Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

zapalniczka zippa

nowa powiesc...fragment

Polecane posty

Śląsk, 4 grudnia 1989 Była noc. Miasto żyło, piło i bawiło się. Ale głównie piło. W końcu Barbórka. Kopalnie sypnęły kasą, a rząd specjalny banknocik dwustutysięczny wypuścił, żeby tylko pierwsza Barbórka w wolnej Polsce nie była gorsza niż ta w komunie. Wiec naród się bawi, naród pije, naród żyje. Spirytus Royal i jemu podobne są wszędzie. Leje się z mięsnych, z warzywniaków i spożywczaków. Pierwszą ofiarą transformacji stają się meliny. Z dnia na dzień przestają być potrzebne. Picie pomaga, zapomnieć o szarych, brudnych ulicach, o blokowiskach. Pomaga zapomnieć o biedzie, pomaga zagłuszyć strach przed Nieznanym. Tak, to właśnie spirytus jest pierwszym znakiem nowych, demokratycznych czasów. Naród szalej, wpada w alkoholowy amok. Dumni Polacy, którzy pokonali Czerwonego Antychrysta, zaczynają zgodnie spijać owoce swego triumfu. Wydarzył się cud! Nagle można pić ile wlezie, o której się chce i gdzie się chce. Znikają kartki na wódkę, znika godzina trzynasta, znikają przymusowe zakąski w restauracjach. Nadciąga wszechogarniające szczęście. Na rynku jednego ze śląskich miast, przed wejściem do studenckiego klubu nad leżącym na ziemi ciałem stało kilkoro młodych ludzi głośno i dyskutowało. - Remo, zostaw go, co cię obchodzi? Bierz panienki i śmigamy - wychrypiał średniego wzrostu, ale potężnej budowy krótko obcięty mężczyzna około trzydziestki. - Nie, nie mogę go tu tak zostawić. Znam jego starych, chodziliśmy razem do pedałówy . Trochę mu odpierdala, ale jest moim kumplem - odpowiedział młodszy, także nieprzeciętnie zbudowany i wyższy brunet. - To niezłych masz kumpli. Lepiej się do takiego obszczymura nie przyznawaj. Radzę ci - powiedział Cynga - po czym głośno odchrząknął i splunął w stronę leżącego pod ścianą, nieprzytomnego pijaka. - Oho...- zapiszczała wytapirowana blondynka. - Ten tam, to wasz koleżka ? Hihhi...Taki niezbyt... - Nooo... Ja bych z nim na dicho nie poszła - zawtórowała jej skrzypiącym głosem druga blondynka, nieco mniej wytapirowana. Była ładna, jednak barwa jej głosu i sposób w jaki mówiła, wzbudziły u Rema odrazę i wytrąciły chłopaka z równowagi: - A kto cię ,o zdanie pyta? Ten tępak ma w jednym palcu taka wiedzę, ze ty i twoja rodzina przez cale życie tyle nie nazbieracie!!! – krzyknął. - Tylko teraz mu trochę odpierdala - dodał ściszonym głosem. Po tych słowach Remo podszedł do bramkarza. Dudniły dźwięki najnowszego hitu „ Biełyje Rozy” - Cześć Tatar, daj nam stolik. Z dwiema dupami jesteśmy. Głupie jak but, ale na raz będą dobre - zwrócił się do wielkiego jak szafa mężczyzny,jakby trochę się usprawiedliwiając, a potem podal mu nie bardzo dyskretnie, dwa dziesięciomarkowke banknoty. - Robi się. Weźcie czwórkę. Trzymamy dla specjalnych gości Dzięki- odpowiedział tamten błyskawicznie chowając banknoty do kieszeni flejersa . - Te, Tatar, powiedz, co ten gościu tam tak leży, wpierdoliliście mu? - Niee...Nic z tych rzeczy, po prostu się nawalił i szef kazał go wypierdolić z lokalu To i leży tam, gdzie go położyliśmy. Kopa w dupę dostał i to wszystko, a ja...- Remo jednak nie usłyszał reszty. Przeszkodziły mu w tym kobiece wrzaski, ryk mężczyzn i dźwięk rozbitego szkła. Zobaczył tylko jak Tatar dopadł pijanego mężczyznę, chwycił za rękę, w której tamten trzymał rozbitą butelkę, i wymierzył mu „byka” w twarz. Uderzenie było na tyle silne, że napastnik klęknął chwytając się wolna ręką za krwawiący nos. - Po moim byku każdemu przechodzi ochota na cokolwiek - powiedział z dumą w glosie Tatar. - A odnośnie tego tam ... To ja wiem, że ty go znasz i dlatego nikt mu michy nie wyklepał. Ale sam rozumiesz: miejsca do spania tu nie ma - pomasował czoło, które zaczęło trochę puchnąć, po czym odwrócił się do ciągle klęczącego napastnika: - A ty wypierdalaj, bo zabiję! Za „tulipana” to ci zęby powinienem wybić, ale dziś Barbórka, mój stary też na szychcie robił, więc ci odpuszczę... – Nietrudno było się domyślić, gdzie pracował powalony na ziemię. Miał oczy ubrudzone pyłem węglowym. - Fajnie się tu bawicie, Tatar - Cynga wszedł, trzymając pod ramię obie dziewczyny, które z obrzydzeniem patrzyły na mijającego je, zakrwawionego faceta. - Remo, załatwiłeś ten stolik? Poszłeś i nie wracasz, my tam marzniemy z dziewczynami. Prawda dziewczyny? Nooo...- odparła wyższa i ładniejsza - Piździ, wódki bych się napiła. Albo Napoleona z colą - dodała rozmarzonym głosem. - Wszystko nagrałem...stolik cztery. Ja zaraz wrócę, zawiozę tego tylko do siebie. Zostawię go w siłowni i wracam do was. Pomóż mi go tylko podnieść. A wy, dziewczyny, idźcie do stolika i zamówcie coś sobie na nasz koszt. Zbliżyli się do leżącego chłopaka, chwycili go za ramiona i postawili do pionu. Ten, ciągle zamroczony, mamrotał coś pod nosem. Cynga przyjrzał mu się uważnie: - Pieprzony inteligencik, osuch - patrzył na chudego i długiego blondyna, o wykrzywionej w pijanym grymasie twarzy. -Rowiesnik Rema, ale jaka różnica- pomyślał o swoim 22letnim wspólniku i dodał: - Na wielkiego mądralę to ten cienias nie wygląda. Remo, wracaj zaraz, bo ja z tym debilkami nie wiem o czym gadać, a Ty zawsze jakiś temacik nawiniesz. Kurwa!!! On się chyba zeszczał!- krzyknął - Mam nadzieję, ze ta plama, to nie... W mordę, ja cię, Remo zaraz zabiję. Ciebie i tego śmiecia. Jesteś mi winny kasę za kurtkę, bo ja jej już więcej nie założę - krzyknął , splunął z obrzydzeniem, a zaraz potem ponownie zniknął w drzwiach klubu. Remo wiedział, że Cynga specjalnie się jakoś nie obrazi. Pogrymasi, ponarzeka, ale mu przejdzie. Wystarczy, ze mu nagra jakąś panienkę i wszystko wróci do normy- pomyślał. Cynga miał problemy z wysławianiem się, natomiast nie miał problemu z laniem po mordach, a to była bardzo ważna zaleta wśród młodych, śląskich biznesmenów. Zarabianie na handlu spirytusem i waluta pod kantorami nie należało do najbezpieczniejszych robót. Owszem, zarabiało się dużo, ale ciągle trzeba było uważać. Poza tym Remo załatwiał dla Cyngi koks, czyli sterydy. Ruski, bo ruski, ale tani... A jak biznesmen przybierał w miesiąc 25 kilo, żrąc ruski metanabol to i w interesach się lepiej powodziło. Kontrahenci zgodniejsi się robili. Obydwaj byli wtajemniczeni ,jako ex –sportowcy w podnoszeniu ciężarów, wiedzieli co i jak brać, żeby w wynikach pracy pomagało. - Nieee... Cynga się nie obrazi, potrzebny mu jestem - pomyślał Remo i wpakował się z pijanym kolegą do taksówki. - Na pętlę i nie gap się, facet, tak - pogroził palcem i rzucił dziesięciomarkowką na przednie siedzenie. Teraz popatrzył na Konrada: - Co ten człowiek z siebie robi? Kiedyś się super uczył, pogadać z nim szło, a teraz...Taaa...Po cholere mi w ogóle jakaś szkoła? Kasa i siła. Tylko jak się będą ciebie bać i jak będą widzieć, że masz kasę, będą cię szanować. Tym wnioskiem Remo zakończył poważne rozważania i zaczął wyobrażać sobie, co za kilka godzin będzie wyprawiać z wysoką blondynką. Każe jej wziąć do buzi,czy może pójdzie na całość? - Piekło. Jestem w piekle - z tymi myślami Konrad powoli zaczął wracać do rzeczywistości. Gardło paliło żywym ogniem. - Znowu się popisywałem pijąc spirytus bez popity - przypomniał sobie okruchy wczorajszego dnia. - Gdzie ja do cholery jestem, co to za narzędzia? Zaraz ...to chyba sztangi, hantle. Siłownia? Jestem na siłowni? Co ja robię na jakiejś zasranej siłowni? Znowu mi się urwał film. Znowu nic nie pamiętam. Chciało mu się wyć. Ogarnął go strach. Strach przed tym co było, a czego nie pamięta i przed tym co będzie, a co może być konsekwencją, tego czego nie pamięta. - Muszę się wysikać. - Podszedł, a raczej zatoczył się do umywalki, którą zobaczył w rogu pomieszczenia. – Żeby tylko była woda - pomyślał. Pil łapczywie dopóki nie zaspokoił pragnienia, potem załatwił się do umywalki i puścił wodę. Wtedy poczuł siebie. Obrzydliwą woń własnego niemytego ciała. - Ależ śmierdzę - pomyślał i łzy zakręciły mu się w oczach.- Jestem gównem, rozwalam swoje życie. Zaczął przeszukiwać kieszenie, kurtki i spodni. Pusto. - I do tego znowu jestem goły - spuścił głowę. Wtedy jego wzrok padł pod na leżący pod ławką pięciotysięczny banknot. - Poczuł napływającą falę radości. W tym samym momencie usłyszał Głos: - Jak możesz w ogóle o sobie tak myśleć- powiedział - jakim gównem? Owszem, trochę mocniej się zabawiłeś, ale to nic strasznego. Młody jesteś, masz fantazję, a poza tym szczęście ci dopisuje. Zawsze spadasz na cztery łapy. Tak... Głos był od pewnego czasu jego najlepszym przyjacielem i doradcą. Wiernym i bezinteresownym. Głos nic nie chciał, tylko pocieszał i dodawał otuchy. Pierwszy raz pojawił się pięć lat temu, w czasie wakacji. To były super wakacje. Pierwsza miłość, pierwsze alpagi, pierwszy seks. No... seks to może za dużo powiedziane, cały akt trwał tyle, co dwa ruchy biodrami i było po wszystkim. Ale duma…Ta Duma, którą nabył wraz z tym doświadczeniem, została. I nawet to, że obozowe dziewczyny dziwnie się uśmiechały na jego widok - jakby drwiąco - nie zmieniało faktu, że stal się prawdziwym mężczyzną. Głos, który się wtedy pojawił, podpowiadał jak radzić sobie z szyderstwem tych głupich dziewuch. A potem uczył Konrada lekceważyć innych ludzi i życiowe niepowodzenia. Tłumaczył Konradowi świat i prowadził go przez życie w najtrudniejszych momentach. - No tak. Trochę jednak histeryzuję – pomyślał chłopak podnosząc pieniądze. Wtedy usłyszał szybko przybliżające się odgłosy kroków. Aż mu serce podskoczyło do gardła. Zazgrzytał zamek, w drzwiach stanął jego stary kumpel Remo. - No cześć, Konrad, zasrańcu jeden. Bosko wyglądasz. Ale przynajmniej żyjesz, nie? - Remo chwycił się za nos i zniekształconym głosem wybełkotał- Ale tu jebie. Kurwa! To przez Ciebie! Przez tydzień nie będziemy mogli tu pakować - powiedział i wypłacił Konradowi w czoło lepę , po której ten zatoczył się na sztangi. Przez chwilę myślał, że głowa mu odpadnie, ale nie odpadła. Remo pomógł mu się pozbierać i zagaił: - No, już dobrze, dobrze. Znalazłem cię wczoraj leżącego pod Gwarkiem. Nie mogłem cię tak zostawić, a do domu… Sam rozumiesz,też wziąć nie mogłem. Poza tym byliśmy z dupami, takie wieśniary, ale pałkę zrobiły ekstra klasa. Konrad już doszedł do siebie po przyjacielskiej lepie i lekko oszołomiony, przypatrywał się kumplowi. - Temu to dobrze - pomyślał - ma pieniądze, dziewczyny, chodzi super ubrany. Szanują go w mieście. Nie to co ja. Kto by kiedyś pomyślał. To mnie w podstawówce wróżono świetlaną przyszłość. To ja zbierałem najlepsze oceny. Remo przechodził z klasy do klasy, tylko dlatego, ze pisałem za niego klasówki i wypracowania. Pamiętam jak kiedyś nieźle przedobrzyłem. - Przypomniał sobie sprawdzian z historii. Same pały i dwie piątki. Kasztańska weszła do klasy i ryknęła: - Kroic i Rubasznik do tablicy!. Wstaliśmy z Remo i ona go pyta: - To powiedz mi, Rubasznik, pod Salaminą, Maratonem i Platejami wygrali Persowie czy Egipcjanie? Remo dostał kociej mordy , ale nagle coś zaskoczyło, jakby mu jakiś trybik w mózgownicy przeskoczył. Wypalił z powalającą pewnością siebie: - No przecież pisałem w klasówce, ze Persowie nie? - Tak. Po tej nauczce wiedziałem, że trzeba mu pisać klasówki na ocenę dostateczną. Z tych wspominków wyrwał Konrada wrzask: - Słyszysz, co do ciebie gadam? Coś tak gały na mnie wywalił? Idziemy do mnie, wykąpiesz się. Stara poszła do siostry. I dam Ci jakieś ciuchy, żebyś tak nie walił, nie? - Przepraszam, zamyśliłem się –odpowiedział Konrad. - A myśl, myśl, najwyższy czas, żebyś o sobie pomyślał. Bo aż żal na ciebie patrzeć. Dupę ściska. Zresztą pogadamy, jak dojdziesz do porządku, nie? Podczas kąpieli Konrad wracał myślami do Rema. - Ale się, skubany, wybił. Przecież on nie był nawet jakoś specjalnie wysportowany. Na pewno nie lepiej niż ja. Na te podnoszenie ciężarów łaził a teraz proszę: wyciska na klatę ze sto pięćdziesiąt kilo, wygląda jak dwa razy ja i zadaje się z chłopakami ,tymi co rządzą. Myśmy chodzili grać w piłkę, a on chodził na siłownię. I proszę, jakie efekty. Nie obchodzą go żadne zmiany polityczne, ustrojowe, gospodarcze. Nie traci czasu na jałowe Polaków rozmowy. On robi swoje, za wszelka cenę. Chce się wybić i być kimś. - A widzisz? – znów usłyszał w głowie Głos - Ucz się od niego. Nawet jeśli miałbyś żyć krótko, żyj treściwie. Konrad nadal czuł się fatalnie. Miał problemy z trzęsącymi się rękoma i rozbieganym wzrokiem. Co chwilę uderzały w niego fale gorąca i chłodu. I ten lęk. Wszędzie mu towarzyszący. Nieustępliwie drążący zmysły. Do łazienki wszedł Remo. - Włóż te rzeczy, są nowe. Powinny być dobre. Twoje wywalę, bo już do niczego się nie nadają, nie? - Ale stary, to są nowe rzeczy, a ja - sam rozumiesz - nie mam forsy… - Nie pierdol mały, bierz jak dają. Mnie one nic nie kosztowały. Mam tego cały bagarek. Wzięliśmy od jednego palanta, co kasę pożyczył, a nie chciał oddać. Procent, rozumiesz, nie? - No ale to znaczy , ze jednak Ci poszło trochę kasy na to,s koro nie oddal Ci długu. - No co ty, kurwa, za debila mnie masz? Dostał sto tysięcy pożyczki na siedem procent dziennie, pół miliona już zwrócił i jeszcze jego żona nas obsłużyła, nie. - Jak to obsłużyła? - No obciągnęła mi i Cyndze - zaśmiał się Remo. -Wzięliśmy fanty ze sklepu, a resztę długu mu podarowaliśmy. Swój honor mamy. Nie wolno być zbyt zachłannym. Poza tym facet się starał - dodał poważniejąc. W Konradzie zawrzało. - Jezu co ten facet mówi, przecież to jakaś totalna podłość i bandytyzm- pomyślał. - Jak on może mówić o takich rzeczach jeszcze się śmiejąc? I ja mam wziąć te ubranie?! To przecież tak jak bym się do tego bandytyzmu przyłączył. - A co Cie to obchodzi - podszepnął Głos - przecież nie ty to robiłeś,. A wyglądać jakoś musisz. W życiu trzeba być twardym, świat się z tobą nie patyczkuje – szeptał dalej - jednak tym razem Konrada nie przekonał. Chłopak zastanawiał się, jak odmówić przyjacielowi przyjęcia ubrań, bo przecież wprost mu nie powie o swoich wątpliwościach. - A ty co masz taka minę jak bym ci starych zabił, nie? Kolor ci nie odpowiada ?