Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość do mężatek

Jak sobie radziliście ze wspólnym życiem po ślubie ?

Polecane posty

Gość magda--
po teściów i rodzine trzeba trzymac lekko na dystans i nie pozwalać od począku

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Jak dla mnie autorka ciągle jest w szoku po utracie większości prywatności. Wbrew pozorom takie odczucia są bardzo częste tak samo dla kobiet jak i dla mężczyzn. Jeśli para nie mieszkała ze sobą wcześniej to nie mieli czasu na przyzwyczajenie się do obowiązków, które spadają na głowę żony i męża. To typowy przejaw ale nie oznacza, że któraś ze stron jest nie dojrzała do małżeństwa i mieszkania we wspólnym domu. Najczęściej problem rozwiązuje rozmowa i ustalenie zakresu obowiązków oraz ewentualnych wizyt - czy to znajomych, czy to rodziny. Zajęcie wspólnego stanowiska np. w kwestii stereotypowego podejścia teścia czy teściowej, oraz jego wspólna prezentacja i obrona również bardzo skutecznie powinna poprawić sytuację. Czyli, jeśli mąż poczuwa się do odpowiedzialności za małżeństwo to powinien potrafić bronić sposobu utrzymywania domu przez żonę przez wścibskim nosem mamusi. Tak czy inaczej - nie możesz w sobie tłamsić tego, że coś Ci nie odpowiada w związku bo to grozi nagromadzeniem i na pewno zaszkodzi małżeństwu. Proponuję dialog - na poważnie. Niektórym parom udaje się na przykład raz w tygodniu lub nawet w miesiącu, usiąść i rozmawiać na temat tego co im przeszkadza, co im sie udało a co nie i dla czego. Taki partnerski układ jest najlepszy bo uwzględnia obie strony - musisz także wziąć pod uwagę to, że konsensus i kompromis praktycznie idą w parze, więc przygotuj się, ze w niektórych sprawach będziesz musiała ustąpić za to w innych oczekiwać ustępstwa. Powodzenia :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
ja jestem prawie rok po ślubie, a z wizytami poradziałam sobie, informując wszystkich, że życzę sobie żeby zapowiadali się wcześniej telefonicznie i to ich nauczyło porządku

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ommnix
wydaje mi sie,ze czasami rodzinka nie jest swiadoma tego,ze swoim zachowaniem zle wplywa na molde malzenstwo. Czesto robia rzeczy z dobrego serca, ktore odnosza jednak odwrotny skutek. Wtedy warto delikatnie porozmaiac z partnerem i (tu pisze z wlasnego doswiadczenia) nie najezdzac na nich za bardzo.Zamiast tego sprobowac zasugerowac inne spedzanie czasu nnp. cos fajnego tylko we dwoje w weekend. Bo przeciez nie mozna sobie co tydzien marnowac niedzieli obiadkami u "mamusi". Ostra konfrontacja spowoduje tylko to,ze partner stanie po str. rodziny. Wazne jest tez wytyczenie granic, jak ktos juz tu napisal. To nie jest ich dom i niemoga sobie przychodzic bez zapowiedzi kiedy tylko maja ochote. I na pewno nie rezygnowac ze swoich planow i wykonywania obowiazkow tylko dlatego,ze n-ty raz w tyg. macie nalot. Moze w koncu sie naucza...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość piwneoko
Oj też był taki problem. Teściowie wpadali z zaskoczenia i dawali na wszystko dobre rady. Znajomi też (jako jedni z pierwszych byliśmy na swoim) co chwilę wpraszali się na "piwko" kończące się siedzeniem do późnych godzin nocnych. Wracam z pracy albo z zajęć wieczorem - marząc tylko o kąpieli i spaniu - a tu rodzinny gwar słyszę już na klatce! No i oczywiście "siądź z nami". A że mamy tylko jeden pokój to nie bardzo mam wyjście. Nie jestem osobą zbyt delikatną więc dość dosadnie zakomunikowałam narzeczonemu, żeby jego rodzina uprzedzała o wizytach wcześniej, a jak chce się z nimi widywać tak często to niech sam do nich jedzie - i jeździ jak w soboty jestem w pracy :) Dzięki temu i wiele niedzielnych obiadków odpada. A jego znajomym powiedziałam, że sąsiedzi się skarżą na hałas i że też chcemy się z domu wyrwać i spotykamy się zwykle poza domem. Wszyscy są zadowoleni :) I teraz bierzemy ślub :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ja w sumie rozumiem autorke, bo moze nie dokonca jestem typem samotnika, ale mam takie dni w tygodniu (w koncu wraca sie z pracy czy uczelnii), ze chce sie \"luzno\" ubrac i wskoczyc z piwkiem i ksiazka na kanape. Piatki i soboty przeznaczam na wieksze wypady, puby, disco, zapraszanie wiekszej liczby ludzi. A co do mieszkania przed slubem to na przykladzie swojej siostry powiem, ze kiedy mieszkala z chlopakiem (teraz mezem) prowadzac zycie studenckie bylo ok. Rodzice nie wpadali, to raczej oni odwiedzali rodzicow. A po slubie zrobili sie w koncu \"rodzina\" i do rodziny wpada sie czesto i gesto (tzn. w mniemaniu tesciow). Nie wiem jak moi rodzice zachowywalisby sie, ale na szczescie mieszkaja 300km od \"pary mlodej\" takze wizyty jak sa to raz na miesiac albo i rzadziej. Myslac o przyszlosci tez wybieram \"bezpieczna\" odleglosc od tesciow i wlasnych rodzicow (dla dobra przyszlego meza a nie mojego oczywiscie :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ommnix
Zauwazylam,ze ci anrzucajacy sie tesciowie nie maja zazyczaj wlasnego zycia. Bardzo malo znajomych, zero zainteresowan i zaczynaja zyc zyciem doroslych dzieci. Matka mojego meza prowadzi aktywne zycie mimo swojego wieku i kontakty mamy udane nie sa tak czeste nie ma potrzeby sie nam narzucac ze swoimi receptami na zycie, a gdy rozmaiwamy to czesto o tym co robilismy, co czytalismy,o interesujacych filmach albo jej czy naszych wycieczkach. co wy o tym uwazacie ,

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość no ja sie zgadzam z ommnix
czesto jak sie nie ma wlasnego życia, jest ono nudne i monotonne to wtedy probuje sie zyc zyciem swoich dzieci. 🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ja nie mieszkałam przed ślubem z narzeczonym ale po jego rodzinie się spodziewałam tego co autorka przedstawiła. Właśnie taki to typ ludzi, nie mają hobby, nie mają zajęcia i ich jedyną rozrywka jest siedzenie z innymi i gadanie o pogodzie i o tym co sąsiedzi nowego sobie kupili, albo zawracanie głowy komuś kto sobie tego nie życzy. teraz się pilnuje na każdym kroku żeby tą granice wyznaczać nawet jeśli chodzi o byle co. Przed slubem mój chłopak zawsze był dusza towarzystwa i chciał za wszelka cenę zadowolić wszystkich. Na nasze wyjścia do baru, do kina, na pizzę czy gdzieś lubił zapraszać często naszych wspólnych znajomych co na dłuższą metę jest uciążliwe. A w jego domu to był wieczny jarmark, przez pokój przewijało się mnóstwo osób, rodzeństwo, rodzice, znajomi, kuzyni, ciotki itp. Naprawdę ciężko było o chwilę samotności, a wiadomo że młodzi potrzebują czasem chwilę byc sami. On ciągle się martwił że jak kogoś nie wpuści do pokoju to ten ktoś się obrazi. Sytuacja trwała ponad rok, ja się denerwowałam bo ciągle ktoś nam przeszkadzał. Nie jestem zwolenniczka mieszkania przed slubem razem i właśnie to że nie mieszkaliśmy ze sobą mi pomogło przestawić mojego męża na myślenie, że nie da się wszystkich zadowolić i że to z moim zdaniem powinien się liczyć jeśli planuje ze mną wspólną przyszłość. Tobie autorko to się może na niewiele zdać ale może jak są dziewczyny z podobnym problemem które są przed ślubem to napiszę jak to u mnie wyglądało. 2 lata byliśmy w związku potem rok byliśmy zaręczeni. Problem był w tym że chciałam odrobinę prywatności w nieswoim domu w którym nie mam prawa się rządzić, ale mój narzeczony był u siebie więc mógłby o tą prywatność powalczyć czasem, problem w tym że nie chciał nikogo urazić. Pierwsza sprawa to było to że nigdy nie lubiłam się z nim całować przy ludziach, po prostu byłam kiedyś w sytuacji kiedy moja kumpela sie mizdrzyła ze swoim facetem przy mnie i wtedy dopiero człowiek sie czuje jak piąte koło u wozu i nigdy bym nie chciała postawić nikogo w takiej sytuacji. Oczywiście to działało najbardziej, brat w pokoju, kuzyn w pokoju, teściowa w pokoju to nie ma mowy o całowaniu. Po drugie, zawsze mu zwracałam uwagę że się źle czuję z tym że ciągle jest ktoś koło nas, ale nie reagował na to. Dopiero jak po raz któryś z rzędu odmawiałam przyjazdu do niego i prosiłam żeby on przyjeżdżał do mnie to załapał (zawsze używałam argumentu \"bo u mnie będziemy mieć troszkę spokoju\" on lepszego nie znalazł). Te działania nie były zamierzone, po prostu wyszły. A kiedy już jego miałam po swojej stronie i też chciał prywatności to już stało się wszystko łatwiejsze. \"Naszym\" juz sposobem na resztę rodziny były wspólne plany, nie mówię o tym że trzeba wychodzić z domu żeby nikt nas nie zastał, ale u nas się zaczeło sprawdzać śmieszne wywieszki na drzwiach typu \"Dzień wolny od rodzinki\", \"dzień z przyszłą żoną - nie przeszkadzać\" itp. tobie autorko radzę żebyś się nie przejmowała tym że teściowie zaczną podejrzewać że przez jakieś dziwne zachowanie chcesz się ich pozbyć. To twój dom i możesz się dziwnie w nim zachowywać. Co do tego tekstu z naczyniami który umieściłaś na z pierwszej stronie to mozesz przerwać zmywanie usiąść z nimi i zostawić talerze mężowi do pozmywania (w sensie nie ruszać ich nawet jakby miało na nich nowe zycie powstać do póki on ich nie umyje). Jeszcze moja przyjaciółka miała podobnie jak ty, ciągłe naloty teściów i znajomych od kąd są małżeństwem, po 4 miesiącach urodziło im się dziecko i nie dawała rady po prostu. Mąż zapraszał znajomych, rodzinkę żeby się dzieckiem pochwalić, a ona nie dość że studiowała, zajmowała się dzieckiem i jeszcze wykonywała obowiązki domowe (nie wszystkie bo trochę się dzielili), to jeszcze musiała siedzieć z gośćmi. Na naukę nie starczało czasu. Nawet miesiąc nie minął jak powiedziała temu wszystkiemu dosyć. Zajęła się dzieckiem i nauką a resztę krótko mówiąc delikatnie ale widocznie olała. Po prostu przestała ścielić łóżko za sobą, przestała za każdym razem układać ciuchy w szafkach na wypadek jakby goście przyszli, czasem się zamykała w pokoju z jakąś książką i tłumaczyła się przed wszystkimi że kolokwium czy coś miała. Po prostu zwaliła wszystkie obowiązki związane z przyjmowaniem gości na męża, nawet jak to od niej byli goście i po prostu z tygodnia na tydzień gości robiło się coraz mniej i przyjmowali tylko tych którzy sie wpraszali, nawet rodziców później spławiał. Po prostu on nie miał pojęcia że ona jest wykończona aż tak, co z tego że mówiła, do puki nie poczół na swojej skurze tego to nie wiedział.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość a skąd ja to znam
autorko Ja miałam podobnie. Wynajęliśmy z mężem kawalerkę, a mąż zapraszał znajomych, rodzinę żeby się pochwalić. Na dodatek przyłaził do niego codziennie jego kuzyn z którym grali na kompie przez kilka godzin, a ja musiałam pracować, gotować obiadki, sprzątać i jeszcze jak chciałam skorzystać z internetu to nie miałam jak bo oni siedzieli zazwyczaj. Właściwie to miałam dwójkę dużych dzieci w domu, mąż i jego kuzyn. Rozmowa o tym że jestem zmęczona nie pomagała, bo mąż zawsze mówił, "przecież ja też pracuję" (ja pracowałam od 7 do 15 a mąż od 9 do 17 więc czuł się zwolniony od obowiązków domowych). I zrobiłam podobnie jak napisała wcześniej Elke_M. Najpierw zaczęłam robić dwugodzinne zakupy produktów spożywczych po pracy żeby wrócić o tej samej porze co mąż, potem wracałam do domu i oczywiście nie chciało mi się sprzątać i gotować. Naczynie które zostało rano w zlewie czekało aż się samo pozmywa, jakieś tam ciuchy leżące na krześle miały się same poskładać, podłoga się miała sama umyć, a kurze się miały same wytrzeć. Czasem tylko pofatygowałam się zmyć naczynie (bo byśmy nie mieli z czego zjeść, nie mieliśmy wtedy dużo naczyń), albo mówiłam do męża "idź przynieś mi talerz" jak wiedziałam że leżą w zlewie i trzeba je umyć. Wystarczył tydzień a mąż zaczął coś tam sprzątać składać po sobie rzeczy. A jak mamusia jego miała przyjść to nawet kurze wycierał mimo że wcześniej nie zauważał takiego zjawiska jak kurz. Niestety moje poczucie utrzymywania porządku ucierpiało na tym ale nic to. Obiady też musiał gotować on jak goście przychodzili. Liczba gości zmalała do minimum.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×