Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gochencja

Mamusie opiszcie wasze porody SN

Polecane posty

Gość piekło przez które
trzeba przejśc bez niczyjej pomocy

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
No tak mi chodzi o więcej szczegułów za miesiac ja juz bede rodzić i chciałambym przeczytać wasze wrażenia

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość piekło przez które
nikt kto przeżył to co ja nie napisze Ci nic pocieszjącego :( więc lepiej nie pytaj

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
bedzie bolalo jak nic nigdy wczesniej ale i tak bedzie to twoj najpiekniejszy dzien w twoim zyciu, bo nie ma na swiecie nic bardziej niesamowitego niz dzien w ktorym rodzi sie nowe zycie.. ja mialam skurcze 48 h!!! umieralam.. moja kruszynka urodzila sie pod woda, plywala jak mala rybka w basenie przez pierwsze 2 minuty zanim ja wyciagnelam duzo pomogly mi cwiczenia w czasie ciazy joga, medytacje, plywanie mysle ze dzieki nim szybko po porodzie doszla do siebie i o bolu zapomialam

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
mi zajetlo to 23 godziny :-o do szpitala trafilam z bolami i twardym non-stop od 5 godzin brzuchem, nie czulam tez tyle godzin wogole dziecka po badaniu zaczelam intensywnie krwawic, mialam rozwracie na 3 cm ( w sumie od 35 tyg takie mialam) , po 6 godzinach odeszly wody, zabrano mnie o 11 na porodowke a tam tylko 5 cm, podsumowyjac po 12 godzinach meki rozwarcie powiekszylo sie tylko o 2 cm :-o jakby tego bylo malo , po 11 siadla cala akcja porodowa, poszlam spac jak gdyby nigdy nic :-P obudzila mnie polozna i zaprosila na kroplowke i o zgrozo na masaz szyjki, najpierw nafaszerowala mnie czopkami :-o po 22 wreszcie urodzilam... nie bylam cieta, nie popekalam, wszystko da sie przezyc ;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
pozwolę sobie zacytować swoją wcześniejszą opowieść z innego topicu :P Termin miałam na 21 urodziłam 27. Nic a nic nie zapowiadało porodu. Czułam sie świetnie, lepiej niż w czasie całej ciąży. Byłam tylko zniecierpliwiona tym czekaniem. Do szpitala pojechałam w dniu terminu ze względu na obciążony wywiad położniczy (wcześniejsze problemy z ciążami). Lekarze oporni na wywoływanie codzienna wizytacja kończyła się słowami : „no to czekamy „. A ja czekałam i z dnia na dzień miałam coraz bardziej dość. Wyspać się nie szło, w nocy, co dwie godziny sprawdzanie tętna, o 5 pobudka na pierwsze ktg, jedzenie takie, aby przeżyć. I tak się ciągnęło dzień za dniem. Aż w końcu 27 ordynator (swoją drogą lekarz starej daty, niezwykle spokojny i opanowany, zawsze z uśmiechem) poprosił mnie na badanie. Chociaż szłam tam przerażona to jednak z jakąś nadzieją. Cóż, co prawda nie bolało jak to badanie przy przyjęciu, ale było nieprzyjemnie. Efekt: przez tydzień pobytu rozwarcie zmieniło się ledwo o 0,5 cm. Jednak doktor zobaczył w tym jakąś nadzieję. Coś tam pogmerał, sprawdził wody i odesłał do pokoju. Po godzinie i następnym badaniu okazało się, iż rozwarcie zwiększyło się o kolejne 0,5 cm i finalnie wyniosło 3 do 3,5. Widząc już moje zniecierpliwienie i nadzieję w oczach zalecił przeniesienie mnie na trakt porodowy ze słowami: „może coś z tego będzie”. Na przeniesienie czekałam pół dnia (miało się zwolnić dla mnie miejsce). Po obiedzie o 14 kiedy się trochę na górze rozluźniło, zabrali mnie na porodówkę. Jakież było tam wszystkich zdziwienie, że ja, że bez bóli, że takie ledwo , ledwo rozwarcie. Ale „ze starym” się nie dyskutuje… Położyli mnie na łóżku porodowym, podłączyli ktg i kazali czekać. Na ktg ledwo, ledwo skurcze po 30%, bóli dalej żadnych. Położna zbadała i zostawiła, za chwilę druga, bo była zmiana personelu, potem lekarz i wszyscy ogromnie zdziwienie. Co ja tam robię… W końcu już sama zwątpiłam … O 16 po kolejnym badaniu okazało się, że coś tam się ruszyło. Zalecenia: skakać na piłce, spacerować po sali i brać prysznic. I o dziwo … oho … poczułam lekkie skurcze, coś się ruszyło. Myślę :”nie jest źle, da się to jakoś wytrzymać”, oparłam się o ścianę kucnęłam, myślę