieka by czegos Cie nauczyl. cos przekazal. Nie o sobie - o Tobie. I z pewnoscia bedzie Ci latwiej jesli tak wlasnie spojrzysz na caly ow zwiazek. A on? Niech sobie szuka nastepnej "opiekunki" bo widac tego wlasnie potrzebuje. Facet chcial sie wygodnie na Twoich plecach ustawic a ze sie zorientowalas to jestes w jego oczach ta najgorsza, bo nie chcesz jego zachcianek spelniac. Proste jak konstrukcja cepa ;) i nie przejmuj sie, nie ma kim :D
  5. teraz mieszkam w miasteczku (wielkie miasteczko, ok 3000 mieszkancow ;)), na osiedlu w blizniaku. Nie jest to wiec dom wolno stojacy - ma to swoje zalety ale wada jest ograniczona prywatnosc; zwlaszcza kiedy zylo sie ponad 10 lat w domku prywatnym, na wsi, z duzym ogrodem gdzie prywatnosc byla czyms oczywistym a to ogromna zaleta w mojej sytuacji; brakuje mi wlasnie wiekszego ogrodu i tej prywatnosci ze wzgledu na chorego syna chociaz wychowal sie w bloku i tez bylo; moze sie troche na wyrost obawiam ze jakby mial jakies jazdy - glosniej krzyczal, rzucil czyms - to sasiedzi beda miec pretensje. Na razie nie mam sasiadow ani wiekszych problemow z synem nie bylo. A w domu wolno stojacym moze drzec sie do woli i tylko mnie to by moglo przeszkadzac. Z kolei jest trudniej utrzymac samodzielny domek pod wieloma wzgledami a dla mnie jako kobiety samotnerj byloby bardzo trudno bez jakiejs pomocy regularnej. Pod tym wzgledem jednak lepiej na osiedlu. I na wsi inaczej sie zyje - w miasteczku inaczej. Ja sie jeszcze adaptuje i przestawiam. Jest mi o tyle latwiej, ze wiele lat spedzilam w bloku z mnostwem ludzi naokolo. Tutaj jest male osiedle, nowe, spokojne. Az przyjemnie wyjsc wieczorem pospacerowac bo w krakowskim blokowisku to co raz jakas akcja, pelno dresow, strach wyjsc przed blok. Ale z kolei tez znane okolice i wszystko swojskie, jestem u siebie. Tutaj jeszcze nie do konca bo akt wlasnosci nie wystarcza ;) To jest stan ducha a nie ciala. Ale jest postep. Z radoscia do domu przychodze i z radoscia spedzam tu czas, lubie siedziec w domu. Jeszcze nie do konca sie urzadzilam (pracownia jest na razie tymczasowo ustawiona, chce przemeblowac sypialnie, jakies polki powiesic, obrazy w hallu a na razie nie mam koncepcji, nie chce spieprzyc bo potem tylko problem). Z pracownia taki jest myk ze wszystko jest na dole - szuflady itp - a sciany puste i glupio to troche wyglada.
  6. @aweb - moje zycie tez zostalo wywrocone do gory nogami (mozna rzec - w pozytywnym tego slowa znaczeniu) ale mialam swiadomosc ze amiany beda kolosalne. Przedtem mieszkalam w wiosce gdzie wszyscy sie znali (duzy plus), lata zrobily swoje - zadomowilam sie tam, poznalam okolice, mialam swoje "obcykane" znane miejsca (zakupy, spacery, inne itp) - i gdyby nie toksyk... Ale zdecydowalam sie na wyprowadzenie juz kilka lat temu, kiedy stracilam nadzieje ze cos sie zmieni. Bo nadzieja jest do pewnego czasu, potem cos peka i juz jej nie ma. Juz wiadomo ze z tej maki chleba nie bedzie, tu nie ma przyszlosci bo takiej jaka sie zapowiada to ja nie chce. Szkoda zycia. Wtedy myslalam zupelnie inaczej - bylam przygotowana na wynajmowanie a tu nie ma wielkiej dobrowolnosci tylko co jest pod reka i w rozsadnej cenie. I nie jestes u siebie - choc moze ten komfort ze nic cie nie obchodzi bo od napraw itp jest landlord wiec jak cos pierdyknie to ciupasem do niego. Nie do konca by mi to odpowiadalo ale skoro nie byloby innej opcji to pewnie jakos by sie zylo. Powiem Wam - na rowni z zakupem domu rozwazalam wynajem na rok, dopoki mlodszy nie skonczy szkoly - gdzies blizej, zeby mial dojazd. Niby byla to opcja ale nie do konca "bezpieczna". Oszczedzilabym sobie stosunkowo niewiele - czasu, zajec, pieniedzy - a bylabym w punkcie wyjscia bo szukaj domu od nowa, przeprowadzki itp atrakcje. Albo przyzwyczailabym sie do prowizorki bo, jak wiadomo, prowizorki sa najtrwalsze ;) A tak - mam juz to za soba. Zawsze sa jakies problemy do rozwiazania, inaczej umarlibysmy z nudow albo skapcanieli z bezczynnosci ;)
  7. @Eutenia zagadalam na gg, czy masz to samo, ktore mi kiedys podawalas? Jesli zmienilas to moje 2790491 bez zmian. Co u Ciebie, jak samopoczucie? Sciskam Cie mocno!
