Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

oneill

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Wszystko napisane przez oneill

  1. i tutaj tez: "nieadekwatnosc wywołuje agresję - co mam na mysli? brak charakteru wzbudza agresje - ile razy mam ci dokopac bys w koncu zaczął reagowac jak nalezy? nieadekwatnośc zachowania oponenta powoduje narastanie agresji - przeciez jesli ktoś cie atakuje powinieneś się bronic chocby do krwi ostatniej! słownie, fizycznie! a ty jak ciele dajesz sie bic, lzyc, kopac...ponizać - takie zachowanie poteguje brak szacunku do oponenta i staje w konflikcie do moralności sprawcy który uważa się za dobrego człowieka wiec ma wyrzuty sumienia które powoduja frustracje. a kto jest winien tej frustracji? ofiara która spowodowała że zachowałes sie tak że sie tego wstydzisz i wkurza cie to że sie wstydzisz i ofiara dostaje znowu - taka spirala która może doprowadzic nawet do śmierci tej ostatniej - dlaczego łagodne osoby i dzieci sa usmiercane w tej spirali? bo one nigdy nie podejmuja walki w nadziei ze sprawca przestanie - ale on nie przestanie bo zbyt wkurza go to że sam przed soba sie wstydzi ze jest tak okrutny( słynne sprowokowanie przez ofiare) - zadna kobieta która odda adekwatnie do ciosu i nie odpusci nie będzie potraktowana gorzej niz ta która pokornie ciosy znosi - może nawet wywalczyć sobie to że sprawca sie bedzie bał że dostanie patelnią ( ale to trzeba naprawdę konkretnie takiego walnac a nie tylko straszyć) - policja? dajcie sobie spokój! jak sama sobie nie wywalczysz szacunku to nikt ci go nie da - kontrowersyjne? to dlaczego w szkole, w układach uczen - nauczyciel, szef- pracownik pokora znoszenia krzywdy tylko poteguje i przeciaga w czasie znęcanie? i nigdy sie nie kończy dopóki moze trwać ( do końca szkoły, do odejścia ofiary z pracy, do ujawnienia w tv czy prasie?)"
  2. cos takiego znalazlam... http://interia360.pl/artykul/wykrec-997-prosze,18658
  3. yeez - dzieki. Stokrotne. O te slowa wlasnie mi chodzilo: \"jesli swoim \"chcę\" naruszysz czująś granice to ta osoba ci to powie;nie chce, nie lubie, nie podoba mi sie ten pomysl, wole co innego itd. ale zacznij sie komunikowac a nie \"zyc i tworzyc\" obrazy w wyobrazni. tylko wtedy otworzysz sie na ludzi, i oni na ciebie. dasz sie poznac i poznasz prawdziwe zamiary ludzi wiem ze masz obawe przed jawna komunikacja ale zaufaj mi - nauczysz sie poczujesz swoja sile\" Jestes pierwsza osoba ktora mi o tym mowi - nie wiem czy rowniez pierwsza ktora to zauwazyla. Skoro ja sama mialam z tym problemy (z dostrzezeniem problemow z komunikacja). Byc moze owa nieprzerobiona lekcja to jeszcze z dziecinstwa, kiedy nie mialam mozliwosci przebywania z rowiesnikami (wrecz bylam od nich izolowana) a co za tym idzie - konfrontacji, wymiany informacji - KOMUNIKACJI. Moje dzieci tych problemow nie maja. Nigdy nie nauczylam sie na podstawie wlasnych doswiadczen ze - jak piszesz - ktos moze spokojnie zareagowac na naruszanie granic przeze mnie, przez moje \"chce\". Ze nie wyskoczy na mnie z agresja, nie skrzywdzi za to ze smialam naruszyc cos co do mnie nie nalezy - ale stwierdzi fakt i wtedy dojdziemy do consensusu - albo rozejdziemy sie w pokoju. Asertywnosc. Znam to slowo \"na intelekt\" ale trzeba je przetlumaczyc \"na emocje\". Niestety, teraz sobie uswiadamiam jak potworne braki musze nadrobic, wrecz podstawy. Nie mialam poligonu doswiadczalnego dla swoich prob - a to co wynioslam z domu bylo mocno pokrzywione i dysfunkcyjne. Nawet jesli chcialam dzialac przeciwnie jak moi rodzice - to i tak pozostawalo dysfunkcja niewiele majaca wspolnego z rzeczywistoscia. Ale teraz skoro WIEM - pora zabrac sie za robote. Dzieki za dostrzezenie i pomoc w uswiadomieniu mi owego problemu. To czego cale zycie sie balam - bylo wyobrazeniem, powiekszonym cieniem na scianie przypominajacym straszydlo - a w rzeczywistosci bedacym tylko wieszakiem na plaszcze... Spotkalam sie dzisiaj z bardzo pozytywna osoba - narzeczona kolegi, pojechalam do nich z filmami do skopiowania a przy okazji sobie pogadac... Wrocilam nastawiona bardzo \"na plus\" do wszystkiego. A przeciez nic sie nie stalo - tylko mialam okazje przebywac z czlowiekiem zyczliwym swiatu, bardzo szczerym i naturalnym. Taki kontakt doladowuje akumulatory. I zauwazam coraz wiecej takich ludzi w otoczeniu; a moje nowe kontakty sa tylko takie - albo zadne. To chyba efekt pracy nad soba i intuicji ktora pozwala wyczuc toksykow i trzymac sie od nich z daleka. Toksyk jak widzi ze sie nie pozywi - tez sie nie zbliza. Masz racje yeez rowniez z tym ze ustepujac wrzaskom na rzecz \"swietego spokoju\" (jak to teraz brzmi paradoksalnie) - nie dalam mu wyboru. Fakt. Nauczyl sie ze brak reakcji albo minimalna, wylacznie werbalna (jakies tam pomrukiwanie czy gadanie - bo nie podnosilam glosu) - dwa, trzy dni bedzie mial spokoj bo mu schodzilam z drogi na pol dnia - i potem wszystko wraca do normy. NIGDY nie poniosl konsekwencji swojego postepowania. Z jego zachowan wynika ze ma powazne zaburzenia psychiczne i sa nieleczone - bo nikt o nich nie wie, on pewnie tez nie zdaje sobie sprawy - bo niby skad? I takim to sposobem zrobilam mu niedzwiedzia przysluge - a sobie wiadomo... Coz, nareszcie przyszlo sie z tym zmierzyc i wyprostowac, jakkolwiek i cokolwiek sie stanie - bedzie zdecydowanie lepsze od tego co bylo (i jest).
