Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Kwiat Śniegu

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Reputacja

0 Neutral
  1. Zosiu, gratuluje Pewnie nie bedzie Ci na poczatku latwo z tak liczna gromadką, ale Ty dzielna kobieta jesteś i wiem, ze sobie poradzisz :) dla Ciebie! Dzisiaj mialam ciężki dzień - pakowanie w upale, przy akompaniamencie latającego wokół i psocącego Bartka, który za wszelką cenę chciał zwrócić na siebie naszą uwagę... No czasami juz przechodził samego siebie! :o Na początku planowałam, ze przeniesiemy te toboły we własnym zakresie (silni chłopcy z rodziny), ale kiedy pakowałam 10-ty wielki worek i walize pełną cieżkich książek, a końca pakowania nie było widać, postanowiłam wynając jakas firme, bo naszymi osobówkami to byśmy się z tym wozili przez tydzień :o. To okropne, jak szybko człowiek obrasta różnymi mniej lub bardziej potrzebnymi rzeczami :o No więc szybko zrobiłam rundkę po kioskach, kupiłam gazety z ogłoszeniami i w sumie już po pierwszym telefonie się udało - umówiłam się na przeprowadzkę na jutro przed południem, i to za rozsądną cenę! Ktośka, chciałabym dojechać do męża w ciągu 2-3 tygodni. Mam nadzieje, ze do tego czasu wynajmie coś sensownego. W miedzyczasie będziemy z Bartkiem mieszkać u mojej mamy, która ma dość ciasne mieszkanie, no i my z wszystkimi bambetlami... trochę ciasno i niewygodnie będzie. Poza tym - po prostu juz strasznie chcę wrócić do normalnego życia, poszukać pracy... codzienność mnie strasznie kręci, bardziej niż urlop w najodleglejszym zakątku świata :D Aha, u mamy będę miała ograniczony dostęp do netu, ale postaram się do Was zaglądać. Pa!
  2. Witam Dziewczynki Naprawde, nie spodziewałam sie tylu ciepłych słów i pamięci, dla Was :) Ktośka - Anik, Wionka - buziaki! Madziarka - dla Ciebie też gratulacje! Mam dzisiaj dzień pakowania. Co prawda nie od samego rana, bo najpierw załatwiamy sprawę dentysty - Bartek ma w jedynce dziurkę, którą lakujemy na czarno :o Wygląda to niespecjalnie, ale przynajmniej próchnica sie nie rozprzestrzenia. Bartek nawet lubi te nasze wizyty u dentysty, bo potem zaraz wybieramy się do kiosku (ma taki upatrzony, z dużym wyborem zabawek) i wybieramy jakis drobiazg. Tak wiec dentysta bardzo miło mu sie kojarzy... :D Nie jestem do końca pewna, czy to pedagogiczne rozwiązanie, ale przynajmniej chłopak się nie boi i nie będzie mieć złych skojarzeń. Potem zaczynamy pakowanie - w poniedziałek oddaję mieszkanie, które dotąd wynajmowaliśmy. Przenosimy się do mamy i czekamy juz na sygnał od męża - jak tylko wynajmie domek, kupujemy bilety i jedziemy. Postaram sie zajrzeć wieczorkiem, miłego dnia!
  3. Pomarańczowa koleżanko - gapa ze mnie... dziękuję Ci bardzo za i ciepłe słowa. Bukiecik dla Ciebie i serdeczne pozdrowienia :)
  4. Pomarańczowa koleżanko - guzek znalazłam sama, w czasie normalnego sprawdzania piersi, jeszcze w Irlandii. Poszłam z tym do lekarza, ale uspokojono mnie, ze to nic groźnego i nie zlecono żadnych dodatkowych badań. Po miesiącu pojechalam na urop do Polski i pod jego koniec, właściwie tak od niechcenia, wybrałam się do lekarza (chirurga-onkologa). Ten zlecił wszystkie badania (usg piersi, mammografia, biopsja) i wszystkie z nich dały jednoznaczny wynik - komórki nowotworowe. W dodatku obecne też w węzłach chłonnych - rak rozwijał się bardzo szybko :( Kiedy teraz sięgnę pamięcią do początków choroby, to mogę z całą stanowczością powiedzieć, że ja CZUŁAM, ze coś się ze mną dzieje nie tak! Miałam zaburzenia miesiączkowania, schudłam bez powodu, źle sie czułam fizycznie i psychicznie, miałam cienie pod oczami, dużo spałam, a czułam się niewyspana i \"obecna-nieprzytomna\", itp.Teraz to widzę - ORGANIZM DAWAŁ ZNAĆ, ze coś jest nie tak, że coś się rozwija. Ważne jest, by te sygnały odebrać i w odpowiednim momencie zareagować.
