Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

oneill

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Wszystko napisane przez oneill

  1. yeez - ja po prostu uznalam ze walkowanie tych tematow to strata czasu. Do innych wnioskow nie dojde a naprawde lepiej zajac sie czyms innym.
  2. miska mala - Ty sie nie przejmuj tak tym "zabieraniem dzieci" bo oni zwykle tacy w gebie mocni. A tym bardziej jak widza ze sie boimy (czyli znaczy to ze ich grozby skutkuja). Zastanow sie, znasz go na tyle dobrze zeby wiedziec iz na pewno nie wzialby sobie na leb odpowiedzialnosci za dzieci. Bo to nie tylko - o, sad mnie dzieci przyzna - ale trzeba sie nimi zajac, wychowac, byc na codzien, zaprowadzic do szkoly/przedszkola, oprac, dac jesc itp. A te "bo(c)hatery" to raczej nie nadaja sie do tego... Tutaj bylo wiele dziewczyn ktorym partnerzy grozili odebraniem dzieci itp - i zapytaj ich jak sie to skonczylo... Jakos nie bylo tutaj przypadku zeby taki gosc spelnil grozbe. Miska - musisz wyjsc ze stanu zastraszenia; mieszkasz u rodzicow jak piszesz, czy oni wiedza jaki jest twoj partner, czy mozesz na ich wsparcie liczyc?
  3. Co sie kryje - alez dokladnie to co powiedzialam. Ze nie chce z nim rozmawiac na niektore tematy bo jestem uprzedzona z uwagi na jego wczesniejsze zachowanie. Zapomnialam byc moze dodac ze to dotyczy wylacznie JEGO, nie przenosi sie na innych. I tutaj analizy nie potrzebuje bo pbojetne co by to bylo i czym spowodowane (lek, rezerwa, brak zaufania, obawa etc) - nie sadze zeby cokolwiek to zmienilo. Tzn moje podejscie do sprawy. To jest FAKT i nie widze potrzeby analizowania. Ale dzieki yeez za zainteresowanie :D
  4. Bylo i tak i tak. Ja zas sie zrazilam, jestem uprzedzona i chocby bylo super - o pewnych rzeczach mowic z nim nie bede ani pewnych tematow poruszac. To juz trwaly uraz. Ale to zas moj problem, niczyj inny. Ja w trwale zmiany nie wierze - moze nieslusznie ale wole nie wierzyc niz sie przejechac. A na dzien dzisiejszy zmiany nie sa raczej wskazane - tym bardziej zmiany zbyt radykalne. Zreszta - spokoj jest najwazniejszy. A ja sie musze jeszcze z paroma rzeczami uporac ktore mi wlasnie wyszly jak trup z szafy...
  5. Roksana - " jest totalnym niechlujem, rozsypie cukier nie wytrze, odpakuje herbate z torebki nie wyrzuci, nie odstawi talerza kubka po sobie" Znam te bajke. Przez lata mnie to wkur*ialo do bialosci. Ale nadszedl kres. I przestalam po nim sprzatac. Brudne naczynia po jego posilkach lezaly w zlewie a ja ich nie tknelam. A sobie przetlumaczylam ze lepiej cierpiec patrzac na syf niz w nieskonczonosc po kims sprzatac (kims kto ma dwie zdrowe rece i potrafi to zrobic). Rozsypany cukier na stole? Ja i tak przy stole nie jem to jak tak lubi niech siedzi w gnoju. Nie tknelam palcem. Nie tkne do dzisiaj. Troche sie zreflektowal i sprzata ale mnie nie zalezy bo to nie moj dom. Ja sie juz tak nie przykladam, tylko w swoim miejscu. Do dziewczyny ktora ma dwa fakultety a partnera po zawodowce - wlasciwie to powinnam oszczedzic sobie komentarza bo bylby on niepoprawny politycznie. To sa roznice ktorych nie przekroczysz! Moze najpierw zastanow sie DLACZEGO wybralas takiego partnera? Czy chcialas swiatu/sobie udowodnic jak bardzo jestes wyzwolona i jak bardzo nie wierzysz w stereotypy (i wierzysz ze milosc to wszystko pokona i nie ma dla niej barier)? Przeciez Ty, mialas jakas ambicje zeby te fakultety zaliczyc a to juz o Tobie jakos swiadczy. Twoj partner zas ambicji nie mial i osiadl na laurach w zawodowce. Nie zeby dzielic na lepszych i gorszych - ludzie sa rozni. I jak myslisz - czy ta roznica miedzy Wami to nie jest jeden z glownych powodow niezrozumienia? Ty nadajesz na zupelnie innych falach i raczej watpie zebyscie sie spotkali w pol drogi z wzajemnymi potrzebami i oczekiwaniami. Ja w takie zwiazki nie wierze bo znam je z doswiadczenia. I jesli na poczatku jest roznica - to przechodzi w przepasc. A facet ktoremu brak ambicji a ktorego partnera te ambicje przejawia - nie moze tego zniesc. A im mniej inteligentny - tym mniej rozumie to ze ona uczyla sie dla siebie i odczytuje jako atak na wlasna meskosc. Bo to sie nie miesci w jego mozliwosciach poznawczych - zrozumienie czegos czego jemu samemu brakuje. Poza tym jesli chodzi o nizsze-wyzsze wyksztalcenie, to sa wyjatki ktore sa zbyt niezalezne zeby poddac sie rezimowi edukacji; ale ci ludzie nie beda znecac sie nad partnerem/ka za jej/jego ambicje bo sa na tyle inteligentni zeby zrozumiec potrzeby drugiego czlowieka i na tyle wrazliwi zeby nie ranic kogos kogo kochaja.