  8. @aweb - najwazniejsze, ze zaczynasz patrzec trzezwo, rozowe okulary opadaja i wyciagasz wnioski. A to co bylo jest tylko nauczka dla nas samych na co i kiedy uwazac. Dzieki temu nietrafionemu zwiazkowi zrobisz sie ostrozniejsza i wylapiesz w mig takiego osobnika. Mnie bardzo podoba sie to Twoje otwieranie oczu na ewidentne (dla patrzacego z boku) dowody z jego strony. I ktos juz tu napisal - same sie oszukujemy. Tez mam to za soba - tlumaczenie na korzysc oskarzonego, interpretacja oczywistych zachowan (on na pewno nie mial niczego zlego na mysli, byl zmeczony, ma problemy - mimo iz intuicyjnie czujemy sie oburzone, zranione i ze to nie w porzadku wobec nas, ze tak sie nie robi). Dam moze drobny przyklad - jeszcze zanim sie pobralismy moj przyszly maz prosil mnie, zebym do niego rano dzwonila na komorke bo budzik mu sie zepsul i nie wstanie do pracy (czaicie bzdure? Dzisiaj to bym parsknela smiechem na takie dictum) - a ja z Polski ze swojej komorki dzwonilam, kosztowalo mnie to sporo a jego to gowno obchodzilo ze dla mnie takie telefony to duza wyrwa w budzecie i zupelnie niepotrzebna. Jego wogole nie obchodzilo jak i za co zyje (a bylo mi wtedy bardzo ciezko) i pamietam jak moj dobry przyjaciel byl tym oburzony a ja mojego przyszlego bronilam ze on nic nie wie bo ja sie nie bede mu zwierzac, wstyd mi ze w dolku jestem i nie chce zeby pomyslal ze chce cos od niego itp itd. I w sumie przez to rozluznila sie bardzo fajna przyjazn, taka "na dobre i na zle" sprawdzona w praktyce. Teraz sie to wspomina z wielkim dystansem i bez zalu. Tak ze wiedz, aweb - wiekszosc z nas jedzie na tym samym wozku i albo byla, albo jest w podobnej sytuacji. Czesto na sama siebie zla ze niby nieglupia babka a dala sie tak podejsc... wlasnym pragnieniom. To nie oni sa winni ale nasza interpretacja ich zachowan poprzez pryzmat naszego pragnienia bycia kochana, bycia z kims itp. Ale my sie przeciez z tego leczymy tutaj, na topiku - prawda? Ja juz na szczescie (za kazdym razem jak sobie to uswiadamiam - czuje ogromna lekkosc na duszy i radosc) nie mam tego parcia na bycie z kims. Wyobrazam sobie siebie jako osobe nieparzysta i wartosciowa sama z siebie. Pewnie, ze jakies chociazby techniczne sprawy sa w pojedynke trudniejsze ale zawsze mozna kogos poprosic o pomoc, przysluge czy wrescie odzalowac pare groszy i isc do specjalisty. Przykrecenie polki czy wymiana oleju nie jest warta poswiecania reszty zycia dla niewlasciwego partnera. Mam wspanialych przyjaciol ktorzy wpadna raz na miesiac i Wojtek wszystko co trzeba mi porobi - i w domu, i z samochodem. Umowilismy sie, a wlasciwie to ja naciskalam - ze zwroce im za benzyne bo z kranu nikomu nie leci a sa obydwoje bez stalej pracy. A ile mam zrobione, sprawdzone - to nawet nie przelicze bpo chodzi glownie o spokoj i poczucie, ze nic nagle nie wyskoczy z czym nie dalabym sobie sama rady. Jak juz poznam troche wiecej ludzi tutaj to pewnie bedsie mi latwiej poprosic kogos mieszkajacego blizej, na miejscu o jakas drobna grzecznosc czy pomoc. Poza tym u mnie adaptacja moze potrwac troche dluzej bo to jednak wiek juz nie najmlodszy i sa pewne nawyki, przyzwyczajenia ktore trudniej zmienic. Nie jest to niemozliwe ale po prostu trudniejsze do przekroczenia psychicznie. Nie na darmo sie mowi, ze starych drzew sie nie przesadza. Mam skadinad takie przeczucie ze na emeryturze pewnie wyladuje w Polsce ale jeszcze za