- a jednocześnie pomyślał: - W morde, jeszcze grymasi. Zamienił obszczane łachy na nowe i markowe i jeszcze ma jakieś wąty. Konrad miał minę, jakby totalnie nie wiedział o co chodzi, gdzie jest i jak się nazywa. Remo wyszedł z łazienki i podszedł do barku, z którego wyciągnął Napoleona. Nalał w dwie szklanki do połowy, położył na tacy. Wyciągnął cztery pęta kiełbasy toruńskiej, dwie puszki pepsi-coli i tak wyekwipowany wrócił po Konrada: - Wypij, pewnie masz kaca. A jak nie zaklinujesz, to myśleć nie zaczniesz. A ja mam z tobą do pogadania, nie. Chłopakowi, aż się oczy zaświeciły na widok przyniesionego alkoholu. Pamiętał potem jak przez mgłę, że wziął szklankę w dłoń, że jeszcze się stuknęli i że kumpel zaczął coś mówić o przyjaźni. Wypił. Poczuł to. Najpierw silny odruch wymiotny, na który był przygotowany, więc natychmiast zneutralizował go colą, a potem ciepło, cudowne ciepło, które zaczęło się rozlewać po jego ciele. Ciepło dzięki któremu znów poczuł się bezpiecznie, ciepło które wygnało z jego duszy lęk i podkolorowało szary świat. - Dziękuje Ci Remo za te ubrania, nigdy ci tego nie zapomnę. Ty jesteś moim prawdziwym przyjacielem, a ciuszki odlotowe. - Mówiąc to, wciągał już na siebie czarne, tureckie piramidy i pastelowych kolorów sweter. Jego wcześniejsze dylematy gdzieś nagle wyparowały. - Przestań już – Remo wzruszył ramionami i pomyślał, że Konrad znowu zaczyna przypominać człowieka i patrzy już jakoś normalniej. Może jeszcze wyjdzie na ludzi. - Polej jeszcze. Łatwiej mi będzie się skupić. Jest pierwsza, a ja muszę zorganizować sobie kasę i nocleg.-poprosił Konrad - I tu cię mam! Zdrówko, nie? - Zdrówko - tym razem wypili po dwie trzecie szklanki. Konrad poczuł się zupełnie odprężony. Teraz już tylko czekał na ten moment. Moment kiedy wstąpi w niego Moc i wszystko będzie prostsze. Przenieśli się do pokoju. - Gdzie ty teraz właściwie mieszkasz, z czego żyjesz? - Aaa, biegam po znajomych, kumplach z liceum, dziewczynach. Kombinuję jakoś. Ostatnio byłem z Anką. Wiesz z którą, z tą ładną brunetką, z która mnie kiedyś spotkałeś na Placu Grunwaldzkim. U niej mieszkałem, ale jakoś ostatnio się sypie. Chyba jej rodzice nie przepadają za mną. - A czemu nie w domu, co masz ze starymi? - Nie potrafimy się dogadać. Nie cierpię swojego domu. Tego klimatu, siekiery wiszącej w powietrzu. Ja ich kocham , ale nie wiem czy lubię. Taki paradoks. Nie możemy być koło siebie. Zresztą to długa historia. Kiedy indziej... - Jasne... Jak się na nich patrzy, na twoją, rodzinkę, to wydaja się tacy porządni, no wiesz... - Wiem – uciął Konrad i zmienił temat rozmowy - o czym chciałeś pogadać? - Mam dla ciebie propozycję. Możesz z nami porobić. Wciągniemy cię w interesy, nie? No, wiesz ,oprych to z ciebie żaden, ale wzbudzasz zaufanie. No, taki mamisynek z ciebie , wiesz. Ale taki też jest potrzebny. Do napierdalania ja i Cynga wystarczymy, a Ty się do innych spraw przydasz. Dziś z nim pogadam . Co Ty na to Kondziu? - To super oferta. Będziesz wreszcie kimś - przemówił Głos. - Pofarciło Ci się. Konrad jednak nie zgodził się od razu. - Przemyślę do jutra. - Przemyśl- Remo poczuł się trochę rozczarowany. Był pewien, ze tamten rzuci mu się do nóg, a ten dziwak znów kaprysi. - Dobra, walimy jeszcze lufę i spadamy. Stara może zaraz wrócić, nie? Chłopaki opuścili mieszkanie. - To do jutra nie. Ja lecę do Cyngi. Mamy robótkę - Do jutra, jeszcze raz dziękuje. W głowie Konrada zagrzmiało: - Czemuś się nie zgodził, idioto? - Głos nie szeptał, Głos wrzeszczał i kipiał z wściekłości. - Aha...zapomniałbym. Masz tu trochę kasy, tylko nie przepieprz od razu wszystkiego nie. – Remo wrócił się na schody klatki i podał Konradowi dwadzieścia tysięcy. - Taa.. znowu mam fart – pomyślał chłopak, nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście. Wykąpany, ubrany w czystą odzież, czul się lekko. Był z siebie zadowolony. W głowie mu przyjemnie szumiało. Przypomniał sobie o Ance, może uda się z nią jakoś wszystko ułożyć, może jednak będzie dobrze. Cały czas krążył myślami do propozycji Rema. Z jednej strony krzywda ludzka go przygnębiała i zasmucała, przemoc - wzbudzała odrazę. Z drugiej, spotykał się z nią wszędzie. Widział to szczególnie teraz, od czasu kiedy uciekł z domu rodziców i postanowił, że do niego nie wróci. Głos mu szeptał: - Zycie to walka. Musisz być silny. Świata nie zbawisz, więc myśl o sobie. Konrad był jednak ciągle daleki od bezkrytycznego akceptowania tych argumentów. Podłość go brzydziła. - A kto ci karze być podłym? Przecież Remo ci powiedział: nie będziesz się zajmował przemocą. Mają dla ciebie inne zadania. Spróbuj przynajmniej - Głos nie dawał za wygraną. Spacerując i rozmyślając Konrad nawet nie zauważył, kiedy zrobił się zmierzch, a on stanął przed „ Bartoszem”, swoja ulubiona knajpą. - Dziwne - uśmiechnął się sam do siebie - najwyraźniej siła wyższa mnie tu poprowadziła - pomyślał i wszedł do środka. ”Bartosz” był typową śląską mordownią. Mieścił się w poniemieckim, przedwojennym budynku. W środku obskurny, pozbawiony jakiegokolwiek wystroju. Z unoszącym się zapachem dymu papierosowego, alkoholowych oparów i moczu ,ot miejsce w którym można było wypić. Stała klientela. Większość z nich stanowili nieuświadomieni alkoholicy, którym życie w tej norze przelatywało przez palce, a raczej przez gardła. Biedni, żałośni ludzie. Przegrali swoje życie - pomyślał, patrząc na trzydziesto, czterdziesto i piećdziesięciolatków. - Z tobą będzie inaczej – odezwał się uspokajająco Glos. - Oni żyli w beznadziejnym ustroju. Teraz popatrz: demokracja, nowe możliwości. Ludzie inteligentni i silni będą na piedestale. - Konrad!!!, Konrad!!!gdzieś Ty się kurwa podziewał...? Chodź do nas - usłyszał krzyk z końca sali. Zobaczył pulchnego trzydziestokilkulatka siedzącego ze starszym towarzyszem. Tak się akurat składało, że specjalnie nie było nikogo innego, żeby się przysiąść i pogadać. Więc podszedł do nich, poza tym nie wypadało, nie odpowiedzieć na zaproszenie. -Cześć, Zbyszek. - Cześć, cześć... Poznajcie się: to Sławek - pokazał na wąsatego towarzysza, na co tamten wyciągnął rękę. - Mów mi Major -powiedział niskim głosem nieznajomy. - Konrad - Weź sobie piwo, żeby się nie przypierdalali, a my tu mamy podstolaneczke. Royalek rozrobiony.-pierwyj kliass. Konrad podszedł do baru, zamówił piwo. Okiem rzucił na zakąski, sałatkę przypominającą wymiociny i wyschniętą galaretkę z nóżek. Obrzydliwość. Ich jednodniowy termin ważności, upłynął z dwa tygodnie temu. Pomyślał o Zbyszku, mówili na niego Warszawiak. Tam się urodził. Oczytany, w miarę inteligentny, tyle, że wypić lubił, więc jakoś nie specjalnie mu się powodziło. Zbyszek przez pewien czas pracował u kuzyna Konrada, który był budowlańcem. U niego się poznali, mieli jakiś zatarg, ale nie znał szczegółów, a potem jak już Konrad ruszył w dorosłość, kilka razy wypil razem ze Zbyszkiem. Znajomosc jakich wiele w tego typu miejscach - No co tam u Ciebie, opowiadaj, do matury się uczysz? - Uczę, uczę...już nie dużo mi zostało - nie chciało mu się z nimi kontynuować tego. Zależało mu na maturze, była dla niego przepustką do dalszej nauki, do wiedzy, do kariery. Dlatego ponownie zajął się swoją edukacji. Po kilku latach staczania się, wrócił do szkoły i mimo chaosu , który nadal panował w jego życiu, traktował ją poważnie. Było to często tematem kpin w jego pijackim środowisku . Dlatego tu w „ Bartoszu” w towarzystwie tych pijaczków, rozmowa o szkole wydawała mu się mocno absurdalna i nie na miejscu. - Pij...