  6. Wpadam tak czasem i cos podczytam... Zajmuje sie ostatnio wylacznie wlasnymi problemami a wlasciwie praca nad tym co mi jeszcze tam gdzies zostalo do przerobienia, nie jest tego malo. Coz, ale jak sie chce byc zadowolonym z zycia i wolnym od zbednego balastu dzwiganego przez lata - to latwo nie przyjdzie ;) Sprawy toksycznosci w zwiazku nie sa juz (i na razie) w moim polu zainteresowan. Chce sprawic zeby moej funkcjonowanie dla siebie (i dla swiata) bylo wlasciwe. Chce sie pozbyc np niektorych lekow, trudnosci w zaakceptowaniu popelniania omylek i bledow i wielu innych rzeczy ktore zauwazylam dopiero jak skonczylam zajmowac sie zwiazkiem. Ale ja tu wlasciwie o czyms innym... Eutenia podala ciekawy cytat ale ja sie z nim nie tak do konca zgadzam: "Kiedy więc jesteś kopany i krytykowany, pamiętaj ze często daje to temu , kto cię kopie,poczucie ważności.Oznacza to po prostu,że twoje osiągnięcia budzą jego zazdrość." Owszem. To jest jedna strona tego medalu. A druga to to ze ludzie kopia tych ktorych kopnac moga. Bo MOGA. Bo im nic za tonie grozi, nie poniosa konsekwencji. "Schopenhauer przed laty stwierdził "Mali ludzie czerpią olbrzymią radość z błędów i gaf popełnianych przez ludzi wielkich." Mali ludzie czerpia radosc z bledow kogokolwiek. Ciesza sie jak sie komus noga powinie bo wtedy poczuja sie na chwile lepiej w swojej malosci. "Niesłuszna krytyka to często ukryty komplement." Zapachnialo kuchenna filozofia, nie przekonuje mnie to. "Nie kopie się zdechłego psa." Oj, kopie, kopie. Truchlo nic nie poczuje. Czasami wiec dobrze udawac martwego bo sie mniej oberwie... ;) I nie radze brac tego wszystkiego zbyt serio. Niestety, nie mam zadnych przemyslen ani rad dla osob tu piszacych, borykajacych sie z problemem toksycznego zwiazku. U mnie jak na razie sprawy sie wyklarowaly ale duza w tym zasluga mojego podejscia ktore na dobre sie zmienilo. Tylko ze to nie wszystko, ja zapragnelam wiecej w sobie zmienic bo teraz zaczelo mi to przeszkadzac (MNIE zaczelo to przeszkadzac bo nie chce rozwalac sobie dnia tylko dlatego ze sie gdzies pomylilam i rozkminiam to non stop, i mam naruszone poczucie pewnosci siebie za jakis zasrany drobny blad... Ktorego nikt by nawet nie zauwazyl a ja babrze sie w tym calymi dniami - a chcialabym machnac reka, rozesmiac sie i wogole nauczyc sie smiac z tego. Dac sobie prawo do popelniania bledow, do pomylek. Coz, przynajmniej wiem nad czym mam pracowac. I zaczelam sie nad tym zastanawiac to wyszlo sporo takich dziwnych spraw o ktorych dotad nie myslalam nawet... Ku*wa moze to menopauza tak na mnie dziala? ;) Poza tym zabralam sie za swoje zdrowie, nie jest zle, wyniki mam w miare dobre, w kciuku lewej reki niestety gosciec stawowy i to juz tak zostanie, mozna tylko cokolwiek zlagodzic ale nie bedzie jak nowy. Tylko sie cieszyc ze nie np w lokciu czy kolanie a gownianym kciuku z ktorego ograniczona ruchomoscia mozna zyc. Troche mam cholesterol podwyzszony ale nie ma sie co niepokoic i mozna go zbic. Cisnienie tez sie czasem podnosi i dostalam tabletki, normuje sie powoli. Okulary mi przepisali do dali (do jazdy) i do czytania. Czlowiek sie zuzywa niestety ;) Mielismy piekna pogode - i dzisiaj leje od rana... Chyba za dobrze nam bylo... Na razie tyle mojego pisania :) Pozdrawiam Wszystkie Dziewczyny i zycze pogody ducha i optymizmu.