wczesnie, zeby prorokowac. Ale jest to jedna z opcji, zreszta - kto wie co czas przyniesie. Przyklad, ze spokojna atmosfera jest niezbedna do normalnego funkcjonowania - moj chory syn znacznie sie wyciszyl choc ma jeszcze (i bedzie mial bo taki jest charakter jego schorzenia) upierdliwe zagrywki, jednak nie jest juz agresywny, podenerwowany, nie boi sie i jestem w stanie nad nim zapanowac (co jest bardzo istotne). Wkrotce mam sie widziec z jego lekarka i bedzie mu prawdopodobnie zmieniac leki - wtedy zobaczymy, moze jeszcze jakas poprawa nastapi (co by bylo blogoslawienstwem ale i tak juz jest duzo lepiej niz bylo). Do Polski sie na razie nie wybieram - tzn nie mam planu kiedy, na pewno na Wielkanoc bo mlodszy syn zostaje w domu, jakies szkolne sprawy ma a pewnie do tej pory to juz bedzie jezdzil sam. Moze w lutym na tydzien czy dwa. Jak mlodszy syn sie usamodzielni to ja bede miala wieksze mozliwosci manewru, na razie to domu trzeba pilnowac ;) A co do wakacji to tak daleko planami nie siegam. Chcialam poleciec na Wszystkich Swietych ale nie bardzo bym sie wyrobila a syn nie chce u eksia nocowac jak ma szkole (jest duzo blizej i ma bus szkolny). Szkoda, bo te dojazdy sa troche meczace dla mnie i mam przez to rozwalony dzien - i oczywiscie koszty paliwa. Ale z dwojga zlego lepsze to niz siedziec z toksykiem na bombie, ktora nie wiadomo kiedy wybuchnie i z jaka sila razenia. Wszystko jest lepsze od takiego zycia. A zycie samo sklada sie z wyborow, z poswiecen czegoz na rzecz czegos innego - takimi zasadami sie rzadzi.
  9. @maja nie, to nie jest samotnosc bo nie czuje sie samotna. Bardziej pasuje slowo: ograniczona nieznajomoscia terenu, srodowiska i niewiedza. Za slabo sie przygotowalam przed wyprowadzka ale wtedy na pierwszym planie bylo odbicie od toksyka i zmiana miejsca na spokojniejsze a nie nawiazywanie kontaktow i poznawanie miejsca. Zreszta... mysle, ze na wszystko jest czas. Moze ten moj czas jeszcze nie nadszedl bo chyba nie jestem jeszcze wystarczajaco otwarta na ludzi. Gdybym czula przemozna potrzebe socjalizowania sie to poszlabym do pierwszego lepszego pubu (jest ich tu troche) i zagadala z kimkolwiek, chocby barmanem. Tutaj ludzie lubia rozmawiac, sa towarzyscy. Poza tym jest jeszcze jedno - przez tyle lat ogrom miejsca w mojej psychice zajmowal toksyk i stres. Teraz jestem juz od tego wolna i zrobila sie dziura ktora trzeba wypelnic. Doskonaly przyklad ile czasu, miejsca, emocji itp zabiera taki zwiazek, potem ciezko sie pozbierac i zyc normalnie. Brakuje mi pracy zawodowej, niestety, moge pracowac tylko 15 godzin w tygodniu a to jest taki zonk - malo kto zatrudni na 15 godzin, sa etaty 16-godzinne a to juz przekracza limit. Teraz, w czasie kryzysu, jest trudno o taka prace na czesc etatu. Ale moze gdybym pogadala z ludzmi, poszukala to cos by sie znalazlo bez wielkich dojazdow... Jakies 20 km od nas jest Mallow, wieksze miasteczko - nie byloby problemow z dojazdem i bardzo chetnie tam bym sie gdzies zalapala. Oczywiscie wolalabym lokalnie... Popracowalam troche przy moich rekoczynach, wyszly mi fajnie (choc jedno pudelko sie kiepscilo bo spekania nie wyszly tak jak powinny - ale wybrnelam z tego cieniowaniem i wydzierana serwetka - zamiast wycinac wydziera sie wzor i daje to ciekawy efekt - a pudelko mialo byc "w konie"), jestem zadowolona. Nastroj mi sie poprawia bo jednak na frasunek najlepsze dla mnie jest dzialanie.
