Gość mowa trawa Napisano Listopad 3, 2008 Miałam umówioną wizytę z kontrahentem na godzinę 10, od rana jakoś mało przytomna byłam. Wsiadając do samochodu poczułam dziwny zapach, właściwie smród, który z każdą sekundą się nasilał. No nie kocie szczyny. Musiałam zlokalizować "coś" co tak śmierdzi, znalazłam i to bardzo szybko, tym "czymś" byłam ja, a raczej mój nowo zakupiony kozak. Nie miałam czasu się wracać, bo to ważny kontrahent, czekało mnie podpisanie umowy, nie było mowy o spóźnieniu się. Smród przebijał się z zapachem moich perfum powodując wybuchową mieszankę dla nozdrzy, zamiast skupić się na warunkach umowy, to ja zerkałam na faceta, a raczej jego nozdrza, czy przypadkiem nie wyłapie smrodu. Pech chciał, że moja wnikliwa obserwacja zauważyła dziwne ruchy nozdrzy kontrahenta, postanowiłam zadziałać. Powiedziałam, że w takiej sytuacji musimy przerwać spotkanie, mój kot narobił mi w buty i może to skutkować uszczerbkiem na zdrowiu, po czym pożegnałam się. Niedawno miałam telefon, że facet pisze się i chcę umówić na podpisanie umowy, rozmowę przerywał przeraźliwy skowyt śmiechu, ale mi do śmiechu w tej chwili nie było. Nie wiem teraz, czy skarcić mojego kota, czy go pochwalić za moją przyszłą premię. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach