Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

oneill

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Wszystko napisane przez oneill

  1. Niebo: \"To jest bardzo męczące takie zycie między dwoma domami i wkurza mnie.\" Wlasnie. Ciebie to wkurza, nie pozwala ustalic jakichs planow, jest takim wrzodem na tylku i nie mozesz ruszyc do przodu. Wiem ze uczucia zwiazane w takim stanem rzeczy, obojetne czego dotyczy, nie naleza do milych, sa meczace i ogolnie prowadzsa do frustracji. A gdzie jest troskliwy, kochajacy partner ktory widzac swoja partnerke w rosterce - stara sie jej pomoc rozwiazac problem? Wyglada na to ze jego to gowno obchodzi co Ty czujesz w zwiazku z zaistniala sytuacja (spowodowana przez jego manipulacje i fochy a nie przez jakies zle zrzadzenie losu, kleske itp) i liczy sie tylko jego wlasny upor aby ugrac cos dla siebie, liczy na to ze zmiekniesz w koncu. Bo pewnie do tej pory tak bylo.
  2. Niebo - podzielam zdanie Kormorana w kwestii Twojego zwiazku. Cos mi tu nie gra mimo wszystko... On wydaje sie stawiac warunki i \"karac\" Cie za ich niewypelnienie - a wlasciwie za odmienny punkt widzenia. Kwestia zamieszkania razem oraz kwestia dzieci to sa BARDZO WAZNE sprawy i fochy widze tu zupelnie nie na miejscu. Dziecinada. Jesli juz takie postepy zrobil - to powinien usiasc z Toba i spokojnie przedyskutowac problem. Przede wszystkim powinien miec swiadomosc co jest dla Ciebie wazne. I jesli nawet jest kolizja interesow - to starac sie wraz z Toba znalezc jakis kompromis ktory usatysfakcjonowalby Was oboje. Na sprawe osobnego zamieszkania syna patrze pozytywnie ale w obecnym kontekscie wygladaloby to niefajnie. Gdybys np Ty zostawala sama a syn wyprowadzal sie dla samego siebie, czy z dziewczyna, czy sam - ot, zaczac zycie na wlasny rachunek, uczyc sie niezaleznosci... A w Waszej sytuacji to wyglada jakby ustepowal miejsca partnerowi. I byc moze partner (tutaj juz czysta spekulacja) chcialby takiego gestu ktory potwierdzalby ze to on jest dla Ciebie wazniejszy i nawet syn to uznal ustepujac mu miejsca.
  3. Dzien dobry wszystkim. U nas tez piekne slonce, nareszcie, po tygodniach deszczu. Konfiguruje sobie komputer, choc wlasciwie postawilam system w ok 2,5 godziny (co w przypadku windowsa trwaloby kilka dni bo instalacja osobnych programow z CD, sciaganie driverow itp - a i tak by sie okazalo ze cos nie dziala i trzeba szukac dodatkowych instalek itp itd) wraz z instalacja i formatowaniem dysku. I jestem bardzo zadowolona bo komputer wreszcie pracuje tak jak powinien, nie muli, nie wiesza sie. I przede wszystkim mozna sobie samemu skonfigurowac komputer wedle potrzeb. Milego dzionka zycze :)
  4. No to witam moje Drogie z nowego systemu operacyjnego, nie spodziewalam sie ze tak szybko sie zainstaluje - teraz ida uaktualnienia a potem bede konfigurowac. Windows poszedl na smietnik historii a teraz mam pieknego, blyszczacego nowoscia Linux Mint 6 Felicia :) Przewaza w nim kolor zielony (co oczywiscie mozna zmienic ale na razie jest taki optymistyczny). Przez cale lata czulam sie gorsza a moj eks doskonale to wyczul i podobnie probowal mna manipulowac przez wmawianie ze jestem nic nie warta itp, wyszydzanie moich zainteresowan, przyjaciol - i co najciekawsze, na poprzednim miejscu zamieszkania (wprowadzil sie do mnie) siedzial cicho i tylko czasami mnie \"ustawial\" ale przed ludzmi nie smial sie popisywac, jak sie przeprowadzilismy to sie zaczelo. Facet mial ogromne kompleksy i probowal leczyc je moim kosztem. Teraz mam o cwierc wieku wiecej lat i wody z mozgu sobie robic nie daje. Wiem kim jestem, znam swoja wartosc a jesli ty uwazasz inaczej to twoja sprawa, masz prawo do odmiennego zdania. Tak to traktuje i nie przybieram do siebie :) Ale trwalo to lata zanim wyksztalcilam w sobie te postawe. Tacy osobnicy \"jada\" na naszych slabosciach, wadach - a przeciez kazdy je ma, nie ma idealow. Oni przyszpilaja nasze najmniejsze potkniecia jak biolog motyla - i rozdmuchuja je do rozmiaru grzechow smiertelnych. Bo sami ze soba czuja sie jak gowno. Ci ludzie maja po prostu problem z samym soba.