  10. Cos ostatnio oklaplam, nie wiedziec czemu. Pewnie zbieralo mi sie od miesiecy - wszystko sie naklada lacznie ze stresem. Tzn nic powaznego ale taka jakas dolowata atmosfera, jakies niesprecyzowane leki, obawy... I ciezko sie tego pozbyc bo w sumie nie wiadomo z czego sie bierze (chyba wiele czynnikow ma w tym swoj udzial) i na dzialanie raczej oporne (co zazwyczaj stosuje w takich stanach bo jak zabieram sie za cos czego efekty dosc szybko widac to od razu nastroj sie poprawia). Juz powoli przechodzi, ale nie jest to ulubiony przeze mnie stan ducha. A obiektywnie wszystko OK. Nawet nawiazalam kontakty z galeria, ktora wystawia na sprzedaz moje prace a to bardzo pozytywna rzecz. Mam takie wrazenie, ze zaczyna mi powoli brakowac ludzi. Takich ktorzy sa - niekoniecznie przyjaciol. Kogos, kogo znamy po prostu. Odwiedzila mnie sasiadka moja dawna, starsza babka, po 70-ce ale kazdemu takich sasiadow zycze. I tego mi wlasnie brakuje - takiej wiezi jaka byla w poprzednim miejscu zamieszkania. Nie zrozumcie mnie zle bo nie zaluje decyzji i mam swiadomosc, ze kazde miejsce ma swoja specyfike. Jednak jak sie zylo przez ponad 10 lat to byl jakis element przywiazania, przyzwyczajenia, miejsce znane i mniej przez to "grozne". Biore pod uwage sam dom, otoczenie, okolice - za tym, mozna rzec, tesknie - nie za toksykiem, on jest tutaj zamknietym rozdzialem. Mamy kontakt poprawny ale bez przesady. Nie bylam tam chyba z miesiac a mam jeszcze jakies kaktusy i ksiazki do zabrania. Tutaj nie znam nikogo, sasiedzi mili ale nikt jakos z nikim nie jest zbyt blisko. Nie chodzi mi z kolei o jakies przyjaznie wielkie, mam swiadomosc ze tutaj miesdzka wiekszosc wynajmujacych wiec sa tylko czasowo, za rok, dwa beda gdzies indziej. Za sciana jeszcze nie mam nikogo, wlasciciel chce sprzedac i nie bedzie juz wynajmowal. A nie spuscil z ceny od czasu, kiedy ja sie tym domem interesowalam. Myslalam zeby dowiedziec sie, moze jakies spotkania tutaj sie odbywaja, jakies grupy - poznac ludzi, spotkac sie od czasu do czasu, pogadac... Niezobowiazujaco. I zasiegnac jakichs pozytecznych ijnformacji bo przeciez to z kontaktow z ludzmi najwiecej sie dowiadujemy. Niestety, nie bede mogla brac udzialu w spotkaniach mojej grupy wolontariatu, gdzie dzialam przez ostatnie 8 lat - byloby mi bardzo niezrecznie jezdzic w te i wewte bo odwoze tam syna rano, potem drugiego do osrodka w moim miasteczku i musialabym jeszcze raz do Hospital (tak sie nazywa miejscowosc) 25 km jechac - potem ok 13.30 - 14.00 albo wracac do domu na pol godziny albo czekac na syna do 15.30 pod szkola. Przyznacie - uklad bez sensu. Poczekam az bedzie sam dojezdzal, nie chce rozstawac sie z grupa bo sie zzylam z nimi i wiele razem zrobilismy. Tylko na razie nie jest mi to na reke a dokladac sobie obowiazkow nie zamierzam, i tak mam dosyc z tymi dojazdami. Chyba mam za malo aktywnosci, chyba powinnam cos zrobic ale jak na razie nie wiem co. Jest to skladowa zmian i chyba trzeba czasu zeby takie nastroje minely a psychika przywykla do nowych warunkow.
