Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

oneill

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Wszystko napisane przez oneill

  1. Mnie zas dziwi jedno i nie tylko na tym forum - jak najszybciej (albo jeszcze w trakcie toksycznego zwiazku, jako swoisty katalizator dodajacy sily i odwagi do rozstania) zwiazac sie z kims hurraoptymistycznie twierdzac ze "moje doswiadczenie nie pozwoli na popelnienie kolejnego bledu". Sama tak postapilam i ponioslam tego konsekwencje. Stad moja uwaga nie dotyczaca nikogo imiennie - jesli jednak ktos z Was wezmie ja do siebie to chyba powinien zastanowic sie dlaczego... Od wszelakich zwiazkow, szczegolnie po krzywdzacym nas i toksycznym - trzeba odpoczac, zajac sie soba, zaopiekowac wlasciwie - tak, jak tylko my same potrafimy. Wchodzenie w kolejny uklad zwieksza tylko szanse na kolejny toksyczny zwiazek, niestety - to potwierdza samo zycie. Trzeba nauczyc sie zyc ze soba, dla siebie - dopiero wtedy jestesmy gotowe na zdrowy zwiazek. Dopiero wtedy, gdy juz nam sie nie wydaje ze do przezycia potrzebna jest nam druga osoba...
  2. piglet - mialam na mysli wylacznie konstruktywna krytyke a dalsza czesc byla wyjasnieniem... Pozostaje mi modlic sie ze ow cytat nie jest objety prawami autorskimi ;) bo juz poszedl w swiat. Niie lubie podpisywac sie pod czyms co nie moje. A spodobal mi sie odnosnie dyskusji tam toczonej. Sorry, jestem po waznym zjezdzie i nie wydusze z siebie nic sensownego dzisiaj :D
  3. Osobiscie bym chciala dojrzec juz na 100% do zamkniecia za soba drzwi z drugiej strony i stworzenia wlasnego miejsca do ktorego zadne toksyczne osoby nie beda mialy wstepu. To moje marzenie i bardzo realne bo dotyczy wylacznie mnie.
  4. Zelazna (i logiczna) zasada - czlowiek sie wtedy zmieni gdy jest mu zle. Czy tym toksykom jest zle na tyke zeby pomysleli o zmianie? Nie, wrecz przeciwnie - im jest dobrze. Wystarczy ze pomanipuluja (co nie kosztuje ich zbyt wiele), reszte mieli od pcozatku bo wystarczylo ze jeden z drugim uzyl cos ze swojego niewybrednego arsenalu...
  5. Tak, przyczai sie na jakis czas a jak sprawa przyschnie to wraca jak bumerang do dawnych nawykow. My rzadko reagujemy bo jestesmy skolowane. Przeciez bylo OK, byla poprawa i tu nagle co niby? I wlasnie na tym tacy toksycy bazuja. U nich to jakis szosty zmysl, mysle ze ma wiele wspolnego z toksykowym przetrwaniem, instynktem toksyko-samozachowawczym. Oni te swoja toksycznosc holubia i mysle ze tylko z nia czuja sie bezpiecznie i pewnie. Poza nia sa bezbronni wiec na dluzsza mete nie sa w stanie bez niej funkcjonowac. Wybieraja osoby dysfunkcyjne i przez to bezbronne - bo gdybysmy znaly i umialy wyznaczac swoje granice,mialy odpowiedni, wyniesiony z domu i dziecinstwa szacunek do siebie i wiate w siebie to by taki nie zblizyl sie do nas w promieniu 100 metrow! A oni wyczuwaja odpowiednie dla siebie osoby, namotaja, my wezmiemy za dobra monete - a tu zonk! Z czasem coraz trudniej sie wyplatac...