  5. Ktoska - usciski dla Ciebie :D Lejesz miód ma moje biedne, stare, skołatane serce, o mało mi z piersi (nadal OBU) nie wyskoczy ;) Znalazłam Was bez problemu, bo od czasu do czasu zaglądałam. Sama nie miałam nic ciekawego do napisania, więc milczałam. Teraz dzielę się swoim szczęściem :) O dzieciaczkach nowych wiem - gratulacje i buziaki ogromne dla nich! A kto jest jeszcze przy nadziei? hmmm gdzieś mi ta ważna informacja umkneła... wybaczcie :) Tak, posiadanie Bartka jest dla mnie cudem absolutnym. Zyję dla męża, mamy, przyjaciół, ale przede wszystkim dla niego. Fakt, ze mogę go wychowywać, jest dla mnie najważniejszy... bo dobrze wiem, że gdybym teraz odeszła, on nawet by mnie nie pamiętał... W dodatku juz raczej nie będziemy mieli dzieci. No, ale dość roztrząsania. Jest dobrze! :) Mąż zdał nasz życiowy egzamin na sześć. W chwilach, które były dla mnie najcięższe, widziałam w jego oczach miłość. Nie twierdzę, że ten okres był dla nas lekki albo że wszystko szło jak po maśle (jeśli chodzi o nasze relacje). Wiem, ze był dla niego bardzo ciężki. Do tego urlop, siedzenie w domu, bezczynność. Wściekał się często, ale wiem, że nie na mnie, tylko na okoliczności. I nie dziwię się temu wcale. Bezradnosć w trudnej sytuacji jest powalająca i ciężka do zniesienia. Mimo to jednak - choroba umocniła nasze więzy... przetrwalismy po prostu. I myslę, że nasz związek wyszedł z tego silniejszy! I tego się chce trzymać :) Bartka nie wysłaliśmy do przedszkola. Uznaliśmy, że skoro wszyscy jesteśmy w domu, to po co narażać go na dodatkowy stres. Do tego zważywszy fakt mojej choroby, co pewnie go też niepokoiło (moje wyjazdy do szpitala, częsta nieobecność, leżenie po chemii w łóżku, itp.) - myslę, ze to nie był dobry moment na pójście do przedszkola, które samo w sobie byłoby także ogromnie stresujące dla niego (mam na myśli początki). Nie chciałam, zeby poczuł się odtrącony, wysłany gdzieś daleko od rodziców w sytuacji, której do końca nie rozumie. No więc Bartek pójdzie już do przedszkola w Irlandii, tak po miesiącu od chwili wyjazdu, kiedy nasze życie jako tako się unormuje :)
  6. Aha... włosy odrosły ;) Mają już około 3 cm, są nieco jaśniejsze niż przed chorobą, bardziej miękkie, a w dodatku lekko się kręcą :D
  7. Mam nadzieję, ze Was nie zanudziłam... ;) Na początku leczenia mój mąż był ze mną (dostał w pracy kilkumiesięczny urlop), wyjeżdżał tylko na krótko w związku z kontraktem. Wyjazdy dobrze mu robiły, bo niespecjalnie dobrze znosił to siedzenie w domu i bezczynność, czemu się specjalnie nie dziwię. Co do Bartka - niewiele rozumiał z tego, co się dzieje, a my staraliśmy się zachować \"twarz\" i optymizm, więc mam nadzieje, że wyjdzie z tego nietkniety emocjonalnie. Dużo czasu spędzał z nami, z babcią i ogólnie jest wesołym i zadowolonym z życia dzieckiem, dobrze się rozwija, co mnie szczególnie cieszy :) Całe to moje chorowanie... wiele mi daje do myslenia ;) Odkrywam życie na nowo, doceniam wiele rzeczy i spraw, które dotychczas wydawały