  7. Kasia - cytuje: "jak Go czymś zdenerwuje..." TY go zdenerwujesz? Czy on sie sam zdenerwuje bo itp itd? "On zaczyna mi wtedy mówić takie rzeczy, że doprowadza mnie do łez, nie chce mnie przytulać, nie chce żebym go dotykała jeśli już widzi, że płacze to przytula mnie i mówi: "ok, juz Ci wystarczy" tak jakby chcial powiedzieć, już Ci wystarczy, sprawiłem Ci przykrość, masz za swoje" Pan i wladca. Bog milosierny ktory za dobre wynagradza a za zle karze, ja pierd*le! I to on decyduje (powinnam napisac: ON - i jeszcze zlotymi zgloskami ale nie mam takiej funkcji w komputerze) kiedy i czym go wkurzylas, prawda? Moze to byc cokolwiek, kiedykolwiek - a Ty zabaw sie w zgadywanke: czym i kiedy dzisiaj GO ;) wkurze? Ten facet ma problemy ze soba i Ty tez bo sie z kims takim zwiazalas. Jego nie zmienisz jak sam nie zechce (a pewnie nie skoro ma wszystko podane jak na talerzu, jak strzeli focha to jest jeszcze lepiej i pod jego dyktando - jakbym tak w zyciu miala to po co sie zmieniac i wysilac?) - zastanow sie nad soba, nad tym dlaczego wybralas JEGO ;) i dlaczego znosisz takie JEGO ;) zachowanie?
  8. bez wyjscia teraz - "... ja będę tam musiała wrócić i żyć w totalnej farsie żeby oni w koncu zrozumieli no chore!!!" A czy Ty zyjesz po to zeby komus cokolwiek udowadniac? Zeby na dodatek cierpiec wlasnie z tego powodu - zeby oni zobaczyli itp? I co by Ci to dalo oprocz dalszej poniewierki? A gadki typu "ostrzegalismy cie" tylko swiadcza o rodzicach, niestety. Chyba oni tez sa toksyczni skoro tak podchodza do problemow wlasnego dziecka... Czy masz jakies mozliwosci odciac sie rowniez od nich, wyprowadzic na "swoje"? Czy wogole myslalas o tym? Cztery umowy - pieknie wytuptalas swoja wolnosc; nie te "fizyczna" ale duchowa, psychiczna. Bo to ona jest przeciez najwazniejsza. Jesienna Rozo - widzisz juz swoj problem, zacznij od poczatku. Od siebie. Masz mase do przerobienia - chocby ten ostatni incydent z niezrozumieniem. Tutaj ktos napomknal Cztery Umowy Toltekow - przeczytaj, przemysl - jestes bardzo madra, swiatla kobieta co widac z Twoich wypowiedzi - wiec i wnioski szybko wyciagniesz. Gorsza jest kwestia przeniesienia tych wnioskow w rzeczywistosc, wcielenia w zycie - ale to przychodzi z czasem. To sa takie egzorcyzmy nad upiorami przeszlosci - dziecinstwa, mlodosci, dysfunkcji w naszych rodzinach, szkolach, braku odpowiedniej troski i milosci. Te upiory strasza nas przez reszte zycia, staja sie nami. I nie pozwalaja nam byc szczesliwymi bo przeciez na to nie zaslugujemy... Kazdy bez wyjatku zasluguje na szczescie - a pierwszenstwo maja ci ktorzy posiadaja te swiadomosc :) Nie myslec wykacznie o toksyku - co zrobi, co powie, jak sie zachowa i dlaczego - myslec o SOBIE. Dlaczego tak reaguje na okreslone sytuacje? Dlaczego mam problemy z ustaleniem granic... Tych pytan jest cale mnostwo - im dalej w las tym wiecej drzew. Bywaja bardzo bolesne - tak, ze wolimy odlozyc rozmyslanie nad czyms albo wogole odsunac. Ale jesli mimo bolu zabierzemy sie za to co trudne - odkryjemy WOLNOSC. Jesli poznamy prawde o sobie i zaakceptujemy siebie - a jesli czegos nam brak, nie pasuje, nie lubimy w sobie jakiejs cechy - to przeciez mozna nad tym popracowac. Robimy to dla naszego najlepszego przyjaciela - siebie.