  6. Witaj Jesienna :D Taki jeden z drugim moze sie "zmienic" na krotko i powierzchownie jesli ma w tym jakis wlasny interes albo bata nad glowa. W glebi duszy to oni sie nie zmieniaja i wtedy, gdy musi sie przystosowac ma podwojny stres. I kiedys to wybuchnie ze zdwojona sila. Jesli toksyk zmienia swoje nastawienie do czegos ze skrajnie negatywnego na pozytywne w krotkim czasie bez dlugoletniej terapii to albo robi w gacie ze strachu albo cos sie za tym kryje. I nie jeste defetysta tylko realista. Co to za zycie - patrzec toksykowi na rece? Dawac wciaz od nowa kredyt nadwatlonego zaufania? Na ile go wystarczy? Ratowac to mozna cos co sie jeszcze da posklejac, jak jest dobra wola obydwu stron a nie: ja mu wybacze jeszcze raz i sprobujemy od nowa. Z tym, ze to Ty mu wybaczasz a on i tak zrobi swoje. Czyli kooperacja to nie jest. Nie chce tutaj przekreslac tych ktorzy naprawde chca pracowac nad poprawa swojego zwiazku - ale w tych przypadkach widac dzialanie, jego efekty, widac zaangazowanie i chec naprawienia tego co sie schrzanilo. Agresor idzie na terapie, probuje zrozumiec swoje postepowanie, pobudki po to zeby w przyszlosci uniknac takich sytuacji. Zeby nie byl zagrozeniem dla najblizszych bo mu naprawde na nuch zalezy a ma sporo nierozwiazanych spraw z przeszlosci z ktorymi nie daje sobie rady i wywala na rodzine. Takiemu czlowiekowi zalezy na najblizszych, nie tylko i wylacznie na samym sobie i on nie obwinia reszty swiata tylko zdaje sobie sprawe ze sam jest odpowiedzialny za wlasne czyny.
  7. Pewnie juz bylo ale dla przypomnienia, tym ktorym brak motywacji i odwagi aby zmienic cos w sobie: http://www.youtube.com/watch?v=H8ZuKF3dxCY&feature=related skoro jemu sie udalo to czemu nie Tobie, i Tobie, i mnie...
  8. Piglet - pozwolilam sobie zacytowac fragment Twojej wypowiedzi na forum po 50 - netkafejka. Bo bardzo adekwatny do dyskusji ktora akurat tam sie toczy.
  9. A krytyka? Zalozeniem kazdej krytyki jest jej konstruktywnosc - co znaczy, ze krytykowany podmiot powinien cos w sobie zmienic. Jesli jednak krytyka wywoluje cierpienie, to nalezy sie zastanowic nad tym co w nas samych powoduje takie odczucia - albo nad prawdziwymi intencjami krytykujacego... Bo tutaj jest tez zasada symultanicznosci tresci i formy, zeby nie bylo przerostu ktorejs z nich nad druga. Ladnie podana potrawa lepiej smakuje a z dodatkiem odpowiednich skladnikow jest lepiej strawna - ze pozwole sobie na takie kulinarne porownanie ;)
  10. Po co sie, Dziewczyny, tlumaczycie komus anonimowemu na forum ze nie jestescie wielbladem? Czy liczy sie dla Was opinia tej osoby? A moze cos zlosliwego jednak boli? Dlaczego? Dlaczego taki odzew? Czy czujecie sie jednak niepewnie, czy to wszystko co w zyciu zrobilyscie, kim jestescie to nie wystarczy by zostac doceniona, zauwazona, zaakceptowana, kochana? Kto takie kryteria narzucil? U mnie ta praca nad soba polegala miedzy innymi na zastanawianiu sie nad reakcjami - tez kiedys tak reagowalam na krytyke i nazywanie mnie roznymi "imionami". Nie poczuwalam sie wiec chcialam udowodnic calemu swiatu: o patrzcie, ja przeciez taka nie jestem. Wogole analizowalam swoje odczucia wobec czegokolwiek, zastanwialam sie dlaczego wlasnie tak reaguje (jesli owa reakcja byla nieadekwatna). Wiem dzisiaj jedno - nie ma sensu sie tlumaczyc. My wiemy swoje a ktos inny - coz, kazdy ma prawo do wlasnej opinii i chocbys stanela na glowie to nie zmienisz czyjegos myslenia. Zostaw wiec tych ludzi z ich opiniami na Twoj czy inny temat a sama idz dalej jak ta karawana na ktora psy szczekaja. Nie zapominajcie - jestescie wartosciowymi kobietami tylko z jakichs powodow zadalyscie sie z niewlasciwymi mezczyznami - ale to absolutnie o Was nie swiadczy.
