Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

oneill

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Wszystko napisane przez oneill

  1. consekfencjo - oczywiscie ze sie rozgladam. Nawet teraz cos tam przegladalam, znalazlyby sie oferty ktore mnie zainteresowaly. W gre wchodzi WYLACZNIE jedna miejscowosc bo to mi ulatwi zycie na maksa. Raz ze na trasie miedzy Limerick a Cork wiec mam komunikacje publiczna jakby samochod poszedl na kanal, dwa ze osrodek syna w tej miejscowosci a trzy - jest szkola dla mlodszego i nie trzeba dojezdzac tylko piechota. O tym juz od jakiegos czasu mysle. Nie bede musiala sie przeprowadzac na \"cito\" (mam taka nadzieje), maz spokojny (boi sie policji, tzn juz sobie napisal scenariusz ze osrodek da znac na policje itp albo lekarz rejonowy do ktorego napisali w sprawie \"anger management\" (bo musi lekarz skierowac czy cos w tym stylu) - i w kolko jedno i to samo ze go wrobilam, ze ma przesrane itp Mnie sie nawet geby otwierac nie chce na takie durne gadki ale niech sie wygada bo tyle to moze. Byle nie bylo awantur i spokoj. Najlepiej jest bez niego. paolka wspomiala ze sie dusila - mam cos podobnego, w jego obecnosci zle sie czuje. Boli mnie zoladek i glowa. Bardzo rzadko miewam bole glowy bo z zoladkiem to problemy mam od lat. Na razie to mam problem z wyjazdem na swieta, czekamy na to i sie cieszymy i naprawde nie chce zrezygnowac.
  2. A zabawne - raczej zalosne - jest to ze on sie tez na moje dzieci obrazil. Unika ich ostentacyjnie. Daniel przyszedl ze szkoly mowi czesc - a ten burknal cos pod nosem. I wyszedl dajac do zrozumienia ze wychodzi "przez nas". Pajac.
  3. Ewa - pewnie ze chcialabym porozmawiac tak zeby docieralo to co mowie. Ja nikogo nie obwiniam, nie atakuje - tylko wyjasniam co czuje i dlaczego, bo to jest najbardziej adekwatne. Nie moge okreslac kogos tylko siebie. Na cuda to ja nie liczylam - ale na odrobine choc zdrowego rozsadku bo na rozmowie umial zrobic wrazenie ze chce cos zrozumiec - ale po wyjsciu z osrodka - jakby rozmowy nie bylo. Ja jakos dziwnie nie umiem zrozumiec takiej postawy bo przeciez cokolwiek sie zdarza ma na nas wplyw, wymusza wnioski, refleksje - a tu nic. Beton za malo. To mnie co najmniej dziwi. Juz nie w kontekscie moich spraw - ale jako obserwatorki zycia. Socjalny ma nas odwiedzic na kolejna rozmowe - ale ja juz wszystko wiem. Maz przy nim powie tak owszem rozumiem zrobie pojde - a jak sie drzwi zamkna to powrot do dawnej postaci. Wiesz Ewuniu, ja juz na nic nie licze ale tz nie mozna dzialac pod wplywem emocji, potrzebuje troche przestrzeni i spokoju, niech on sobie to pouklada jak potrafi, ja sie i tak w piec minut nie wyniose... Mam za to deczko przewalone z wyjazdem na swieta bo musze zmienic date przylotu, przepadly bilety ale mowi sie trudno. Tak to jest z nieprzewidywalnymi ludzmi, nie mozna nic zaplanowac a tylko straty. Jak mowi przyslowie - lepiej z madrym zgubic niz z glupim znalezc. :) I mam taki przylot (k*rwa 12 dni tylko w Polsce bede, ciekawe czy sie zwierzetami zajmie ale chyba dla ludzkiego oka to cos zrobi nie beda po wsi lataly glodne) - 15 kwietnia, Daniel przylatuje 17 bo szkola a ja musze byc wczesniej bo samochod zostawie na lotnisku. Jak pojade na wakacje to dam do mechanika na caly miesiac albo wiecej. Miejsca nie wylezy a ja sie nie bede martwic. A jak wroce to bedzie po przegladzie i serwisie. :)
  4. Bo niestety, ja mysle ze to jest jego sposob na zycie a tak daleko nie zajdziemy - uniki, zwalanie winy, robienie z siebie ofiary - tylko to takie powierzchowne, nie zalatwia niczego (wiem sama po sobie ze moje unikanie, zchodzenie z drogi tez niczego nie poprawilo, trzeba konfrontacji i to konstruktywnej konfrontacji). Problem pozostaje. A mnie sie takie jego zachowanie kojarzy z nadciagajaca awantura - nic na to nie poradze. I w tym momencie to jest u mnie odruch warunkowy - choc po sekundzie juz wiem ze nic takiego nie nastapi - a jakby nastapilo to juz nie zawaham sie dzialac. Poza tym mam cos co chyba pomoglo mi w tym wszystkim. Pomoglo zrobic ten pierwszy, decydujacy krok. Nie uzylam tego jeszcze ale mam zawsze przy sobie i dodaje mi odwagi. To dyktafon. Trzymam go w kieszeni na wszelki wypadek, nie macie pojecia jak to potrafi uspokoic. Niby nic, drobiazg - kupilam go jak bylam w Polsce wlasnie po to - zeby dodal mi odwagi. Wiem ze mam ten dyktafon i w razie czego uzyje - a raczej MOGE UZYC. Jak sie to wszystko skonczy moze nigdy mi sie nie przyda - ale zawsze bedzie pomocnikiem, czyms czemu zawdzieczam tak wiele.
  5. Niebieska Linia! W miejscu Twojego zamieszkania. I to jak najszybciej bo sie wykonczysz. Ten Twoj partner to psychopata. Nic tylko uciekac jak najdalej i jak najszybciej zapomniec ze bylas z kims takim. Do sadu o alimenty i koniec znajomosci. Gruba kreska. Zrob cos dziewczyno, tylko Ty sama mozesz sie odciac od tego zwiazku zanim Cie zniszczy! Ty go nie kochasz, nie oszukuj siebie, nie mozna kochac oprawcy! Ty jestes uzalezniona. A u mnie to jeszcze niezupelnie tak super jest - mam na mysli wlasne podejscie, emocje itp. Jednak zycie w napieciu tych kilka lat swoje zrobilo. Jest uprzedzenie - nie ludze sie ze minie jak za dotknieciem rozdzki. Trzeba czasu. Syn wrocil przed 18-ta a maz jak wszedl do domu (jest w garazu, cos dlubie) to jak go zobaczyl to wyszedl. I tak dwa razy bo za pierwszym myslalam ze wyszedl bo tak sie zlozylo. Nie, on go unika celowo. Teatralny gest? Ale juz jest napiecie - ledwo wyczuwalne, ale jest. Nie bardzo wiem jak to interpretowac ale znow wywolalo we mnie niepokoj - jak w dniach kiedy byla awantura albo po awanturze i staralam sie go unikac (szczegolnie jego kontaktow z synem). Czuje ze tego nie da sie naprawic ale OK. Byle bym tylko miala jasna sytuacje. Nie da sie - w porzadku. Wyprowadzam sie i nikomu nikt nie przeszkadza ani nie gra na nerwach samym byciem w tym samym miejscu i czasie. Nie chce sie niepotrzebnie nakrecac jakimis emocjami, to wszystko jeszcze nazbyt swieze jest - i trzeba czasu. Ale przeraza mnie troche perspektywa (bardziej z rozpedu) unikania go caly nastepny weekend. Minie troche czasu zanim to \"wylecze\". Chociaz mam takie wrazenie ze teraz to juz wyjdzie prawda z czasem i (czego sobie zycze z calego serca) wyprowadze sie spokojnie i z ulga ze wszystkich stron. Bo to chyba jedyna opcja. Zawsze jakos na cztery lapy spadalam i pewnie tym razem mi sie uda. Najwazniejsze ze juz awantur nie bedzie. A humory, uniki to on sobie moze pokazywac, to nikomu nie szkodzi tak jak wrzaski i grozby. Tylko idiote z siebie robi.
  6. Mnie zawsze w takich przypadkach przypomina sie zdanie z jakiegos kolorowego magazynu a lat 80-tych (chyba to bylo \"Razem\" - kurna, nie pamietam!) - \"Wszystko jest trudne nim stanie sie proste\". To bylo mottol dzialu gdzie pisalo sie listy z roznymi problemami. I przez cale moje zycie przekonywalam sie ze to prawda. Boimy sie nieznanego. Paolka - w Twoim przypadku agresja byla znana. Sama agresja. Raz bylo gorzej, raz lepiej ale wiedzialas czego sie spodziewac. Sama agresja jest chora - wiec trudno zeby reakcja na nia byla zdrowa - oprocz odciecia sie i zdecydowanej obrony. Znoszenie agresji jest tez chore. Ale Ty, podobnie jak ja i wiele dziewczyn tutaj - musialysmy dojrzec zeby sie przeciwstawic. I to ze bedziemy zyc bez agresji, normalnie - jest czyms nowym. Balysmy sie eskalacji - ze jak bedziemy szukac pomocy to nas \"ukarza\" za to, ze agresja sie nasili... Tymczasem - kliniczny przyklad smierdzacych tchorzy. We wlasnych czterech scianach ryja drze, wyzywa, lapami macha - a przy policji, socjalnym czy lekarzu sklada sie jak scyzoryk. A moj przyznal sie tez ze rozmawial o tym z kolega (ktory sam mial problem z agresja i chodzil na terapie, teraz jest OK - ma trojke dzieci, rodzine o ktora bardzo dba) a on mial mu powiedziec zeby cos z tym zrobil bo dojdzie do tego ze bedzie mial raport na policji i wtedy doopa zbita, syf w papierach na reszte zywota. Bo oni MUSZA sie dowiedziec ze on nich wszystko zalezy, ze to nie jest tak: on/ona mnie wku*wil, to przez burze na Marsie itp. Ja odpowiadam za swoje czyny. Mowil lekarce o tym ze ciezko mu bylo przyzwyczaic sie do mojego chorego syna bo nie mial stycznosci z osobami uposledzonymi itp i takie tam pierdy - a lekarka na to ze przeciez wiedzial przed slubem na co sie decyduje... Rzecz oczywista, ale ktos z zewnatrz musial mu to powiedziec. :) Poza tym - jak mam problem z zaakceptowaniem dziecka partnera - coz, moze tak sie zdarzyc, moge sie starac a i tak nic z tego nie wyjdzie - to siadamy razem do stolu i rozmawiamy o tym, jakie opcje, jakie sugestie. Bez agresji, bez oskarzen. No coz - jestem w stanie zrozumiec ze mozna miec z tym problem. I rozwiazac go bez agresji czy wyzywania sie na kimkolwiek, tlumaczenia ze to mnie przeroslo i teraz trace panowanie nad soba...