  4. o tu dobre rady daja, nie na prozno sie mowi ze google nie boli... http://fun.noshit.pl/DIR-2009.03.16/jaksiepozbyc.jpg :D
  5. Bede zaraz wychodzic ale jeszcze jedno powiem - na tej rozmowie we srode meza czeka zaskoczenie. I to jest zrodlo moich oibaw - choc mozna tez rzec ze nadziei. On sie nie spodziewa ze oni tam beda omawiac JEGO zachowanie. Pa, uciekam, bede popoludniu
  6. Mnie zas intuicja jeszcze bardzo cicho (kurde, chyba to ja sama ja tak zgluszylam przez wieloletnie wmawianie ze nie ma racji i jest glupia, bylam toksyczna dla wlasnej intuicji) - mowi ze wszystko bedzie OK. Nie ma we mnie strachu, leku - a jesli sa na dzien dzisiejszy obawy to nie urastaja do jakichs astronomicznych wielkosci. Chodzi o obawy dotyczace reakcji meza na te rozmowe w szkole u syna. To juz we srode. Czyli za dwa dni. Bez Was, bez tych wszystkich przemyslen, bez pracy nad soba - bylabym dzisiaj spanikowanym klebkiem nerwow i sama nadawalabym sie do psychiatry. Maz zas - jak juz wczesniej pisalam - zachowuje sie (Niebo, Ty masz to samo) jak idealny partner (no, z pewnymi uwagami); mily, uczynny, uprzejmy, nie pyskuje, mowi prosze, dziekuje, nie klnie. Czyli - mozna. Tak jak potrafi morde drzec i grozic - to potrafi byc w porzadku. Czyli tak jak na to zasluguje rodzina. Ale ja mam wciaz wrazenie ze on tkaktuje nas jak przedluzenie siebie, swojego ja, ego czy czego tam jeszcze. Z jego zachowanie wywnioskowac mozna ze tydzien temu NIC sie nie zdarzylo, nikt na nikogo nie darl sie i nie chcial wieszac w garazu, nie bil sie piesciami po glowie ze zlosci - nic takiego sie nie zdarzylo. A jesli to byl jakis nic nie znaczacy epizod - o, puscily mi nerwy, jestem przemeczony/sfrustrowany itp. Kazdemu sie zdarzy... Przyznam sie - troche mnie to niepokoi. Takie uznanie przemocy za niebyla. I po wszystkim normalne zachowanie jakby nigdy nic. Jakby nie przyjmowal do wiadomosci ze mnie/nas moze to bolec. Jak w tym plocie o ktorym pisalam. O dziurach po gwozdziach. Ja tak ot, nie umiem zapomniec. Mam to przed oczami. Jesli po spotkaniu bedzie reagowal agresywnie, jak zapedzony w kat - sam sobie tylko zaszkodzi. Chcialabym sobie oszczedzic wjazdu z policja do domu po to by zabrac swoje rzeczy (taki scenariusz przewiduje w najgorszym razie) - licze na to ze on sie zastanowi co ma do stracenia i ze to juz koniec z mojej strony poblazania i ukrywania co sie dzieje w domu - z JEGO powodu. Nie czuje sie odpowiedzialna za JEGO zachowanie i czas juz zeby zrozumial ze to on - tylko i wylacznie on - ponosi za nie odpowiedzialnosc. Nie praca, nie moje dzieci, nie ja, nie pieniadze czy cokolwiek innego - ON SAM. Jesli nie zrozumie to przej*bane dla niego. Trafi kiedys na kogos kto mu wpierd*li i nie bedzie sie cackal z policja itp tylko nakopie do szmat raz a porzadnie.
  7. Oktavia - dzieki za szczerosc. To dla nas, wychodzacych z wieloletniego transu - bardzo wazne. Dla tych ktore juz wyszly i ktorym wydaje sie ze sa juz gotowe... Moim zdaniem (jestem jeszcze daleko od wyjscia i od gotowosci) jest tak jak wspominasz - trzeba sluchac SIEBIE. Jesli czujesz jakis dyskomfort - przyjrzyj sie temu. Nie odwracaj uwagi ani nie pozwol by inni czy tez okolicznosci to zrobily. Patrz uwaznie w siebie i obserwuj. I te sygnaly z ciala... Najpierw trzeba je rozpoznac i przyjac za glos ostrzegajacy albo komunikujacy. Przez tyle lat olewalam zarowno sygnaly z ciala jak i intuicje, wydaje mi sie ze nawet chcialam udowodnic (komu?) ze nie ma powodu zeby czuc sie niepewnie, niewygodnie i ze ta cala jakas tam intuicja to bzdura, ja najlepiej wiem co dla mnie dobre - i ZONK! Oktavio - wielkie serducho
  8. Zamiana FAKTU w bigos... Piekne spostrzezenie. Toksyczna osoba faktycznie tak bedzie motac, mataczyc, owijac, nawracac, nadskakiwac, naginac - ze ow FAKT ginie w \"ozdobnikach\" made by toksyk. Rokoko sie chowa. Moj nie potrafi okreslic samego FAKTU bez tych ozdobnikow, tlumaczenia sie, wyjasnien i ch*j wie czego. FAKT to FAKT. I tyle. Jesli cos chce zalatwic, np pozyczke - to nie opowiadam historii swojej rodziny do 10 pokolenia ani nie wyjasniam ze ta pozyczka to na dobudowke ktora byla planowana 10 lat temu ale nie doszla do skutku bo choc kupilam juz cegly to plany gdzies sie nie zgadzaly - albo plany sie zgadzaly tylko cement skamienial bo byla duza wilgotnosc a ja nie mam odpowiednich warunkow do skladowania... Mowie wprost: chce pozyczke. Zapytaja - odpowiem. Ale raczej nie zapytaja - a jesli juz to nie zobowiazujaco. Albo staly tekst o kims (dlaczego nalezy sie tej osobie szacunek, zagadac, uklonic sie itp albo wydac pochlebna opinie) - oni/ta rodzina/ich matka-ojciec-brat-siostra byli dla mnie dobrzy kiedys (w porywach moze przytoczyc przyklady). Co to za powod? Kazdy ma obowiazek byc milym i uprzejmym dla innych, szczegolnie ze nie chodzi tu o jakies bliskie kontakty ale normalne, znajomi/sasiedzi. Albo tez - ja taka menda jestem ze nie zasluguje na to by byli dobrzy a oni jednak byli. Mozna to wlasnie tak interpretowac. Ja sie nie kieruje takimi kryteriami bo wiem ze nikt ni laski nie robi kiedy jest mily. Nalezy mi sie i juz. Za to dziwi mnie i oburza gdy jest niemily wiec jestem z takimi ludzmi na dystans.