  11. 2790491 i na razie jestem, wszystko zalezy od pogody bo musze wyjechac do miasta, pare spraw do zalatwienia... Ale chetnie pogadam, bede tez wieczorem na pewno bo mam mnostwo materialu do przelecenia na komputerze :D Zapraszam wiec
  12. E-pidemka - czy moglabys do mnie na maila napisac? Jest w profilu. Nawet jesli sie czujesz osaczona, samotna, bezradna - nie jestes sama. Tam gdzies sa ludzie ktorzy pomoga takim jak Ty. W kraju w ktorym zyjesz na pewno istnieje jakas organizacja pomocy kobietom zyjacym w przemocowych zwiazkach. Twoje odczucia sa normalne i calkiem uzasadnione biorac pod uwage sytuacje. Jedyne co mozesz dla siebie zrobic to wyrwac sie z toksycznego zwiazku ktory Cie niszczy. Szukaj pomocy bo bardzo jej potrzebujesz i naprawde nie ma w tym nic zlego. Nikt Cie nie skrytykuje, nie zakwestionuje tego co czujesz. Tam sa ludzie ktorzy znaja problem od podstaw. Bylam niedawno na szkoleniu dot przemocy domowej. I powiem Wam jedno - jest ogromna swiadomosc tego problemu, zostaly wymienione niemal wszystkie obawy osoby ktora zyje w takim zwiazku a ktora czuje sie osaczona, boi sie poprosic o pomoc. Sa organizowane szkolenia, kursy po to, by pomoc takim ludziom. By ta swiadomosc problemu byla jeszcze wieksz, by spoleczenstwo zdalo sobie sprawe i probowalo przeciwdzialac, pomoc... Bylo tam miedzy innymi takie cwiczenie: jedna z osob byla pracownikiem socjalny, a druga ofiara przemocy domowej. I trzeba bylo tak rozegrac "dialog" zeby ta osoba poczula sie bezpiecznie. Jest pomoc - tylko trzeba ja najpierw znalezc a potem o nia poprosic.
  13. e tam, ja tylko linkuje http://artykuly.com.pl/rozwoj-osobisty/przemoc-psychiczna-pomoc-jak-sobie-poradzic-z-tyranem.html Pozdrawiam wszystkich!