  11. @aweb - ostatnim postem wyczerpalas temat. Pieczeniarz, bluszcz i jako bonus wymagania od Ciebie (od siebie - Boze bron!). Czy to Ty, czy goscie powinni sie dostosowac w Twoim wlasnym domu? I jest to prawda - na ile pozwolisz, na tyle wejda Ci na glowe. A taki jeden z drugim malymi kroczkami posuwa sie coraz dalej i obserwuje reakcje. A to mala pozyczka, a to jakas przysluga Twoim kosztem... Jego nie obchodzi czy masz na potrzeby Twoich dzieci - jego obchodzi wylacznie wlasny interes. Owszem, moze wiele mowic, obiecywac - ale to sa puste slowa, zwykle nie majace pokrycia w rzeczywistosci. Za duza cene placisz Ty i Twoje dzieci za te znajomosc. Powoli wkreca sie w Wasz swiat zabierajac jego czastke a nie dajac w zamian nic. Sama obecnosc nie wystarczy.
  12. aweb - jestes dla niego wygodna i tyle! Dziewczyny maja racje, z corka powinien swoja droga miec kontakt a dopiero pozniej (czy ewentualnie jako wizyta raz na czas z Wami uzgodniona - tzn z Toba i Twoimi corkami) z Toba. Tzn nie twierdze tym samym ze Ty jestes mniej wazna itp - ale corka to jednak zupelnie co innego, powinien miec z nia kontakt jak ojciec a nie po chalupach sie z nia szlajac. Chce widocznie dwie pieczenie na jednym ogniu upiec czyli z Toba sie spotkac i corke "odbebnic" jako ojcowski obowiazek wobec bylej zony (nie wiem, jakos tak mi sie wydaje ale moge byc w bledzie oczywiscie). Gdyby mu naprawde zalezalo na corce jak ojcu to by to wszystko zupelnie inaczej wygladalo. I z jego wypowiedzi odnosnie osobnego pokoju tez wynika, ze to jego byla zona stawia warunki a on: dobra dobra, dla swietego spokoju zrobie jak mowisz. Poza tym jakim praqwem ktos obcy ma w Twoim domu Wam warunki dyktowac? Zero taktu. To juz nie jest czerwone swiatelko - to jest czerwona, burdelowa latarnia ;)
  13. Maju - co do zdjec to imageshack sie prawdopodobnie pogniewal na nasza domene i nie puszcza zdjec z hotlinka ale mozna skopiowac usuwajac spacje (ktora powstaje po wrzuceniu takiego linka) i wrzucic w przegladarke - wyskoczy samo zdjecie. angela - wiem, ze jest Ci ciezko i jak ciezko. I dobrze, ze do nas napisalas. To taki pierwszy Twoj krok na drodze do spokojnego, normalnego zycia. Znasz meza, jak mowisz, juz 11 lat i wiesz, ze to co robisz w kierunku poprawy jego stosunku do Ciebie, nie skutkuje. Sprobuj czegos nowego, bo powtarzasz tylko te same, nieskuteczne dzialania. I on o tym wie, czuje sie bezkarnie bo pozwalasz na takie traktowanie. Piszesz tez: "jak jest dobrze, to ok" - co to znaczy dobrze, dla kogo dobrze, z jakiego punktu widzenia dobrze? Tzn Ty masz sie w jakis sposob dostosowac i spelniac oczekiwania malzonka bo jak nie to chaja i wyzwiska? Czlowiek, ktory kocha i szanuje nie ubliza. Moze nie zna inej formy wyrazenia przywiazania... Moze przydalaby sie jakas rozmowa z terapeuta malzenskim, bo moze maz nie zdaje sobie sprawy jak Cie rani swoim zachowaniem, moze wyniosl takie wzorce z domu i moze trzeba mu po prostu przetlumaczyc ze to nie tedy droga...