  9. Moj toksyk za to mily, grzeczny - w dupe by wlazl nam wszystkim razem i z osobna. A jak to pismo przyszlo w sprawie spotkania u syna w osrodku - wyrwal sie jak prymus do tablicy. Ja na jego miejscu jakbym miala takie historie z awanturami to bym srala w gacie ze strachu - a on sie zachowuje jakby nie mial nic na sumieniu! Jakby byl caly czas OK - albo jakby wierzyl ze inni uznaja ze jest OK nawet jak wyjdzie na jaw co nawywijal. I tego nie rozumiem, i tutaj czuje sie troche zbita z tropu. Jestem jak ten plot z przypowiesci o chlopcu ktory za kazdym razem jak obrazil kogos czy dokuczyl - wbijal w plot gwozdz. A potem, kiedy jus sie poprawil - za kazdym razem kiedy powstrzymal sie od zlego postepowania - wyjmowal jeden gwozdz z plotu. I we mnie sa prawie same dziury po tych gwozdziach. Nie umiem zapomniec. To nie ma nic wspolnego z wybaczeniem. Tak samo jak nie wierze w to ze jemu juz tak zostanie - ze jest mily, grzeczny, kochajacy, troskliwy i sie nie denerwuje. Jego zachowanie i stosunek do nas kojarzy mi sie z polukrowanym gownem. Bo nerwy z niego kiedys znow wyjda, znow rozedrze kopare, znow bedzie sie wieszal, ublizal, wyklinal... Przeciez dobrze o tym wiem ze to w nim siedzi. Bo on jest chory a nic ze swoja choroba nie robi - tylko jak zlosc mu przechodzi mysli ze wszystko jest OK. Jemu przeszlo i my tez puscilismy w niepamiec bo przeciez nie ma o czym gadac, prawda? A choroba nadal tam, w nim jest. Polukrowane gowno nie jest marcepanem lecz gownem.
  10. Ewa - "taka zabawa małego chłopca, w mądrego i dojrzałego mężczyznę. Najpierw sprowadzi kogoś do poziomu osoby nic nie wartej... a potem powiem... ale ja Ci naprawdę dobrze życzę. Tylko, żebyś wiedziała, jak to wygląda... tzn., że stałaś sie nikim ... ja Ci tego nie mówię... ale inni tak myślą... " Mojego eksa znasz? ;)
  11. yeez - cos mi sie nasunelo w zwiazku z Twoja do mnie wypowiedzia: "nie ufasz sama sobie. sama niedowierzasz ze dasz rade sie obronic oczywiscie- ze masz narzedzia do obrony- slowa, zachowanie, reakcje" Teraz i od jakiegos czasu jestem o tym coraz mocniej przekonana, ze slowa, zachowanie, reakcja z mojej strony moze byc skuteczna. Cale lata nie wierzylam w skutecznosc swojej obrony (potencjalnej) - w poprzednim poscie napisalam co z czlowiekiem moze zrobic wyobraznia. Teraz sobie uswiadamiam ze bedac izolowana od swiata po czesci - wyksztalcilam sobie niewlasciwe mechanizmy obronne. Nie mialam mozliwosci konfrontacji ze swiatem a bylam trzymana pod swoistym kloszm przez ludzi dysfunkcyjnych i zaburzonych psychicznie. Ktorzy uznawali owa dysfunkcje za cos wlasciwego, za przyklad do zycia - jednoczesnie podswiadomie izolujac mnie abym nie napotkala innego przykladu. W konfrontacji ze swiatem zewnetrznym bedac zupelnie nieprzygotowana - musialam przegrac. Wiec zaczelam bac sie tych konfrontacji. Pisalam tez o obronie ktora wywoluje eskalacje. Ja sie obronie a agresor uderzy ze zdwojona sila. I masz racje - przez te wszystkie lata ja NIE WIERZYLAM w skutecznisc swoich dzialan prowadzacych do obrony! Problem byl nie w strachu ale w BRAKU WIARY! Moim strachem byl brak zaufania do swoich mozliwosci obronnych! I wlasnie ten brak wiary powodowal paraliz w przypadku agresji. Nie jestem w stanie nic zrobic wiec jak bede siedziec cicho to agresja minie sama z siebie. Przypomina to sytuacje kiedy rodzic bije dziecko a ono placze wiec rodzic: tylko sprobuj plakac czy krzyczec to podwojnie dostaniesz. A ja nie widzialam ataku, agresji pierwotnej (wyobraznia) tylko od razu te groby ze jak sie bede bronic oberwe mocniej. Nie, nie strach jest moim problemem. I dziekuje Wam za to ze wysluchaliscie mnie, yeez za to co napisalas. I Wam wszystkim za to ze tu jestescie i wspieracie. Teraz przynajmniej wiem za co sie zabrac. Co naprawiac, korygowac. Bo dotychczas czulam sie jakbym szukala troche po omacku. A jesli nie wierzysz w skutecznosc wlasnej obrony - to tym samym wierzysz ze kazdy jest w stanie cie skrzywdzic, zaatakowac. Dajesz potencjalnemu agresorowi sile i wladze nad twoim strachem. Tak, teraz tylko zmienic ow tor myslenia; przetlumaczyc sobie ze jestem w stanie sie obronic a inni nie sa silniejsi ode mnie realnie - to ja im te sile daje wlasnym strachem i niewiara w swoje mozliwosci. Teraz zastanawiam sie dlaczego nie umiem wrzasnac na kogos, co sie dzieje w moich myslach kiedy taka sytuacje sobie wyobrazam - widze te osobe krzyczaca jeszcze glosniej i atakujaca mnie - a ja stoje jak zona Lota... Ze nie wspomne o jakimkolwiek fizycznym kontakcie... Nie jestem silna, przegrywam na wejsciu... Ale przeciez NIE O TO CHODZI! Ja wielu opcji "na okolicznosc obrony" po prostu nie rozwazalam. Np jak maz darl sie na mnie jak prowadzilam samochod - nie miescilo mi sie w glowie zeby go po prostu wywalic z samochodu! Widzialam to jak dzialanie na "tu i teraz" bo wroci do domu i sie odegra... Wezwanie policji po awanturze - policja wyjdzie a ten sie odegra... Ucieczka z domu jak zaczyna sie drzec i atakowac syna - poniszczy nasze rzeczy, zdemoluje, jak zreszta potem wroce, gdzie bede spac - chyba nie w samochodzie... itp itd takie mialam mysli teraz np nie martwie sie ze zniszczy cos - zniszczy to ku*wa odkupi bo go pozwe do sadu o niszczenie mienia prywatnego i ch*j mnie obchodzi skad wezmie pieniadze Obawialam sie tez ze powie ze moj syn jest agresywny (a nie jest, tylko wtedy kiedy maz chodzi zdenerwowany a on czuje ze z tego moze byc awantura) i zwali na niego wine... Bez sensu. Teraz wlasnie analizuje swoje obawy. Wyjmuje z szafy te kosciotrupy ktore okazuja sie plastikowymi atrapami. Moim "wrogiem" byla wyobraznia i niewiara we wlasne mozliwosci obrony. A to moge zmienic.