  14. to mialo byc: http://kobieta.wp.pl/kat,26325,title,Przemoc-domowa-to-nie-tylko-siniaki,wid,12519291,wiadomosc.html
  15. Zagladam rzadko ale dzisiaj patrze - skrzydla! Mimowolnie sie usmiechnelam czujac w twojej wypowiedzi owa radosc. Oby coraz wiecej takich przykladow. Oby coraz wiecej odwagi. Ja zas bylam na szkoleniu dot przemocy domowej i powiem Wam - bardzo wiele mi to dalo. Nie mam ostatnio czasu zeby zasiasc i wiecej cos napisac, zeby nie bylo nieskladnie i chaotycznie. Ja wlasciwie dzisiaj z linkiem ktory znalazlam, poczytajcie: http://kobieta.wp.pl/gid,12762021,img,12762096,kat,79596,title,Maz-mnie-bije-bo-zasluzylam,galeriazdjecie.html powodzenia wszystkim i do uslyszenia wkrotce
  16. Witam po dlugiej nieobecnosci... A tu, jak widze, temat nie ma konca. Przykre. I ja wlasnie w temacie - tym razem jako obserwator bezposredni. Wlasnie stracilam (moze troche za wielkie jeszcze slowo) bardzo bliska przyjaciolke, osobe godna zaufania, z ktora mialysmy od lat plany na jakas niewielka wspolna kooperacje (a wlasnie wkrotce, jakos na wiosne, moge zaczac cos dzialac w tym kierunku, mam juz warunki). Znamy sie od 35 lat. I stalo sie to wlasnie przez toksyczny zwiazek, w ktory sie wpakowala rok temu. Ten pozal sie Boze partner odsuwa od niej wszystkich przyjaciol a ja na dodatek zwrocilam mu uwage ze zachowal sie arogancko w mojej obecnosci. To oczywiscie stalam sie wrogiem numer jeden bo widze jaka krzywde jej robi (za jej cichym przyzwoleniem). Dziewczyna ma siniaki (pokazywala mi) od "popychania", pozwolila mu u siebie zamieszkac - niby ze bedzie blizej do pracy (otwieraja wspolnie galerie rekodziela w centrum, ale kosztem jej sklepu ktory prowadzila przez 20 lat, bo wszelkie srodki wyprowadzila do nowego miejsca a ten jej powiedzial ze ona nic nie dala i ze jest pasozytem (kontrola) - a ona sie... rozplakala. K*rwa jak widze takie sceny to mnie szlag trafia! Z toksycznego malzenstwa z pijakiem w toksyczny zwiazek z drugim poj*bem, ktory sklocil ja z jej doroslym synem i stopniowo odsuwa przyjaciol. Teraz jestem na krotko w Pl ale w piatek juz wracam, chcialam sie jeszcze z nia spotkac - dzwonie: nie ma takiego numeru. Okazuje sie pozniej ze on jej zabral i zniszczyl karte sim. Zeby odciac od przyjaciol ktorzy jej w glowie mieszaja i buntuja. Anka to jedna z tych pozytywnych osob w moim zyciu, pamietam jak dobrze czulam sie w jej sklepie, tam taka przyjazna i ciepla atmosfera panowala, wzajemna akceptacja, kazdy byl mile widziany choc miejsca niewiele - ale dla kazdego sie znalazlo. Czasami wziela mojego chorego syna na dwa-trzy dni (jedyna osoba z moich znajomych) i umiala z nim postepowac, syn tez bardzo lubil do niej jezdzic i co roku w wakacje pyta czy pojedzie do pani Ani (ale od dwoch lat byla zajeta, prowadzila jakies wakacyjne zajecia artystyczne itp). Toksyczne malzenstwo przyplacila leczeniem u psychiatry - a tez i to ze za wiele brala na siebie. I z tego co widze, nadal bierze... Ten caly facet na poczatku byl taki opiekunczy, pomocny - a ona tego potrzebowala i wziela za dobra monete a on sie tylko maskowal. Od jakiegos pol roku wyszla jego prawdziwa twarz gdy galeria zostala na niego zapisana (a jest z jej