  14. Z tym handlem to moze nie do konca - to jest loteria, a ja bym wolala w mojej sytuacji cos bardziej stabilnego. Niemniej jednak dobre to, co jest i ze wogole sa perspektywy w kryzysie ;) Mysle zabrac sie tez za fotografie artystyczna - glownie ciekawych miejsc w okolicy. Wiem, ze to sie sprzedaje. Niby te same miejsca ale inna perspektywa i inne spojrzenie. http://img28.imageshack.us/img28/3797/fotosmall.jpg http://img197.imageshack.us/img197/6573/foto2small.jpg http://img32.imageshack.us/img32/9415/photo3sml.jpg http://img607.imageshack.us/img607/455/small3k.jpg cos takiego
  15. Wszystko przychodzi z czasem. Jednym szybciej, innym wolniej. Jedni lapia od razu, inni potrzebuja wiecej czasu zeby to wszystko ogarnac w kupie. Moim skromnym zdaniem (mam prawo jazdy od ponad 30 lat, jezdzilam roznymi samochodami - od malolitrazy po twincam turbo, wrx) nie ma czlowieka ktory nie poterafi jezdzic. Owszem - sa lepsi i gorsi kierowcy ale kazdy potrafi sie nauczyc. A jakim kierowca bedziesz - zalezy wylacznie od Ciebie. Znam ludzi, ktorzy przystepowali do egzaminow po kilka razy i w koncu im sie udalo na zasadzie "trafilo sie slepej kurze ziarno" (moja kuzynka). I jezdza jakos. Nie sa mistrzami kierownicy ale nie o to chodzi. Poza tym - nie kazdy jezdzic lubi. Sa tacy, ktorzy jezdza bo sytuacja ich do tego zmusza (dojazdy itp) ale daja sobie rady na drodze bez problemow. Nie czerpia przyjemnosci z jazdy, traktuja ja jak konieczna czynnosc. Jak nabierzesz wprawy to bedziesz jezdzic automatycznie niejako, zauwazac wszystko na raz: siebie w pojezdzie, lusterka, innych uzytkownikow jezdni, znaki drogowe, swiatla, odleglosci itp ktore sa skladowymi jazdy samochodem. A tak a propos - moj syn wlasnie poszedl na lekcje jazdy i ma problemy jak kazdy poczatkujacy. Ale nie od razu Krakow zbudowano i nikt sie nie urodzil z umiejetnoscia prowadzenia samochodu. :D
  16. Eutenio - Twoj stan jest posrednio wynikiem Twojej izolacji, bo gdybys znala wiecej ludzi, przebywala w jakiejs grupie (nie mowie tu o przyjazniach czy jakichs blizszych kontaktach, ale zwyklych znajomosciach) to dowiedzialabys sie chociazby ze gdzies tam potrzebuja do pomocy, do jakiejs dorywczej pracy i tak po nitce do klebka. Ludzie ze soba rozmawiaja i rozszerzaja krag informacji. Ty, poprzez swoje traumy, zamknelas sie w sobie i wpadlas w inercje. Mozesz sama sobie pomoc poprzez, jak juz zasugerowala turkusek i ja sie podpisuje - przelamanie leku i wyjscie do ludzi. Niech to bedzie taki pierwszy, zdecydowany krok. Prxzygotuj sie nan. A potem przekonasz sie, ze nie taki diabel straszny. Widzisz, ja tez tutaj nie znam nikogo ale jestem tu dopiero 2 miesiace z przerwami. Sasiadow o tyle i ile, na "dzien dobry" - sa to w wiekszosci ludzie mlodzi, bezdzietni, wynajmujacy wiec dlugo tu nie pobeda i pewnie nie chca tez jakichs wiezi zaciesniac. Ale pomocni i zyczliwi a to najwazniejsze. Wielkich przyjazni tu nie oczekuje ;) Druga polowa blizniaka nadal nie zasiedlona wiec jest szansa ze wprowadzi sie ktos fajny (albo i nie). Jeszcze borykam sie z przystosowaniem do nowych warunkow ale jak juz poczuje "wole boza" to zaczne szukac jakichs grup, wolontariatow itp na miejscu - chocby po to zeby poznac ludzi. Na razie dalam sobie czas na nacieszeniem sie prywatnoscia i samotnoscia (co mi bardzo odpowiada), zalatwilam sobie stoisko w hali na pchlim targu (moje wyroby plus rekoczyny przyjaciolki) co dwa tygodnie; zreszta juz sprzedalam troche swoich rzeczy a to cieszy. Mozna rzec - cos z niczego. Sa rozne fora internetowe na ktorych ludzie dziela sie pomyslami - skorzystac, zajrzec, przymierzyc sie czy to jest dla mnie... Eutenio - napisz na maila, poddam Ci kilka pomyslow i zobaczysz, czy beda pasowaly.