  9. mmak - no wlasnie, ja nie mialam problemu kontroli, zazdrosci itp. Oprocz tego ze maz wpadal w gniew bez powodu i wyladowywal go w domu werbalnie a obcych sie bal i byl dla nich uprzedzajaco grzeczny- ale to nie byla choroba psychiczna bo jak go postraszyli to teraz juz siedzi cicho - dalo sie? Niektorych bez bata nie wychowasz ;) to nie znaczy ze ja chce kogos wychowywac (oprocz swoich dzieci ale one sa juz na to za duze wiec jak ich nie wychowalam to juz nie wychowam ;) :P) - szczegolnie osobe dorosla. Tylko na niektorych nie dziala tlumaczenie, dobroc, wyrozumialosc itp tylko musza sie bac. Pokazalam mu - nie pozwole na takie zachowania a jak trzeba pojde po wsparcie do instytucji jesli nie mam nikogo bliskiego kto by mi pomogl. Nie zawaham sie o te pomoc poprosic i upublicznic jego zachowanie. Wyznaczylam granice. Nareszcie. Poskutkowalo. A poza tym kto powiedzial ze dla kazdego takie rozwiazanie jest dobre? Kazdy z nas jest inny przeciez...
  10. mmak - ja tez nie umialam byc twarda i konsekwentna. Ale sie nauczylam. Nie znaczy to ze zawsze mam byc taka - tylko wtedy kiedy trzeba, kiedy dotyczy to mojego dobra. Tez nie bylo latwo ale sobie tlumaczylam na wszelkie sposoby. U mnie byl ow lek ktory ciagnal sie przez cale dziecinstwo. Ja go w wiekszej czesci rozpracowalam. On mnie strasznie blokowal, podcinal skrzydla, uniemozliwial wlasciwe dzialanie. I to ze nie wierzylam w moja moc sprawcza. Bylam zablokowana od dziecinstwa. Nie wierzylam w to ze moze mi sie udac jesli wystepuje przeciwko komus, nawet we wlasnej, slusznej obronie. Bylo we mnie jakies falszywe, wewnetrzne przekonanie ze to "oni" zawsze beda gora i nawet jesli nie bylam winna to mi ta wine udowodnia i jakakolwiek walka o swoje prawa zakonczy sie przegrana i utrata tego co zyskalam albo tego co posiadam. I najpierw musialam sie zajac soba i tym co we mnie blokuje dzialanie, ustanawianie granic - inaczej cokolwiek bym zrobila to stawianie wozu przed koniem. U mnie glowna "zaleta" jest moj upor. Jak sie na cos upre to nie ma bata - musze to osiagnac. Predzej czy pozniej. Moge czekac dlugo...
  11. Nie kocham, zyje swoim zyciem tylko w jednym domu, starszy syn, ten ktory jest chory bardzo potrzebuje meskiego pierwiastka, aprobaty meza - i ja to widze, teraz to ma i jest OK, meza sie juz nie boi. Mlodszy nie jest jego synem ale ich stosunki byly mniej wiecej poprawne. Nie maja wiele wspolnych tematow - maz nie rozumie wogole czym sie syn zajmuje i nawet nie probuje bo za leniwy na to jest. Ze mna sie dogaduje dobrze bo mamy troche wspolnych zainteresowan, potrafie mu czasem pomoc itp. I jest ze mna szczery. Teraz chodzi juz do szkoly ponadpodstawowej, w tym roku mala matura wiec nauka na pierwszym miejscu. Nie ma problemow w szkole, jest jednym z lepszych uczniow. Rozmawialam z nim, jeszcze trzy lata mu zostaly i nie chcialby sie przeprowadzac. Zycie intymne zero ale nie ubolewam, nie mam temperamentu, chyba przez menopauze. Maz mnie nie nagabuje (nigdy tego nie robil). A mnie jest dobrze, lubie byc sama, naprawde nie tesknie za bliskoscia itp jak kiedys (ale to "kiedys" to byly marzenia, mrzonki i basnie z mchu i paproci). Nie cierpie w tym zwiazku bo dla mnie go nie ma. To jest taki sobie uklad, nikt nikomu nie wadzi i jest git. Najwazniejsze ze jest spokoj. SPOKOJ. Ze nie zyje juz w napieciu ze zaraz cos wybuchnie z niczego. Tym napieciem kilkuletnim zarobilam sobie na cisnienie ale lekarz powiedzial ze jak bede zazywac tabletki i prowadzic zdrowy tryb zycia (takowy prowadze) to cisnienie sie unormuje do roku. zacytuje Cie: "pogodzilaś sie z tym? ja nie umiem, czułabym że zdradzam juz teraz własne dziecko" wiesz, moze kiedys bym sie tak czula - teraz nie. Wiem ze wtedy zrobilam to co moglam a teraz tez robie to co moge (ale moge wiecej), nie mam do siebie pretensji ze jestem tylko czlowiekiem ani nie dorabiam karkolomnych filozofii (a mialam do tego tendencje). Zycie to tylko zycie i w gruncie rzeczy jest bardzo proste, kieruje sie prostymi prawami a nie jakimis idealami. Mam oczy otwarte i widze co sie dzieje, czuje sie w porzadku bo jestesmy bezpieczni, wywalczylam to wreszcie, w koncu mimo wszystko. Wielkich slow mi juz nie trzeba. Wiem ze ja sie kiedys wyprowadze od meza ale wtedy kiedy to bedzie DLA MNIE wygodne. Chcialabym wrocic do kraju ale tutaj niestety dla mnie jeszcze nie ma odpowiednich warunkow (opieka nad synem, mozliwosci pracy itp) i pewnie dlugo nie bedzie. Na razie jest mi lepiej na obczyznie pod wieloma wzgledami. Zreszta, czesto jezdze do Polski. Nie czuje z nim wiezi, jakiegokolwiek zwiazku poza domem, rachunkami itp formalnosciami.