  5. gosianko - napisz cos wiecej. Postaraj sie no opisac sytuacje w ktorej czujesz strach, obawe itp. Ludzie ktorzy chca wzbudzac lek swoja postawa (chca innych w taki sposob kontrolowac) sami sie boja. Pewnie Twoj maz byl tak wychowany ale to nie znaczy ze ma powielac ow "standard".
  6. Glicynia - portale randkowe... Nie traktuj ich serio, bron Boze. Ot, z przymruzeniem oka. Bo wydaje mi sie ze wlasnie ten blad robisz i zbyt powaznie do tego podchodzisz. Wyluzuj. Baw sie dobrze. Oni tam tez sie chca dobrze bawic. A jesli cos sie trafi sensownego to wyczujesz.
  7. Glicynia - widzisz, u mnie jest wrecz odwrotnie, ja kocham samotne wyjazdy, czas spedzony z soba i jakby ktos chcial ze mna pojechac np na wakacje to bym odmowila. Jede po to by odpoczac a nie po to by a/stosowac sie do kogos (ide tam gdzie chce albo zmieniam zdanie bo mi sie odwidzialo i nie musze sie z nikim liczyc b/ zwracac uwage na czyjes humory i nastroje c/ zajmowac sie kims (nawet najbardziej niezalezny czlowiek jak z nim przebywasz wymaga uwagi) d/ moge czuc sie swobodnie bo nikogo nie ma w poblizu e/ nikt nie wymusza na mnie: chodzmy tam czy robmy to i wiele, wiele inych zalet Moze dlatego ze mam troche inne uklady w zyciu ale jak sie siebie pokocha i zaakceptuje to i ta nasza samotnosc jest jak bycie z przyjacielem. A gdy odczuwasz owa dojmujaca samotnosc to jestes zdesperowana i nie potrafisz jej docenic. Tego spokoju, czasu na przemyslenia, na zadanie sobie pytan, na lepsze poznanie siebie. Jak juz przestaniesz tesknic za towarzystwem partnera - to znaczy ze jestes na nie gotowa i byle czego nie zlapiesz z desperacji.
  8. Vanancy - to nie tak ze nie lubie tutaj byc, uwielbiam - ale wybiorczo. Generalnie to kocham swoj swiat na ktory na szczescie mam miejsce. Wczoraj np poszlam znow w gory na spacer i zalowalam ze nie wzielam dyktafonu - tym razem w celu szczytnym bo nagrania spiewu ptakow i szemrzacego strumyka gorskiego. Tak sobie pozniej na sluchawkach wlaczyc i zamknac oczy to tylko brakuje swiezego powiewu wiatru i zapachow. Widzialam samotna owce z jagnieciem lezacym tuz obok gdy ta sie pasla... Sielski obrazek. Mialam zmieniac sysop ale zaraz sie za to zabieram, wieczorem zrobilo sie pozno i stwierdzilam ze nie bede siedziec do rana i bawic sie z komputerem (bo sam format HD zajalby mi troche czasu a gdzie reszta...). Co do urody - bez sensu tworzyc stereotypy: ladny=zly a brzydki=dobry; to tak troche na zasadzie pseudosprawiedliwosci a w rzeczywistosci jedno nic nie ma wspolnego z drugim i jest na zasadzie przypadkowosci. Powiedzialabym kolejny raz ze kazdy jest inny, kazdy piekny na swoj sposob, pieknem niedostrzegalnym dla wszystkich ale tylko dla tych ktorzy rozumieja. Ale to wlasnie na tym tlre powstaja kompleksy... Glicynio - nie sadze ze Twoj problem to wyglad, raczej to Twoj punkt widzenia. Sa przerozne typy urody. I wyglad to tylko czesc naszego wyposazenia. Owszem, jak ktos siebie kocha i troszczy sie to dba o wyglad jak chce i umie bo skoro dbamy o dusze i umysl to o cialo tez trzeba. Glicynio - a moze by tak inaczej, moze by zaczac akceptowac siebie taka jaka jestes? Pamietaj ze i tak chocbys stanela na glowie, zrobila tysiace operacji plastycznych - to i tak wszystkim sie podobac nie bedziesz i ludzie beda gadac za plecami a to, a tamto... I moze nawet ktos sie bedzie smial z Ciebie - ale pamietaj, to juz nie Twoj problem tylko jego. Po prostu przyjmij - jestem jaka jestem, taka siebie cenie i kocham, taka siebie akceptuje a jak sie komus nie podoba to niech sie nie patrzy.