  7. cztery umowy - ja to choc mam spodnie w domu bo syn 15 lat to juz cos zrobi, no nie? A zreszta - od czego ku*wa jest fachowiec? Znowu nie kosztuje majatek a przynajmniej zrobi przyzwoicie a nie jakies ucieranie doopy szklem.
  8. Wlasnie. Kiedys pisalam ze ludzie nie dotrzymujacy slowa - sobie czy innym - maja o sobie zle mniemanie, zle sie z tym czuja, traca do siebie szacunek. Bo trudno szanowac kogos kto obiecuje, przyrzeka - i na gadaniu sie konczy. I wiele z nas po takich obienicach: zrobie cos, pojde na policje, do niebieskiej linii, tu, tam - w fazie "miodowego miesiaca" tak latwo o tym zapomina co bylo, obelgi, wyzwiska, grozby, uderzenia... Bo przeciez jest dobrze... Ja to rozumiem bo mialam tak samo. Ale jak puscilam w niepamiec i to wredne zachowanie znow wrocilo... Czulam sie podle wobec siebie. Ze nic nie zrobilam choc moglam. Ze wtedy tlumaczylam sobie nie dzialaj pod wplywem emocji. A jest to jedyna sytuacja kiedy dzialanie pod wplywem emocji jest wskazane! Bo dzieje sie krzywda. Ofiara szybko o krzywdzie zapomina (inaczej nie weszlaby w role ofiary) bo chce spokoju, jest wreszcie dobrze (albo wzglednie dobrze, ale nie ma awantury), nie chce nawet poruszac tego tematu bojac sie wywolania wilka z lasu... Ale wilk i bez wywolania z lasu wyjdzie bo jest glodny ;) Pisze o zmobilizowaniu sie poprzez wlasna ambicje, moze takie spojrzenie niektorym z nas tutaj pomoze bardziej niz inne tlumaczenia. Jak to fajnie poczuc ze podjelam decyzje i jestem konsekwentna. Tylko blagam, nie mow mi ze sie boisz - wszystkie sie balysmy. ja tez. To co opisuje powyzej to ja. Modlilam sie zeby byl spokoj a po normalne zycie uciekalam do Polski. Mimo wszystko czulam podswiadomie ze mam prawo do normalnego zycia tutaj. Gdziekolwiek jestem. Zadbajmy i siebie, dotrzymajmy slowa sobie. To wspaniale uczucie wiedziec ze MOZESZ NA SOBIE POLEGAC!
  9. Paolka - przyznam sie ze Ci zazdroscilam ze masz to juz za soba, ze siadl na rzyci; bo mnie sie wciaz wydawala daleka droga. Niby nie bylo tak zle jak u Ciebie zeby go policja zabierala z domu (niewiele brakowalo, jakbym teraz nie zaczela to pewnie nastepnym razem tak by bylo, mam nadzieje ze doceni moja dyskrecje bo sasiedzi by widzieli i jaki ku*wa obciach wtedy dla niego - a tak nikt nie wie w otoczeniu), ani rekoczynow, szarpaniny... Mozemy sobie Paolka reke podac i pogratulowac ze usadzilysmy awanturnikow :D U mnie tez bylo kupa gadania a nic nie robilam. Teraz WIE ze ja nie gadam a dzialam. A ja sie tez ciesze za siebie, za swoja konsekwencje bo tez mialam rozne mysli i tez mi sie wydawalo ze to moze nienajlepszy czas, a moze dac temu spokoj, jak wroce z Polski, jak wykupie mieszkanie itp itd - odkladanie do usmarkanej smierci, nie robienie nic, to wygodne - pewnie, ale nie poprawia sytuacji, nie zmienia dyskomfortu chyba ze na wiekszy... Trzeba zrobic pierwszy krok. I pokazac - tu sa moje granice. Nie pozwole na przemoc. Za zadna cene. Zaczynam sie powoli cieszyc ze ruszylam z miejsca. Zajelo mi to szesc lat...