  12. mmak - przeczytalam Twoje ostatnie posty i odnosze takie wrazenie - komedia. A Wy jestescie publicznoscia. To jest tak ostentacyjne ze po oczach wali, jak wtedy gdy moj sie wieszal na strychu (jak sobie to przypomne to mi sie do dzisiaj smiac chce choc to wtedy takie smieszne nie bylo :D :D :D). Chlopczyk nie dostal nowego Matchboxa to sie obrazil na caly swiat. Ale przeciez moze jeszcze manipulowac - obieca ze da Ci czas, ze wyjedzie itp. Ty to kupisz i wszystko wroci do normy bo przeciez on obiecal... A po jakims czasie sprawa przyschnie a on odzyskal to co chcial. A Ty masz nadal przesrane ;) Na pewno nie bedzie tak ze Ty zaproponujesz: rozstanmy sie a on:alez nie ma sprawy, oczywiscie, z przyjemnoscia! Beda schody. Ale Ty jesli naprawde tego chcesz - NIE USTEPUJ. Badz konsekwentna. Nie idz na obiecanki. A jesli juz chcesz to postaw wlasne warunki i trzymaj sie ich. Niektorym ludziom trzeba bardzo wyraznie zaznaczyc granice bo inaczej ich nie dostrzega. U mnie tez cos peklo pewnego dnia. Tak jak u Ciebie, jak Ty to opisywalas. Ale to bylo juz dosc dawno. Teraz wyjasnie dlaczego nadal jestem tutaj - z wygody. Bo mi tak wygodnie. Nic ani mnie ani moim dzieciom nie zagraza teraz a mnie sie na razie nie chce nigdzie przeprowadzac. Przyzwyczailam sie. Maz na razie nie pracuje ale jak nie ma kasy - nie ma wygod. Zabezpieczam tylko podstawowe rzeczy (zakupy), do pubu nie chodzi bo jak sie nie ma miedzi to sie na doopie siedzi i juz. Jak chcesz luksusy to se na nie zarob.
  13. mmak - podczytalam troche Twoja historie i powiem z reka na sercu ze doskonale Cie rozumiem... Mialam bardzo podobna sytuacje w domu - opisuje ja tutaj na toipiku chyba w pierwszej czesci jest o tym duzo wiecej, bo siedze tu z dziewczynami od 6 lat, czyli dokladnie odkad zaczely sie moje powazne problemy w malzenstwie. Tez byl problem z akceptacja mojego najstarszego syna (ktory nb jest uposledzony umyslowo i wymaga opieki o czym moj maz wiedzial oc poczatku, zanim jeszcze zdecydowalismy sie na malzenstwo), ciagnelo sie to przez kilka lat. Ale wiekszy problem byl we mnie - ze nie umialam zadzialac radykalnie, ze byl we mnie jakis lek i przekonanie ze nikt mi nie pomoze, ze wszyscy wezma strone meza (wyjechalam za granice do obcego kraju, bylam tu obca, przyjezdna a maz swoj)... I ze musze popracowac nad soba aby osiagnac rownowage. To jest wszystko tutaj, na topiku. Jak odradzala sie moja samoswiadomosc. I jak pozbylam sie leku. Nie bylo co prawda w moim domu rekoczynow wobec mnie. Manipulowalam ze strachu przed radykalnym dzialaniem - zreszta nie czulam sie na silach zeby cos zrobic, moglam jedynie przetrwac czyli tak jak bylam w dziecinstwie nauczona. Nie walczyc, nie przeciwstawiac sie ale przetrwac - bo jakiekolwiek dzialanie obracalo sie przeciwko mnie. Ale mialam swiadomosc ze powinnam cos zrobic konkretnie. Uniki, wyjazdy z domu na caly dzien, czeste wyjazdy do Polski - a na poczatku to sie ludzilam ze maz sie zmieni, ze zrozumie, ze skoro mnie kocha to chyba z calym dobrem inwentarza itp Bo tak jak jedna z Was tu napisala - bylo to zderzenie czolowe z tirem. Ja sie takiego obrotu spraw nie spodziewalam po mezu, choc juz po slubie wspominal ze nie zyczy sobie mojego chorego syna z nami ale nie bralam tego na powaznie skoro przed slubem mowil cos innego zupelnie. Zauwazylam (zanim jeszcze syn z nami zamieszkal, a dlaczego: otoz trzeba bylo dopelnic kilku waznych formalnosci jeszcze w Polsce jako ze syn byl pelnoletni: ubezwlasnowolnienie, uznanie mnie jedynym opiekunem prawnym, udokumentowanie jego choroby i tego ze nie jest samodzielny i wymaga opieki, zaaprobowanie w/w przez ministerstwo, ambasade itp a to trwalo 2 lata, w