Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

*W kropce*

!!!! POMOCY!!!! Kryzys z partnerem, który jest po rozwodzie i problemy ze sobą

Polecane posty

Witajcie, zwracam się do Was z poniższym problemem, z którym sama nie daję rady. Mam nadzieję, że pomożecie. Nie wiem, co robić... Od dłuższego czasu (może kilka lat) mam problem ze sobą. Mam 27 lat, pochodzę z rodziny patologicznej, tzw. dorosłe dziecko rozwiedzionych rodziców. W moim domu od zawsze, cyklicznie były kłótnie, rozmowy podniesionym głosem, nie było w nim miłości ani poczucia bezpieczeństwa. Moim marzeniem było i jest znalezienie partnera, który wypełniłby tę pustkę. Około 2 lat temu zakupiłam poradnik dla osób dotkniętych w/w dysfunkcją i w zasadzie dopiero po jego przeczytaniu zrozumiałam mechanizmy, które mną rządzą. W ostatnich 2-3 latach atmosfera między rodzicami stała się napięta do granic możliwości, tato nie poczuwał się do obowiązku, aby coś z tą sytuacją zrobić. Jedyne co robił, to to, że coraz bardziej wszystkich dręczył psychicznie z premedytacją. W końcu rok temu to wszystko pękło, wyprowadził się z domu, ale zanim to zrobił, wezwał policję, aby mnie zastraszyć-w efekcie prawie, że wszystko to odwróciło się przeciwko niemu. Mama oczywiście bardzo to przeżyła, zadręczała mnie rozmowami na ten temat (jestem jedynaczką), aż w końcu powiedziałam \"dość\". Mnie też ciągle bolało i boli to wszystko, co się stało, bo ot tak sobie odtrącił nas. Cały czas to przeżywam i to uczucie nie słabnie z upływem czasu. Druga strona mojego problemu jest taka, że dotąd ciągle wiązałam się z nieodpowiednimi mężczyznami-oni sami mieli problemy ze sobą, a w efekcie wychodziło tak, że jeden z nich z niesamowitym wyrachowaniem wykorzystał moją wewnętrzną walkę w sobie do swoich jakichś tam manipulacji. To stało się 2 lata temu, od tamtego czasu nie chciałam spojrzeć na ani jednego mężczyznę, bo nie chciałam znów cierpieć. Miałam i tak dość problemów wynikających z domu. Nigdy nie byłam osobą jakoś specjalnie towarzyską, ale teraz zamknęłam się w domu, nie wychodziłam prawie nigdzie. W którymś momencie gdzieś zaczęło brakować kontaktów z otoczeniem i z jednej strony nie umiałam funkcjonować normalnie, a z drugiej bardzo zaczęła mi ciążyć ta moja samotność. W czasie od wtedy do teraz poznałam kilku mężczyzn, jednak z żadnym nie stworzyłam związku. Kiedy końcem ub. roku postanowiłam definitywnie zakończyć aktualną relację, która również sprawiała same problemy i szczęścia nie dawała, a tym samym definitywnie zrezygnować z aktywności w tym obszarze, wtedy na horyzoncie pojawił się pewien młodszy o 3 lata kolega, którego znałam z pracy już ok. 3 lat. Akurat w tym czasie rozstał się z żoną po 1,5-rocznym małżeństwie (ich związek trwał w sumie 7 lat). Spotykaliśmy się bardzo często, te spotkania dawały nam dużo szczęścia i satysfakcji-wkrótce on chciał się związać ze mną i mimo, że nie upłynęło dużo czasu od jego poprzedniego rozstania, chciał wiązać się na poważnie. Snuł plany wspólnej przyszłości i stawał na przysłowiowej głowie, abym tylko go zechciała (na początku miałam obiekcje, ponieważ formalnie byli jeszcze małżeństwem i chciałam być ostrożna, bo wiedziałam, że upłynęło mało czasu od jego rozstania), a potem, abym była szczęśliwa. Pierwszy raz w życiu poczułam się jak księżniczka z bajki i uwierzyłam, że w końcu los uśmiechnął się i do mnie. Potem niestety zaczęła mi przeszkadzać jego aktywność, jego zabieganie o mnie i poprosiłam o to, aby trochę przystopował z tempem rozwoju naszego związku. Szło ciężko, ale jakoś do przodu. Następnie u mnie pojawił się jakiś dołek, przez który nie chciałam się z nim spotykać, zwłaszcza, że atmosfera była ciągle napięta-mój partner ciągle miał jakieś przeprawy z żoną, mimo że rozwodzili się bez orzekania o winie i tej nerwowej sytuacji również miałam serdecznie dość, ponieważ ona (żona) ciągle stała między nami. Ponadto do czasu rozwodu trzeba było ograniczyć spotykanie się w miejscach publicznych z uwagi na to, że ona mogła to zobaczyć i wykorzystać we własnym celu. To też zaczynało mnie uwierać-coraz mocniej. Potem przyszedł pozew, w którym opisane były niestworzone rzeczy... I chyba od tego momentu, czyli od ok. 2 miesięcy temu wszystko zaczęło się rozchodzić... Nie było tego od razu widać, ale w którymś momencie zaczęło mi go brakować, tzn. jego bliskości, więzi, która wcześniej była. Wielokrotnie-przed tym faktem-kiedy było dobrze-i po tym-gdy to się zaczęło rozchodzić-pytałam go czy ją kocha, chociaż to mi od początku roku wyznawał miłość. Twierdził, że już do niej nie czuje. I ja mu wierzyłam. Tylko ciągle coś było nie tak... Codziennie był podminowany, zły i w sumie nie wiadomo było, o co mu chodzi, potem pojawiły się informacje, że przemyślał swoje życie i że te myśli go pożerają. Ale nie chciał o tym rozmawiać. No i tak cały czas szło w tym samym kierunku, czyli w kierunku destrukcji. W pewnym momencie odniosłam wrażenie, że traktuje mnie jak wroga, jakby przenosił uczucia, które żywił do żony-na mnie. W kolejnym czasie pojawiły się dodatkowe punkty zapalne i od połowy kwietnia była seria 4 czy 5 tzw. trudnych rozmów, z tym, że były to rozmowy już o rozstaniu-on chciał to zrobić, ja oponowałam, ponieważ kocham go i uważam, że to, co było między nami jest na tyle silne, aby pokonać te problemy. A on też nie podawał jasnych przyczyn, wszystko zaczęło stawać się mocno nielogiczne. Pytałam czy mnie kocha, czy zależy mu na nas-potwierdzał i dodawał, że chce się rozstać, a uczucie do mnie zdusi w sobie. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego nagle to stało się tak mało ważne... Jak wyżej pisałam, było kilka takich rozmów, a z kolejnych wynikały coraz to nowe sprzeczności... Doszło już do tego, że nie wie, co do kogo czuje, czy jednak nie kocha żony... Uczuć do mnie nie umiał określić. Starałam się stanąć na głowie i jakoś to wszystko załagodzić, mimo, że w sobie hoduję tego potwora, zwanego chyba depresją, który wskutek tych zdarzeń przybierał na sile... Potrzebowałam jego miłości, wsparcia, czułości i bliskości, a tego nie było, zwłaszcza po tych słowach. Miałam w głowie od jakiegoś czasu różne myśli, również samobójcze, bo to wszystko zaczęło mnie przerastać, zaczęłam się w tym wszystkim gubić i... nijak nie umiałam z tego wyjść. Bardzo bliska osoba nagle stała się mi bardzo obcą :(. Ostateczny efekt tego całego zamieszania nastąpił przedwczoraj, gdy on oświadczył, że na pewno nie będziemy razem, ponieważ on ją nadal kocha, a do mnie czuje jedynie sympatię, nie chce z nikim być, dopóki nie wyrzuci jej z serca i nie uleczy swojej głowy. W międzyczasie była rozmowa o pomocy psychologa, jednak z braku chyba zdecydowania i czasu nie skorzystaliśmy z takiej formy