Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

trala la

Jestem mężatką od zaledwie 6 miesięcy

Polecane posty

a niestety to co głównie i zazwyczaj czuję w związku z moim małżeństwem jest - rozczarowanie. Niedawno podczas robienia porządków natrafiłam na swój stary pamiętnik, któremu jakieś 3 lata temu zwierzałam się jak bardzo jestem szczęśliwa i zakochana w swoim - wtedy chłopaku a obecnym mężu. Wiem, że generalnie chemia między dwojgiem ludzi trwa max 3-4-5 lat góra i po tym okresie następuje (choć nie musi) jakiś taki kryzys kiedy zdajesz sobie sprawę, że to już nie to samo, że pod samym jego spojrzeniem nie czujesz łaskotek w kolanach a po każdym pocałunku nie odlatujesz do raju i jesteś jakby na odwyku po tych wszystkich narkotycznych substancjach, które wytwarzał twój własny organizm i (znów który) który jak zwykle okazał się zdrajcą i zakręcił w końcu kurek z dopaminą. Nie chodzi tylko o zakochanie, nie chodzi o hormony, chociaż to zapewne przez nie funkcjonuje i ma zastosowanie powiedzenie, że "miłość jest ślepa".. Ale to wie chyba każdy, to tak samo oklepane i banalne jak "widziały gały co brały", prawda? Ale znowu zeszłam z tematu, jak to ja. No więc na początku małżeństwa (w naszym przypadku za początek należy brać pierwszy miesiąc - no, może dwa), było właściwie cudownie, może nie bezproblemowo, ale inaczej, może też dlatego, że oboje mieliśmy po miesiącu urlopu, oboje byliśmy wypoczęci, zrelaksowani, wyjechaliśmy w góry, po powrocie ogródeczek, grille, lato w tle i tak beztrosko czas mijał. Po jakimś czasie jakby stopniowo łamaliśmy pewne zasady normalnego współżycia, z małych kłótni robiły się wielkie, podczas których coraz częściej padały coraz gorsze słowa, wyzwiska, parę razy doszło nawet do przepychanek. Po każdej takiej kłótni czułam jak coś we mnie pęka, jakbym traciła coś bezpowrotnie, jakby powoli umierała nasza miłość. Bardzo, bardzo nie chcę żeby do czegoś takiego doszło, chociaż w ciągu tych 5ciu miesięcy chyba ze trzydzieści razy mówiłam o rozwodzie, ale tak naprawdę to chciałam tym bardziej dopiec jemu i zranić samą siebie niż myślałam tak naprawdę. Zastanawiam się, czy my już jesteśmy w jakimś kryzysie, czy to przejdzie samo, czy poza własnymi mizernymi wysiłkami powinniśmy szukać pomocy u osoby trzeciej... Dlatego właśnie piszę o tym tutaj, mam nadzieję, że ktoś z was podzieli się swoim być może podobnym doświadczeniem i poradzi jak przez to przeszedł- albo nie. Z góry dziękuję za wpisy, ale też nie oczekuję z niecierpliwością takich w stylu "a my z moim Miśkiem jesteśmy już rok po ślubie i cały czas jest cudownie i jesteśmy w sobie tacy zakochani!" bo to raczej mi w niczym nie pomoże a tylko zdołuje :(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Chopok
Jak to mówią : żona albo zdrowie wybór należy do ciebie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość przejdzie wam serio
ja tez tak mialam , potem kryzys po 5 latach , potem po 7 a teraz 10 lat po slubie , nie ma chemii jak mowisz ale juz sie nie klocimy :p

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Chopok
Obejrzał co miał i się znudził

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
kryzys moze pojawic sie w kazdym zwiazku, nawet musi, moze ich byc nawet wiele... Ludzie musza sie dotrzec, przegryzc, jak warzywa w salatce, a do tego czesto trzeba przejsc przez kryzys. Problem w tym zeby taki kryzys nie trwal zbyt dlugo bo wtedy ludzie sie od siebie oddalaja a to moze byc bezpowrotne.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
a jak było przed ślubem? mieszkaliście razem?były jakieś większe konflikty?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Żałuję, ale mieszkaliśmy osobno aż do ślubu właśnie. Po za tym nie było chyba żadnych strasznych konfliktów, chociaż harmonijnym związkiem też nigdy nie bylismy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość nie chce mi się czytać
takich długich wypocin!!! A przy okazji, robisz mu laske???

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Tobie pewnie nikt nie robi:p A jesli tak to ma już pewnie hodowle syfów w ryju. I ogólnie współczuje :p

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
skoro dopiero teraz podjeliście takie prawdziwe wspólne zycie to pewnie nikomu nie jest łatwo. to jest dla was nowa sytuacja i po porostu musicie to przetrwać. spróbujcie najpierw sami porozmawiać o tym co czujecie i jak siebie widzicie w nowych rolach. tylko bez wyzwisk;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
I buzi buzi na zgodę.:D Nie bądź taką idealistką. Zakochanie nie trwa wiecznie. Małżeństwo, to sztuka kompromisów, lojalność i dbałość o to, by nie ranić partnera (ale i siebie nie pozwolić zranić). To sztuka spokojnego wyrażania swoich emocji i oczekiwań i umiejętność odwdzięczania się partnerowi za drobne nawet ustępstwa ustępstwami na jego "korzyść". ;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×