się oczywiste. Wiem, ze dostałam drugie życie i mam świadomosć, że po prostu uciekłam spod kosy, dosłownie w ostatniej chwili. Jestem osobą wierzącą, a teraz moja wiara się pogłębiła jeszcze bardziej... nie mam już wątpliwości co do istnienia Boga i Jego miłości. W całym tym chorowaniu doświadczyłam tyle dobrego, a wiele sytuacji ułożyło się wprost niesamowicie - np. sam fakt pojscia do lekarza na samym poczatku, potem sprawa z zachorowaniem na ospę, samo przejście przez chemioterapię (nie dostałam nawet kataru, co jest dziwne zważywszy na fakt, ze odporność w czasie chemioterapii spada do zera). Wyszłam z tego praktycznie bez szwanku... chemia nie uszkodziła żadnych ważnych narządów... Cały czas psychicznie czułam się dobrze, pełna nadziei i ufności, ze wszystko będzie dobrze i nie nadeszła jeszcze moja pora, że będę mogła wychować swoje dziecko... Wiem, ze to wiara dodawała i dodaje mi sił, jestem po prostu przekonana, że to Boża zasługa i jestem bardzo Mu wdzięczna :) Wybaczcie to moje pisanie i przynudzanie, ale po prostu musiałam to opowiedzieć :) Teraz mąz wrócił już do Irlandii i szuka dla nas jakiegoś sensownego lokum - jak znajdzie, dojedziemy do niego z Bartkiem. Do Polski będę przylatywać na kontrole - na razie co 3 miesiące. Sama nie mogę w to uwierzyć, ale w sumie zajęlo mi to prawie rok - leczenie rozpoczęłam na początku września. Nie powiem też, że ten rok zleciał mi szczególnie miło, ale pewne plusy są i o tym nigdy nie chciałabym zapomnieć :)
  8. Dziewczyny, dziękuję Wam bardzo za ciepłe przyjęcie Milo mi strasznie, ze jeszcze mnie pamiętacie ;) Co do mojej choroby... to wcale nie uważam się za dzielną osobę.. po prostu bardzo chciałam żyć i wyjść z tego, myślę, ze to działa po prostu na zasadzie instynktu przetrwania, który w takich sytuacjach najsilniej dochodzi do głosu! Dopiero po operacji okazało się, że zdążyłam z tym leczeniem dosłownie na ostatni moment - bo były juz przerzuty do węzłow chłonnych i w dodatku aż 6 było juz zajętych. Dlatego decyzja o chemioterapii najpierw była jak najbardziej słuszna. Co do samej chemii - dziadostwo okropne. Dostawałam tzw. czerwoną, którą trzeba szybko podawać (wlew do żyły), bo cholerstwo może ową zyłę po prostu rozpuścić. W sumie dostałam 5 chemii - ostatniej nie dostałam, bo w dniu podania chemii, na badaniu lekarskim (zawsze jest przed podaniem chemii) okazało się, że mam... ospę wietrzną. Złapałam ją dosłownie z powietrza i na pewno nie od mojego Bartka, bo to on zachorował później ode mnie. Dostałam leki (Heviran najmocniejsza dawka) i w sumie przechorowałam to całkiem łagodnie. Aż się boję natomiast pomyśleć co by było, gdyby jednak podali mi tę ostatnią dawkę chemii... W czasie podawania chemii leżałam w szpitalu przez 2 doby, dostawałam sterydy, aby organizm w ogóle to przeżył. Zle to znosiłam, nie muszę chyba dodawać, że wyłysiałam kompletnie. Potem miałam operację - trwała 7,5 godziny - na szczęście była to tumorektomia (czyli usunięto tylko fragment piersi), do