pomocy. Przedwczoraj jego propozycją było wybranie się do takiego specjalisty, ale jako osobni ludzie z osobnymi życiami... Nie umiem tego wszystkiego przeżyć, czułam się jak ktoś \"na pocieszenie\", ale z całą pewnością wiem po wyjaśnieniach, że wiązał się ze mną z całą świadomością tego, co robi, ale wydawało mu się, że chyba mnie kocha, ale jednak nie, bo nie można kochać dwóch osób naraz, a kocha ją-nie mnie. Czuję się w związku z tym wszystkim odrzucona na boczny tor jak niepotrzebna zabawka, zwłaszcza, że moje uczucie nie wygasło i jest w tej sytuacji tak wiele sprzeczności... W jednym dniu mówi, że kocha i że mu zależy, a za dwa tygodnie dochodzi do wniosku, że kocha kogoś innego... Była bliskość cielesna, właściwie poza brakiem inicjatywy co do spotkań czy innego rodzaju kontaktów, poza tym, że miał problem z przytuleniem mnie z własnej woli, nie odczułam tego rzekomego braku miłości. Około 2 tygodni temu powiedział mi to sam od siebie, potem, gdy pytałam, potwierdzał. Nie rozumiem nic z tego, na pewno wiem jedynie to, że bardzo mnie to boli w połączeniu z innymi moimi demonami... i boli na tyle, że mam za sobą próbę uwolnienia się od życia :-(, które stało się nie do zniesienia. Zaczęłam coś robić i nie dokończyłam jedynie ze względu na to, że w tamtym dniu cały czas urywał się telefon-albo dzwonił mój partner (nie wiem czy nie powinnam nazwać go byłym...), albo jego brat, który zna sytuację. Powiedziałam im obu wcześniej, co chcę zrobić, bo już nie dawałam rady, powiedziałam to samo przedwczoraj... W obecnej sytuacji nie udźwignę dodatkowego i TAKIEGO ciężaru... Kiedy w najtrudniejszych chwilach odwraca się ode mnie najbliższa mi osoba i sens mojego życia. Poza nim nie mam nic, nic mnie nie cieszy, nic nie sprawia mi radości, nie mam celu w życiu. Związek z nim był jedyną sprawą, która trzymała mnie przy życiu i sprawiła, że na nowo zaczęłam chcieć coś od życia. A teraz to wszystko ma się skończyć. Przed nim była pustka i jeśli się rozstaniemy, nadal będzie pustka, a ja już tego nie chcę i nie chcę znów się na kimś \"przejechać\", nie chcę znów się tak rozczarować. Nie mam na to już siły. Z drugiej strony nie chcę być samotna, bo samotność to, obok wymienionych w początku listu, sprawa, która cały czas mnie dręczy i pozbawia spokoju. Obaj przejęli się tym, co się dzieje. Mój partner chce iść do psychologa, (mówi: \"może on otworzy mi oczy\") i jednak chce pomóc również mnie, ale chce, abyśmy nie szli tam jako para, bo on nie może z nikim być-twierdzi, że to mu nie pomoże, a wręcz zaszkodzi. U mnie odwrotnie-ja potrzebuję jego wsparcia, potrzebuję czuć się bezpieczna, ale to, że będzie przyjacielem nie pomoże mi, bo dystans jest tym, czego teraz najmniej potrzebuję. Zresztą nie umiem podchodzić do niego z dystansem :-(, zbyt dużo dla mnie znaczy. Chciałabym, aby to wszystko się poukładało, ale nie wiem czy to jest możliwe w takiej sytuacji. Czy jest możliwe, że był przekonany o tym, jakie uczucia do mnie żywi, a nagle nastąpił taki zwrot? Z czego to wynika? Czy to jest jakiś taki kryzys, czy jest rzeczywiście tak, jak mówi? Co w tej sytuacji zrobić? Czy jest w ogóle rozwiązanie, które pomoże nam obojgu (mamy teraz przecież sprzeczne dążenia)? I które pozwoli nam wrócić do normalnych reakcji? Czy jest w tej sytuacji możliwe, żeby kiedykolwiek mnie kochał? Czy jest szansa, że to wszystko, uczucia, relacje wrócą? Jestem zrozpaczona, nie wiem, co robić i bardzo proszę Was o pomoc :(.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość magnoliowq
