Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość niepewność

Czy jestem w ciązy?

Polecane posty

Gość niepewność

Kobitki!!!! Mam 34- dniowe cykle miesiączkowe. Kochałam się z moim mężem 17, 18,19 dnia.Jak myślicie czy jestem w ciąży? nie czuję jeszcze żadnych objawów a okres mam dostac około 20 stycznia. Nie chcę robić testu bo jest za wczesnie. Napiszcie co o tym mylicie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość nie jesteś
Wtem przez drzwi weszła księżna - pani średnich lat, ze śmiejącą się twarzą, przybrana w czerwony płaszcz i szatę zieloną, obcisłą, z pozłoconym pasem na biodrach, idącym wzdłuż pachwin i zapiętym nisko wielką klamrą. Za panią szły panny dworskie, niektóre starsze, niektóre jeszcze niedorosłe, w różowych i liliowych wianuszkach na głowach, po większej części z lutniami w ręku. Były i takie, które niosły całe pęki kwiatów świeżych, widocznie uzbieranych po drodze. Zaroiła się izba, bo za pannami ukazało się kilku dworzan i małych pacholików. Weszli wszyscy raźno, z wesołością w twarzach, rozmawiając głośno lub podśpiewując, jakoby upojeni pogodną nocą i jasnym blaskiem księżyca. Między dworzanami było dwóch rybałtów, jeden z lutnią, drugi z gęślikami u pasa. Jedna z dziewcząt, miódka jeszcze, może dwunastolatka, niosła też za księżną małą luteńkę, nabijaną miedzianymi ćwiekami. - Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! ozwała się księżna stając pośrodku świetlicy. - Na wieki wieków, amen! - odpowiedzieli obecni bijąc zarazem niskie pokłony. - A gdzie gospodarz? Niemiec usłyszawszy wezwanie wysunął się naprzód i przyklęknął obyczajem niemieckim. - Zatrzymamy się tu dla wypoczynku i posiłku rzekła pani. - Żywo się jeno zakrzątnij, bośmy głodni. Mieszczanie już byli odeszli, teraz zaś dwaj miejscowi szlachcice, a, wraz z nimi Maćko z Bogdańca i młody Zbyszko, skłonili się powtórnie i zamierzali opuścić świetlicę nie chcąc dworowi przeszkadzać. Lecz księżna zatrzymała ich. - Szlachtą jesteście: nie przeszkodzicie! Zróbcie znajomość z dworzany. Skądże Bóg prowadzi? Oni wówczas zaczęli wymieniać swoje imiona, herby, zawołania i wsie, z których się pisali. Dopieroż pani usłyszawszy od Maćka, skąd wraca, klasnęła w dłonie i rzekła: - Otóż się przygodziło! Prawcie nam o Wilnie, o moim bracie i o siestrze. Zali zjedzie tu się książę Witold na połóg królowej i na krzcinyˇ? - Chciałby, ale nie wie, czy będzie mógł; dlatego kolebę srebrną przez księży i bojarzynów naprzód w darze królowej przysłał. Przy której kolebce i myśmy z bratańcem przyjechali strzegąc jej w drodze. - To kolebka tu jest? Chciałabym obaczyć. Cała srebrna? - Cała srebrna, ale jej tu nie ma. Powieźli ją do Krakowa. - A cóż wy w Tyńcu robicie? - My tu nawrócili do klasztornego prokuratora, naszego krewnego, by pod opiekę zacnych zakonników oddać, co nam wojna przysporzyła i co książę podarował. - To Bóg poszczęścił. Godneż łupy? Ale powiadajcie, czemu to brat niepewien, czy przyjedzie? - Bo wyprawę na Tatarów gotuje. - Wiem ci ja to; jeno mnie trapi, że królowa nie prorokowała szczęśliwego końca tej wyprawie, a co ona prorokuje, to się zawsze ziści. Maćko uśmiechnął się. - Ej, świętobliwa nasza pani, nijak przeczyć, ale z księciem Witoldem siła naszego rycerstwa pójdzie, chłopów dobrych, przeciw którym nikomu nie sporo. - A wy to nie pójdziecie? - Bom z kolebką przy innych wysłan i przez pięć roków nie zdejmowałem z siebie blach - odrzekł Maćko pokazując na bruzdy powyciskane na łosiowym kubraku od