-wąsacz podał mu nalaną pod stołem szklankę. Chłopak wypił jednym hausetm, tracąc na chwile dech. - Ufff... - -Mocne ,co mały ? Hahaha....- zaczęli się głośno śmiać - Ile to ma? Sześćdziesiąt -siedemdziesiąt procent? - Nie peniaj małolat, coś koło tego - przy stoliku obok, otępiały z przepicia jegomość zaczął wyć: ” „A na drzewach zamiast liści, będą wisieć komuniści”. - Coś ty teraz Edek taki odważny, aaa...- skomentował przyśpiewkę jego sąsiad. - Na pochodach pierwszomajowych , to żeś w pierwszym szeregu zapierdalał z czerwona flaga. - Gówno prawda, nigdy ich komuchów nie cierpiałem - bronił się Edek. - Ale co było robić...kazali iść , to szłem. - A ja nie szłem na żadne czerwone święta...i co?! - I jajco, bo ty rodziny nie musisz utrzymywać, tylko na twoje chlanie ci potrzeba. Matka ci z efu marki posyła to się mądrzysz. Konrad przestał słuchać sporu. Wypity alkohol robił swoje, szumiało coraz bardziej. Jednak mimo tego otępienia, poczuł delikatny niepokój. Miał wrażenie, ze wąsacz mu się cały czas przygląda. W sposób, w jaki nie powinien. Zbyszek był ewidentnie pod jego wpływem, to Major grał pierwsze skrzypce w tym duecie. - Dlaczego Major? -zapytał - Że co!?- warknął mężczyzna - Dlaczego masz taka ksywę? - Bo taki mam stopień- zarechotał, a jego przydupas Zbyszek, mu zawtórował. - Co tu gadać o przeszłym, nalej Zbychu, teraz kolej młodego. - Konrad mocno już czuł, zaczynało mu się kręcić w głowie, ale wychylił kolejna kolejkę. Wchodziło jak woda. - Oho...młodzież ma dziś mocny łeb. Pogratulować. Czas płynął, towarzystwo w „Bartoszu też odpływało. Konrada wyłączyło, najpierw z rozmowy, która zresztą była o niczym, czyli norma, a potem ze świadomości. Rozpłynął się w pijanym niebycie, nie wiedział ile czasu minęło. Miał mgliste wrażenie, ze ktoś mu pomaga iść, a sam próbuje przebierać nogami. Czuł zimno, jednocześnie gdzieś głęboko narastał w nim strach. Z początku ledwie zauważalny, jednak z czasem nasilający się, coraz bardziej wyraźny. Powoli dotarło do niego, że jest w jakimś mieszkaniu, ze leży na łóżko, ze jest ciepło. Że nadal czuje strach. - Dobra, teraz możesz polać. Pić mi się chce jak cholera, puść jakąś muzykę. Kurwa... długo się gówniarz trzymał co nie? Pił osiemdziesięcioprocentowy spiryt i to każdą kolejkę, a my co druga !! - A no , trzymał się, ale się nie utrzymał. - Za to my się teraz zabawimy! Zdrówko! Konrad usłyszał śmiech - Wiesz Major...baw się sam. Ja to baby lubie. - Myślisz, że ja nie lubię, ale takiego scwelować, to tez jednak wielka przyjemność. Nie zapomnę tych cwelików w pierdlu jak prosili, płakali. - Pamiętam, spierdalali przed tobą aż furczało hahaha... Nie boisz się , ze wykapuje mętom? Tu nie jesteśmy pod celą. -Obserwowałem go, nie nie pójdzie. Jest dumny, będzie się wstydził. Rzadko która kobita przyzna się, a facet to w ogóle będzie mordę krotko trzymał. Poznałem duszyczki takich jak on. Wierz mi , bez strachu. Do Konrada zaczęła błyskawicznie docierać groza sytuacji. Serce mu waliło jak oszalałe, jednak o dziwo, równie szybko otrzeźwiał. Zorientował się, ze nie ma butów, kurtki i spodni. Leży w kalesonach i swetrze. Jednocześnie dziękował losowi, ze leży na brzuchu twarzą w poduszce. Bał się , ze ruch gałek ocznych i powiek zdradził by go, gdyby był na plecach. Również przyjaciel Głos dał no sobie znać: - Działaj. Bądź silny, musisz być teraz silny. Tu chodzi o ciebie, o nas – szeptał. - Opanuj się , wyczekaj moment. -Ale ja się boje, panicznie boję. Nienawidzę przemocy. - Sprawdź czy ma w gaciach jakieś siano - powiedział rozkazującym tonem wąsacz. Zbyszek zaczął przeglądać kieszenie garderoby chłopaka. - No, nie jest źle, ponad dwadzieścia kola - To się dobrze składa, bo już mam gardło przepalone od tego spirytusu. Normalnej wódki bym się napił. Weź kup dwie Wyborowe i jakąś kiełbasę albo śledzie. - Dobra, zaraz wracam. Nie wiem czy kiełbę będą tu mieli świeżą, ale śledzik jest. A ty może go teraz zerżniesz? Wolałbym sobie oszczędzić tego widoku. Mnie dwóch chłopów jakoś nigdy nie kręciło. - Nie pieprz. Musi przetrzeźwieć. Lubię jak są świadomi tego co się z nimi dzieje. Nie będą się pozbawiał przyjemności i trupka jebał. Konrad zrozumiał, ze nadchodzi decydujący moment. Pojawiła się szansa. Dwóm mężczyznom na pewno nie dałby rady. A teraz ta sytuacja miała się zmienić. Usłyszał trzask zamykanych drzwi. - Nie masz dużo czasu- powiedział Głos. Chłopak bal się potwornie, ale uświadomił sobie, ze paraliż mięśni spowodowany strachem , odpuszcza. Wiedział, ze zawalczy. Usłyszał dźwięk oddalających się kroków, otwieranych drzwi. Zrozumiał, ze jest sam w pokoju. Zmysły reagowały w sposób niezwykle wyczulony. Wstał z łóżka. Szybko zorientował się w rozkładzie mieszkania. Niestety, aby z niego wybiec, musiał wyjść przez drugi pokój i korytarz. Drzwi wyjściowe znajdowały się naprzeciwko łazienki, z której właśnie dał się słyszeć odgłos spuszczanej wody. Znalazł swoje buty i ubrania. Serce chciało wyskoczyć, nie zdecydował się zakładać spodni, wsunął tylko nogi w obuwie. -Ależ tu bród- pomyślał idąc w stronę drzwi wyjściowych. Wszędzie walały się puste butelki, słoiki z niedopałkami. Na ziemi leżało coś, co pierwotnie było dywanem, a teraz przypominało tylko brudną szmatę. Jakiś stół, jakieś krzesło rozklekotane. Dostrzegł na ziemi swoja kurtkę. Schylił się po nią. Gdy się podnosił, poczuł jak mu się włosy jeżą na głowie. W korytarzu przy wyjściu, stal wąsacz. Miał na sobie tylko poplamione spodnie i przypatrywał mu się z uśmieszkiem. Jego tłuste ciało było pokryte zarostem i tatuażami. Na ramionach, w miejscu gdzie znajdowałyby się pagony od munduru, widniał rysunek przedstawiający gwiazdkę i dwie belki. Major. - Witaj wśród żywych. Możesz podziękować, ze się tobą zaopiekowaliśmy, zgon zaliczyłeś. - Tak? Dzięki, tooo....miłe z pana, znaczy się twojej strony,eeee… że mnie nie zostawiliście na mrozie. A gdzie Zbychu ? - Konrad celowo starał się bełkotać i mówić niewyraźnie. - Gdzie się wybierasz w butach i kalesonach mały? - Wysikać się chciałem, ale kibel był zajęty - skłamał. Nie wiedział czy tamten mu uwierzy. Uciekał przed nim wzrokiem. Kryminalista był tego samego wzrostu, jednak miał zdecydowanie większą masę. - Poszedł po wódkę, piwo jakieś żarcie. Możesz iść do kibla, już wolny – mówiąc to ustawił się bokiem, robiąc przejście dla Konrada, który ruszył w kierunku łazienki. Szedł wolno, udawał bardzo pijanego. Jednocześnie był maksymalnie czujny. Ta czujność go uratowała. Kiedy chwycił klamkę, kontem oka dostrzegł zamach ręki zboczeńca. Instynktownie ramieniem zasłonił głowę. Potężny cios zamiast trafić w potylice , trafił w bark. - Ty tępy chujku, chciałeś mnie przechytrzyć? - wysyczał bandzior. Rzucił się na Konrada, przygniatając go cielskiem do drzwi, a potem przewracając na ziemie. Chłopak był tylko lekko oszołomiony i to bardziej z obrzydzenia wywołanego smrodem ciała napastnika, niż od ciosu. Udało mu się oswobodzić jedna rękę. - Zerżnę cię tak czy owak, mała. Wybieraj: albo po dobroci - sapał Konradowi do ucha - albo wpierdol taki dostaniesz, że będziesz krwią szczał i rzygał, a i z zębami się pożegnasz, byś obciągać mógł lepiej.