Za malo informacji, możesz rozwinąć temat? :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość kulawa baletnica
No własnie! kto to przeczyta? My tu siedzimy dla przyjemności, a nie za karę

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Przeczytałam całość. Gratuluję, masz lekkie pióro, może pomyśl o pisaniu zawodowo? Jak ja chciałabym coś tak dobrze umieć i wiedzieć co chcę robić w życiu. Wiesz, że na uczucia mężczyzn rzadko można liczyć. Wiesz, że nie wolno wiązać się z żonatymi. Choćby byli nawet w trakcie rozwodu. Akurat Ciebie to spotkało ale nie jesteś jedyna. Zajmij się jakąś pasją, mężczyzna nie może ci przesłaniać całego świata. ma być Twoim towarzyszem, partnerem a nie sensem i celem życia. To osobny człowiek, obcy. Pomyśl, Ty jesteś wobec niektórych ludzi lojalna a wobec innych nie i nie zawsze to się musi pokrywać. Po prostu na jednych nam zależy a na innych nie. Następnym razem uważaj gdzie lokujesz uczucia. Może jednak psycholog by Ci pomógł. Ten mężczyzna niczego nie jest warty.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ja przeczytalam
Wydaje mi sie, ze kontakt z psychologiem lub w Twiom przypadku nawet z psychiatra jest raczej konieczny. Mysle, ze tak jak twierdzi Twoj partner powinniscie isc tam osobno nie jako para, bo kazde z Was ma odrebny problem. Masz trudne przejscia za soba i psychicznie nie wyrabiasz, poza tym chyba cierpisz na uzaleznienie swojego zycia od bycia z kims. Dopoki czlowiek nie nauczy sie zyc w samotnosci to stworzenie udanego zwiazku z druga osoba jest trudniejsze, bo oplatasz taka osobe jak bluszcz. Masz mysli samobojcze wiec leki i pomoc psychiatry raczej wskazana, psycholog zapewne tez Ci pomoze. Wiem co pisze, ja jestem juz pol roku w trakcie leczenia i jest duzo lepiej, umiem juz zyc bez uzaleznienia od drugiej osoby. To tak w skrocie. Pozdrawiam

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
gdzie ta keja Dziękuję za zainteresowanie. Lekkie pióro... Może i tak... Psycholog na pewno by mi pomógł, z tym, że jeśli ktoś mnie z tego nie wyciągnie, to sama z tego nie wyjdę. Nie mam niestety żadnej na tyle bliskiej osoby, która by mi pomogła. Piszesz o zainteresowaniach, pasjach... Może to i dobre rozwiązanie, ale... Już od długiego czasu nic mnie nie cieszy i najbardziej dołuje/dołowało to, że wszelkie rzeczy, które niby sprawiały mi przyjemność musiałam robić sama :(. Związałam się z facetem, który nie miał jeszcze wtedy rozwodu, ponieważ zapewniał, że nic już ich nie łączy i nie będzie łączyć. Zanim się zdecydowałam, przeciągałam to w nieskończoność, bo chciałam być ostrożna i nie cierpieć przez kogoś. Kiedy byłam już pewna-podjęłam decyzję. I okazuje się, że z mojej ostrożności nic nie wynikło. Mam wrażenie, że ta sytuacja to takie błędne koło bez wyjścia :(. W sumie nie wiem, z jakiego powodu tu napisałam, bo wszystko sprowadza się ciągle do tego samego - wizyta u specjalisty. A na razie nie jestem w stanie tego zrobić. Nie sama :(.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