  10. Cztery umowy - w cuda i swietego Mikolaja nie wierze :D Paolka - moje wrazenie jest IDENTYCZNE! Nie ma w nim zrozumienia i raczej nie bedzie, jesli tak sie stanie to patrz punkt pierwszy - chyba trzeba bedzie zrewidowac. Ale jest to ostatnia rzecz jaka bym przyjela. Trudno wyciagac wnioski po dniu dzisiejszym bo to wszystko jeszcze swieze - ale z tego co mowil do kolegi i do mnie - to jest tak jak u Paolki. Bedzie przystosowywal sie do nowych ograniczen. I jednak mimo wszystko mam takie wrazenie ze on czekal az ktos go przystopuje, oczywiscie bez walki tak na calosc sie nie podda, musi ponarzekac, porobic z siebie ofiare, z nas jakies monstra (on biedny bo go ograniczyli bo juz nie morze ryja rozpruc ani walic lbem w sciane) - cel uswieca srodki. Jesli wykazuje jakies zrozumienie werbalnie - to mnie to jakos nie przekomuje. To mi wyglada jak fasada, nie ma glebi, nie ma podstawy. Gowno w lukrze. Na razie niech to sobie przetrawi a za jakis czas jak mu sie "ulezy" to powiem - masz czas do wakacji. Jak nie bede widziec poprawy - wyprowadzam sie i mam pelne poparcie osrodka syna i socjalu oraz policji. Wiesz, on wcale nie musi sie zmieniac, pracowac nad soba, wysilac - ja sie wyniose i niech robi co chce. Jestem przygotowana na to od jakiegos czasu. On jednak nie chce tracic wygody jaka z nami ma. I wcale mu sie nie dziwie. Ale moze wreszcie do niego dotarlo ze jest tego bliski. I to moze zapewnic mi spokoj. Poszedl do garazu cos tam dlubac - pewnie, niech sie zajmie, wybuzuja mu nerwy :)
  11. tortilla - dokladnie! Pizgnie byle gdzie - a potem wola wszystkich domownikow zeby szukali. Pytanie: gdzie sa klucze? Odpowiedz: tam gdzie je polozyles. On: ale madra jestes... Dialogi na cztery nogi. Tam gdzie zes czlowiecze polozyl to jest i ty polozyles nie ktos inny - wiec do k*rwy nedzy miej jaja i znajdz to sam a nie wysluguj sie innymi i nie wymagaj od nich przy okazji umiejetnosci Houdiniego (czytanie w myslach, odnajdywanie zaginionych przedmiotow po aurze)!
  12. Maz wrocil, dal mi kase, znajomy zadzwonil - mowil mu o spotkaniu, oczywiscie tonem ofiary spisku (biedactwo, juz sie bezkarnie wku*wiac nie moze) ze musi isc na terapie bo inaczej policja, te sprawy... No coz, czas spojrzec rzeczywistosci prosto w oczy. Inna sprawa ze tak latwo sie nie wywinie i nie bedzie \"rozejscia sie po kosciach\" (pewnie na to liczy, ze ucichnie - ale moze nie bo przeciez to juz nie tylko jego sprawa, juz sie fest upublicznilo i nie ze kolega czy znajomy wie ale wiedza autorytety :O).
  13. Tak przedswiatecznie: http://img22.imageshack.us/img22/3701/nazwymiejscowoscip.jpg
  14. Cztery umowy - dokladnie tak samo mysle. I to zreszta powiedzialam na spotkaniu. Ze nieumiejetnosc radzenia sobie ze zloscia to JEGO problem i nie ma nic wspolnego z nami czy kimkolwiek. NASZA sprawa jak na kogos/cos reagujemy. Nie tego kogos czy czegos! Ja sie ciesze z tego ze COS KONKRETNEGO ZROBILAM! A nie tylko rozmyslalam co jak kiedy z kim... Pierwszy krok najtrudniejszy. teraz co bedzie to bedzie ale przestalam sie bac. Tzn jakies obawy sa, to cos w rodzaju rozpedu albo zlego doswiadczenia w przeszlosci. Oczywiscie bede musiala przejsc do porzadku dziennego nad tym ze bedzie robil z siebie ofiare spisku mojego, cyklistow i zielonoswiatkowcow; i ze - jesli cokolwiek zrobi - to bedzie wznosil oczy ku niebu jaki to on nie jest biedny ze musi. Ale ja mam to w doopie. Chce spokoju. Potrzebuje spokoju. Niech by sobie jeszcze uswiadomil ze jedno takie zachowanie jak w zeszla sobote z grozbami wieszania sie - i przymus leczenia psychiatrycznego. Ze nie wspomne o raporcie na policji bo o tym to on juz wie (ma swiadomosc ze jego wyskoki tak sie moga skonczyc i niewazne kogo bedzie za to winil - to on sie awanturuje) - nawet jak jechalismy to cos tam wspomnial ze bedzie mial przej*bane jak bedzie raport na policji - a juz bylam blisko wiec w sumie to powinien mi byc wdzieczny ze tego nie zrobilam ;) To jest ostatecznosc jesli wszystkie inne metody zawioda. Teraz przez jakis czas jak sadze bedzie lekko zakrecony i nie bedzie wiedzial co robic i jak. Jego dotychczas "bezpieczny" swiat zostal naruszony. Bylo wolno a nagle nie wolno - o ku*wa! To co teraz wolno skoro tego nie wolno, i tego, i tamtego... I troche panika co i jak robic... Takie sa skutki nieumiejetnosci stawiania granic - potem o wiele trudniej je ustalic jak juz sie zdecydujemy. Bo ci ktorzy byli z nami przywykli ze moga robic co im sie podoba - a tu nagle ZONK. Juz tego nie wolno. A tyle lat bylo wolno... Jak sie od razu te granice wyznaczy - jest jasne i oczywiste. Dla mnie to tez jakas dziwna, inna sytuacja - i tez mam obawy ale wynikajace (co juz pisalam) ze zlego doswiadczenia (awantury) ale tez i z nowosci tej sytuacji. Dla mnie to tez jest stres. Tez sie ucze "bycia w niej".