srodkow, wyperswadowal jej ze tak bedzie lepiej bo obciazy ja skarbowka itp) - poczul sie na pozycji i hulaj dusza piekla nie ma. Dziwi mnie ze mieszka u niej a podskakuje. Anka musi miec potwornie zaburzone granice ze na to pozwala we wlasnym domu. U mnie byl problem ze nie czulam sie u siebie, ze dom meza - to wydawalo mi sie iz ma wieksze prawa itp bo nigdy, procz domu rodzinnego (ktorego juz NIE MA a ktory zaplacil mi za przeszlosc najlepiej, jak potrafil; z chwila gdy go sprzedalam poczulam ze odcinam sie od przeszlosci - stanie tam niewielki blok na ok 10-15 mieszkan) nie mieszkalam "u kogos" i podswiadomie czulam ze dla mnie to bariera, ze bede miala sklonnosci do podporzadkowania sie majac odczucie ze miejsce do mnie nie nalezy, ze bede nawet czula sie jak intruz... Co zreszta sprawdzilo sie dopoki nie wyperswadowaly mi tego odpowiednie sluzby, bo juz jakis czas termu wytlumaczono mi ze mam takie samo prawo przebywac w domu meza co on a on nie ma prawa robic z tego uzytku i awanturowac sie bezkarnie, grozic itp. I dlatego dziwi mnie postawa Anki ale kazdy przeciez inaczej czuje. A ona jeszcze nie ma po rozwodzie podzialu majatku a tu nastepny sie wpieprzyl. Ponc mial sie w weekend wyprowadzic ale zagral jej na litosc. Ze taki biedny i nie ma gdzie i ze on juz wiecej nie bedzie, ale w zamian za jego lojalnosc ona tez musi cos zrobic - zmienic numer komorki. Ona zmienila - czyli dala do zrozumienia ze jest podatna na uklady i ze starzy, wyprobowani przyjaciele znacza mniej niz toksyk. On tylko mydlil oczy tym "zmienieniem sie" bo nadejdzie czas gdy przywroci status quo ale ona bedzie juz zupelnie sama. Serce mi peka gdy pomysle ze trzeba bedzie przekreslic tyle lat - ale to jej wybor. Chcialabym sie jeszcze z nia spotkac ale prawdopodobnie nie teraz ale przed swietami. Moze cos ja oswieci w miedzyczasie. Wiecie po co to napisalam? Zeby pokazac, jak widza takie zwiazki osoby ktorym na Was zalezy, ktore Was szanuja i kochaja. Jak one cierpia. I niech to bedzie jeszcze jedna okazja do przemyslenia. I ja tez dzieki temu wiecej zrozumialam, dostrzeglam... Pozdrawiam Was Wszystkie i zycze trzezwego spojrzenia na zycie, na swoj zwiazek; bez rozowych okularow tlumaczenia kazdego dranstwa (bo on mial ciezkie zycie, bo on inaczej nie potrafi, bo on jest nerwowy - czyli z tego wynika ze akceptujecie jego wady wiec po co narzekac?).
  17. To juz moja druga walka z kilogramami. Mam 50 lat, ponad 7 lat temu rzucilam palenie, przy zmianie trubu zycia, pozniej ciaglym stresie (ktory zajadalam) - z niespelna 50 kg poszlo do prawie 80. W przeciagu - uwaga - dwoch lat! Za pierwszym razem (cztery lata temu) zrzucilam metoda "mniej zrec" plus aktywnosc fizyczna (zawsze duzo chodzilam, mam sporo ruchu i nie jest to dla mnie problemem) - posilki od rana co ok 3-4 godziny, na kolacje jogurty 2 szt i potem ewentualnie jakies owoce czy warzywa surowe. Woda, zielona herbata, sok pomidorowy, herbaty rozne, cukru tylko 2 lyzeczki rano do kawy (brazowego, nierafinowanego). Na sniadanie chleb weight watchers 3 kromki z jakims niskokalorycznym "wkladem" - serek+rzodkiewka,chuda wedlina+salata/pomidor, rybka. Lub chleb jw z flora, rzodkiewka i szczypiorkiem oraz gotowana