tym czasie sym byl pod opieka mojej matki i corki) ze temat syna staje sie powoli tematem tabu... A myslenie ze przywioze go tutaj stawialo automatycznie pytanie: co bedzie? Jak bedzie? Co dalej? Pamietam jakim stresem to dla mnie bylo - i to ze nie moglam z nikim na ten temat porozmawiac. Wstydzilam sie ze dopuscilam do takiej sytuacji ale jednoczesnie probowalam tlumaczyc ze moze nie taki diabel straszny... Niestety, pozniej rzeczywistosc pokazala ze moje obawy nie bylyu bezpodstawne. Zylam w stresie kilka lat. Zaowocowalo to podwyzszonym cisnieniem na ktore obecnie sie lecze - wiec dziewczyny w podobnej sytuacji zastanowcie sie czy warto. Czy nie lepiej skorzystac z doswiadczen innych i zakonczyc wszystko radykalnym cieciem... Mnie by to wiele nie dalo(tzn takie radykanle dzialanie ktore wtedy mialam na mysli czyli wyjazd do Polski, wszystkie inne opcje byly przeze mnie odrzucone i tu byl moj blad bo moglam zrobic wiele, tylko ze wtedy o tym nie wiedzialam, izolowalam siebie i swoje problemy obawiajac sie ze jak wyjde z nimi na zewnatrz to pogorsze tylko sytuacje - tzn nie wierzylam ze cokolwiek oprocz wyjazdu pomoze - a tu mialam wiele sygnalow ze ludzie widzieli co sie dzieje i chcieli pomoc tylko ze ja tego do siebie nie dopuszczalam, bo jakze to - obcej osobie chca pomoc, dlaczego? oczywiscie okazalo sie to po latach - ale to moja dysfunkcja nie ooswolila mi tego dostrzec kiedy byla taka potrzeba. Doskonale wiec Cie rozumiem i bylabym ostatnia osoba na tym topiku ktora rzucilaby w Ciebie slowem krytyki. Robilas to co moglas w danej sytuacji. Mniejsza w tym momencie o szcegoly - powiem jedno: do wszystkiego trzeba dorosnac jesli jest sie osoba dysfunkcyjna. Ostateczne rozwiazanie "splynelo" na mnie w lutym tego roku. Poszlam na rozmowe z pracownikiem socjalnym w osrodku mojego syna i o wszystkim opowiedzialam. Wezwali meza na rozmowe. Mniejsza o implikacje pozniejsze bo kazdy broni sie przed swiadomoscia czegos co dla niego niewygodne - ale maz jest tchorzem wiec przestraszyl sie i mamy spokoj. Malo tego - synowi to by teraz do doopy wszedl. Niewazne ze ze strachu - wazne ze osiagnelam spokoj. Do mlodszego nie zadymi bo tez sie go boi - ma prawie 16 lat i o pol glowy od niego wyzszy. Mnie wlasciwie tez nie ale czasem zachowa sie jak buc - ale nie oczekuje od niego zeby zachowywal sie jak ksiaze polkrwi. Buc pozostanie bucem. I tutaj kwestia zaakceptowania drugiego czlowieka, jego toksycznosci lub nie - a nie prob zmienienia go albo wiary ze sie zmieni ot tak, z niczego. Zaakceptowania ze ta osoba jest taka a nie inna - a ze my chcemy w niej widziec kogos kim nie jest to juz NASZ PROBLEM! I to tez NASZ PROBLEM ze bierzemy na siebie JEGO PROBLEM i w taki sposob odbieramy mu odpowiedzialnosc za niego. Ma byc podzial - moj problem - twoj problem. Tak jest teraz u mnie. Ja juz nie biore na siebie problemow meza. Niech sobie z nimi radzi jak umie. A nie umie - trudno. Wiele spraw zaniedbalam przez strach, przez wlasne zaburzenie, przez niska samoswiadomosc, przez wiare w zmiany w drugim czlowieku itp. Zaniedbalam. Zaniechalam. Wiem o tym. Ale juz sie tym nie katuje, nie rozmyslam "no bo powinnam" (Nobo to taki Murzynek z Afryki) nie wlaczam poczucia winy bo co sie stalo to sie nie odstanie. A skoro czegos wtedy nie zrobilam to widocznie nie moglam. I taka wlasnie zasade przyjmuje. Przeszlosci nie jestem w stanie zmienic, ale czuje w sobie sile na kreowanie przyszlosci. Jesli nawet jest mi przykro ze posrednio, poprzez brak radykalnego dzialania - bylam sprawca czyjegos cierpienia- to teraz moge to w miare mozliwosci naprawic. Nic ponadto nie zrobie. Pozdrawiam Wszystkich cieplo (nareszcie mamy troche slonca!)