- Cuchnący oddech, przygniatał leżącego pod nim chłopaka. - Nie dam rady - pomyślał napadnięty z przerażeniem. Może się poddać, przynajmniej przeżyję -kołatało w głowie. - Walcz!- rozkazał Glos- Rozejrzyj się. Butelka przed Toba. Weź ją! Konrad dostrzegł butelkę. Czas się zatrzymał. Zaczął histerycznie wierzgać, próbując się wydostać spod grubasa, którego bawiły szamotania chłopaka, był tak pewny swojej przewagi, ze zawiodła go czujność. Konrad wolną ręką sięgnął po swoją ostatnią szansę. Napełnioną w dwóch trzecich butelkę spirytusu. Udało mu się przemieścić ciało w taki sposób, by móc się wygiąć w bok i wziąć zamach. - Zrób to! - usłyszał Głos. Konrad z całej siły uderzy butelką w głowę napastnika. Cios był potężny, szkło się rozbiło, a spirytus rozlał na ciało wąsacza. Na jego czole pojawiła się duża krwawiąca rana oraz kilka mniejszych od szklanych odprysków. Major był ogłuszony. Nie stracił przytomności, ale jego uścisk sflaczał, zanikł. Chwycił się dwiema rekami za za głowę i zaczął stękać. Konrad oszołomiony zarówno napaścią, jak i swoją reakcją , cały się jeszcze trząsł. Ale był wolny. - Zakończ to! – usłyszał znów w głowie. Jego wzrok spoczął na leżących na brudnym dywanie, zapałkach. Czuł zapach spirytusu w powietrzu. Podniósł pudełko i wyciągnął zapałkę. – Musisz być twardy – kontynuował Głos. Chłopak stał tak nad postękującym bandziorem, czując, że może zrobić wszystko, że jest teraz panem życia i śmierci tego gnoja. Ma władzę i kontrolę. Przyjemne uczucie, którego dawno nie zaznał. - Zakończ to! Zakończ - dźwięczało w głowie. Próbował zapalić zapałkę. Złamała się. Ręce chodziły Konradowi jak w febrze. Druga, trzecia...To samo. Wtedy na brudnym stole dostrzegł dziwną zapalniczkę. Wziął ja do ręki. - Spal śmiecia! Kiedy już miał zapalić płomień, zorientował się, ze sam też jest cały mokry od spirytusu. Z całej siły kopnął w twarz Majora, chwycił spodnie i kurtkę i wybiegł z piekła. Wiedział, że coś się zmieniło. …. Gliwice, 1 lutego 1990 Konrad stal na klatce schodowej domu towarowego Ikar. Tu znajdował się niedawno powstały kantor wymiany walut. Właśnie zniesiono zakaz handlu dewizami, więc tego typu interes, wydawał się strzałem w dziesiątkę. Tutaj, na Śląsku, praktycznie każdy miał w rodzinie kogoś za granicą. Kogoś poczuwającego się do okazywania pomocy bliskim, którym patriotyczny obowiązek – lub inne względy – nakazał pozostanie biednej ojczyźnie. W poprzedniej dekadzie do RFNu wyjechało tysiące tych, co chcieli żyć lepiej i godniej, a mieli to szczęście, że znaleźli sztambuch a w nim kogoś ze swoich bliskich. Teraz przysyłali marki i dolary, a ślązacy wymieniali je w kantorach. I wszystko byłoby pięknie dla właścicieli kantorów, gdyby nie takie typy jak Remo, Cynga, Konrad i im podobni, którzy stali pod legalnie funkcjonującymi punktami wymiany walut i oferowali odrobinę lepszy kurs. A że hanysy to naród oszczędny, marki puszczali u koników. Warszawa, 2002 rok Warszawa kwitła. Warszawa żyła. Warszawa ćpała. A z nią reszta kraju. Może nie w takim tempie, może nie w takiej skali, ale jednak. Cała Polska naśladowała swoją stolicę. Dwanaście lat temu zachciało nam się demokracji i kapitalizmu. Chcieliśmy naśladować Zachód. I udało się. Zbudowaliśmy. Dziki Zachód. Polski, kurewski i zipiarski: burdel na każdej większej ulicy, dragi pod każdą szkołą. W piwnicach jednego z wielkopłytowych bloków na Ochocie przy ulicy Korotyńskiego panował półmrok rozjaśniany jedynie słabym światłem gołej żarówki. W przejściu stało czterech młodych mężczyzn. -Te, szczurek – odezwał się jeden z ogolonych na łyso, przypominających goryla mężczyzn. - co, kurwa, z moją kasą? Stojący przed nim szczupły chłopak miał opuszczoną głowę i cały się trząsł.  Muszę wytrzymać. Żeby tylko nie znaleźli – myślał. A potem odezwał się: - Mam tę kasę, ale nie przy sobie. Zostawiłem u Pyrdka, tego rudego, wiesz którego. A on pojechał dziś do matki do Radomia. Jutro wraca i mi …. Nie zdążył dokończyć. Niespodziewany cios zadany przez jednego ze stojących z boku typów wylądował na jego szczęce i powalił chłopaka na ziemię. Natychmiast się skulił zasłaniając głowę. Taki odruch wyuczony i ostatnio często używany. Eee, Kopyt, co ty go napierdalasz, jak ja z nim jeszcze gadam? Chcę posłuchać, co ten zip ma do powiedzenia. Wstawaj, pizdo – ryknął. Spanikowany chłopak błyskawicznie stanął przed nim na baczność.  Żeby mnie tylko nie przeszukiwali – biegało mu po głowie.  Trzeci raz mnie już zawiodłeś. A wiesz, że gadają, że do trzech razy sztuka, szczurek? Słyszałeś o trzech razach?  Tak, Borsu słyszałem, ale ja...  Zatrkaj ryj! - przerwał mu. - Musisz ponieść karę. I tak masz szczęście, że cię dziś nie zabiję. - ściszył groźnie głos. - Ale kara musi być. - Trzymajcie go – wydał polecenie kumplom Dwóch osiłków chwyciło przerażonego chłopaka za ręce, wykręcając mu je do tyłu. Bors odpiął mu szerokie, skejtowskie spodnie, które natychmiast zsunęły się na ziemię, po czym szybkim ruchem opuścił mu slipy. Nieszczęśnik stał przed nimi nagi i poniżony. Wykręcili mu mocniej ręce, tak że musiał się pochylić.  No, co, szczurek? Znaj moją dobroć. Daję ci wybór: w dupę czy po dupie. Tylko szybko się decyduj, bo wybiorę za ciebie. Pozostali troglodyci uśmiechnęli się do siebie znacząco.  Borsu, proszę, jutro oddam – chłopak szlochał.  Raz...  Przysięgam na wszystko, Borsu!  Dwa....  