Co o tym myślicie?

Miesiączkuję nieregularnie, średnio co 32-34 dni. Ostatni okres miałam 21 października i trwał on 7 dni, więc tak jak zawsze i był on tak samo obfity jak zawsze, do tego bóle podbrzusza w pierwszych dniach. Więc półtorej miesiąca od ostatniej miesiączki minęło, a okresu jak nie było tak nie ma. W ciąży raczej nie jestem, bo ostatnim razem współżyłam 26 września, z zabezpieczeniem, w dni niepłodne, gumka nie pękła ani się nie zsunęła, wytrysk był, ale już poza mną. Do tego robiłam dwa testy. Ostatni jakieś 10 dni temu, a dziś następny i oba wyszły negatywnie. Śluz mam biało mleczny i jest dość sucho, czyli tak jak zawsze przed okresem, dodam że bolą mnie piersi tak jak przed miesiączką. Myślę, że może być to spowodowane chorobą która trwała jakieś 2 tygodnie; 38.5 stopni gorączki, osłabienie, ból żołądka, ból wszystkiego dosłownie. Wczoraj gadałam z kolegą, powiedział mi, że mam iść z tym do ginekologa, bo jego dziewczynie również spóźniał się okres i okazało się, że ma nadżerkę. I teraz pytanie: czy mimo wszystko jest się czego martwić jeśli chodzi o ciążę, bo byłby to jakiś 9-10 tydzień, a żadnych objawów jako tako nie mam (jeśli nie patrzeć na PMS: ból piersi, 'żery' i lekki ból podbrzusza)? No i czy test by jej w takim stadium wykrył? I czy rzeczywiście powinnam iść do ginekologa, czy poczekać na okres, bo przez chorobę owulacja mogła mi się przesunąć? :(