  12. yeez - dzieki nie mialam neta od wczoraj wieczorem - znowu pan admin sie nie popisal... Masz wiele racji ale mnie tez podobne przemyslenia naszly. Ze w zasadzie to w podobnych sytuacjach powielam stary schemat. Brakowalo mi cale zycie jakiegos wsparcia z zewnatrz a pewnie szybciej bym sobie w tym poradzila - ale lepiej pozno niz wcale. Wlasciwie to ja sie juz AZ TAK nie boje raekcji - ale obawiam. To jest niepokoj sredniej wielkosci - tak to moge opisac na dzien dzisiejszy. Krzykiem to on mi nic nie zrobi - ale obawiam sie o reakcje syna bo on sie boi krzykow a jest chory i naprawde nie chce by to przechodzil. Poza tym sam wpada wtedy w nerwy i moze byc agresywny (ale nie na tyle zeby tego nie opanowac, nawet ja sobie z nim dam rady ale spokojem, maz zas krzyczy jeszcze bardziej i to wywoluje odwrotny skutek). Pewnie ze nie lubie wrzaskow, naruszaja moj i tak bardzo delikatny i niepewny spokoj - ale nie wiem czy potrafilabym odwzajemnic, nie jestem wrzaskunem z natury. Moge sobie krzyknac ot, tak bez celu - ale nie UMIEM krzyczec na ludzi. Mam bardzo silnie zakodowana zasade: nie rob drugiemu co Tobie niemile. Twoje slowa sa dla mnie bardzo potrzebne, dowodza ze ktos rozumie co moge czuc i myslec, ze nie jestem odosobniona w swoim zaskorupialym leku - zaskorupialym ze \"starosci\" bo tak dlugo trwal a nic wlasciwie z nim nie robilam - bojac sie dzialania. Konfrontacji. Tak jak napisalas. Efekt blednego kola - jak u tego pijaka z \"Malego Ksiecia\"... I staram sie - juz dla samej siebie a nie dla biezacej sytuacji, choc skatalizowala te rozwazania - znalizowac ow lek, dotrzec do jego zrodla - i rozprawic sie z nim raz na zawsze... Bo to co jest we mnie (jest wlasciwie czescia mnie) - tak naprawde nie jest strachem w czystej postaci, a moze nawet wogole nim nie jest. W takim stanie ducha - w ciaglej, \"wyuczonej\" niepewnosci i braku oparcia, poczucia bezpieczenstwa, czegos stalego, niezmiennego - zaczyna wkraczac wyobraznia i poczynac sobie odwaznie. Co innego powiedziec komus kto wie co to poczucie bezpieczenstwa, zna je od zawsze: zagraza ci cos - a co innego powiedziec to komus kto od dziecka czul sie zagrozony bo nie mial nic stalego w co moglby uwierzyc, o co moglby sie oprzec. Moj lek prawdopodobnie wlasnie stad sie bierze. Zostaje podsycany wyobraznia. Pamietam jak dzieci w szkole lubily mnie straszyc - ich to bawilo, mnie przerazalo. Im sie wydawalo ze to dobra zabawa bo nie wiedzialy, nie mogly wiedziec o moim calkowitym braku poczucia bezpieczenstwa! U takich osob \"bac sie na zapas\" to przewidziec niebezpieczenstwo - im sie wydaje ze jak beda w stalym czuwaniu i przewidywaniu najgorszych scenariuszy - to sie uchronia. Nic bardziej blednego - jeszcze bardziej pograzaja sie w otchlani strachu. Dla takich ludzi male zagrozenie urasta do rozmiarow kleski. Mysle ze sa tez dodatkowo jakies czynniki genetyczne - tzn ktos bardziej predysponowany do odczuwania leku a ktos mniej. Czlowiek ktory zyje w ciaglym stanie czuwaniam alertu, nadsluchiwania niebezpieczenstwa - co spowodowane jest niepewnoscia sytuacji, potencjalna zmiennoscia i mozliwoscia \"ataku\" w kazdej chwili i z kazdej strony a jednoczesnie nie posiada umiejetnosci bronienia si przed tym atakiem, jest za slaby, nie ma nikogo kto by go wsparl - wyksztalca w sobie cos w rodzaju \"obronnej paranoi\". Wie ze zaatakowany nie ma szans i poniesie szkody - wobec tego jego celem jest unikniecie ataku i na tym sie koncentruje, nie rozwazajac nawet opcji obrony. Wlasciwie to obrona staje sie jego opcja na nie - bo moze spowodowac dalsza eskalacje agresji. W takich kategoriach rozwaza obrone - jako pogorszenie sytuacji. Wie ze nie jest zdolny do obrony i nie wierzy w jej skutecznosc z swoim wydaniu. Z czasem ta postawa sie umacnia i to w co wierzyl do tej pory z latami staje sie aksjomatem. Czyli: obrona oznacza jeszcze grozniejszy atak czyli: nikt mi nie pomoze czyli: swiat jest niebezpieczny czyli: trzeba unikac niebezpieczenstwa ono czai sie wszedzie nie wolno prowokowac groznych ludzi dobrze jesli mnie lubia wtedy nie sa tacy grozni musza wiedziec ze jestem nieszkodliwy i nikomu nie zagrazam nie moga mi zazdroscic (wtedy tez zaatakuja) nie moga mnie podejrzewac Jak bylam dzieckiem troche balam sie pajakow ale najbardziej unikalam zabicia ich. Bo w glebi duszy balam sie ze inne przyjda i go pomszcza - i wyrzadza mi krzywde. I ja naprawde nie wiem skad wzielo sie takie myslenie u mnie! Nie przypominam sobie zeby ktos mi takie rzeczy mowil - a moze w zartach a ja wzielam na serio? Przypominam sobie tez jak raz wydawalo mi sie ze cokolwiek nie zrobie to bedzie przeciwko komus, albo przekrocze czyjas granice, ktos nie bedzie sobie tego zyczyl, bedzie to czyims kosztem itp - mialam wtedy mniej niz 10 lat chyba - i poczulam sie jakas taka przerazona wtedy. Ze nawet jak sie upomne o swoje to zaatakuje kogos bo ten ktos nie bedzie chcial mi tego oddac i to bedzie wbrew woli tej osoby. Kurde jakie to skomplikowane i wlasnie usiluje to zrozumiec jakos, odplatac... Bo wydaje mi sie ze tutaj tkwi wieksza czesc mojego problemu i jak zrozumiem to bedzie polowa sukcesu.
  13. lost - to zepierwsza milosc nie znaczy ze ostatnia. Wlasnie tak zaczelas swoja \"przygode z miloscia\" - i wlasciwie sie nie dziwie ze chcialabys kontynuowac zwiazek bo wiele w niego zainwestowalas... no i odkrylas milosc. A to znaczy ze masz szanse pokochac kogos kto odpowie na Twoja milosc taka sama miloscia. Bez \"dawania mu szczescia\". Dla niego szczesciem bedzie juz samo bycie z Toba, bez wysilkow z twojej strony, bez znoszenia fochow, pijanstwa, scen zazdrosci. Czy mozesz sobie cos takiego wyobrazic? I to jest mozliwe. Ale najpierw musisz zakonczyc toksyczny zwiazek ktory - jak sama przyznajesz - wyniszczal Cie. Nie znasz innej milosci - wiec tej nadajesz szczegolne znaczenie. A z punktu widzenia osob ktore juz co nieco przezyly - nie masz za czym sie ogladac. Jest cierpienie, jest tesknota - za dobrymi chwilami i za tymi ktore moglyby byc dobre, gdyby nie... I jednak szkoda tego czasu, nadziei... Wlasnie najczesciej tego zalujemy, za tym placzemy. Za nadziejami ktore przeciez powstaly w nas, sa czastka nas - sa nami. Czyli - tesknimy za czyms co w nas jest przeciez? Jakiz to paradoks! Ty nadalas temu zwiazkowi znaczenie i takim jak go widzisz - jest w Tobie. Twoj partner to toksyczny czlowiek z problemami ktore przerzucal na Ciebie - a powinien, jesli tak bardzo Cie kochal, dla Waszego wspolnego dobra zajac sie soba, pojsc na terapie i doprowadzic do porzadku swoje dysfunkcje. Nie tlumaczy go ze mial taka czy inna rodzine i ze to wplywa na jego zachowanie czy picie - jest dorosly i powinien wiedziec ze innych ludzi sie nie krzywdzi.
  14. Wydaje mi sie ze w mojej poprzedniej obszernej wypowiedzi troche jednak spekulacji i nadinterpretacji sie wkradlo... Bo tak sobie przemyslalam i problem we mnie jest nie z LEKIEM samym w sobie jako emocja (czy tez strachem) ale brakiem narzedzi aby sie bronic, niewiara w umiejetnosci obrony gdy przyjdzie potrzeba i przekonaniu ze otoczenie jest nieprzewidywalne - a co za tym idzie: nie jestem i nie bede w stanie sie obronic gdy ktos mnie zaatakuje. Powod moze byc rozny. Powodem moge byc ja i cokolwiek ze mna zwiazane. To nie zalezy ode mnie, chocbym sie nie wiem jak starala - to jest na zewnatrz. Jak teraz to pisze to widze bezsens takiego myslenia. Ale wzielo sie ono z nieprzewidywalnosci w jakiej sie wychowywalam. Wsrod osob zaburzonych. Ktore na dodatek nie mogly mnie bronic gdy nadchodzilo zagrozenie na zewnatrz i pozostawialy mnie samej sobie. A ja nie potrafiac sie bronic, nie majac oparcia - wyksztalcilam w sobie postawe: a/biernego oporu; b/redukowania czy unikania sytuacji zagrozenia; c/przetrwania ataku bo przeciez kiedys sie skonczy. Laczy sie to rowniez z przekonaniem ze moje proby obrony, jakkolwiek niezdarne i nieskuteczne by byly - spowoduja ze agresor sie jeszcze bardziej wscieknie i nastapi eskalacja. Jak sie np probowalam tlumaczyc z czegos - to matka sie jeszcze bardziej wkur*iala jak wogole smiem jeszcze cos tlumaczyc. Poza domem jak sie probowalam jakos tam bronic - szyderstwo, smiech. I to nie jest tak ze sie mezczyzn boje, zle to zinterpretowalam - ja mam mnostwo znajomych, kolegow - oczywiscie na dostans; ale mialam kilku bliskich przyjaciol wlasnie mezczyzn ktorym, mozna rzec, ufalam sporo. Ale moze tytulem takiego podsumowania: nigdy zaden moj partner czy chlopak nie stanal w mojej obronie - a wrecz przeciwnie, przylaczal sie do adwersarza albo ignorowal zaczepke mnie rowniez do tego namawiajac. Nie mowie o sytuacjach bezposredniej agresji, ataku bo nie mialy miejsca - ale np w dyskusji z obcymi. Za to koledzy czy znajomi czasami gdzies tam mi pomogli czy uchronili przed potencjalnym \"zagrozeniem\" (strata moze lepiej nazwac z uwagi na maly ciezar gatunkowy), pisze to zeby oddac sprawiedliwosc ze to nie bylo tak do konca czarne i biale. Ojciec tez mnie nigdy nie bronil ale wraz z matka miali zwyczaj sadzic ze skoro ktos mnie ktyrykuje, atakuje - np nauczycielka ktora sie na mnie uwziela - to musi w tym miec jakas racje i lepiej zebym sie zastanowila co ja takiego zrobilam. I zebym sie dobrze zachowywala. A ja nic nie zrobilam, nie poczuwalam sie do niczego... I kolejna bezradnosc. I chyba tutaj jest ten lek - w braku mozliwosci obrony przed nim :) Moja wyobraznia czasani pisala strachem scenariusze - kiedys prowadzilam sklep i zaczal mnie nachodzic taki pijaczyna swirniety, ja na poczatku poblazliwie, z wyrozumialoscia, biedny nieszczesliwy czlowiek a on sobie pozwalal coraz bardziej, przychodzil mi do sklepu i straszyl bo mi zrobi, wydzieral sie - a ja sie balam policji wezwac bo mysle sobie zabiora go potem wypuszcza on namowi jakichz laziorow z Kazimierza i bede dopiero miala problem. Pomogla mi... kolezanka, ktora ma morde od ucha do ucha i raz byla u mnie - tak sie na goscia wydarla, wyszla na ulice, zaczela krzyczec: policja, ratunku, wariat! I gosc sie wiecej nie pokazal - tzn przechodzil ale z uszami po sobie. Ja tak nie potrafilabym. Dlaczego? Czyzby to mnie zakrzyczeli, zahukali? Ja bym sie najpierw zastanowila czy ten ktos nie bedzie szukal rewanzu za to ze go nastraszylam - a przeciez zrobilabym to we wlasnej obronie?
  15. I jeszcze jedno - jak jestem w Polsce to... normalnieje. Czuje sie tam bezpiecznie. Chyba pierwsze i jedyne miejsce gdzie tak sie czulam i czuje. Z corka i jej chlopakiem mam zdrowy uklad, nawet jesli cos komus nie pasuje to nie produkujemy toksyn i niezdrowej atmosfery. Staramy sie kooperowac a jak nie to nie wchodzimy sobie w droge naturalnie, bez sztucznego unikania czy omijania.
  16. Ewo - moje proby \"ucieczki\" od matki byly podswiadoma proba poszukiwania normalnosci i poczucia bezpieczenstwa, stablizacji - ale skoro jej nie znalam to brnelam w kolejna dysfunkcje, niestety. Matka z kolei przyjmowala postawe wybawiciela i obroncy jakby chciala tym udowodnic (sobie, mnie?) ze wlasnie przy niej najbezpieczniej i przyjac zblakana owieczke - a zarazem zacisnac znow smycz uzaleznienia i kontroli. Tez miala swoja chora wizje swiata ktora bala sie zrewidowac a moze po prostu zaburzenie jej na to nie pozwalalo... Teraz to sobie tak mysle - jak maz taki ostatnio super hiper ideal na dwoch nogach to jak sie takim pokaze w osrodku u syna przed lekarka i socjalnym... Nie, nie przyjmuje scenariusza ze mnie okrzykna klamca - ale zawsze jest jakas obawa... To przeszlosc i mam tego swiadomosc - bo wiem skad sie to bierze i wiem tez na ile jest bezsensowne. Ale te 2% niepewnosci jest... Do niego jakos nie umie dotrzec ze ja chce sie z tego zwiazku wycofac dla dobra wszystkich a siebie i dzieci zwlaszcza. On snuje plany, mowi \"my to my tamto\" w przyszlosci - a ja tego nie widze. I co mam mu powiedziec? Nic nie mowie. Czuje sie po czesci odpowiedzialna za to jego myslenie \"my\" i planowanie na przyszlosc. Nic nie mowie bo nie chce wywolac awantury. Jestem juz tak uprzedzona. Nie pozbawiam go zludzen i wiem ze to niewlasciwe. Czuje sie z tym zle, nie fair. Ale obawa jest wieksza. Wole za te cene chwilowego spokoju siedziec cicho i tlumaczyc tym ze on sam powinien znac potencjalne konsekwencje swojego zachowania. Ja mu wspominalam o tym ze chce sie wyprowadzic i to nie raz - ale on to odczytal tak jak swoje agresywne zachowanie - potrzeba chwili, plucie slina na wiatr w zlosci. Tylko ze ja nie mam zwyczaju w zlosci gadac glupot - ale prawde. Bo czasami w normalnych warunkach obawiam sie reakcji (nie moge przyszpilic skad mi sie to wzielo ale pamietam mialam problem nawet z powiedzeniem jakiemus chlopakowi ze nie chce z nim chodzic albo ze juz wiecej sie z nim nie spotkam bo sie balam ze moze mi wyrzadzic krzywde - za to ze nie chce albo za to ze on chce i mamy rozne zapatrywania na te sama sprawe; wlasnie to analizuje: ja chce ty nie chcesz wiec cie ukarze, nie masz prawa czuc sie bezpiecznie bo wystapilas przeciwko moim pragnieniom - to urastalo w mojej wyobrazni do jakichs ogromnych rozmiarow, ataku wrecz z kosmosu - ale do cholery skad sie to wzielo nie wiem, nie pamietam, nie mam pojecia) tej drugiej osoby - obawiam sie ze moja szczerosc wywola agresje. Ze dochodzenie swoich praw i wyznaczanie granic wywola agresje. Ze wypowiedzenie opinii ktora sie moze komus nie spodobac wywola agresje. Ze ktos moze to odebrac jako szkodzenie jego interesom... Oczywiscie poszlam sporo do przodu i juz nie jestem tak zalekniona wypowiadajac opinie ktora moze sie nie spodobac - ale to nie zmienia faktu ze wobec tych z ktorymi jestem blisko i wiem ze moga zachowac sie agresywnie - nadal tak sie zachowuje. Albo jak juz musze cos powiedziec o czym wiem ze moze sie nie spodobac - staram sie zrobic to w bialych rekawiczkach albo manipulacja. W wiekszym stopniu dotyczy to mezczyzn niz kobiet - wlasciwie prawie wcale. Ja sie chyba boje agresji u mezczyzn. Nie, nie u wszystkich. Niektorzy (nie potrafie okreslic jacy) nie budza we mnie tych odczuc. Sa to odczucia bardzo glebokie, jakby atawistyczne, podswiadome. Nie maja nic wspolnego z logicznym mysleniem i wnioskowaniem. Sa o wiele od tego silniejsze. Maja gdzies gleboko zablokowane zrodlo. Niby umiem to nazwac ale nie wiem skad sie bierze. 90% mezczyzn ktorych znalam blizej (niekoniecznie jako partnerow) mialo dwie twarze i wychodzila z nich agresja. Co do niekotrych po prostu wiedzialam ze mi nie zagrazaja - albo bylam im obojetna albo nieszkodliwa, albo nie bylo w nich agresji. Dla niektorych wolalam pozostawac niewidzialna... Do cholery, przeciez nigdy nikomu nie zagrazalam? Skad wiec takie myslenie? Nie dzialalam swiadomie NIGDY na niczyja szkode? Nie pamietam zeby moja opinia, potrzeby, pragnienia byly w kolizji z czyimis do tego stopnia by sie bac zagrozenia! Ku*wa a moze to ja jestem zaburzona jeszcze bardziej niz mi sie wydaje? Moze to moja chora wyobraznia wycwiczona przebywaniem z osobami dysfunkcyjnymi? Moze ktos mi zrobil pranie mozgu a ja nie pamietam? To musialo byc w dziecinstwie, moze nawet bardzo wczesnym - bo z niczym nie kojarze, nie pamietam zebym myslala inaczej...
  17. I odnosze wrazenie ze on zaklada ze cos jest takie czy takie - i tak ma byc. Zaklada tak z sobie tylko wiadomego powodu, bez doswiadczenia jakie to cos czy ktos jest. Nie wie zle zaklada i traktuje to jako wiedze. Frustracja nastepuje gdy okazuje sie ze to cos czy ktos jednak nie jest kompatybilne z wyobrazeniem - i trzeba albo zrewidowac wyobrazenie - albo ta osobe/czynnosc/rzecz. Pada na to drugie co wydaje sie latwiejsze. Bo przeciez nie mozna zmienic zalozenia, prawda? To zburzy wszystko na czym dotychczas opierala sie jego egzystencja. A to oznacza - nieistnienie. Niebyt. Przeraza mnie taka postawa.
  18. Ewo - \"Życie z zaburzona osobowością, powoduje zanik, albo raczej przytłumienie instynktu samozachowawczego.\" Tu mnie masz. I to jest wlasnie moj glowny problem. Przebywanie od najwczesniejszych lat z osoba zaburzona psychicznie. Mysle ze czesto umniejszalam znaczenie tego faktu. Bo wolalam wycofac myslenie ze matka miala powazne dysfunkcje - chcemy utrzymac wspanialy, swietlany obraz naszych rodzicow, po prostu mamy wewnetrzn a potrzebe kochania ich i ich zaburzenie krzywdzace nas jakos do tego nie pasuje. A wlasciwie to do tej pory nie zdawalam sobie sprawy jak bardzo mnie to spustoszylo. I ow lek o ktorym tutaj pisze jest wypadkowa - leku dziecka porzuconego przez matke zaraz po urodzeniu oraz pozniejszego wychowywania przez osobe z zaburzeniami psychicznymi, urojeniami, paranoja. Pamietam poczucie jakby ciaglego zagrozenia i brak odczuwania bezpieczenstwa, takiego spokoju o ktorym wiesz ze jest i bedzie. Byl ale chwilowy i ja mialam swiadomosc ze kiedys sie skonczy - i znow nadejdzie - i znow sie skonczy. Co do mojej obecnej sytuacji... Maz do rany przyloz. bardzo dla wszystkich mily (inaczej niz w przeszlosci, jakos tak w szerszym aspekcie) - mily to juz bywal wiec wiem ze to nie jest jego staly profil. Ma akurat nastroj na to by byc milym. To podlega zmianom. Nie zdenerwowal sie (w mojej obecnosci) ani razu od zeszlego tygodnia i wydaje sie jakby panowal nad soba bardzo dobrze. Ja zas jestem teraz obserwatorem - nie wlaczam sie ale obserwuje. I mysle ze u niego nie ma swiadomego przyjmowania tej postawy na zasadzie kompensacji czy zatarcia niemilego wrazenia (jesli jest to tylko na jakis procent) czy - jak to nazywaja \"faza miodowego miesiaca\" - to nie jest swiadome, to jest jakby kompulsywne. Wybuch a potem bardzo pozytywne nastawienie. Ktore - jak wiem - jest tylko powierzchowne. Nie ma wnikania glebiej w emocje drugiej osoby, w jej potrzeby, zastanawiania sie nad implikacjami okreslonych zachowan - to tak jak jazda na nartach wodnych - slizganie sie po powierzchni. Bez potrzeby wnikania glebiej. Bez ktorej nie ma wiezi bo nie ma poznania drugiego czlowieka, nie ma do tego ani potrzeby ani tendencji. I w takim przypadku jest to jak mowienie do nieslyszacego ktory neguje czytanie z ruchu warg a nie zna jezyka migowego. Tak jak zauwazylas Ewo - to jest swoistego rodzaju autyzm (dzieki za zwrocenie na to uwagi, nigdy w taki sposob nie myslalam - bylo juz bpd, dwubiegunowka ale nie zaburzenia o podlozu autystycznym i to mi bardzo tutaj pasuje). Ale zmylila mnie jego postawa \"hiperkelnerska\" w stosunku do ludzi z zewnatrz (znajomi, przyjaciele, sasiedzi, autorytety).