Dobrze, po dupie. Był przerażony, jednak pomyślał o butach, przykrytych teraz spodniami i trochę się uspokoił. Stał tyłem do oprawcy, więc nie widział, jak tamten odpakowuje żyletkę. Przedmiot dość niepospolity w czasach jednorazowych maszynek do golenia. Bors jednak uważał, że ma styl. - Te, patrzcie, jak mu się kuśka zwinęła. He, he, he – zanosił się śmiechem Kopyt. - Teraz to ma jak niektóre baby. Miałem jedną taką kurwę w agenturze na Wilczej. Tej u Czarnego. Miała, pierdolona, większy lechtaczke niż on teraz kuśkę. Wszyscy oprócz Rafała ryknęli śmiechem, a wokół niego świat zaczął wirować. Gdyby bandziory go nie trzymały, dawno by już upadł. Nogi się pod nim uginały. Chryste, gdzie ja jestem? Czy to jest piekło? Co to za mordy? Czy ktoś mnie słyszy? I wtedy poczuł ból. Nagły, bez ostrzeżenia. Poczuł, że ktoś przecina mu skórę na pośladkach. Raz za razem wbija się w nia i głęboko ją rozrywa. Miał świadomość spływającej po udach krwi. Zaczął krzyczeć, jednak nie z powodu bólu, tylko ze strachu, że spływająca krew zniszczy jego nadzieję. Kopyt natychmiast chwycił go jedną ręką za gardło, a drugą zatkał mu usta. Rafał poczuł smród niemytej łapy. - Zatkaj ryj, bo ci jeszcze tego zdechlaka potnę. - Był zdezorientowany, ale zamilkł. Strach przed okaleczeniem przyrodzenia i myśl o ukrytej nagrodzie zwyciężyła. Płakał i cierpiał, ale nie krzyczał. Zresztą niedługo potem skończyli go maltretować. - Masz czas do jutra. I to ty mnie znajdziesz. Bo jak ja ciebie będę musiał szukać, to już nie będzie o czym gadać – powiedział Bors. To, że się nie załamał i nie zwariował przez tą ostatnią godzinę, Rafał zawdzięczał tylko myśli o brunatnym proszku, którego porcja znajdowała się w jego lewym bucie. Nadzieja, że niedługo będzie mógł przyćpać, dosłownie go uskrzydlała. Mimo że był dotkliwie pokaleczony, nie cierpiał. Wiedział, że zaraz dostanie swoją nagrodę, a ból ustąpi. Będzie miał czas na spokojne przeanalizowanie sytuacji i znalezienie jakiegoś rozwiązania. - Jutro ci wszystko oddam, Borsu. - Wiem, że oddasz – z uśmiechem potwierdził bandyta – a teraz wypierdalaj. Chłopak natychmiast po uwolnieniu rąk podciągnął slipy i spodnie. Nie zważając na zakrwawione nogi wybiegł z piwnicy. Nic się nie liczyło, tylko heroina, kochana przyjaciółka. - Znaleźć ciche miejsce i spokojnie przyjarać. Jezu, jak mi się tego chce – pomyślał, że chyba nigdy niczego tak w życiu nie pragnął. Wybiegł z budynku. Nie kombinował, tylko przebiegł podwórko i wpadł do identycznego domu, jak ten, w którym zostawił bandytów. Prawie w ogóle nie czuł ran. Bał się tylko o torebkę, w której miał schowany towar. Ściągnął but. Skarpetka była lepka od krwi. Ale saszetka na szczęście pozostała nietknięta. W komplecie miał folię aluminiową. Zaczął ją podgrzewać zapalniczką. - Fajna ta zapalniczka – pomyślał mimochodem. Zaraz potem zafascynowany obserwował, jak proszek zamienia się w kroplę. Cudowną kropelkę szczęścia. Zaczął wciągać w płuca opary. Poczuł jak ta radość i euforia z każdym wdechem rozlewa się po jego ciele. Jak zaczyna unosić go do nieba. A może raczej jak niebo i raj spływają do piwnicy. Ból zniknął. Strach zniknął. Ogarnął go spokój. Świadomość powracała powoli. Niestety nieubłaganie. Rafał poczuł ból, którego początkowo nie potrafił zlokalizować. Wtedy zorientował się, że leży na brzuchu, a ogniskiem dolegliwości są pośladki. Otwierał oczy z ogromnym przerażeniem. Zareagowały na światło kolejną porcją bólu. Jednak zaraz się odprężył. Był we własnym pokoju. Zobaczył matkę. Rozmawiała ze starszym mężczyzną w białym kitlu.  Chyba lekarz – pomyślał. W pokoju była jeszcze młoda kobieta. Ubrana na zielono. Pielęgniarka.  Proszę si nie martwić. założyliśmy szwy. Blizny zostaną, ale to w c taka część ciała, że nie będzie specjalnie przeszkadzać. Siostro, proszę zostawić środki przeciwbólowe – powiedział lekarz, a potem zwrócił się do matki: - Jakby się coś działo złego, proszę dzwonić. Na pewno nie powinien dziś chodzić więcej niż to konieczne.  Dziękuję, panie doktorze.  Od tego jesteśmy. Chyba powinna pani powiadomić policję. Ktoś ewidentnie się znęcał nad synem.  Tak, wiem, ale najpierw sama chcę z nim porozmawiam. Głosy zaczęły się oddalać, a Rafał myślał już tylko o tym, jak się źle czuje. Na podłodze zlokalizował paczkę papierosów. Zachciało mu się palić. Wtedy zobaczył Ją. Swoją zapalniczkę. Piękną. Jego nowy nabytego. Dostał ją od jakiegoś zipa za pięć gramów towaru. Ale nie żałował. Tym bardziej, że była złota. Zresztą nawet, gdyby nie była, i tak by nie żałował. Podobizna diabła czy demona, która się na niej znajdowała, miała w sobie coś przykuwającego wzrok. Mimo że była kiczowata, wzbudzała dreszcz. Dwa małe rubiny w oczach demona świdrowały obserwatora na wylot i odbierały mu pewność siebie. Dziwnie. Dziwnie. Zajebiście dziwnie. No, ale z drugiej strony jak ma się czuć dusza człowieka wpakowana do koszmarnie pretensjonalnej zapalniczki? I ciasno. Ciasno. Zajebiście ciasno. Nie wygląda to dobrze. Widzę, czuję, komentuję. Ale nikt mnie, cholera, nie słyszy. Nie mam żadnego wpływu na to, co się dzieje, jestem i mnie nie ma. Niczym całkowicie sparaliżowany człowiek, który rusza tylko gałkami oczu. Tak się właśnie czuję. I to chyba największa udręka. Czy można sobie wyobrazić większą?Można. Taki człowiek ma przynajmniej nadzieję na kończącą cierpienia śmierć. A ja nie wiem nic. Nie wiem, czy będę tak zamknięty przez dzień, tydzień czy wieczność. Właśnie ta niepewność mnie zabija. No, nie, nie zabija. Przecież ja nie żyję. Nazwijmy to Udręką. Tak brzmi dobrze. Mam tylko nadzieję, że ktoś mnie kiedyś usłyszy. I ta nadzieją choć w minimalnym stopni łagodzi to, co się ze mną dzieje. Z drugiej jednak strony, czy nawet teraz, będąc tak ograniczonym, różnię się od milionów ludzi, których nikt nigdy nie wysłucha?Czy moja sytuacja jest gorsza? Oni też milczą, mimo że mówią. Bezimienne, bezrefleksyjne mrówki krzątające się wokół na pozór ważnych spraw, popieprzonego ludzkiego mrowiska. Ich nieświadomość przynajmniej ich chroni. Dramat przeżywają ci, którzy widzą, czują i myślą, a mimo to mrowisko ich nie zauważa lub odtrąca. Los związał mnie z tym żałosnym chłopakiem. Nie wiem na jak długo, nie wiem, po co i nie wiem, czy mi się to podoba. Ale najwyraźniej nikogo nie interesuje. Jestem tam, gdzie on. Takie są reguły. Czuję i czytam w jego myślach. Takie są reguły. I nic więcej. Tak mi się wydaje. Nic. A może? Swoją drogę łepek siedzi w niezłym bagnie. Rafał sięgnął po ten niesamowity przedmiot i dokładnie mu się przyjrzał. Naprawdę była dziwna. Teraz trzymając ją w ręku czuł się zdecydowanie pewniej. Poprzednie uczucie onieśmielenia wyparowało. Sięgnął po papierosa. Odpalił zapalniczkę. Przez chwilę miał dziwne wrażenie, że ktoś go obserwuje

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Warszawa, 2002 rok Warszawa kwitła. Warszawa żyła. Warszawa ćpała. A z nią reszta kraju. Może nie w takim tempie, może nie w takiej skali, ale jednak. Cała Polska naśladowała swoją stolicę. Dwanaście lat temu zachciało nam się demokracji i kapitalizmu. Chcieliśmy naśladować Zachód. I udało się. Zbudowaliśmy. Dziki Zachód. Polski, kurewski i zipiarski: burdel na każdej większej ulicy, dragi pod każdą szkołą. W piwnicach jednego z wielkopłytowych bloków na Ochocie przy ulicy Korotyńskiego panował półmrok rozjaśniany jedynie słabym światłem gołej żarówki. W przejściu stało czterech młodych mężczyzn. -Te, szczurek – odezwał się jeden z ogolonych na łyso, przypominających goryla mężczyzn. - co, kurwa, z moją kasą? Stojący przed nim szczupły chłopak miał opuszczoną głowę i cały się trząsł.  