pancerza - ale niech jeno wypocznę - pójdę - a choćbym sam nie szedł, to tego oto bratanka, Zbyszka, panu Spytkowi z Melsztyna oddam, pod którego wodzą wszyscy nasi rycerze pójdą. Księżna Danuta spojrzała na dorodną postać Zbyszka, lecz dalszą rozmowę przerwało przybycie zakonnika z klasztoru, który powitawszy księżnę począł jej pokornie wymawiać, że nie przysłała gońca z oznajmieniem o swoim przybyciu i że nie zatrzymała się w klasztorze, ale w zwyczajnej gospodzie, niegodnej jej majestatu. Nie brak przecie w klasztorze domów i gmachów, w których nawet pospolity człowiek znajdzie gościnę, a cóż dopiero majestat, zwłaszcza zaś małżonki księcia, od którego przodków i pokrewnych tylu dobrodziejstw opactwo doświadczyło. Lecz księżna odpowiedziała wesoło: - My jeno tu nogi wstąpili rozprostować, a na ranek trzeba nam do Krakowa. Wyspaliśmy się w dzień i jedziemy nocą dla chłodu, a że to już kury piały, nie chciałam pobożnych zakonników budzić, zwłaszcza z taką kompanią, która więcej o śpiewaniu i pląsach niżeli o odpocznieniu myśli. Gdy jednak zakonnik nalegał ciągle, dodała: - Nie. Tu już ostaniem. Dobrze czas na słuchaniu świeckich pieśni zejdzie, ale na jutrznię do kościoła przyjdziemy, aby dzień z Bogiem zacząć. - Będzie msza za pomyślność miłościwego księcia i miłościwej księżnej - rzekł zakonnik. - Książę mój małżonek dopiero za cztery albo pięć dni zjedzie. - Pan Bóg potrafi i z daIeka szczęście zdarzyć, a tymczasem niech nam, ubogim, wolno będzie choć wina z klasztoru przynieść. - Radzi odwdzięczym - rzekła księżna. - Gdy zaś zakonnik wyszedł, poczęła wołać: - Hej, Danusia! Danusia! wyleź no na ławkę i uwesel nam serce tą samą pieśnią, którą w Zatorze śpiewałaś. Uslyszawszy to dworzanie prędko postawili na środku izby ławkę. Rybałci siedli po jej brzegach, między nimi zaś stanęła owa młódka, która niosła za księżną nabijaną miedzianymi ćwieczkami lutnię. Na głowie miała wianeczek, włosy puszczone po ramionach, suknię niebieską i czerwone trzewiczki z długimi końcami. Stojąc na ławce wydawała się małym dzieckiem, ale zarazem przecudnym jakby jakowaś figurka z kościoła albo z jasełeczek. Widocznie też nie pierwszy raz przychodziło jej tak stać i śpiewać księżnie, bo nie znać było po niej najmniejszego pomieszania. - Dalej, Danusia! dalej! - wolały panny dworskie. Ona zaś wzięła przed się lutnię, podniosła do góry głowę jak ptak, który chce śpiewać, i przymknąwszy oczęta poczęła srebrnym głosikiem: Gdybym ci ja miała Skrzydłeczka jak gąska, Poleciałaby ja Za Jaśkiem do Śląska Rybałci zawtórowali jej zaraz, jeden na gęślikach, drugi na dużej lutni; księżna, która miłowała nad wszystko świeckie pieśni, poczęła kiwać głową na obie strony, a dzieweczka śpiewała dalej głosem cieniuchnym, dziecinnym i świeżym jak śpiewanie ptaków w lesie na wiosnę: Usiadłaby ci ja Na śląskowskim płocie: "Przypatrz się, Jasiulku, Ubogiej sierocie." I znów wtórowali rybałci. Młody Zbyszko z Bogdańca, który przywykłszy od dzieciństwa do wojny i srogich jej widoków, nigdy nic podobnego w życiu nie widział, trącił w ramię stojącego obok Mazura i zapytał: - Co to za jedna? - To jest dzieweczka z dworu księżnej. Nie brak ci u nas rybałtów, którzy dwór rozweselają, ale z niej najmilszy rybałcik i księżna niczyich pieśni tak chciwie nie słucha. - Niedziwno mi to. Myślałem, że zgoła anioł, i odpatrzyć się nie mogę. Jakże ją wołają? - A to nie słyszeliście? - Danusia. A jej ojciec jest Jurand ze Spychowa, komes możny i mężny, który do przedchorągiewnych