parowka. Na dtugie sniadanie ok 3-4 godz pozniej dwie kromki weight watchers mieszanego z jakims wkladem (jajko gotowane, szynka itp lekkostrawne), jogurt pitny; obiad to samo co reszta rodziny tylko w malej ilosci i bez ziemniakow za to zastapionych talerzem surowki czy tez innego warzywa. Kolacja - 2 jogurty. Slodycze tylko niskokaloryczne i w malej ilosci. Czasami dwie kostki gorzkiej czekolady (jak ide w gory, zeby miesnie mi sie nie zakwasily). W taki sposob cztery lata temu w przeciagu ok 3 miesiecy stracilam mniej wiecej 15 kg bez wysilku i bez jakichs karkolomnych cwiczen. Alkohol pilam w niewielkich ilosciach, unikac piwa bo jest bardzo kaloryczne. Najlepiej wino czerwone wytrawne. Niestety, utrzymalam te wage jakis czas a potem wiadomo - jakos sie a tu a tam zjadlo i doszlo znow do 73 kg przy wzroscie 160. I zabralam sie za siebie od nowa. Szczegolnie, ze po wakacjach wybieram sie na zabieg redukcji biustu (85G) to wypadaloby zeby i reszta jakos tam rownala do sredniej ;) Dokladnie od 14 kwietnia stosuje te diete i zgubilam 4 kg, przekraczajac tym samym magiczna granice 70kg. Nie jestem glodna. Poza tym organizm juz sie przestawil. Mysle ze sukces jest w jedzeniu malych porcji ale czesciej. Niekoniecznie np chleb weight watchers (Bo moze w Polsce nie ma) ale inny, najlepiej ciemny bo przy diecie moga zdarzyc sie zaparcia a wtedy blonnik pomaga. Gdzies czytalam ze zimne posilki sa lepsze dla diety bo organizm musi zuzuc energie do podgrzania ich.
  18. Maju - snie bedzie mnie 18.06 bo dopiero 28 przylatuje do Krakowa. Ale co do Lodzi - pomysle... Moze da sie zorganizowac moj przyjazd. Bo wychodzi na to ze "rozbije" sie o kilka wizyt rodzinnych ktore po prostu trzeba wykonac. Od 1.08 jade na swoje wakacje ale tylko na tydzien bo juz 13.08 wracam do domu. Zleci jak z bicza trzasnal ;)
  19. Zbirku - zacytuje Twoje slowa: "A więc nie ma zmiłuj. Nie usprawiedliwiajmy. I nie pokazujmy swych słabości. Co do tego ostatniego, to naszła mnie gorzka refleksja, że większości ludzi, czasem nawet tym bliskim, nie należy odslaniać swoich czułych punktów..." Moze inaczej. Moze od poczatku. Bo takie jest moje zdanie, poparte obserwacja... Osoby takie jak tutaj zebrane (czyli w wiekszosci same cierpiace na jakies dysfunkcje, zaburzenia - DDA/DDD/DD...) maja tendencje do wybierania partnerow/przyjaciol w kregu tych ktorym nie oplaca sie zaufac. To dziala na poziomie podswiadomym. Moze dlatego, ze odkad pamietamy, nie moglismy ufac nikomu i sytuacja zaufania wyglada dla nas jak jakas abstrakcja ktora w normalnym zyciu sie nie zdarza? Albo wierzymy ze nawet taka osobe ktorej nie mozna zaufac, polegac na niej - swoja miloscia, poswieceniem, oddaniem itp w koncu przeksztalcimy w kogos komu ufac mozna? I tutaj dziala wlasnie ow mechanizm. Bo odkad pamietamy - staralysmy sie praktycznie o wszystko, musialysmy zasluzyc na wszystko. Nic nie bylo nam dane dla nas samych. I to sie ciagnie i ciagnie - dopoki sobie nie uswiadomimy i nie zaczniemy zmieniac tego w sobie. Nie w innych, nie w partnerach, przyjaciolach, wybranych przez nas ludziach. W sobie. Bo ludzie bliscy powinni sobie ufac, po to sa. Trzeba wyrzucic z siebie stary, niewlasciwy schemat i zastapic go