ja przeczytałam Chciałam iść jako "my", aby mieć (wiem, że złudne) poczucie, że nie jestem z tym sama. Aby poczuć się bezpiecznie. Cierpię na to uzależnienie swojego życia od bycia z kimś, bo... nigdy w moim życiu (domu rodzinnym) nie było ciepła i miłości. Myślę, że to z tego wynika. Tylko co ciekawe, kiedy on za mną biegał, nie czułam tego. Mogliśmy się nie spotykać itd. A teraz... Masakra... :(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dasz radę, nie Ty jedyna to przeżywasz. Postaraj jakoś sobie przetłumaczyć, że on nie jest wart Twojego zainteresowania. Trzymam kciuki.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
właśnie powinnaś SAMA iść do lekarza - zrobić ten pierwszy krok do niezależności i wolności, nie możesz być prowadzona za rękę bo to oznacza ze sama nie chcesz tylko ktoś cię w jakiś sposób zmusza do tego i od kogoś zależysz a może twoje pasje dałoby się rozwijać na warsztatach? moja znajoma ma sporo problemów ze sobą (oraz facetami) i pomaga jej chodzenie np. na garncarstwo czy jogę spotyka innych ludzi, z mniejszymi lub większymi problemami, może z kimś pogadać, zobaczyć że inni też mają problemy, nabrać dystansu

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ja tez przeczytalem. Dokladnie. Uwazam, ze kluczem do wyjscia na prosta jest samoswiadomosc zawarta tutaj: \" Związek z nim był jedyną sprawą, która trzymała mnie przy życiu i sprawiła, że na nowo zaczęłam chcieć coś od życia. A teraz to wszystko ma się skończyć. Przed nim była pustka i jeśli się rozstaniemy, nadal będzie pustka, a ja już tego nie chcę i nie chcę znów się na kimś \"przejechać\", nie chcę znów się tak rozczarować. Nie mam na to już siły. Z drugiej strony nie chcę być samotna\" Tego naturalnego stanu niezaleznosci, ktorego podswiadomie bardzo pragniesz nie osiagniesz na skroty, wpadajac w zwiazek, nawet gdyby byl bardzo udany na poczatku. Bez polubienia siebie \"dla siebie\" bedzie naprawde ciezko... Dlatego jest potrzebny psycholog. Malo komu udaje sie przywrocic do lask swoj pozytywny obraz, szczegolnie wtedy, kiedy tak bardzo pragnie sie bliskosci, milosci i zainteresowania drugiego czlowieka. On Ci w tym nie pomoze, nawet gdyby wyznal najwieksze, najgoretsze i jednocznaczne uczucie do Ciebie. Nie moze pomoc, bo to TY musisz akceptowac siebie i swoja gotowosc do pokonywania trudnosci. Najpierw sama, potem z kims.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
*W kropce* - obawiam się, że nawet jeśli on z tobą pójdzie to i tak będziesz z tym sama :( Ktoś wyżej mądrze napisał - musisz umieć być sama żeby być z kimś, żeby wartości tej osoby nie przesłaniało ci tylko to że nie chcesz być sama

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ja przeczytalam
w kropce U mnie w domu bylo podobnie, ojciec alkoholik, tyran. Ogolnie pieklo. Milosci nigdy tam nie bylo, a slowa kocham nie uslyszala nigdy w zyciu od rodzicow. Z domu wyprowadzilam sie przed 18, wiec samodzielne zycie prowadze juz kilkanascie lat. Potem byly zwiazki, ale o tym nie bede pisala, bo to Twoj topik i o Tobie mowa.Jedno wiem, bez pomocy nie dalabym rady i uwierz mi, tam u lekarza (jesli trafi si ena dobrego) obecnosc drugiej, chocby najblizszej osoby nie jest potrzebna, w moim przypadku nigdy bym tego nie chciala. Jedyne czego zaluje, to tego, ze wczesniej nie zdecydowalam sie prosic o pomoc, ale do tego tez trzeba odwagi i uswiadomienia, ze samemu juz sie nie pociagnie. Zycze Ci wiec bys odwazyla sie poprosic o pomoc, bo to juz bedzie jakis maly krok