Muszę wytrzymać. Żeby tylko nie znaleźli – myślał. A potem odezwał się: - Mam tę kasę, ale nie przy sobie. Zostawiłem u Pyrdka, tego rudego, wiesz którego. A on pojechał dziś do matki do Radomia. Jutro wraca i mi …. Nie zdążył dokończyć. Niespodziewany cios zadany przez jednego ze stojących z boku typów wylądował na jego szczęce i powalił chłopaka na ziemię. Natychmiast się skulił zasłaniając głowę. Taki odruch wyuczony i ostatnio często używany. Eee, Kopyt, co ty go napierdalasz, jak ja z nim jeszcze gadam? Chcę posłuchać, co ten zip ma do powiedzenia. Wstawaj, pizdo – ryknął. Spanikowany chłopak błyskawicznie stanął przed nim na baczność.  Żeby mnie tylko nie przeszukiwali – biegało mu po głowie.  Trzeci raz mnie już zawiodłeś. A wiesz, że gadają, że do trzech razy sztuka, szczurek? Słyszałeś o trzech razach?  Tak, Borsu słyszałem, ale ja...  Zatrkaj ryj! - przerwał mu. - Musisz ponieść karę. I tak masz szczęście, że cię dziś nie zabiję. - ściszył groźnie głos. - Ale kara musi być. - Trzymajcie go – wydał polecenie kumplom Dwóch osiłków chwyciło przerażonego chłopaka za ręce, wykręcając mu je do tyłu. Bors odpiął mu szerokie, skejtowskie spodnie, które natychmiast zsunęły się na ziemię, po czym szybkim ruchem opuścił mu slipy. Nieszczęśnik stał przed nimi nagi i poniżony. Wykręcili mu mocniej ręce, tak że musiał się pochylić.  No, co, szczurek? Znaj moją dobroć. Daję ci wybór: w dupę czy po dupie. Tylko szybko się decyduj, bo wybiorę za ciebie. Pozostali troglodyci uśmiechnęli się do siebie znacząco.  Borsu, proszę, jutro oddam – chłopak szlochał.  Raz...  Przysięgam na wszystko, Borsu!  Dwa....  Dobrze, po dupie. Był przerażony, jednak pomyślał o butach, przykrytych teraz spodniami i trochę się uspokoił. Stał tyłem do oprawcy, więc nie widział, jak tamten odpakowuje żyletkę. Przedmiot dość niepospolity w czasach jednorazowych maszynek do golenia. Bors jednak uważał, że ma styl. - Te, patrzcie, jak mu się kuśka zwinęła. He, he, he – zanosił się śmiechem Kopyt. - Teraz to ma jak niektóre baby. Miałem jedną taką kurwę w agenturze na Wilczej. Tej u Czarnego. Miała, pierdolona, większy lechtaczke niż on teraz kuśkę. Wszyscy oprócz Rafała ryknęli śmiechem, a wokół niego świat zaczął wirować. Gdyby bandziory go nie trzymały, dawno by już upadł. Nogi się pod nim uginały. Chryste, gdzie ja jestem? Czy to jest piekło? Co to za mordy? Czy ktoś mnie słyszy? I wtedy poczuł ból. Nagły, bez ostrzeżenia. Poczuł, że ktoś przecina mu skórę na pośladkach. Raz za razem wbija się w nia i głęboko ją rozrywa. Miał świadomość spływającej po udach krwi. Zaczął krzyczeć, jednak nie z powodu bólu, tylko ze strachu, że spływająca krew zniszczy jego nadzieję. Kopyt natychmiast chwycił go jedną ręką za gardło, a drugą zatkał mu usta. Rafał poczuł smród niemytej łapy. - Zatkaj ryj, bo ci jeszcze tego zdechlaka potnę. - Był zdezorientowany, ale zamilkł. Strach przed okaleczeniem przyrodzenia i myśl o ukrytej nagrodzie zwyciężyła. Płakał i cierpiał, ale nie krzyczał. Zresztą niedługo potem skończyli go maltretować. - Masz czas do jutra. I to ty mnie znajdziesz. Bo jak ja ciebie będę musiał szukać, to już nie będzie o czym gadać – powiedział Bors. To, że się nie załamał i nie zwariował przez tą ostatnią godzinę, Rafał zawdzięczał tylko myśli o brunatnym proszku, którego porcja znajdowała się w jego lewym bucie. Nadzieja, że niedługo będzie mógł przyćpać, dosłownie go uskrzydlała. Mimo że był dotkliwie pokaleczony, nie cierpiał. Wiedział, że zaraz dostanie swoją nagrodę, a ból ustąpi. Będzie miał czas na spokojne przeanalizowanie sytuacji i znalezienie jakiegoś rozwiązania. - Jutro ci wszystko oddam, Borsu. - Wiem, że oddasz – z uśmiechem potwierdził bandyta – a teraz wypierdalaj. Chłopak natychmiast po uwolnieniu rąk podciągnął slipy i spodnie. Nie zważając na zakrwawione nogi wybiegł z piwnicy. Nic się nie liczyło, tylko heroina, kochana przyjaciółka. - Znaleźć ciche miejsce i spokojnie przyjarać. Jezu, jak mi się tego chce – pomyślał, że chyba nigdy niczego tak w życiu nie pragnął. Wybiegł z budynku. Nie kombinował, tylko przebiegł podwórko i wpadł do identycznego domu, jak ten, w którym zostawił bandytów. Prawie w ogóle nie czuł ran. Bał się tylko o torebkę, w której miał schowany towar. Ściągnął but. Skarpetka była lepka od krwi. Ale saszetka na szczęście pozostała nietknięta. W komplecie miał folię aluminiową. Zaczął ją podgrzewać zapalniczką. - Fajna ta zapalniczka – pomyślał mimochodem. Zaraz potem zafascynowany obserwował, jak proszek zamienia się w kroplę. Cudowną kropelkę szczęścia. Zaczął wciągać w płuca opary. Poczuł jak ta radość i euforia z każdym wdechem rozlewa się po jego ciele. Jak zaczyna unosić go do nieba. A może raczej jak niebo i raj spływają do piwnicy. Ból zniknął. Strach zniknął. Ogarnął go spokój. Świadomość powracała powoli. Niestety nieubłaganie. Rafał poczuł ból, którego początkowo nie potrafił zlokalizować. Wtedy zorientował się, że leży na brzuchu, a ogniskiem dolegliwości są pośladki. Otwierał oczy z ogromnym przerażeniem. Zareagowały na światło kolejną porcją bólu. Jednak zaraz się odprężył. Był we własnym pokoju. Zobaczył matkę. Rozmawiała ze starszym mężczyzną w białym kitlu.  Chyba lekarz – pomyślał. W pokoju była jeszcze młoda kobieta. Ubrana na zielono. Pielęgniarka.  Proszę si nie martwić. założyliśmy szwy. Blizny zostaną, ale to w c taka część ciała, że nie będzie specjalnie przeszkadzać. Siostro, proszę zostawić środki przeciwbólowe – powiedział lekarz, a potem zwrócił się do matki: - Jakby się coś działo złego, proszę dzwonić. Na pewno nie powinien dziś chodzić więcej niż to konieczne.  Dziękuję, panie doktorze.  Od tego jesteśmy. Chyba powinna pani powiadomić policję. Ktoś ewidentnie się znęcał nad synem.  Tak, wiem, ale najpierw sama chcę z nim porozmawiam. Głosy zaczęły się oddalać, a Rafał myślał już tylko o tym, jak się źle czuje. Na podłodze zlokalizował paczkę papierosów. Zachciało mu się palić. Wtedy zobaczył Ją. Swoją zapalniczkę. Piękną. Jego nowy nabytego. Dostał ją od jakiegoś zipa za pięć gramów towaru. Ale nie żałował. Tym bardziej, że była złota. Zresztą nawet, gdyby nie była, i tak by nie żałował. Podobizna diabła czy demona, która się na niej znajdowała, miała w sobie coś przykuwającego wzrok. Mimo że była kiczowata, wzbudzała dreszcz. Dwa małe rubiny w oczach demona świdrowały obserwatora na wylot i odbierały mu pewność siebie. Dziwnie. Dziwnie. Zajebiście dziwnie. No, ale z drugiej strony jak ma się czuć dusza człowieka wpakowana do koszmarnie pretensjonalnej zapalniczki? I ciasno. Ciasno. Zajebiście ciasno. Nie wygląda to dobrze. Widzę, czuję, komentuję. Ale nikt mnie, cholera, nie słyszy. Nie mam żadnego wpływu na to, co się dzieje, jestem i mnie nie ma. Niczym całkowicie sparaliżowany człowiek, który rusza tylko gałkami oczu. Tak się właśnie czuję. I to chyba największa udręka. Czy można sobie wyobrazić większą?Można. Taki człowiek ma przynajmniej nadzieję na kończącą cierpienia śmierć. A ja nie wiem nic. Nie wiem, czy będę tak zamknięty przez dzień, tydzień czy wieczność. Właśnie ta niepewność mnie zabija. No, nie, nie zabija. Przecież ja nie żyję. Nazwijmy to Udręką. Tak brzmi dobrze. Mam