  14. REINSTALOWALAM! wchodzenie w wiek sredni to nie tylko same plusy :D
  15. Potrzebowalam odpoczac i oderwac sie od niektorych spraw, spojrzec na nie z perspektywy... Jutro wracam do domu majac za soba troche pozalatwianych spraw i odpoczynek. Siodemko
  16. A ja nie zagladam bo trzeba bylo sie zajac kilkoma sprawami, poza tym jakos nie mialabym wiele do powiedzenia... Odpoczywam, we wtorek wracam do domu - pozalatwialam jednak sporo podczas tego pobytu. Wykupilam mieszkanie (na co czekalam od kilku lat), odnowilam kilka fajnych znajomosci z przeszlosci - m. in kolezanka z ktora bylam niegdys bardzo blisko i ktorej sposob myslenia, postrzegania swiata jest bardzo podobny do mojego; przeinstalowalam laptopa, poodwiedzalam rodzine i znajomych... Bylam na wakacjach, planowalam jechac na wypoczynek jeszcze we wrzesniu ale jednak zrezygnuje bo chcialabym troche sie odkuc finansowo po ostatnich sporych wydatkach. W domu powrot do obowiazkow i do rutyny za ktora juz troche tesknie. U siebie natomiast zauwazylam istotne zmiany - zniknelo gdzies przejmowanie sie sprawami malo waznymi i panikowanie ktore jeszcze mi sie czasem zdarzalo. Widze w sobie wiele wiecej wewnetrznego spokoju. I to na razie tyle (na dzisiaj). dla wszystkich
  17. Juz po wywczasach - teraz czeka mnie nadrabianie zaleglosci na topiku ;) :P Ale fajnie znow wrocic na stare smieci i byc tu z Wami po przerwie...
  18. Juz ze mna lepiej wiec odzywam sie co nieco bo mnie wzywa poza tym ;) Masz racje z tym nakrecaniem jednego przez drugiego, jak pisalas ten meza kolega to stary kawaler, pewnie zazdrosci mu ze nie jest sam i bruzdzi. Potem ma chora satysfakcje ze niby nie jest sam a i tak ma przej*bane ;) A generalnie rzecz biorac - strasznie chora ta Twoja sytuacja. Trzymam kciuki za odzyskanie spokoju.
  19. Dziewczyny - pochorowalam sie :( Juz w sobote jak wracalam do domu czulam ze cos ze mna nie halo... A ja to dranstwo z domu przywiozlam, niby przeszlo a w nocy zlapalo mnier znowu. Jakies pieronskie porzeziebienie - gardlo i ucho. Jak mi do jutra na gripexie nie przejdzie to musze isc do lekarza po antybiotyk. Ale spotkanie bylo super i niech zaluje ten kto nie przyszedl!