  9. postanawiam poprawe - zapraszam tutaj, jest cale mnostwo informacji na tym topiku http://forum.o2.pl/temat.php?id_p=4866252 PS: watergrasshill to moje alter ego na forum o2
  10. Bardzo prawdziwe, przeczytajcie, choc to jeszcze jeden artykul o DDA/DDD (to w sumie na jedno wychodzi), ja tam odnalazlam mnostwo z siebie: http://www.makbet.pl/artykul/1116/dorosle-dzieci-alkoholikow
  11. Karotka - robisz postepy i to bardzo szybko, innym to zajmuje lata - ale kazdy ma przeciez swoje tempo. Najwazniejsze zebys potrafila odciac sie od toksyn ktore wylewaja sie na Ciebie ze strony partnera, zebys miala swiadomosc ze to nieprawda - tak jak nieprawda jest ze sama sobie nie dasz rady. To tylko manipulacja chorego czlowieka. Jak sie ma swiadomosc co jest prawda a co manipulacja - to polowa sukcesu. I niech na dzien dzisiajszy przysciwca Ci cel - ze przyjdzie dzien kiedy spojrzysz wstecz i bedziesz dumna z siebie ze sie wyrwalas z piekla. Ze bedziesz sie przyslowiowo smiac z tego przez co teraz placzesz. Sciskam Cie mocno, dbaj o siebie i pamietaj ze zaslugujesz na spokoj, bezpieczenstwo i wolnosc bycia soba.
  12. A moze powinnam sie cieszyc ze wywalczylam ten spokoj bez awantur - ale niestety... Spaskudzilam sie spokojem jaki mam w czasie pobytu w Polsce. Spokojem ktory oznacza szacunek dla prywatnosci drugiej osoby (bo nie jestem w mieszkaniu sama) i jesli sa jakies sporne kwestie - rozstrzygnieciem ich bez \"efektow specjalnych\". Z poszanowaniem kazdej ze stron. Zaczynam chyba za wiele wymagac :) jak na biezace warunki. Ale mimo wszystko cieszy to iz nie wpadlam w minimalizm, ze nie satysfakcjonuje mnie TYLKO brak awantur i otwartej agresji. Czyli jeszcze tak zle to ze mna nie jest ;)
  13. Oj, ale sie rozpisalam, przyznam sie ze nie mialam pojecia jaki elaborat mi wyszedl... Dzisiaj juz prawdopodobnie robie porzadek z komputerem i instaluje Linuxa Mint bo na ten sprzet jest optymalny (komputer jest troszke wiekowy, ma 4 lata). Mam dosc windowsa. Tutaj mam wlasciwie wszystko na miejscu (oprogramowanie) bez plytek instalacyjnych itp. Mam tylko maly problem bo mi system nie czyta dodatkowej pamieci ktora wczoraj dolozylam...
  14. Pisze o tych okularach dlatego bo przypomnialam sobie swoja rozmowe z kolezanka ktora podobnie jak ja podchodzila z sercem na dloni do kazdego zagubionego przypisujac mu pozytywne cechy "tylko sie tak zagubil ale w normalnych warunkach, obdarzony miloscia, ufnoscia i bezpieczenstwem ukaze cale swoje dobro"... Jak sie to konczylo mowic nie musze... U mnie zreszta bylo tak samo. I ta wlasnie kolezanka zapytala mnie: jak sie czuje po zdjeciu tych okularow. Ja na to: rzeczywistosc jest mniej barwna, raczej szarawa - ale przynajmniej prawdziwa. Nie przypisuje juz nikomu cech ktore chcialabym w nim/niej widziec. Nadal obserwuje ludzi bo to jakby wpisane w moja nature. Ale nie interpretuje (nad-interpretuje?). Mimo wszystko bardzo sie z tego ciesze. Ze pozbylam sie wreszcie zludzen ktore prowadzily mnie na manowce. Moje wewnetrzne dziecko jest juz wieksze, wyroslo z niemowlectwa. Ale nie jest szczesliwe. Jest smutne. Nieufne. Zamkniete w sobie. Wie ze nie otrzymalo tego co mu sie nalezalo i zastanawia sie czy mialo do tego prawo skoro nie otrzymalo. Ale ciesze sie ze ruszylam z miejsca bo wciaz widzialam niemowle ktore potrzebowalo ogrom milosci, akceptacji i ciepla. Niestety, wyroslo na opuszczone, samotne dziecko ktorego potrzeby nie sa wazne, ktorego potrzeb nikt nawet nie zna i poznac nie chce. I to je bardzo boli. Czy to znaczy ze doroslam, dojrzalam juz do zaopiekowania sie tym dzieckiem - czy ze nie poradzilam sobie wlasciwie z niemowleciem, nie dalam mu tyle milosci i akceptacji by wyroslo na szczesliwe, usmiechniete dziecko? Tego nie wiem. Ale mam nadzieje sie dowiedziec. Bo nie odczuwam wyrzutow zaniedbania, zajelam sie swoim wewnetrznym, odrzuconym i opuszczonym dzieckiem jak moglam. Ktos mi w tym bardzo pomogl. Pisalam juz o tym. Przestalo plakac. Zaufalo mi. Bylo spokojne. I teraz pojawilo sie to kilkuletnie, nieszczesliwe dziecko. Jak probuje wracac do niemowlecia to ono spi i jest bezpieczne, powoli zanika ale wciaz tam jest. Zanika dlatego ze juz zostalo wyleczone. A ja czuje ze opieka nad tym smutnym dzieckiem jest ponad moje sily. Ale tak samo bylo gdy spotkalam sie z moim wewnetrznym niemowleciem, czulam bezradnosc. Nie wiedzialam jak sie mam nim zajac, co mam zrobic zeby nie plakalo... Mysle ze potrzebuje jeszcze glebszego kontaktu z tym dzieckiem, zrozumiec je i dac mu dokladnie to czego mu trzeba.