  15. Wczoraj przy tym padlam: http://fun.noshit.pl/lubie/41246
  16. Wrocilam, jestem, zdrowa, cala i z ulga... Rozmowa przebiegla bardzo spokojnie, w atmosferze pelnej wyrozumialosci, ja poczulam ze mam wsparcie (i to bardzo wyraznie). Maz tez bardzo spokojny, troche sie zanadto tlumaczyl (ale on juz tak ma), czy dotarlo do niego czy nie - to nie wiem bo wrocilismy do domu i zaraz pojechal po zasilek. Ale niech ma ten swoj czas zeby sobie przemyslec co uslyszal. W samochodzie cos tam gadal - SPOKOJNIE! Nie wynikalo z tego ze wzial sobie jakos do serca to co mu powiedzieli (cos tam wymamrotal ze sie wstydu najadl czy ze zostal upokorzony, tak to jakos brzmialo) - ale biore poprawke na zaskoczenie wiec moze sobie myslec co chce na razie, niech mu sie ulozy. Powiedzial tam w osrodku ze dolozy wszelkich staran zeby wszystko bylo dobrze, pojdzie na terapie (kazali mu dac adres lekarza rodzinnego ze wysla do niego pismo z wskazowkami - cos w tym rodzaju) z problemem utraty panowania (jego wytlumaczenie bylo ze on taki byl od zawsze, jak cos go zdenerwowalo to dostawal nerwow) i zasugerowali terapie malzenska... Teraz to chlopczyk wreszcie dostal po lapach i musi jakos nad tym przejsc do porzadku dziennego. Teraz to juz wie ze sa granice. A ja jestem z siebie dumna ze zawalczylam. I co - swiat sie nie zawalil! Za to jemu po trosze wspolczuje - bo on bedzie mial wiecej gnoju do odwalenia - niewazne jak sie sprawy potocza. Ale skoro publicznie zobowiazal sie do zrobienia czegos, ma jeszcze przyjsc do nas socjalny (dzis go nie bylo jest na chorym) i porozmawiac, nie \"odpuszcza\" tak latwo; za dwa miesiace mniej wiecej zapowiedziali ze znow nas zaprosza na rozmowe... No to ja sie mu nie dziwie, moze czuc sie nieswojo. Pojechal sam, pewnie bedzie chcial kogos sobie \"wypozyczyc\" na gorzkie zale ale ma prawo. Dotychczas nie bylo granic, bylo milczenie - teraz sie skonczylo, jest to nowa sytuacja dla niego i przystosuje sie albo nie... Wiem zas prawie na pewno ze sie boi konsekwencji swojego nieprzemyslanego postepowania. Ze zanim raz glos podniesie to - jak przewidywalam - zastanowi sie piec razy. Obiecal przy nich ze sie postara itp - ja znam jego obietnice, bedzie wierzyl ze zostal zmuszony itp bo nie wierze ze zechce cos zrobic - cud by sie musial wydarzyc. Jak sie mnie zapytali czego ja chce to mowie: spokoju. Nie chce awantur, nie chce wychodzic z domu po to by zejsc mu z oczu. A czy, co i jak dotarlo - dowiemy sie z czasem. Dzieki za wsparcie, za to ze jestescie - bez Was pewnie bylabym jeszcze daleko w lesie
  17. Cztery umowy - i tak trzymac! To mi przypomina moja "odpowiedzialnosc za wszystkich" o ktorej juz tu pisalam. Wyjasnialabym do usranej smierci grzecznie, uprzejmie gdzie jest ta tarka. A ku*wa poszukaj sobie - mnie nikt nie informuje, sama sobie radze. Od jakiegos czasu mowie: nie wiem. Moje szare komorki pracuja dla siebie a nie za innych. Maz ma wlasnie takie zagrywy - zadaje pytania albo prosi o cos co moglby sam zrobic tylko mu sie ku*wa nie chce. Jest to zwykle wykorzystywanie. Dlaczego? Bo nie postawilam granic... Wszystko sie o te granice rozbija - a walsciwie o ich brak. Za jakies 10 min bede wyjezdzac z domu. Komentowanie tego byloby dramatyzowaniem ktore akurat uwazam za zbedne w tym przypadku. Troche sie denerwuje ale wciaz na zasadzie tremy przedegzaminacyjnej - jest to uczucie ktore nie zdominowalo mojego zdrowego rozsadku. Nie powiem ze czuje sie bezpieczna w 100% - ale na pewno ok 75-80% - te 20-25 to poprawka na wiatr ;) W domu jest wyczuwalne napiecie ale nie z gatunku tych zlych, niosacych ze soba awanture ani tych pozytywnych jak np przed weselem, impreza itp - ale tych wyczekujacych... Na razie, pewnie napisze juz po rozmowie