  20. yeez - jestem wlasnie na tym etapie ze juz rozumiem, wiem i wprowadzam stopniowo w zycie. Zaufanie do siebie jak najbardziej i to juz od jakiegos czasu. Zaufanie do innych to zupelnie inna para kaloszy i niewiele ma wspolnego z zaufaniem do siebie. Bo za wlasne czyny, dzialania, mysli - odpowiadam. Za czyjes - nie. Teraz kwestia doboru osob ktorym mzna zaufac. Wiem ze nie mam zadnego wplywu na to jak inni na mnie reaguja - jak napisalam na wstepie, na szczescie to pojelam emocjonalnie, nie tylko na intelekt. Ale przez cale dziecinstwo chcialam miec ow wplyw wierzac ze uchroni mnie to przed krzywda ze strony silniejszych ode mnie, tych co decyduja. Bo dziecko przeciez nie ma praw, jest tylko dzieckiem ktore nic nie wie i jest glupie. Dopasowywalam sie dla wzglednego (wtedy jeszcze nie wiedzialam ze jest wsgledne) poczucia bezpieczenstwa. Dopasujesz sie - damy ci spokoj - tak brzmialo niewerbalne przeslanie, zreszta nie zawsze przestrzegane. Przez ostatnich kilka lat zrobilam ogromne postepy - kiedys nawet nie pomyslalabym ze to mozliwe. A jednak... W moich poprzednich postach opisuje to co bylo - a to co jest to oczywiscie daleko od celu ale progresywie do niego daze. Lapie sie czasem na odruchach zachowan z przeszlosci - ale (co mnie bardzo cieszy) umiem je rozpoznac i zatrzymac. Zastanowic sie nad nimi. I nie powielac, nie utrwalac. Bo juz sie nie boje tak jak kiedys. Duzo pisalam tu o leku, strachu. On sie bardzi znacznie zredukowal. Gdyby ktos mnie spytal jak to sie stalo - nie umialabym odpowiedziec. No, chyba zebym sie dlugo i gleboko zastanowila to moze odpowiedz by sie znalazla. To chyba wynik owej stopniowej pracy nad soba, i lek w jej trakcie po prostu powoli znika (nadmierny, dysfunkcyjny lek). Jezeli lek jest wyrazem instynktu samozachowawczego - to nadmierny lek wyraza zaburzenie owego instynktu. To sa sprawy siegajace korzeni, jestestwa, istnienia - i dlatego tak trudno z tym walczyc. Trudne nie znaczy jednak - niemozliwe.
  21. Kadarka: \" A ja myślę sobie tak: jesli słuchasz wszystkich to tak naprawdę nie słuchasz nikogo. Jeśli rozmawiasz ze wszystkimi to tak naprawdę twoje rozmowy są jałowe, puste. Nie jest możliwe wypowiadanie się na każdy tamat, bo nie jest możliwe zdobycie doświadczenia w każdym temacie.\" Dokladnie tak! Ale w domu rodzinnym nauczylam sie \"slizgac\" po temacie. Poznawac spis tresci bez koniecznosci czytania calej ksiazki. Pomogla mi w tym (albo byla efektem) umiejetnosc obserwacji, wyczuwania nastroju drugiej osoby i jej zamierzen... Celem bylo wyczucie co ta osoba ma zamiar zrobic i potencjalna ochrona. Oczywiscie nie jest to normalne, zdrowe i nasycone poczuciem bezpieczenstwa. W wyniku takiej postawy bardzo sie w sobie zamknelam, zaczelam byc na zewnatrz tez tak polowicznie, czesciowo obawiajac sie reakcji na \"cala siebie\". Stad z pewnoscia biora sie moje problemy z zaufaniem. Ale dzieki pracy nad soba przebijam ten mur. Ide Was dalej czytac :D
  22. stuk-puk A co do reszty i ogolnie... Przez wiele lat mialam wdrukowane (jako czesc wyposazenia, osobowosci) ze jak ktos mowi to mam wysluchac. Jak wyslucham - mam sie odniesc. I najlepiej zebym owym odniesieniem kogos nie wkurzyla bo to co mnie czeka jest ponad moje wyobrazenie. Nie zdawalam sobie sprawy ze ciagne to zachowanie przez lata. Cos co bylo nabyte w dziecinstwie - przetrwalo jako ograniczenie w zyciu doroslym. Bo w domu rodzinnym musialam wysluchac wszystkiego co do mnie mowia, nie mialam wyjscia. W zyciu doroslym - mam wyjscie. NIE MUSZE SLUCHAC wszystkiego co do mnie mowia! Szczegolnie jesli sa to wypowiedzi toksyczne, godzace we mnie, manipulanckie. I wiecie gdzie sie tego nauczylam (moze raczej: oduczylam)? W moim malzenstwie. I dzieki temu topikowi rowniez. Zadna z nas nie musi wysluchiwac wszystkiego co do niej mowia! A juz tym bardziej nie musi sie okreslac. Tak jak juz kilkakrotnie powiedzialam mezowi: nie odpowiem na to pytanie, nie bede sluchac takich bredni, to nie moja sprawa, te slowa skieruj gdzie indziej. Bo zrozumialam - nie na intelekt, ale emocjonalnie - ze mam do tego prawo.
  23. Ortodoksja w ktorakolwiek strone nie jest objawem rownowagi ani sily.
×