  15. Dziewczyny - naszym najlepszym przyjacielem jest INTUICJA. My ja czesto zagluszamy, kwestionujemy (co chcemy zyc w swojej bajce ktora sobie wymyslilysmy na takiej czy innej podstawie a ktora zwykle sie nie sprawdza - jest jedynie mysleniem zyczeniowym) - a ona nam ZAWSZE dobrze radzi czy podpowiada. Jak siegne pamiecia wstecz to NIGDY sie nie mylila. Nawet jesli wiodla mnie wyboistymi, trudnymi drogami a czasem ciemna sciezka przez las - to zawsze do prawdy, zawsze na koncu tej drogi bylo moje dobro i moje bezpieczenstwo. Nawet wtedy kiedy sie balam zrobic jakis krok (to chyba dywqersja mojego wewnetrznego dziecka) to intuicja przekonywala mnie ze powinnam dzialac. Tak jak ostatnim razem. Kosztowalo mnie to wiele ale oplacilo sie w ogolnym rozrachunku. Wazne jest zeby zdjac wreszcie te cholerne rozowe okulary i zobaczyc prawde. Ktora moze nie jest tala piekna jak nam sie wydawalo, jakbysmy chcieli ja widziec - ale jest prawda. Powoli pozbawiam sie zludzen - czasami bywa to bolesne ale w rezultacie prowadzi do uwolnienia. A czym sa rozowe okulary? Mysleniem zyczeniowym, wiara w cos czego nie ma, co jest naszym wyobrazeniem; przypisywaniem oczekiwanych wartosci ludziom, zdarzeniom, rzeczom... I zdjecie tych okularow na poczatku rodzi smutek - tzn uswiadomienie sobie ze wiekszosc tego w co wierzylismy to wytwor naszej wyobrazni. Rodzi smutek i rozczarowanie, taka wewnetrzna zalobe. Ale potem powracamy do rownowagi juz silniejsi i wolniejsi, choc niektorzy moga byc odrobine zgorzkniali przez jakis czas bo mimo wszystko zbyt wiele oczekiwali od swiata, zbytnio go idealizowali...
  16. Moze inaczej - w zdrowych zwiazkach opartych na wzajemnym poznawaniu, zaufaniu, bliskosci - nie ma miejsca na MANIPULACJE. A ja mam wrazenie ze partner Nieba wlasnie manipuluje, \"karze\" ja ostentacyjnym wychodzeniem z jej domu o tej samej porze. \"Jak ty nie chcesz po mojemu to zobaczysz\". Wie gdzie uderzyc bo Cie zna. Wie na czym Ci zalezy. On Cie zna nie po to by Wam sie lepiej razem wspolpracowalo, byscie stali sie sobie blizsi - tylko po to by cos dla siebie ugrac. Moge sie oczywiscie mylic bo znam historie z opowiadan plus moje doswiadczenia ktore podpowiadaja taka a nie inna interpretacje (i uprzedzenia tez). Bo wlasnie taki jest moj obraz \"wlasciwego\" zwiazku (w ktorym sa tarcia, sa konflikty - ale nie powoduja zachwiania poczucia bezpieczenstwa tylko dwoje ludzi umie je rozwiazac bez uszczerbku dla zwiazku i siebie) - poznajemy siebie nawzajem, swoje potrzeby, pragnienia, zainteresowania - bo to jest przyjemnosc poznawac drugiego czlowieka (przynajmniej dla mnie, ale skoro nie bylo nigdy wzajemnosci to tak jak granie w szachy samemu ze soba podczas gdy partner sie przyglada); tzn poznaje, obserwuje innych, cieszy mnie ze wiem o nich wiele - ale nie robie z tego uzytku na ich korzysc (na niekorzysc tez nie bo to nieetyczne), nie sprawiam im przyjemnosci, niespodzianek bo sie zuzylam. Nie szukalam partnera ktory bedzie mnie poznawal, ktoremu bedzie zalezalo na moich potrzebach, pragnieniach, ktory bedzie wiedzial np jakie dania, ksiazki, filmy lubie (wciaz jest to dla mnie jakas egzotyka jak o tym mowie), co sprawia mi przyjemnosc a co przykrosc - bo nie bylo to wazne w dziecinstwie a wrecz przeciwnie - warunkiem akceptacji bylo posiadanie takich potrzeb jakie \"powinnam\" miec, te prawdziwe, indywidualne rozbijaly sie o mur, nie istnialy bo nie mialy prawa. Ale teraz wiem ze istnieje cos takiego. U mnie bylo to zawsze jednostronne i bezwarunkowe - ktos mogl byc dla mnie tylko znajoma osoba, kolega/kolezanka a ja znalam jego/jej potrzeby, upodobania, co lubi a czego nie. Dlugo nie zdawalam sobie sprawy ze mnie wlasnie tego brakuje. I od zawsze brakowalo. Ale to takie luzne dywagacje teraz, wrocilam do domu, wszystko bez znaczacych zmian tylko zaobserwowalam ze moje podejscie, postawa sie zmienila. Ja mam to naprawde w doopie. Jesli w mijej reakcji na gadanie jest lek to wyraznie go ubywa.