lajcik … obok w sali jakaś mamusia rodziła … krzyki straszne. Myślę:” o boże, może mnie to nie będzie dotyczyło”… mąż widzę przerażenie w oczach, zresztą mi od tych krzyków od razu ruszyło na dobre ;p Rozwarcie zwiększone… skakanie na piłce, prysznic, spacer… godz. 17 … czuje, że ból narasta. Szukam dogodnej pozycji, nadal nic. Piłka - niby ma być lepiej a mnie chce się zwracać … godz. 18 zdrowo mnie przyciska, ale jeszcze daję rade, na bóle pomaga prysznic 20 min. polewania ciepłą wodą odpręża i rozluźnia. Wydaje się, że przyszła chwila ulgi. Godz. 19 zaczynam się zastanawiać gdzie ja jestem i co ja tu robię. Pozycja pionowa, leżąca, siedząca … o matko … godz. 20 – ja chcę do domu! Rozwarcie na 5,5 a bóle kosmiczne. Całe szczęście, że mąż obok zajmuje jakoś rozmową, pomasuje kręgosłup… godz.21 – nie daje już rady, mam wrażenie, że to się nigdy nie kończy. Kolejny prysznic, ale po 20 minutach trzeba wyjść. Godz. 22 – zerkam na zegarek i zastanawiam się ile jeszcze, zaczyna się i chyba nigdy nie kończy. Oddycham wg.wskazówek położnej, myślę: „boże czy to się kiedyś skończy”. Zasapałam się a efekt znikomy. Pytam w afekcie o środki przeciwbólowe…. są, niesie, nareszcie…, ale chwila najpierw badanie … rozwarcie na 8 cm … nie ma sensu podawać środków… mamusiuuu ja chcę do domu!!!! Teraz zaczyna się na dobre. Leżę na łóżku patrzę na sufit i kwiczę… dosłownie… położna przebija pęcherz. Odpływają wody – zdziwiłam się, że tak mało, ale na szczęście czyściutkie, czyli wszystko ok. Maluch dalej oporny są problemy z wstawieniem główki, cały czas ucieka. Godz. 23 – Finał się zbliża wielkimi krokami, wraz z przypływem skurczy proporcjonalnie wzrasta siła mojego krzyku. Rozwarcie na 9 a małego dalej ni widu. Zmiana pozycji na kolanową. Czuję, że muszę przeć… a jeszcze nie mogę. Słyszę przytłumione głosy:” teraz oddychamy inaczej, nabieramy powietrza i trzymamy starając się przeć”… myślę: „oho, chyba się zaczęło”… tylko jak tu trzymać powietrze, w tych bólach. Mam ochotę krzyczeć na całe gardło. Boże nie ja nie mam ochoty ja krzyczę… Wszystko jest gdzieś poza mną, daleko, nie wiem, o co chodzi… teraz jestem tylko ja i ból. Przychodzi lekarz, mąż się krząta, ociera mi twarz. I w końcu zbawienne:” przyj, przyj, zmiana powietrza i jeszcze raz”… o matko, kiedy to się skończy … jeszcze trzy razy …. Położna do męża: „a ja wiem, jakie będzie miało włoski” z uśmiechem na twarzy… co mnie kurcze obchodzą teraz włoski, chce żeby to się w końcu skończyło …. Straszna egoistka ze mnie … czuję, jak narasta, rośnie i zaraz nie wytrzymam … i znowu: ”przyj, zmiana powietrza, przyj, przyj, przyj, zmiana powietrza i przyj”… pre, z całych sił, już chyba bardziej się nie da…, czego oni ode mnie chcą… otwieram oczy i co widzę, małą kruszynkę… ulga, wieeeelka ulga… mały na brzuchu… rzucam okiem: „ moje maleństwo, dwie rączki, dwie nóżki… uszka są, czarne długie włoski… moje kochanie, maleństwo, mój synek”… opadam na fotel… dalej wszystko odbywa się jak we śnie, lekarz wyciąga pępowinę, łożysko, coś do mnie mówi, a ja kątem oka patrzę, co tam robią mojej perełce. Wiem, że mąż jest obok i nic mu się nie stanie, ale mimo wszystko kontroluję sytuację. Lekarzowi odpowiadam bezwiednie jak robot. Czyszczenie, obmycie i przerzut na łóżko. W końcu, nareszcie malutki ze mną… Usteczka w dziobek, i cyca … jestem najszczęśliwszą osobą na świecie. Jeszcze pół godzinki na trakcie porodowym, nawet szpitalna kolacja mi smakowała. Co prawda chleb już suchy, bo czekał od 7 godz.,ale nic nie było tak dobre i piękne jak wtedy. Po 24 zawieźli nas na noworodki. Kazali odpoczywać i spać, ale jak tu spać jak takie małe szczęście leży obok. Nie mogę się napatrzeć … 1 godz., 2, 3, 4, 5 widnieje już a ja dalej nie mogę przestać. Zastanawiam się jak to możliwe, że taka mała istotka przed kilkoma godzinami pływała sobie w moim brzuszku, jak się rozwijała, czy aby z nim wszystko w porządku i jak sobie oboje w przyszłości poradzimy. Po rannym karmieniu zasnęliśmy oboje. Ja i maleństwo w moich objęciach. To by było chyba na tyle