tego usunięto wszystkie węzły chłonne. Dokonano też plastycznej korekty piersi (przeszczep z tkanki własnej). Jestem bardzo zadowolona z efektu, bo ... prawie nie widać, ze usunieto mi około 1/4 piersi :) Rehabilitacja trochę trwała - ręka bez węzłow chłonnych jest słaba, nie wolno mi nosić ciężarów, ręka ma skłonność do opuchnięć (zbiera się chłonka), do tego była kompletnie niesprawna. Teraz jest OK, dzięki ćwiczeniom i automasażowi. Na koniec napromienianie - 5 tygodni. Wspominam to \"najmilej\", bo byłam w stanie sama jezdzic samochodem (w sumie około 60 km w jedną stronę) na codzienne naświetlania. Samo naświetlanie też trwa krótko, więc idzie wytrzymac - a leży się w specjalnej masce, przypiętym na stałe do stołu, w sali bez okien, z pancernymi drzwiami... więc im krócej tym lepiej. Teraz leczę powoli skórę, choć w sumie nie miałam żadnych oparzeń, ran, itp. wszystko ładnie się goi. To tyle po krótce, jeśli chodzi o samo leczenie... Teraz hormonoterapia - dostaję tamoxifen (przez 5 lat, tabletki) oraz zoladex (implanty do brzucha, przez 2 lata) - chodzi o wyłączenie estrogenu w organizmie, bo mój rak był estrogenozależny. Najkrócej mówiąc zahamowano okres i mam wszystkie objawy menopauzy - to jest dość ciężkie do przejścia, bo dochodzą do tego skoki nastrojów, przygnębienie, itp. Jest już jednak lepiej niż było i mam nadzieje, ze się do tego po prostu przyzwyczaję.
  9. Kaja Czytam Twoje wypowiedzi i włos mi staje dęba, bo to wielka mieszanina rozpaczy, ale często wynikającej z (nie obraź się na mnie) ...z niewiedzy. Co to znaczy, że jak rak daje przerzut do węzła chłonnego, to już po człowieku? Że chemia zabija? Mam 33 lata. Od pół roku leczę się na raka piersi. Na początku dostawałam chemię (w sumie 5 kursów), najmocniejszą, czerwoną. Miałam guz na piersi z przerzutem do węzła chłonnego. Teraz jest wszystko OK! Guzy zniknęły! Teraz czeka mnie operacja, choć nie wiem, co oni chcą u mnie wycinać, skoro sami przyznają, że nic tam już nie ma ;) Pamiętaj kochana, RAK TO NIE WYROK. Podtrzymuj tatę na duchu, walczcie. Chemia mu pomoże, pomóż mu ją przejść. Wiadomo, że to będzie dość ciężkie, bo tam nie podają witaminki C, tylko cytostatyki, zabijające komórki szybkodzielące się (a więc nie tylko nowotworowe, ale i np. wyściełające błonę śluzową jamy ustnej i gardła, stad pojawiające się ranki w ustach, do tego wypadają włosy, etc.). Trzymaj się dziewczyno. Walczcie. Będzie dobrze. I zainwestuj w książkę o nowotworach płuc i leczeniu. dla Ciebie!
  10. Kwiat Śniegu

    Pękająca skóra dłoni.

    Podgrzać trochę oliwy, dodać wit. a+E (kapsułkę rozgryźć i wlać zawartość), wymieszać, usiąść wygodnie w fotelu na dobrym filmie i zanurzyć w tym ręce - masować, wcierać, itd. Tyle, ile wytrzymasz. Powinno pomóc.
  11. Kwiat Śniegu

    Pękająca skóra dłoni.

    Mój tata miał podobnie, działo się tak, gdy nie jadł masła (w ramach walki z cholesterolem). Moze kąpiele rąk w ciepłej oliwie z dodatkiem wit. A i E... Wazelina nie pomaga?
×