  17. Paolka - czesto mam wrazenie ze nasza ogolna sytuacja (podejscie mezow) jest identyczna. Obydwoje zero refleksji nad swoim niewatpliwie przemocowym zachowaniem (Twoj mial do Ciebie pretensje ze zadzwonilas na policje po pobiciu - nie uznal swojego bledu, ze to on pobil - bledem bylo to ze Ty to upublicznilas; czyli wlasciwie nie uznal tego iz nie ma prawa nikogo uderzyc, nie ma prawa do przemocy bez wzgledu na okolicznosci - a ze teraz nie uzywa rekoczynow ani nier robi awantur to dlatego ze sie boi). Wlasnie - tylko strach o wlasna doope trzyma ich w ryzach. Nie zrozumienie ze postapilem niewlasciwie, skrzywdzilem bliskie osoby. Nie empatia. Tylko strach przed kara. Ale tutaj paradoks - skoro boja sie kary to powinni choc odrobine czuc sie winni bo nie ma kary bez winy. No, chyba ze ich myslenie jest mi tak doglebnie obce i nic z tego nie trybie... Bo u mnie to tak jest: skrzywdzilem kogos, stracilem panowanie nad soba, stalo sie - ale wiem ze zrobilem zle, ze ktos cierpial - i wlasnie takie myslenie jest dla mnie bariera przed krzywdzeniem innych ponownie. A ich myslenie to myslenie psychopaty po prostu.
  18. A ja - coz. Wracam dzisiaj do domu, na miejscu bede w poludnie. Jakos nie skacze z radosci. Bardzo smutna tez nie jestem. Wczoraj wieczorem nasluchalam sie pretensji przez telefon o to ze socjalny dzwoni (pilnuje sprawy za co jestem mu bardzo wdzieczna mimo iz to jego praca; ale chyba nigdy dotad nikt nie zadal sobie tyle trudu w mojej sprawie, niech bedzie ze to tylko instytucja ale dobrze wiedziec ze ma sie wreszcie jakies wsparcie) i ze wczoraj byl u niego na rozmowie co go bardzo zestresowalo (???) ale po chwili, jak juz wywalil z siebie syf (jak na jego mozliwosci to bardzo spokojnie i grzecznie choc telefonicznie ale wciaz z maniera oskarzajaca i wchodzeniem w role ofiary podstepem oszukanej) to zaczal o terapii itp i ze wlasciwie to nam wszystkim na dobre wyjdzie, a ze kiedys nie wiedzial tego czy owego to ta cala sprawa pczy mu otworzyla itp. I nie chodzi tu o niego, naprawde. Ale o to jak JA to odbieram. Niestety, ton pretensji wywolal u mnie gwaltowne podniesienie adrenaliny i stan \"alertu\". Nie bedac w zagrozeniu - zaczelam odczuwac tak jakby ono mialo nadejsc. No wlasnie - i o czym to swiadczy? Wystarczy ze wspomni o czyms co bylo powodem do awantur czy wymowek, wypominan, niesprawiedliwego osadu, krzykow - a ja juz mam czerwone swiatlo i alert wewnetrzny. Jesli mamy obydwoje isc do tej terapeutki, na co wyrazilam zgode bo mysle ze to wlasnie najlepsze rozwiazanie - to ja o tym powiem. Jak sie czuje gdy zaczynaja sie wymowki nawet z blahego powodu bo przechodza stopniowo w powazniejsze zarzuty. W wypowiedziach do mnie to maz jest pokrzywdzony bo ja przywiozlam 6 lat temu wlasne chore dziecko zeby z nami mieszkalo a on tego nie chcial - wiec to jest wg niego straszna krzywda i zmarnowanie mu zycia dlatego on ma prawo tak sie zachowywac. Moje argumenty ze to czy tamto sprawia mi przykrosc nie maja jego zdaniem znaczenia wobec jego krzywdy, i tym wlasnie zbija z nog moje prosby i proby wytlumaczenia ze stosuje przemoc psychiczna. On ma prawo bo jest skrzywdzony. A ja informujac o jego