  17. samo zycie weryfikuje przyjaznie, znajomosci i obietnice. Dzieki temu wiemy, na kim mozemy polegac, kto jest wobec nas szczery itp Obietnica jest slowem i tylko slowem, dopoki nie zamieni sie w czyn. Nauczylam sie tego wlasnie tutaj, bo Irlandczycy to ludzie bardzo goloslowni - taka ich natura po prostu ;)
  18. Wtrace tylko jedno - warto pamietac, ze obelga jest wizytowka nadawcy, nie adresata.
  19. Nikt nie twierdzi, ze to tylko mezczyzni sa toksyczni - kobiety tez. Topik nie precyzuje plci, pisze w tytule ogolnie "partner".
  20. Czyli inaczej Peter Bourke ;) Moze i ma racje - szczegolnie w punkcie niezasleznosci kobiet niezwiazanych i tegi, ze sie ich ogolnie boja. Bo taka kobieta to nie wiadomo, moze rozbic moj zwiazek. Dlatego zaprasza sie je niechetnie na wszelkie wesela czy podobne imprezy gdzie ludzie sa w parach. Kobiety "sparowane" mysla wlasnymi kategoriami i wydaje im sie, ze taka "singirlka" to tylko czyha zeby im faceta podprowadzic znienacka ;) Zawsze gdy bylam bez partnera spotykalo mnie wlasnie takie "ostracystyczne" podejscie, terax jestem w wieku kiedy ono chyba nie obiwiazuje a i na atrakcyjnosci wiele stracilam (dla mnie bynajmniej nie jest to koniec swiata, mam spokoj od nagabywaczy ;) Jesli z mezczyzna rozmawiam to jest to dyskusja jak rowny z rownym bez zagladania mi w dekolt. Moge bez skrepowania dyskutowac z mlodymi jak i ze starszymi. I to sie pieknie nazywa przywilej wieku sredniego. :D W tym wlasciwie wieku powinno sie korzystac z owocow pracy i robic to co sie lubi. Oprocz uciazliwowsci, jaka niewatpliwie jest opieka nad doroslym uposledzonym umyslowo ze sklonnosciami lekko psychotycznymi i dowoz obydwu synow do szkoly (czasowy tylko) - moge rzec, iz zyje sobie spokojnie, robie to co sprawia mi przyjemnosc i nikt mi (nareszcie) nad uszami nie brzeczy ani nie pokazuje swoich humorow. Nie zarzekam sie na przyszlosc ale na dzien dzisiejszy stoje na stanowisku nie wiazania sie z kimkolwiek. Z wiekiem zaczynamy byc wygodni i nie chce nam sie isc na ustepstwa, nawet jesli sa one zdrowym kompromisem. Poza tym stajemy sie nieufni i nie chce nam sie kogos poznawac od podszewki. Wieks\osc osob, ktore zostaly singlami w wieku srednim, nie ulozyla sobie zycia z kims drugim. I to nie z braku chetnych ale z wlasnego nastawienia. Moze czesc z nich jest rozgoryczona ale znam sporo osob ktorym jest bardzo wygodnie w samotnym zyciu. Do pomocy maja dorosle dzieci jak trzeba kran naprawic czy wbic gwozdzia ;) jesli sami nie potrafia, a i sasiedzi tez chetnie pospiesza z pomoca.
  21. ciekawy temat http://f.kafeteria.pl/temat.php?id_p=4209598 dotyczy pewnie wiekszosci z nas
  22. I znowu uciekla mi literka - raz juz tak sie stalo, system zapamietal i... Ot, nadmierna ufnosc w maszyny ;)
  23. @Eutenio - jestes najlepsza mama, jaka moglyby miec Twoje dzieci, i nigdy o tym nie zapominaj. Piszesz, ze cos "zawalilas" - ale bladzic jest rzecza ludzka, Ty wyciagasz wnioski, uczysz sie - i z pewnoscia nie popelnisz ponownie tego samego bledu. Jest Ci bardzo ciezko ale dzielnie to znosisz. A leki? One jakos tam zawsze sa w nas i "kopia lezacego", wychodza wtedy, gdy i bez nich czujemy sie slabi, gdy swiat sie nam wali... Dlatego tak wazne jest ich oswojenie - jesli nie mozemy sie ich pozbyc. Jesli chcesz i mozesz - napisz do mnie na @