nowym. Takim, ktory nie rani. Trzeba nauczyc sie wybierac wlasciwych ludzi. Takich, ktorym bedziemy mogli zaufac naprawde bez walki o to, bez przekonywania ich czy siebie - takich, ktorzy sami w sobie sa godni zaufania, na ktorych mozna polegac. Tych ludzi jest bardzo wiele, naprawde. ja w to wierze. Czytajac cytat Eutenii tez naszla mnie refleksja - juz nie odbieram takich informacji jak mnie bezposrednio dotyczacych. Juz sie troche podleczylam - mam na mysli swoje poczucie odrzucenia w dziecinstwie. Pewnie, ze nie wszystko jeszcze za mna ale jestem na drodze postepu. Chce sie "naprostowac", zamknac przeszlosc raz na zawsze, przepracowac wszystkie traumy ktore wylaza z katow w najmniej odpowiednim czasie i kieruja dzialania w najmniej odpowiednim kierunku. Czyli to co mnie sama krzywdzi. Mechanizmy obronne z dziecinstwa moze byly dobre wtedy ale na teraz sa szkodliwe, juz nie jestesmy dziecmi, przynajmniej spoleczenstwo tak nas nie postrzega. Ani partnerzy. Ani nasze wlasne dzieci, jesli je mamy. Widze tu, w przypadkach ostatnio przybylych na topik dziewczyn - ten sam mechanizm usprawiedliwiania dranstwa partnera. Jakby byla jakas wazna przyczyna ktora usprawiedliwia krzywdzenie drugiego czlowieka. W tym wypadku Was. NIC tego nie usprawiedliwia! NIC! Nikt nie ma prawa nikogo krzywdzic w taki sposob! Jesli ma jakis zal, pretensje, jesli jest konflikt interesow czy jakas inna przyczyna - to siadamy do stolu, robimy kawe i rozmawiamy o tym! A nie ze ktos na kogos pluje, wyzywa, bije - i na dodatek ma moze racje bo a to klopoty w pracy, a to ciezkie dziecinstwa, a to bo nerwowy ogolnie jest. Jak ma problemy w pracy niech pretensje wywala do szefa albo niech zmieni prace. Jak mial ciezkie dziecinstwo to niech idzie do psychoterapeuty. Usprawiedliwianie niecnych czynow ciezkim dziecinstwem zaowocowaloby w rezultacie rehabilitacja na tej podstawie Hitlera czy chociazby Jeffa Dahmera. A jak jest nerwowy to niech sobie zazywa Persen i pije herbatke z melisy. Nikt nie ma prawa wyzywac sie na drugim czlowieku - i na to nie ma zadnego usprawiedliwienia!
  20. Byc moze to juz bylo na naszym topiku - ale mimo wszystko warto powtorzyc: http://www.youtube.com/watch?v=AW579icDRSA dedykuje szczegolnie tym, ktorzy widza przyszlosc jaka pietrzace sie problemy a walka z nimi wydaje sie niemozliwa... Wszystko jest mozliwe. Wszystko. A to, co mozliwe zalezy od nas samych.
  21. maju - ja na zloty wszelakie forumowe jak na lato - ale niestety, nie jestem az tak dyspozycyjna jak wiekszosc osob w moim wieku ;) Jesli zlot jest gdzies poza Krakowem (gdzie zwykle przebywam) musze miec kogos do opieki nad synem (jest niepelnosprawny, nie moge go samego zostawic). Gdyby wiec takowy odbyl sie w lipcu to bardzo chetnie reflektuje lecz chcialabym wczesniej wiedziec to cos sobie zorganizuje.
  22. W Pl bede dopiero 28 czerwca przez caly lipiec. Maju - a Ty na jak dlugo zjezdzasz?
  23. Eutenio - dzieki za ten wyklad Pokazuje on kolejny z problemow DD - mianowicie desperackie poszukiwanie akceptacji i aprobaty, ktore czesto staje sie podstawa zycia. A nawet kwestia przetrwania "byc albo nie byc". Czyli - nasza egzystencja osadza sie na tym co nas niszczy. Piekny paradoks.