przemocowym zachowaniu (zaznaczam ze trwalo ono przez lata, unikalam wyjscia z tym na zewantrz na poczetku dlatego ze obawialam sie iz zostane potraktowana tak jak przez niego - ze inni uznaja ze to moja wina mimo iz sama wiedzialam ze zadnej winy we mnie nie ma - tutaj niestety, zle doswiadczenia z przeszlosci. Potem unikalam ile sie dalo bo liczylam ze moze cos sie poprawi. Normalna reakcja. Dopoki nie zrozumialam ze cos z tym musze zrobic. Zrobilam - i jesli sie poprawilo to dlatego ze on sie boi ale czuje ze wymowki sie nie skoncza. Bo on sie nie poczuwa do odpowiedzialnosci - wszyscy sa winni tylko nie on. OK, zobaczymy co bedzie na/po terapii - ja zludzen nie mam. Oczywiscie biore pod uwage i to jak najbardziej - to ze sie wyprowadze. Nie jestem skazana na zadne miejsce na ziemi ani na zadnego czlowieka. To tez dokladnie zrozumialam. Moze za wszesnie wyciagam wnioski, moze powinnam poczekac do terapii - a moze po prostu oderwalam sie od tamtej rzeczywistosci na zbyt dlugi czas i teraz walnela mnie po oczach ;) Moze faktycznie teraz demonizuje a powinnam poczekac na wyniki terapii? Cholera, te wyjazdy do Polski nie pomagaja - bo odrywam sie od czynnika stresogennego, zapominam o nim, zaczynam zyc normalnie - a jak wracam do domu i cos jest nie tak to mysle sobie - e tam, za miesiac/dwa znow jade do Polski bedzie spokoj. Kiedys bylo to jedyne wyjscie by sie oderwac od agresji i niepokoju - teraz to troche jak niedzwiedzia przysluga. Jeszcze jedna refleksja - chcialabym popracowac nad tym zeby jakies nawet najlzejsze dygresje, wymowki - nie robily na mnie takiego wrazenia. Bo to co czuje jest moje, to nie ktos to wywoluje tylko ja odczuwam. Dlaczego zatem poszlam tak daleko w innych sprawach a tutaj wciaz jest niewielki postep? Wciaz czuje zagrozenie podswiadomie mimo iz realnie go nie ma? Coz, kolejny temat do przepracowania. Do uslyszenia juz z domu. A czy i jaki syf zastane - to mnie juz nie obchodzi. W jakim stanie dom, sprzety itp - akze. Juz sie tym przestalam przejmowac. A takie cos przyszlo mi na mysl - ze wlasciwie zawsze, w kazdej nieomal sytuacji kiedy cos mi zostalo wypomniane albo ktos uznal ze jestem odpowiedzialna za jego straty - czasu, srodkow itp - to wlasnie taki lek odczuwalam, dziwny lek ktory ocieral sie o podstawy i prawo do egzystencji, jakby to ze jestem dla kogos klopotem, ciezarem (zgodnie z jego zdaniem) czy nawet malym utrudnieniem kwestionowalo moje istnienie. Ale to bardzo ogolne i musze jeszcze nad tym popracowac, w kazdym razie gdy dotykam tematu to czuje ze jest to bardzo glebokie i bolesne, dotychczas jeszcze tego nie analizowalam dokladnie. Tym bardziej czuje \"lek\" im blizsza powinna byc osoba ktora ma pretensje. W domu rodzinnym mialam to na porzadku dziennym. Cos z rodzaju: my dla ciebie tyle poswiecilismy, poswiecamy, zrobilismy to tamto owo itp a ty uwazasz to za cos co si sie nalezy, a gdzie wdziecznosc (wyrazana calkowitym podporzadkowaniem, posluszenstwem i zatraceniem wlasnej osobowosci bo bycie soba to krnabrnosc ktora rowna sie niewdziecznosci; mylenie pojec w celu wychowawczym)... OK, zaraz musze leciec i skladam sprzet - trzymajcie sie wszystkie. Napisze wieczorem.