  24. Eutenio - moc ciepla i swiatla z mojej strony, niech rozjasni te Twoje mroki i droge, jaka idziesz, zeby bylo coraz jasniej i lzej... Nie jestes sama, my tutaj zawsze jestesmy gotowe by dac choc te odrobine wirtualnego wsparcia. Mimo wszystko sprobuj odnalezc te drobinki radosci na codzien, pozytywne czasteczki ktore nie pozwalaja nam upasc do konca. @turkusek ad naszej dyskusji a propos cytatu. Byc moze jest on werbalnie tak skonstruowany, ze na pierwszy rzut oka (bez wglebiania sie) spowodowal u mnie wlasnie takie, a nie inne refleksje. Byc moze poeta chcial tez przez to powiedziec, iz istnieje cos takiego jak empatia i troska. Plus zwykla ludzka przyzwoitosc. Dla mnie to sa rzeczy oczywiste spolecznie, rodzinnie itp. Proste przyklady: jesli wiemy, ze ktos nie lubi glosnej muzyki, nie katujemy go nia bo akurat lubimy to my. Jak to sie ma do naszego cytatu? Bardzo prosto - swoim zachowaniem (lekcewazeniem potrzeb drugiej ospby) powodujemy u kogos rozdraznienie, frustracje, przygnebienie - czyli poniekad JESTESMY odpowiedzialni za to co on odczuwa. Podobnie, jak gdy chcemy komus bliskiemu (lub nie) sprawic przyjemnosc i wiedzac, ze lubi truskawki - przygotowujemy mu pyszny deser z tymi owocami. I mamy tez wplyw na poprawe samopoczucia tej osoby. Jestesmy w porzadku, dopoki swoim swiadomym dzialaniem nie wywolujemy u innych pogorszenia samopoczucia lub stanu emocjonalnego. I tu JEST odpowiedzialnosc - nasza LUDZKA. Jestesmy istotami myslacymi, czujacymi i to nas ZOBOWIAZUJE do traktowania kazdego czlowieka w taki sposob. Nie czyn inym krzywdy, staraj sie sprawiac im male przyjemnosci na ile mozesz, ulzyc ich cierpieniu, niesc wsparcie. Emocjonalne "kopanie lezacego" to wrecz kliniczny przyklad odpowiedzialnosci za czyjes samopoczucie - ale i tez ludzkiej wredoty. Chyba to sie tez tyczy "zbrodni z zaniechania" czyli braku dzialania wtedy, kiedy moglibysmy cos zrobic by pomoc innym - a ta pomoc z kolei moglaby znacznie poprawic ich nastroj, sytuacje itp. To sa wlasciwie zagadnienia moralne, etyczne - i czyzby Wyszynski, jako duszpasterz, tak to rozumial? Dosc na tym, ze hasdlo "odpowiedzialnosc za odczucia innych" jest dla mnie niewlasciwie (nieprecyzyjnie) sformulowane - wlasnie w takiej formie rozumiem je jak juz przedstawilam w poprzednich postach - zas jesli chodzi o czlowieczenstwo w ogole - to zgadzam sie, jak opisalam powyzej. Ciekawa skadinad dyskusja filozoficzna nam sie rozwinela :D Okazja do fitnessu umyslowego. A, wlasnie - ogladalam bardzo dobry i obrazowy przyklad manipulacji, takich na ksztalt toksycznych partnerow, ktorzy obracaja kota ogonem i nagle masz watpliwosci czy to sie faktycznie zdarzylo; masz wszystkich naokolo przeciwko sobie i zaczynasz powatpiewac we wlasny zdrowy rozsadek - byl to bodajze 3 odcinek 7 sezonu "The Outer Limits" pt "A New Life". Po prawie 2 miesiacach koncze cala serie ;)
  25. a partnerstwo - to naczyniua polaczone. Czy zaburzeni, czy nie. I bedzie w nich cos na ksztalt odpowiedzialnosci wzajemnej. Bo tak dziala zwiazek. Zgadzam sie ze odpowiedzialnosc za wybor spada na mnie. Mam tego zreszta pelna swiadomosc i dlatego na dzien dzisiejszy i najblizsza przyszlosc wybieram zycie w pojedynke. Po pierwsze dlatego, ze jak na razie to mi z tym wygodnie i nie musze sie do nikogo dostosowywac (ani nikt nie musi do mnie) a po drugie - nie mam pewnosci czy sie do zwiazku nadaje ;) Na dzien dzisiejszy widze zwiazek jak swoistego rodzaju wygode "fizyczna" (dzielenie pewnych obowiazkow itp) ale nic poza tym. Potrzeba bliskosci psychicznej, mentalnej, emocjonalnej gdzies mi sie zagubila po drodze ;) A moze to dla mnie forma odpoczynku? Mam teraz zupelnie nowa rutyne do ktorej wlasnie sie przyzwyczajam. Jakos mi to idzie tylko mam wrazenie, ze czas mi przecieka przez palce.
×