  24. Maju Prawdziwe przepraszam oznacza: jest mi naprawde przykro i doloze wszelkich staran by to sie nigdy nie powtorzylo, bo rozumiem twoja krzywde, cierpienie i ze stalo sie to przeze mnie. Przepraszam ma w sobie empatie. Przepraszam to granica pomiedzy tym co bylo a tym co sie juz nigdy nie powtorzy. Tylko, ze ludzie zaczeli go uzywac jako nic nie znaczacego komunalu. To slowo. Tylko slowo. Jesli uzywa sie go wlasnie tak albo jako przepustke do kolejnego dranstwa.
  25. Maju - wspomnialas o porownywaniu - to zmora wiekszosci z Doroslych Dzieci (DDA, DDD i DDcokolwiek-innego). Mnie ono tez nie ominelo i dlugo pozostawalam pod wplywem ciaglych, kompulsywnych porownywan siebie do innych. I jak w Dezyderacie - mozna wpasc w skrajne kompleksy albo w gnusnosc. Bo widzac kogos, kogo postrzegamy jako "gorszego" (nie lubie tego okreslenia), widzac czyjes wady, przywary, niedociagniecia czy tez nawet male potkniecia - cieszymy sie ze my jestesmy w tym czyms tam "lepsi". I spoczywamy na laurach. Nie dazymy do progresji z naszym zyciem bo przeciez sa "gorsi od nas". Znam kogos kto w taki sposob tlumaczy swoje totalne lenistwo i braki w samodyscyplinie. Taki jak zobaczy kogos kto wogole nie dba o nic w zyciu to sie cieszy ze nie jest taki najgorszy i nie dazy do zmian na lepsze. A przeciez kazdy z nas dazy w jakis sposob do tego by nasze zycie bylo lepsze, nie ze wzgledu na innych ale na siebie, na wlasny komfort... A jesli nie dazy to znaczy ze skapcanial doszczetnie ;) Na szczescie juz sie wyleczylam z porownywania z innymi (jakos dziwnie zawsze inni byli lepsi, mieli lepsze warunki, urodziwsi, bogatsi a ja taki kopciuszek sie czulam) - bo prawdziwie uwierzylam w to ze kazdy jest inny, kazdy ma swoja "pule" ktora od losu otrzymal i od niego zalezy jak nia zarzadzi. I nie ma to podzialu na lepszych, gorszych. Kazdy z nas jest potrzebny na tym swiecie, dla kazdego z nas jest miejsce. Wlasnie w to najtrudniej przyszlo mi uwierzyc - ze jestem potrzebna jako czlowiek, bez udowadniania tego w kolko wszem i wobec. Ze jest dla mnie na tym swiecie miejsce tylko dlatego ze zyje. Z wielu powodow zaczynalam od podstaw ale podzwignelam sie. Odbudowalam (albo zbudowalam od nowa) swoja samoswiadomosc i swiadomosc tego co sie wokol mnie dzieje. A rowniez i tego, ze mam wlasny, swobodny wybor. No, moze nie do konca z uwagi na sytuacje (jak kazdy z nas zreszta, sa sprawy ktore nas determinuja w jakims stopniu) ale w glownej mierze to ja decyduje gdzie jestem i co robie. Czy naprawde chce byc w tej sytuacji? Czy naprawde chce robic to co robie? Czy jest mi dobrze? A jesli nie - to czy i jak moge to zmienic? Nie liczac na to ze swiat i warunki zewnetrzne same sie dla mnie zmienia? Co moge uczynic? Co jest w mojej mocy? Taka analiza moze troche potrwac ale jest w stanie zmienic nasze nastawienie do samych siebie, wzbudzajac swiadomosc jak wiele mozemy zrobic. To co wczesniej wydawalo nam sie niemozliwe - nagle staje sie wykonalne. Najpierw w sferze teoretycznej - potem powoli wprowadzane w zycie. I jak tu czesto mowimy - kazdy ma swoje tempo. Bezsenna stukpuk ;) - powodzenia i duuuzo zdrowia
×