  19. a tak wogole to sie wczoraj monstrualnie wku**lam. Na urzedasow/biurokracje/burdel w urzedach. Jutro wracam do domu. A wczoraj po poludniu dostaje pismo ze skarbowki w sprawie... rozliczenia nabycia masy spadkowej po mamie ktora zmarla w... grudniu 2003 roku! Z zastrzezeniem ze jesli nie dokonam tego w przeciegu 7 dni roboczych to place kare 2500 zl! K*rwa jego mac i spolka! Ale postanowilam sobie ze taki goowniany papierek humoru mi psul nie bedzie, widzialam sie z kolezanka sprzed lat, nagadalysmy sie i opily hektolitrami kawy prawie do polnocy. Bylo super, fajne wspomnienia i wogole mnostwo tematow do oplotkowania - tych mniej i tych bardziej powaznych. Dzisiaj z rana zadzwonilam do tego urzedu i mile zaskoczona porozmawialam z przesympatycznym i profesjonalnym panem ktory to pismo do mnie wyslal, oczywiscie odnotowal ze wyjezdzam i ze bede dopiero w lipcu (trudno zeby ratowalo ich 7 dni skoro czekali 5 lat), poinformowal mnie co i jak bedzie potrzebne (odpis z ksiag wieczystych ale to mi corka zalatwi, wystarczy wystapic na dziennik podawczy i oni wysylaja do domu) - i jeszcze pogadalismy sobie o parcelach, cenach, wartosciach itp. Potem zadzwonilam na ksiegi wieczyste ale pani tam nie dosc ze odebrala po kilku minutach to jeszcze niezbyt komunikatywna byla - ale dowiedzialam sie co mi bylo trzeba. Jeszcze jakis czas temu to bym panikowala itp - a teraz - co bedzie to bedzie, lba mi nikt nie ukreci. Maz dzwonil ze ta babka do ktorej mial chodzic na terapie skierowala go do innej osoby (nawet z nim nie rozmawiala, tylko telefonicznie, ale to ta sama ktora w 2003 roku ze mna rozmawiala i po tej rozmowie poczulam sie jeszcze gorzej, mniejsza z tym zreszta) a ta druga z kolei chcialaby bysmy do niej razem przyszli. Ja tam nie mam nic naprzeciwko, nawet lepiej. Tylko zastanawiam sie jaki sens bo ja go tak za bardzo nie widze... Pisze "nie widze" bo taka jest prawda, nie pisze ze go nie ma...
  20. Natalu - myslalam bardzo podobnie do Ciebie ze sklonnoscia do \"nie krzywdzenia innych\" - pozwalalam tym samym na krzywdzenie siebie. Musi byc rownowaga. Inaczej jakie to zycie? Pozwalalam na to zeby \"przyklejaly\" sie do mnie przerozne ofiary losu i uwazalam ze powinnam im zadoscuczynic za ich \"nieszczescia\" dajac to co potrafie itp. Jak sobie o tym przypominam to mnie krew nagla zalewa ;) Tez jakies takie odrzuty, losery mialy u mnie wysokie notowania; chlam ktorego nikt nie chcial a ja z checia porwalam jak diabel dusze i cieszylam sie jak Murzyn blaszka :D :D :D Byl czas kiedy sama przed soba sie tego wstydzilam - tych zwiazkow (nie tylko z mezczyznami, ogolnie z ludzmi) bo jesli ludzie z ktorymi sie zadajemy o nas samych swiadcza to... niestety nienajlepiej swiadczyli o mnie. Bylam taka j*bana samarytanka ktorej wszystkich jest zal i ktora przygarnie kazdego odrzutka bo \"oni tacy biedni\" itp. Smiac mi sie chce z tej dawnej mojej pseudofilozofii. Bo z taka postawa to ja sie tylko meczylam. Pomagajac innym wspierajac ich wyciagajac za uszy z goowna - nie myslalam o sobie. Nie mialam wiec swiadomosci ze taka sytuacja pcha mnie w przepasc. Na dzien dzisiejszy uczciwie powiadam - wole byc sama niz ratowac rozbitka. Nie stac mnie na to. I nie wstydze sie tego. Kiedys za takie mysli naublizalabym sobie od egoistek i kamiennych serc i ze jak ja tak moge wogole, co ze mnie za czlowiek! A moge, a mam prawo do zdrowego egoizmu, jesli nie chce pomagac to tego nie robie, nie ma przymusu, nie czuje wyrzutow sumienia ani wstydu. Od pomagania sa instytucje. I co najwazniejsze - nie czuje juz uklucia w sercu i potrzeby zaopiekowania sie, uszczesliwienia kogos kto wydaje mi sie opuszczony, nieszczesliwy, samotny, niesprawiedliwie potraktowany etc. Bo tacy ludzie w wiekszosci mnie przyciagali (slynne mylenie milosci z litoscia charakterystyczne dla DDD/DDA). Swiata nie uszczesliwie, nie zmienie - moge zmienic siebie, wlasne zycie i tylko to zrobie najlepiej. Kazdy ma wlasne zycie, wlasny bagaz ktory niesie - jedni sa zaradniejsi inni mniej - i nic na to nie poradzimy. To ze moja dobra znajoma zyje na granicy nedzy nie jest powodem by oddawac jej polowe (lub wiecej) swoich dochodow bo jest mi jej zal, bo jej wspolczuje itp. Bo to tylko ona sama moze zmienic, a moze nawet taki stan jej z roznych wzgledow odpowiada (w pewnym sensie, bo nie wierze zeby komukolwiek bylo z bieda wygodnie)... I tak jest we wszystkich przypadkach. Kiedys pamietam jak czulam sie wrecz winna, bylo mi glupio i wstyd gdy spotykalam sasiadke zyjaca w ciezkich warunkach z kilkorgiem dzieci a ja mialam wlasny biznes i powodzilo nam sie niezle (pomijajac fakt ze prowadzenie interesu nie ma nic wspolnego ze zrywaniem pieniedzy rosnacych ot, tak sobie, na drzewie); dochodzilo do tego ze jej unikalam - jakie to teraz kretynskie sie wydaje!