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Może i powinnam... Właściwie wiem o tym, ale... to tak boli, tzn. wracanie do problemów, które ciągną się za mną od dzieciństwa, że potrzebuję, aby ktoś był przy mnie. Czy zmusza... Życie mnie zmusza, bo widzę, co się dzieje i męczy mnie to strasznie. Chyba tylko dlatego chcę. Albo raczej muszę. Chyba jednak łatwiej mi się przed tym ucieka :|. Interesuję się fotografią, lubię też turystykę górską, poznawanie nowych miejsc i inne. Oczywiście, że można rozwijać je z innymi ludźmi, jednak jest jeden problem, a właściwie dwa: mam pracę zmianową i różnie wygląda z czasem (choć to raczej wymówka :|), a poza tym ja właśnie dlatego unikam ludzi, bo boję się, że znów mnie ktoś odrzuci lub odepchnie. A nie umiem trzymać sztucznego dystansu. Dlatego zamykam się w sobie. Z takim podejściem... nie wiem czy jest w ogóle dla mnie jakaś rada, bo \"i chcę, i boję się\" :(.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość dla mnie takie rzeczy to

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Tak to jest wymówka :D A poza tym - kto ci każe rzucać się obcym ludziom na szyję? :D Trzeba ich poznać żeby sie zaprzyjaźnić i oni muszą poznać ciebie (a po samym sposobie w jaki piszesz widzę żeś wartościowa jednostka ;) ) Na początek ważne jest żeby mieć z kim pogadać o swojej pasji, wymienić poglądy, doświadczenia - a potem przyjdzie czas na bardziej prywatne rozmowy i przyjaźń Bo wg mnie bardziej jeszcze niż facet przydałby ci się przyjaciel

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość dla mnie takie rzeczy to
oczywiste jest, ze musisz isc sie leczyc i to bez czekania na to czy on sie zdecyduje czy nie. kolejna istotna sprawa jest znalezienie sensu zycia bez facetow. znajdz cos tylko dla siebie, swoja pasje hobby, cokolwiek co bedzie tylko twoje i nada sens twojemu zyciu. tylko wtedy bedziesz mogla stanac na nogi jesli staniesz sie samodzielna i niezalezna rowniez emocjonalnie. twoje zycie ma sens i wartosc. jesli chodzi o faceta pozwol mu samemu podjac decyzje aby pozniej nikt nie mial do nikogo pretensji. niech sam w zgodzie z wlasnym sumieniem wybierze kobiete, ktora kocha i z ktora chce byc. mozna kochac dwie osoby, ale nie da sie ich miec obu. i on musi wybrac jedna z was. bez wzgledu na to co postanowi to nie jest cale twoje zycie tylko jego czesc, epizod, ktory moze sie rozwinac, ale nie musi. zajmij sie soba, rozwijaj sie itd. reszta sie sama ulozy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
jeżeli nie jesteś gotowa pójść po pomoc toz naczy ,że obecna sytuacja ci odpowiada. Proste. Jeszce cię nie przerosła. Jeszcze mądzrejsza od innych. Więc tkwij w tym bajzlu aż zaczniesz tonąć. Sorry ze tak mówię, ala sama sobie nie pomagasz. Nie umiesz, nie dasz rady.Chyba , że stać cię na całkowite odcięcie się. rzucenie tego w diabły i pójście swoją drogą.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