  18. A poza tym to chyba on ma sie czego obawiac - nie ja. Ja gnoju nie robilam przez te wszystkie lata. Moim bledem jest znoszenie tego wszystkiego i nie zrobienie porzadku wczesniej. Nie zadbanie o wlasny interes... Ale w koncu to sie zaczyna zmieniac. Licze w glebi duszy na "aksamitna rewolucje" :D
  19. Niebo - to samo, dokladnie to samo. Z lagodzeniem, uspokajaniem... Jak ja nie lubilam (balam sie) jakichkolwiek konfliktow w moim otoczeniu, nawet tych ktore mnie nie dotycza. I lagodzilam, lagodzilam, uspokajalam... Bron Boze nie prowokowac... Jak do ryczacego lwa... Balam sie krzyczacych, wrzeszczacych, atakujacych ludzi. Od zawsze. Nastepowal we mnie paraliz. Na pewno jakies przezycie z dziecinstwa. A ja przez lata wierzylam ze lagodzenie konfliktow pomaga. To takie wlasnie obtaczanie gowna w cukrze. Konflikt trzeba rozwiazac, dac mu wybuzowac albo zdusic w zarozku. Nie lagodzeniem, bo to tylko przykryje popiolem ogien ktory i tak kiedys wybuchnie. Ale radykalnym dzialaniem. Pokazaniem ze nikt nie ma prawa na mnie wrzeszczec. I tutaj klaniaja sie granice. Ja ich nigdy w tym zwiazku nie okreslilam i bylo tak jak Niebo opisujesz - ustepowalam, lagodzilam, nie odzywalam sie, nie reagowalam - i tak mu przejdzie. No i takim sposobem - raz mu sie udalo, potem drugi, trzeci - i polecialo. Teraz wie ze nie ma granic bo nikt ich nie zaznaczyl. Mysle ze niewazne jak - ale te granice musza byc wyrazne. Zeby wiedzial - tego nie wolno. Mnie sie wciaz wydaje tak intuicyjnie ze on czeka na to wyznaczenie granic, tak jak seryjny morderca robi wszystko zeby go zlapali. Wie ze sam nie jest w stanie przestac. Moze moj maz to tez taki przypadek. Czeka na wyhamowanie bo bez granic zaznaczonych przeze mnie czuje sie jak dziecko we mgle... Moge sie mylic i moze jego psychopatia jest faktem - wtedy pozostaje tylko spierd*lac. Ale to zawsze jakies wyjscie - lepsze niz tkwic w miejscu i oczekiwac na kolejny wybuch. Nie mam specjalnych planow na dzis, tzn trzymam sie tego co bym zrobila w normalnych warunkach. Duzy sukces - moja wyobraznia nie szaleje, siedzi sobie cicho, nie podpowiada scenariuszy. Byc moze ja tez juz lekko wytresowalam. Przestaje sie powoli czuc odpowiedzialna za wszystkich. Nie raz np mialam ochote wywalic meza z samochodu jak komentowal moja jazde - ale tego nie zrobilam bo przychodzily takie refleksje: jak on wroci do domu (mieszkamy na wsi), jak nawet jakos wroci to sie odegra na mnie za to i bedzie gorzej. A teraz jakbym miala go z samochodu wywalic - trudno. Mogl sie zachowywac przyzwoicie. Sam jest sobie winien. Niech sobie teraz radzi - zapamieta to na dlugo i bedzie wiedzial ze nie pozwole na takie zachowanie. Malo kto tak rozwaza wyznaczanie granic (a raczej wstrzymanie sie od tego) - bo to jest niestety branie odpowiedzialnosci za kogos. Zachowal sie jak cham i zamiast pokazac mu ze naruszyl tym czyjac godnosc i granice - nic nie robisz. Co taka osoba moze sobie myslec? Ze nic wlasciwie sie nie stalo. Mnie sie wydawalo ze wiekszosc ludzi jest na jakims poziomie i wiedza co wolno a co nie - bo ja nikomu z butami nie wlazilam, nie awanturowalam sie, nie robilam krzywdy, nie ublizalam. Jednak nie mierzy sie innych wlasna miara. A jak ktos pokazuje chamstwo - to trzeba mu pokazac ze chamstwa nie tolerujemy. Dzien sie dopiero zaczal a wydaje mi sie strasznie dlugi - z wiadomego wzgledu. Trudno powiedziec co sie wydarzy i jak sie skonczy. I kolejna refleksja - jak bardzo nie chce tak sie czuc jeszcze kiedys... Nie zebym sie bala - ale ta niepewnosc. Choc wierze w jedno - ze tam w osrodku oni beda umieli z nim rozmawiac, ocenia go w kilka sekund. Nie taki diabel straszny. :)
  20. Corobic - ja tez tak sobie mysle (choc ma to zrodlo w przeszlosci i nieewlasciwym mysleniu, lekkiej paranoi i ciaglym poczuciu zagrozenia... zreszta juz to przewalkowalysmy tutaj) - zaczne sie bronic to obroci kota ogonem ze ja go atakuje. Przypierd*le czyms - powie ze go atakuje bo przeciez on nic mi nie zrobil tylko podniosl glos... Najlepiej nie zadawac sie z takimi ludzmi. A jeszcze lepiej - umiec ustawiac granice - czy to samemu czy z pomoca. Policji czy innych sluzb jesli inaczej nie mozna. Mialam jakas taka blokade przed ustawianiem tych granic - tez o tym pisalam, jakbym sie wrecz bala to zrobic bo cos mi za to grozi. Tez zalezy od okolicznosci bo zdecydowanie latwiej przychodzilo mi to np we wlasnym domu (takie wrazenie ze jestem u siebie ze mam tu prawa, czulam sie bezpieczniej). Ale prawo do granic mam wszedzie. Niedawno to zrozumialam. A dzisiaj czuje sie jak przed jakims egzaminem gdzie nie bardzo jestem przygotowana i nie do konca pewna siebie - ale to nie jest paralizujacy strach tylko ot, taka trema. Zawsze spadalam na cztery lapy - tym razem tez. Mysle ze to spotkanie jest wlasnie wyznaczeniem granic. Przegiales, sama nie umialam sie tym zajac to wezwalam posilki. I teraz zanim podniesiesz glos - zastanowisz sie kilka razy. Dziwi mnie jednak troche jego zachowanie, choc dzisiaj widze ze jest troche spiety (moze mi sie tez zdaje?) ale nie nerwowy, moze odrobine. W ostatnim tygodniu byl mily, usluzny, uprzejmy do porzygania i nawet nie zaklal, glosniej sie nie odezwal, wszystko na tak, owszem itp. Taki mily to jeszcze nigdy nie byl, chyba ze na poczatku. Ale ja wiem co w nim siedzi... A, troche sie jednak zemocjonowal jak wyjmowal pranie z suszarki bo chcial wysuszyc kurtke (gdzies na rekawie mial plame, zapral) i wywalil mi wszystkie reczniki z wczoraj na kupe. Mam nas zawiezc tam do osrodka a potem prosil mnie zeby zawiezc go po zasilek do Tipperary (bo jedziemy moim autem)... Jak wroce napisze co i jak. Nie ma co sie na zapas przejmowac. W razie czego mam persen ale unikam lykania czegokolwiek jak prowadze. Na razie
  21. U nas dzis wolne, bylam na paradzie, nie mam jakiejs strasznej nerwowki przed jutrzejsza rozmowa - tak moze troche obawy, nic szczegolnego. Wierze ze sobie poradze, ze nie bedzie powaznych implikacji i ze w razie koniecznosci znajde wsparcie. Przyznam nawet ze czuje jakas dziwna ulge ale ona mopze jest spowodowana tym ze w ostatnich dniach odkrylam, nazwalam (z Wasza pomoca) swoj problem i teraz wiem nad czym mam pracowac. Myslalam ostatnio wlasnie o zaznaczaniu granic - mnie sie to sakramencko pomylilo kiedys - z \"wychowywaniem\" drugiego czlowieka, zniewoleniem, zmuszeniem do akceptacji mojej postawy. Kolejny blad w zalozeniu. Bo to zupelnie inna sprawa. Teraz to ROZUMIEM. I tez przyszlo nagle. Ale wiedza, iluminacja przychodzi gdy jestesmy na nia gotowi. Teraz wydaje mi sie jakbym od zawsze o tym wiedziala. Wierze i wiem z glebi duszy ze mam prawo do stawiania granic. Dotychczas to tylko byly slowa, tylko mowilam o tym ale nie czulam. Balam sie ze postawienie wlasnej granicy naruszy czyjas, ze okaze sie wredna, egoistyczna, niewyrozumiala, bez empatii itp. Ze zadzialam wbrew czyjejs woli... I wlasciwie takim mysleniem pozbawilam sie calkowicie potencjalu obronnego. I jeszcze sobie uswiadomilam - ze ludzie tacy jak moj maz posiadaja potrzebe wyznaczania im granic. Oni nie sa w stanie samodzielnie, bez tych granic, normalnie egzystowac w rodzinie. Oni oczekuja - jak to dwuletnie dziecko - ze mama powie \"nie\" albo przykroi klapsa. Nie chodzi mi teraz o niego - ale o mnie. Bo zadzialalam na wlasna szkode nie wyznaczajac tych granic NIGDY. Pisalam juz o tym wczesniej. Uniki byly przyzwoleniem. Grzeczna, spokojna postawa wobec krzykow - podobniez. Tlumaczylam sie ze \"nie znize sie do jego poziomu\" a trzeba bylo nie dbac o wizerunek tylko oddac. On sie drze - wrzasnac glosniej. On rozbil kubek - walnac kubkiem w niego. A ja w takich chwilach myslalam co jeszcze moze sie zdarzyc zamiast uruchomic swoj instynkt. I tutaj problem instynktu o ktorym tez wspominalismy - ze jego zaburzenie jest konsekwencja leku naszych rodzicow. Zgadzam sie w 100%.