  21. natalu, zona31 - dlatego my tu trabimy o wyleczeniu sie z uzaleznienia od bycia w zwiazku i o wyleczeniu przekonania ze bez partnera nic nie znacze, jestem nikim. Bo jakiz inny powod pakowania sie z deszczu pod rynne? Wiemy ze w okresie godowym jeden z drugim to na rzesach stanie i nenufary jak Toliboski bedzie Basi przynosil ;) Ale jak juz nie trzeba sie wysilac to staje sie soba - takim jakim jest naprawde... My tego nie widzimy bo nie chcemy widziec, a nawet jak jakas lampka sie zapali to zawsze jakos tlumaczymy na korzysc oskarzonego. Nie umiemy patrzec obiektywnie. I tego trzeba sie nauczyc. Bo inaczej do konca zycia bedziemy wchodzic w toksyczne, krzywdzace nas zwiazki. Pamietajmy o tym ze same dla siebie jestesmy najwazniejsze i nie mozemy robic sobie krzywdy kolejnym toksycznym zwiazkiem. A to ze weszlyscie tak szybko w kolejny zwiazek swiadczy o tym ze wiele jeszcze macie do odpracowania. Przede wszystkim nauczyc sie byc samej ze soba, polubic swoje towarzystwo na tyle zeby nie przedkladac kogos nad siebie, zeby przestac wierzyc w bzdury typu: tylko z nim bede szczesliwa - i byc szczesliwa bezwarunkowo sama ze soba. To JEST mozliwe!
  22. ktossss - przestan wreszcie samej sobie dokopywac. Nie kochali Cie bo Ty sama siebie nie kochalas, ze nie wspomne o nich. Ty ich potrzebowalas bo sama czulas sie bezwartosciowa. Swoja wartosc okreslalas posiadaniem partnera, byciem "kochana" (czytaj: potrzebna). Niestety, brutalna prawda ale to ona nas wyzwoli. I pamietaj - nie ma ludzi lepszych czy gorszych - sa ROZNI.
  23. natalu - na Twoim miejscu najlepszym wyjsciem byloby wyjscie trzecie - zostac sama na jakis czas. Bo teraz nie masz mozliwosci obiektywnego spojrzenia na problem. I jeden i drugi pan, wlasciwie to ich obecnosc w Twoim zyciu, zaciemniaja wlasciwy obraz. Jestes skolowana emocjonalnie. Do tego pozwalasz rodzinie (czyli osobom z zewnatrz) ingerowac w Twoje decyzje. Odpocznij, nabierz tchu bo strasznie sie szarpiesz a nie ma po co, daj sobie czas - on wszystko zweryfikuje.
  24. enia - "Mam w swoim otoczeniu taką osobę i po każdej rozmowie odechciewa mi się żyć, więc unikam jej jak to możliwe" Mnie tacy ludzie POTWORNIE mecza. Jakbym przedzierala sie przez jakas gesta substancje uzywajac do tego calej mojej energii. Unikam ich za wszelka cene. Kiedys myslalam ze to moze ze mna cos nie tak, ze oni przeciez sa OK, sa jacy sa a moze ja jestem za malo wyrozumiala... No coz, teraz juz wiem i czuje intuicyjnie kto jest dla mnie meczacy, toksyczny - i mysle ze to dziala w obie strony bo jakos nie spotykam takich ludzi ostatnio ;)
  25. ktosssss - ".a moje myslenie to...znów mnie ktos odrzucił ,nie chciał..wybrał kogos lepszego..." Skad pewnosc ze lepszego? Sprobuj zmienic w swoim mysleniu "kogos lepszego" na "kogos INNEGO". Nie ma lepszych czy gorszych - sa ROZNI. Dopoki nie odbudujesz poczucia wlasnej wartosci i nie oduczysz sie porownywania z innymi - staraj sie wlasnie tak myslec. INNI, ROZNI. Nie lepsi.
×