canberra \"obawiam się, że nawet jeśli on z tobą pójdzie to i tak będziesz z tym sama\" - chcę czyjejś obecności przed wejściem do gabinetu i po wyjściu z niego. Wiem, że sama muszę to zwalczyć, ale chcę mieć świadomość, że jakby coś, mam kogoś bliskiego koło siebie, kto mnie zrozumie, kto przytuli, gdy będzie mi ciężko... To wszystko. szukanie dziury w \"Tego naturalnego stanu niezaleznosci, ktorego podswiadomie bardzo pragniesz nie osiagniesz na skroty, wpadajac w zwiazek, nawet gdyby byl bardzo udany na poczatku\" - wiem, że na skróty nic się nie da zrobić... Nie chcę na skróty, chcę z kimś, j.w. :( Generalnie lubię siebie, tylko dobija mnie moja samotność, ograniczone kontakty z innymi ludźmi i ta moja skorupa, w której się zasiedziałam... ja przeczytałam dobrze napisałaś. Chyba o odwagę najbardziej tu chodzi... Echhh...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Przemyślę to wszystko raz jeszcze i... dam znać, co wymyśliłam... Dziękuję Wam za zainteresowanie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Wielka Polska Katolicka
Myślę, że powinnaś poszukać inspiracji w Biblii. To 100 razy lepsze niż jakiś psycholożyna.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Przemyślę to wszystko raz jeszcze i... dam znać, co wymyśliłam... Dziękuję Wam za zainteresowanie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
E tam lepsze... Moja wiara pozostawia wiele do życzenia. Szukałam oparcia w Bogu i go nie znalazłam, od roku nie chodzę do kościoła, bo nie widzę w tym sensu, skoro co rusz doświadczam takich zdarzeń w życiu :(. Mam wrażenie, że Bóg, choć istnieje, nie ma dla mnie litości... :(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
"wiem, że na skróty nic się nie da zrobić... Nie chcę na skróty, chcę z kimś" W tej sytuacji, w jakiej jestes, czyli niejako nie do konca w zgodzie z soba... ktos pelniacy role "podporki" jest wlasnie pojsciem na skroty! Jesli jest sie zaleznym od potrzeby bycia z kims za wszelka cene, to znaczy, ze etap zaleznosci sie nie skonczyl. Zmienil sie tylko podmiot od ktorego chce sie byc zaleznym. Umiesz byc szczesliwa sama ze soba? Jesli tak, to dlaczego piszesz na forum? Dlaczego rozwazac slusznosc wizyty u psychologa? Pomysl, czy to wlasnie nie tu tkwi problem?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wychodzi na to, że nie umiem być szczęśliwa sama ze sobą... Dlatego piszę na forum :|. Przyznaję się bez bicia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
w kropce - postaraj sie o dziecko, gwarantuję Ci na 100%, że Twoje życie się wtedy odmieni i będziesz miała dla kogo żyć :) Ja kiedyś też miałam ten sam problem - uzależniałam swoje życie od kogoś. Musisz koniecznie się czymś zająć. Buziaki :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
hehehe to fakt - zajęcia po pachy, wiem z autopsji :D ale to nie zmieni faktu że w kropce chce mieć kogoś u kogo będzie mogła szukać oparcia a o dziecko się nie oprzesz niestety, to ty musisz być dla niego podporą

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
No właśnie... Nie wiem czy umiałabym być dobrą matką. Chociaż w ekstremalnych sytuacjach potrafię zacisnąć zęby, zepchnąć swoje problemy w kąt i skupić się na pomocy innej osobie. Z tym, że no właśnie... dziecko się przede wszystkim wychowuje...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Wielka Polska Katolicka
Poczytaj Biblię, mówię Ci. Można tam znaleźć dużo dobrych rad. To mądra księga. I sama musisz sobie pomóc. To tak jak w tym kawale, gdzie jest powódź, a facet ma widzenie i Bóg mu mówi, że go uratuje. Później przypływają kolejno 3 łodzie i chcą go zabrać, a on na to, że nie bo Bóg go uratuje. Okazuje się, że utonął i idzie na Sąd Ostateczny i pyta Boga: dlaczego mnie nie uratowałeś? A Bóg: no jak to?! Wysłałem po Ciebie trzy łodzie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×