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mojamamainie
Topic stary ale się wypowiem. ;) Minęły 2 tyg od mojego porodu siłami natury i powiem szczerze że tak to ja rodzić mogę. Koło godz 14 26 września wybrałam się z koleżankami na ostatnie zakupki bo poród miał być za pół miesiąca. O 16 byłyśmy w moim domu. Dziewczyny pomogły mi się spakować (mąż w Anglii miał dopiero wrócic a rodzice i teściowie po drugiej stronie Polski :(). Kaśka wyszła do toalety a Julka zeszła na dół do garderoby po szlafrok. Usiadłam na łózku przebrana w sukienkę luźną bo brzuch już mi ciążył i spodnie nawet najluźniejsze były niewygodne i nagle takie jakby uszczypnięcie wewnątrz więc wstałam i dosłownie chlusnęły ze mnie wody jakby ktoś przebił szpilką napełniony i rozciągnięty balon z wodą. Zawołałam dziewczyny. Były chyba bardziej przerażone ode mnie. Zamówiłyśmy taxówkę ale zanim przyjechała upłynęło 40 min a ja zaczęłam odczówać delikatne skurcze. Okreslenie mojej położnej że będę się czuła jak na okres pasowało idealnie...Kiedy wreszcie przyjechał taxówkarz bóle były silniejsze ale znośne. Przyjechałam zaczęło sie wypełnianie papierów (jakby po porodzie nie można było) i podłączono mnie pod KTG. Okazało się że skurcze są silniejsze niż czuję i przyjechalam z 5 cm rozwarciem. Lekarka oddziałowa mimo wszystko uznała ze dziś nie urodzę i mogę iść do bufetu coś zjeść gdyż lewatywy nie potrzebowałam. Po 3 kanapeczkach (no co musiałam nabrac siły :p) gdy wstałam miałam takie dziwne uczucie którego nie mogę do dzisiaj określić. Wróciłam na oddział (tylko 1 piętro ale wybrałam windę). Sru na badanie i że mam iść na porodówkę. Pełne rozwarcie a dziecko już idzie na świat. Po 3 parciach urodziła się Rebeka. Gorzej z chodzeniem i krwawieniem po porodzie. mała nie chciała też ssać więc moje biedne przyjaciólki musiały chodzić do sklepu i kupować mleko modyfikowane.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×