  22. Nikogo sobie nie znajdziesz z dwojka dzieci... A co my tu walkujemy od miesiecy? Powtorze bo chyba nie doczytalas: nasza wartosc nie mierzy sie posiadaniem partnera czy "tym ze ktos nas chce". To nie ma nic do rzeczy. To czy ktos nas "chce czy nie" nie ma wplywu na nasza wartosc! To jakies glupie przekonanie w naszej glowie. Przekonanie nie znaczy prawda. Ty jestes wartosciowa sama w sobie czy ktos Cie zechce czy nie. Odpocznij. Naucz sie byc sama. Naucz sie kochac siebie. Wtedy zobaczysz ze zycie moze byc piekne w pojedynke, bez toksycznego partnera - i wtedy masz szanse na poznanie kogos wlasciwego - kto nie bedzie utrudnial zycia ale wspieral. Nie ogladaj sie wstecz bo tam nic nie ma. Tylko jakies cienie - a Tobie sie wydaje ze nie wiadomo jakie cuda. Myslalam identycznie: koniec swiata jak mnie nikt nie zechce... Bede nikim jak bede sama... Kupa bredni i tyle. Sciskam
  23. Montia - pytasz co masz robic. NIC. Taka moja rada. NIC. Oczywiscie nic z tych opcji ktore wymienilas. I wbij sobie do glowy: jakbys mogla cos zrobic zeby on byl inny - to bys dawno zrobila. Jakby on mial sie zmienic i byc dobry - to by juz dawno byl. Ale nie jest. Bo jest jaki jest. Ty go nie zmienisz. Ani Twoje postepowanie, ani milosc czy co tam czujesz do niego. Nic nie rob. Nie dzwon. Jego nie ma. Koniec. Niech sie inna z nim uzera bo lepszy dla niej nie bedzie, on jest jaki jest. Ja tez bedzie zdradzal a ona bedzie mimo wszystko za nim latac i prosic zeby wrocil do niej. Chyba jej tego nie zazdroscisz?
  24. kurde, poplakalam sie ze smiechu: - Mały, czemu płaczesz? - Bo widziałem, jak staremu, ślepemu kataryniarzowi banda chuliganów podmieniła katarynkę na maszynkę do mięsa! - No faktycznie niemiłe, ale żeby aż płakać? - A on na wierzchu posadził małpkę i zaczął grać!
  25. \"w zdrowych relacjach... to po prostu komunikacja jest naturalnym stanem rzeczy i tego nie trzeba się uczyć,...\" Tak. Podpisuje sie pod tym Zauwaz tez ze najczesciej Dorosle Dzieci maja z tym problem. Ich nie nauczono ze komunikacja to jw. Ich nauczono ze komunikacja moze prowadzic do zranienia, osadzenia, osmieszenia albo manipulacji. Dysfunkcja wlasnie taka role komunikacji przyznaje. Yeez zwrocila uwage na moj problem z komunikacja - i miala racje. To co napisalam powyzej dokladnie mnie opisuje - i moje dziecinstwo, relacje z rodzicami, z autorytetami - gdzie w wyniku doswiadczen nastapila submisja komunikacji. Uznalam ze komunikujac sie narazam sie na skrzywdzenie, zranienie. Pozniejsze proby tylko to potwierdzily. Wobec powyzszego - zaczelam komunikacje traktowac wybiorczo. Co moge zakomunikowac by nie zaszkodzic sobie itp. Co wiazalo sie w prostej linii z zaufaniem. Jesli ufam - moge sie komunikowac otwarciej. Tylko raz zdarzylo mi sie takie - naprawde spore - zaufanie do kogos - a co za tym idzie, ogromna wolnosc komunikacji, nieskrepowane wyrazanie siebie - ciezko mi opisac, tak czuje sie od jakiegos czasu sama ze soba i choc moje mozliwosci komunikacji ulegly zwiekszeniu - to wciaz jest blokada (nie zmieni sie przez tydzien czy dwa cos co powstawalo prawie pol wieku), ale z wolna ja zmniejszam swiadomie. Na razie tyle, ide dalej czytac topik. U nas dzisiaj swieto, wolne, pogoda ladna, ide na parade po poludniu. A jutro ta slawetna rozmowa, wroce jeszcze do tego tematu.
×