  19. Przyszlo pismo wzywajace nas na rozmowe do osrodka syna - nas oboje. A meza reakcja? Jak najbardziej, pojdzie - sam sie zaofiarowal nawet ze chetnie ze mna pojdzie, zanim dotarlo do niego ze to my obydwoje mamy byc. Zadnego zarzekania sie, podskakiwania ze niby z jakiej racji on ma isc, ze to nie jego sprawa itp. Ale znajac go to sie moze jeszcze zmienic - tzn on moze zmienic zdanie. I w ostatniej chwili powie: nie ide rob co chcesz, sama se idz. Ano - zobaczymy...
  20. yeez - "mimo leku o ktorym piszesz do wchodzenia w pyskowke- zagroz ze jesli bedzie sie nadal na cibie wydzieral i na dzieci to natychmiast podejmiesz kroki by on przestal z wami mieszkac" Ja juz podjelam kroki. A co do wrzaskow - ja bylam zakrzykiwana od dziecka. W domu, w szkole. Wez sie bron jak rodzice na Ciebie wrzeszcza - moze masz robic to samo? Mnie wrzaski przerazaja. Od zawsze. Teraz jest juz inaczej bo wiem ze musze sie przed nimi bronic, skonfrontowac.
  21. Yeez - "w razie przemocy fizycznej dasz sobie szybko rade szybko zareagujesz" No jasne - trzeba spierd*lac w razie czego i na policje. Ale nie sadze - choc jak mowi przyslowie: strzezonego pan Bog strzeze. Owszem, czuje niepokoj ale to w zwiazku z sytuacja ogolnie; nie mam pojecia jak zareaguje na interwencje "autorytetow". Jest tchorzem ktory boi sie obcych a szczegolnie odczuwa respekt przed autorytetami - wiec tutaj moze przysiadzie na doopie. Niby go znam ale - ciezko przewidziec. Wlasnie dlatego ze ma te nagle ataki wcieklosci ktorych nie kontroluje. Ale w tym wypadku jesli wpadnie w faze to raczej nam krzywdy nie zrobi tylko sobie. Oczywiscie moge sie mylic, to sa takie luzne spekulacje. Zastanawiam sie czy on w glebi duszy wierzy ze jego zachowanie jest OK, ze zostal do tego popchniety przez nas (sic!) - czy ma jakies przeblyski przyzwoitosci i wie ze to co robi to przemoc ale wydaje mu sie ze nie odwaze sie wyjsc z tym na zewnatrz. I jeszcze przez jakis czas sie nie dowiem. On chce uchodzic w srodowisku za pozytywnego czlowieka i robi wszystko by ten obraz utrzymac (wszystko zgodnie z jego pojeciem - tzn wchodzi obcym w doope) - i dziwne ze nie pomyslal o tym co robi w rodzinie, w domu - i ze to moze kiedys ujrzec swiatlo dzienne... Dlatego nie podoba mi sie to i uwazam ze ma powazne zaburzenia psychiczne jesli nie psychopatyczne. Bo nie odczuwa wyrzutow sumienia po awanturze, nie widac po nim zeby zalowal swojego zachowania - i to niepokoi.
  22. Kurde, mnie to zawsze hamowalo przed rozdarciem mordy jak maz sie pruje - to ze nie moge tego zrobic ani dzieciom ani sobie. Wystarczy ze jeden sie wytrzasa. Nie wyobrazam sobie leku jaki musi odczuwac dziecko ktorego obydwoje rodzice wrzeszcza na siebie o obrzucaja wyzwiskami, grozbami, wypominkami... Poza tym wrzaski to akurat nie jest moja specjalnosc - chyba nawet nie umiem sie wydrzec na kogos tak z kopyta. Owszem, czasem cos ze zniecierpliwieniem powiem, burkne; czasem se zaklne za kolkiem - ale tak softcore, nie jest to przemocowe a raczej upuszczenie pary w nieokreslonym kierunku. I zaraz mi przechodzi, nie trzymam tych zlosci w sobie. Czasem se pomrucze pod nosem jak cos nie wychodzi etc. Wazne ze NIKT sie mnie nie boi tak jak przemocowcow. Moze nie zawsze staje na wysokosci zadania ale jestem przewidywalna. Nie wiem czy jestem toksyczna - na pewno dla niektorych osob po czesci tak, ale jakos nikt mi o tym nie mowil jeszcze. Wiem ze mam jakis uraz do bycia szczera i upominania sie o swoje \"od kogos\" - wole sama o to zadbac. W tle jest jakis lek przed dezaprobata, osadem, kwestionowaniem a nawet agresja. To jest we mnie od lat - i nie wiem do konca skad sie wzielo. Zebym byla tak calkowicie szczera jak z Wami - to bym musiala ufac. Czyli - brak zaufania (nieufnosc) i zamkniecie w sobie. Na poczatku mojego zwiazku oczywiscie probowalam i rozmawialam ale wlasnie jak mowie: moje obawy sie sprawdzily, nie bylam wysluchana albo focha strzelil albo wogole nie wiedzial o co mi chodzi - a potem z czasem zrobila sie agresja. Teraz to juz nic nie mowie, zainicjowac rozmowe na jakis temat ktory moim zdaniem trzeba poruszyc - wogole nie wchodzi w gre. Jesli on chce o czyms rozmawiac to tokuje godzinami. Nie ma rownowagi. Nie przejmuje sie tym, przywyklam. Robie swoje. On jest jaki jest - juz to dostrzeglam i zaakceptowalam (ze jest jaki jest a nie takiego jakim jest). Takze i to ze nie chce tak zyc i naprawde wole byc sama (zreszta ja chce byc sama, nie nadaje sie do zwiazku i mowie to z czystym sumieniem i swiadomoscia; nie nadaje sie przynajmniej na razie a potem to nie wiem i nie mysle o tym). Tak sobie rozwazam pod katem wlasnej toksycznosci... Popelnilam wiele bledow poprzez zaniechanie dzialania, odraczanie - ze strachu. I tutaj nie jestem jeszcze tak do konca zdrowa, wole wiec unikac takich sytuacji i ludzi.