należy. - Hej! nie widziały takiej ludzkie oczy. - Miłują ją też wszyscy i za śpiewanie, i za urodę. - A któren jej rycerz? - Dyć to jeszcze dziecko. Dalszą rozmowę znów przerwał śpiew Danusi. Zbyszko patrzał z boku na jej jasne włosy, na podniesioną głowę, na zmrużone oczki i na całą postać oświeconą zarazem blaskiem świec woskowych i blaskiem wpadających przez otwarte okna promieni miesiąca - i zdumiewał się coraz bardziej. Zdawało mu się, że już ją niegdyś widział, ale nie pamiętał; czy we śnie, czy gdzieś w Krakowie na szybie kościelnej. I znów trąciwszy dworzanina pytał przyciszonym głosem: - To ona z waszego dworu? - Matka jej przyjechała z Litwy z księżną Anną Danutą, która wydała ją za grabię Juranda ze Spychowa. Gładka była i możnego rodu, nad wszystkie inne panny księżnie miła i sama księżnę miłująca. Dlatego też córce dała to samo imię - Anna Danuta. Ale pięć lat temu, gdy przy Złotoryi Niemcy napadli na nasz dwór, ze strachu zmarła. Wtedy księżna wzięła dzieweczkę i od tej pory ją hoduje. Ojciec też często na dwór przyjeżdża i rad widzi, że mu się dziecko zdrowo, w miłości książęcej chowa. Jeno ilekroć na nią spojrzy, tylekroć łzami się zalewa nieboszczkę swoją wspominając, a potem wraca na Niemcach pomsty szukać za swoją krzywdę okrutną. Miłował ci on tak tę swoją żonę, jako nikt do tej pory swojej na całym Mazowszu. nie miłował - i siła już Niemców za nią pomorzył. A Zbyszkowi zaświeciły oczy w jednej chwili i żyły nabrały mu na czole. - To jej matkę Niemcy zabili? - spytał. - Zabili i nie zabili. Sama umarła ze strachu. Pięć roków temu pokój był, nikt o wojnie nie myślał i każdy bezpieczno chadzał. Pojechał książę wieżę jedną w Złotoryi budować, bez wojska, jeno z dworem, jako zwyczajnie czasu pokoju. Tymczasem wpadli zdrajcy Niemcy, bez wypowiedzenia wojny, bez żadnej przyczyny... Samego księcia, nie pomnąc ni na bojaźń boską, ni na to, że od jego przodków wszystkie dobrodziejstwa na nich spadły, przywiązali do konia i porwali, ludzi pobili. Długo książę w niewoli u nich siedział i dopiero gdy król Władysław wojną im zagroził, ze strachu go puścili; ale przy owym napadzie umarła matka Danusi, bo ją serce udusiło, które jej pod gardło podeszło - A wy, panie, byliście przy tym? Jakoże was zowią, bom zapomniał? - Ja się zowię Mikołaj z Długolasu, a przezywają mnie Obuch. Przy napadzie byłem. Widziałem, jako matkę Danusiną jeden Niemiec z pawimi piórami na hełmie chciał do siodła troczyć - i jako w oczach mu na sznurze zbielała. Samego też mnie halebardą zacięli, od czego znak noszę. To rzekłszy ukazał głęboką bliznę w czaszce, ciągnącą się spod włosów na głowie aż do brwi. Nastała chwila milczenia. Zbyszko począł znów patrzeć na Danusię. Po czym spytał: - I rzekliście, panie, że ona nie ma rycerza? Lecz nie doczekał odpowiedzi, gdyż w tej chwili śpiew ustał. Jeden z rybałtów, człowiek tłusty i ciężki, podniósł się nagle, przez co ława przechyliła się w jedną stronę. Danusia zachwiała się i rozłożyła rączki, lecz nim zdołała upaść lub zeskoczyć, rzucił się Zbyszko jak żbik i porwał ją na ręce.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość w przyrodzie
wszystko jest możliwe, nie ma 100% pewności...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość doświadczona
jeśli próbujesz bardzo długo to może niejesteś bo wtedy znaczy to że jesteś chora ale jak krótko się starasz to wszystko możliwe szkoda że ja niemam takiej drugiej szansy

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×