  23. Aniu - "ale boje sie ze kolejny raz sie wyprowadze,i kolejny raz on bedzie wystawal pod drzwiami,jojczal,blagal,nachodzil..." Jak sie wyprowadzisz przecznice dalej to zrozumiale. Teraz pytanie - czy Ty wogole CHCESZ od niego odbic, odizolowac sie (co w przypadku tak toksycznej osoby i Twoich reakcji na niego jest co najmniej wskazane) - czy nie pacac wszystkich mostow "na wszelki wypadek" zostawic mu te furtke bo a nuz - zmieni sie? Jesli chcesz zerwac kontakt calkowicie to logicznym jest ze wyprowadzasz sie jak najdalej i zmieniasz numer telefonu. Sprawy zwiazane z dzieckiem, alimentami itp zalatwiasz za posrednictwem pracownikow socjalnych albo prawnika. Wiem, wiem - latwo mi mowic bo nie jestem w Twojej skorze. Ale Ty juz tyle razy odchodzilas ze naprawde zaczynasz przypominac mi tego ktoremu dom sie spalil (patrz moj poprzedni post do Ciebie). Jesli boli Cie ze Cie zdradzil to nie rozpamietuj tego w nieskonczonosc i nie rob powodu do awantur - odejdz skoro nie mozesz z tym zyc, skoro tak bardzo Cie owa zdrada boli. Dla Ciebie i dla niego lepiej bo mu nie trujesz a skoro lubi zdradzac to nic na to nie poradzisz. W tej chwili to nie chodzi juz o dziecko - decyzje zdaje mi sie podjelas i przyjdzie na swiat - ale o Ciebie. Ijak tu pisza dziewczyny - jak o siebie nie zadbasz i nie wyrwiesz sie z tego zwiazku ktory Cie niszczy - to ja nie widze przyszlosci dla tego dziecka. Co mu chcesz zafundowac? Jazdy bez trzymanki od urodzenia bo rodzice sie kloca, matka wyzywa ojca za zdrade a ojciec matke od worow na sperme? A potem rekoczyny, policja... Nie trzeba byc Nostradamusem zeby przewidziec jaka swietlana przyszlosc dziecku szykujesz... Po co te slowne przepychanki do partnera - jak cie zdradze i z brzuchem bede chodzic zeby ci sie w twarz ludzie smiali - ile Ty dziewczyno masz lat? 30 czy 3? Bedzie sie trzymal z daleka od Ciebie pod jednym warunkiem - jak Ty sama bedziesz sie trzymac z daleka i go nie dopuscisz. Zakreslisz granice bardzo wyraznie. Nie zyczysz sobie jego obecnosci w Twoim zyciu - i jestes KONSEKWENTNA w tym. Dotychczas przejawialas daleko idaca NIEKONSEKWENCJE. A jak sie mowi A to trzeba powiedziec B. On teraz mysli ze mu wszystko wolno, ze jest bezkarny bo Ty mo gowno zrobisz - co zrobilas do tej pory poza wyprowadzeniem sie dwie przecznice dalej (co od poczatku uznalam za kompletny bezsens - nie z tak toksycznym czlowiekiem, mozna ale z kims kto sam z siebie uszanuje twoja decyzje i nie bedzie zatruwal zycia). Rodzice pewnie tez cierpia widzac Twoje cierpienie, ale ile moga pomoc? Jestes dorosla, sama za siebie stanowisz. Jesli jestes az tak uzalezniona - poszukaj dobrego terapeuty. Mialas wydac kase na siloikony - wydaj na ratowanie wlasnej potluczonej psychiki, wylecz sie z uzaleznienia raz na zawsze i badz szczesliwa jako samotna matka - czy tez jako partnerka kogos kto Cie bedzie szanowal i docenial. Jestes bardzo zagubiona i chaotyczna - i trzeba Ci kogos kto pomoze to wszystko uporzadkowac i zaczac od nowa. Znajomi sie odzuneli bo ile mozna tluc komus do glowy jedno i to samo, ile mozna wysluchiwac ze go zostawiasz a potem ogladac Twoje siniaki i sluchac skarg? Mnie by rece opadly z bezsilnosci i albo sama bym Ci wpierd*lila zebys na oczy przejrzala - albo tez bym sie odsunela bo nie lubie patrzec jak ludzie sami sie wykanczaja, na wlasna prosbe niemalze. Przeciez jak z tym zwiazku zostaniesz to Ci w koncu dzieci socjal odbierze i po zawodach bo uznaja ze nie potrafisz zapewnic im normalnych warunkow rozwoju! Chyba nie chcesz zeby Cie to spotkalo? Zdrada nie upokarza zdradzanego tylko zdradzajacego... Aniu - wycisz najpierw siebie, bardzo tego potrzebujesz. O niego nie dbaj, da sobie rady.
  24. Wierna: \"Ewo.. Napisałaś \"trzeba określić niebezpieczeństwo to pierwotne,prowokujące w nas strach\" Późnym wieczorem wyszłam z domu na kilku minutowy spacer i ciągle zadawałam sobie pytanie czego się boję? Czułam tylko ten strach fizycznie,ale była tylko pustka w żaden sposób nie potrafię odpowiedzieć na pytanie czego się boję.......\" Moge sie pod tym podpisac. Strach jaki odczuwam odkad pamietam - i nigdy (nawet teraz) nie udalo mi sie odnalezc jego zrodla. Chociaz znacznie zostal zredukowany poprzez moja samoswiadomosc i obserwacje, szukanie genezy niektorych emocji - w szczegolnosci tych ktore blokuja, ograniczaja i tych ktore sa zupelnie bezsensowne w danej sytuacji i nieadekwatne. Czesc leku zostala mi zaindukowana, przejmuje go od innych sila rozpedu i nawyku. Ta czescie potrafie juz zawiadywac i idzie mi coraz lepiej (tzn moge rozgraniczyc cudza emocje od wlasnej). Czesc leku, strachu to przetworzone moje wlasne emocje takie jak gniew, zlosc, rozczarowanie. Nad tym tez powoli udaje mi sie zapanowac - tzn nie hamuje ich tylko pozwalam im byc tym czym sa - zloscia, gniewem, rozczarowaniem. I widze ze to dziala - a owe emocje same w sobie sa nieszkodliwe i trwaja stosunkowo krotko. Pozostaje ow \"rdzen\" leku ktorego nie potrafie umiejscowic w przeszlosci, nie kojarzy mi sie z niczym - tzn jesli probuje tam siegac to widze juz ten lek ale zrodlo nadal jest nieuchwytne. Chociaz mysle ze na tyle na ile juz go rozpracowalam - to jest OK. Mozna zyc z niewielkim nadmiarem leku - byle w normalnych warunkach, zeby sie zbyt czesto nie ujawnial bo wtedy sie utrwala. Bez nadmiaru stresu. Oczywiscie stresu samego uniknac sie nie da bo takie jest zycie.
×