tylko nadzieję, że ktoś mnie kiedyś usłyszy. I ta nadzieją choć w minimalnym stopni łagodzi to, co się ze mną dzieje. Z drugiej jednak strony, czy nawet teraz, będąc tak ograniczonym, różnię się od milionów ludzi, których nikt nigdy nie wysłucha?Czy moja sytuacja jest gorsza? Oni też milczą, mimo że mówią. Bezimienne, bezrefleksyjne mrówki krzątające się wokół na pozór ważnych spraw, popieprzonego ludzkiego mrowiska. Ich nieświadomość przynajmniej ich chroni. Dramat przeżywają ci, którzy widzą, czują i myślą, a mimo to mrowisko ich nie zauważa lub odtrąca. Los związał mnie z tym żałosnym chłopakiem. Nie wiem na jak długo, nie wiem, po co i nie wiem, czy mi się to podoba. Ale najwyraźniej nikogo nie interesuje. Jestem tam, gdzie on. Takie są reguły. Czuję i czytam w jego myślach. Takie są reguły. I nic więcej. Tak mi się wydaje. Nic. A może? Swoją drogę łepek siedzi w niezłym bagnie. Rafał sięgnął po ten niesamowity przedmiot i dokładnie mu się przyjrzał. Naprawdę była dziwna. Teraz trzymając ją w ręku czuł się zdecydowanie pewniej. Poprzednie uczucie onieśmielenia wyparowało. Sięgnął po papierosa. Odpalił zapalniczkę. Przez chwilę miał dziwne wrażenie, że ktoś go obserwuje

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
5 grudnia 1989 Wykąpany, ubrany w czystą odzież, czul się lekko. Był z siebie zadowolony. W głowie mu przyjemnie szumiało. Przypomniał sobie o Ance, może uda się z nią jakoś wszystko ułożyć, może jednak będzie dobrze. Cały czas krążył myślami do propozycji Rema. Z jednej strony krzywda ludzka go przygnębiała i zasmucała, przemoc - wzbudzała odrazę. Z drugiej, spotykał się z nią wszędzie. Widział to szczególnie teraz, od czasu kiedy uciekł z domu rodziców i postanowił, że do niego nie wróci. Głos mu szeptał: - Zycie to walka. Musisz być silny. Świata nie zbawisz, więc myśl o sobie. Konrad był jednak ciągle daleki od bezkrytycznego akceptowania tych argumentów. Podłość go brzydziła. - A kto ci karze być podłym? Przecież Remo ci powiedział: nie będziesz się zajmował przemocą. Mają dla ciebie inne zadania. Spróbuj przynajmniej - Głos nie dawał za wygraną. Spacerując i rozmyślając Konrad nawet nie zauważył, kiedy zrobił się zmierzch, a on stanął przed „ Bartoszem”, swoja ulubiona knajpą. - Dziwne - uśmiechnął się sam do siebie - najwyraźniej siła wyższa mnie tu poprowadziła - pomyślał i wszedł do środka. ”Bartosz” był typową śląską mordownią. Mieścił się w poniemieckim, przedwojennym budynku. W środku obskurny, pozbawiony jakiegokolwiek wystroju. Z unoszącym się zapachem dymu papierosowego, alkoholowych oparów i moczu ,ot miejsce w którym można było wypić. Stała klientela. Większość z nich stanowili nieuświadomieni alkoholicy, którym życie w tej norze przelatywało przez palce, a raczej przez gardła. Biedni, żałośni ludzie. Przegrali swoje życie - pomyślał, patrząc na trzydziesto, czterdziesto i piećdziesięciolatków. - Z tobą będzie inaczej – odezwał się uspokajająco Glos. - Oni żyli w beznadziejnym ustroju. Teraz popatrz: demokracja, nowe możliwości. Ludzie inteligentni i silni będą na piedestale. - Konrad!!!, Konrad!!!gdzieś Ty się kurwa podziewał...? Chodź do nas - usłyszał krzyk z końca sali. Zobaczył pulchnego trzydziestokilkulatka siedzącego ze starszym towarzyszem. Tak się akurat składało, że specjalnie nie było nikogo innego, żeby się przysiąść i pogadać. Więc podszedł do nich, poza tym nie wypadało, nie odpowiedzieć na zaproszenie. -Cześć, Zbyszek. - Cześć, cześć... Poznajcie się: to Sławek - pokazał na wąsatego towarzysza, na co tamten wyciągnął rękę. - Mów mi Major -powiedział niskim głosem nieznajomy. - Konrad - Weź sobie piwo, żeby się nie przypierdalali, a my tu mamy podstolaneczke. Royalek rozrobiony.-pierwyj kliass. Konrad podszedł do baru, zamówił piwo. Okiem rzucił na zakąski, sałatkę przypominającą wymiociny i wyschniętą galaretkę z nóżek. Obrzydliwość. Ich jednodniowy termin ważności, upłynął z dwa tygodnie temu. Pomyślał o Zbyszku, mówili na niego Warszawiak. Tam się urodził. Oczytany, w miarę inteligentny, tyle, że wypić lubił, więc jakoś nie specjalnie mu się powodziło. Zbyszek przez pewien czas pracował u kuzyna Konrada, który był budowlańcem. U niego się poznali, mieli jakiś zatarg, ale nie znał szczegółów, a potem jak już Konrad ruszył w dorosłość, kilka razy wypil razem ze Zbyszkiem. Znajomosc jakich wiele w tego typu miejscach - No co tam u Ciebie, opowiadaj, do matury się uczysz? - Uczę, uczę...już nie dużo mi zostało - nie chciało mu się z nimi kontynuować tego. Zależało mu na maturze, była dla niego przepustką do dalszej nauki, do wiedzy, do kariery. Dlatego ponownie zajął się swoją edukacji. Po kilku latach staczania się, wrócił do szkoły i mimo chaosu , który nadal panował w jego życiu, traktował ją poważnie. Było to często tematem kpin w jego pijackim środowisku . Dlatego tu w „ Bartoszu” w towarzystwie tych pijaczków, rozmowa o szkole wydawała mu się mocno absurdalna i nie na miejscu. - Pij...-wąsacz podał mu nalaną pod stołem szklankę. Chłopak wypił jednym hausetm, tracąc na chwile dech. - Ufff... - -Mocne ,co mały ? Hahaha....- zaczęli się głośno śmiać - Ile to ma? Sześćdziesiąt -siedemdziesiąt procent? - Nie peniaj małolat, coś koło tego - przy stoliku obok, otępiały z przepicia jegomość zaczął wyć: ” „A na drzewach zamiast liści, będą wisieć komuniści”. - Coś ty teraz Edek taki odważny, aaa...- skomentował przyśpiewkę jego sąsiad. - Na pochodach pierwszomajowych , to żeś w pierwszym szeregu zapierdalał z czerwona flaga. - Gówno prawda, nigdy ich komuchów nie cierpiałem - bronił się Edek. - Ale co było robić...kazali iść , to szłem. - A ja nie szłem na żadne czerwone święta...i co?! - I jajco, bo ty rodziny nie musisz utrzymywać, tylko na twoje chlanie ci potrzeba. Matka ci z efu marki posyła to się mądrzysz. Konrad przestał słuchać sporu. Wypity alkohol robił swoje, szumiało coraz bardziej. Jednak mimo tego otępienia, poczuł delikatny niepokój. Miał wrażenie, ze wąsacz mu się cały czas przygląda. W sposób, w jaki nie powinien. Zbyszek był ewidentnie pod jego wpływem, to Major grał pierwsze skrzypce w tym duecie. - Dlaczego Major? -zapytał - Że co!?- warknął mężczyzna - Dlaczego masz taka ksywę? - Bo taki mam stopień- zarechotał, a jego przydupas Zbyszek, mu zawtórował. - Co tu gadać o przeszłym, nalej Zbychu, teraz kolej młodego. - Konrad mocno już czuł, zaczynało mu się kręcić w głowie, ale wychylił kolejna kolejkę. Wchodziło jak woda. - Oho...młodzież ma dziś mocny łeb. Pogratulować. Czas płynął, towarzystwo w „Bartoszu też odpływało. Konrada wyłączyło, najpierw z rozmowy, która zresztą była o niczym, czyli norma, a potem ze świadomości. Rozpłynął się w pijanym niebycie, nie wiedział ile czasu minęło. Miał mgliste wrażenie, ze ktoś mu pomaga iść, a sam próbuje przebierać nogami. Czuł zimno, jednocześnie gdzieś głęboko narastał w nim strach. Z początku ledwie zauważalny, jednak z czasem nasilający się, coraz bardziej wyraźny. Powoli dotarło do niego, że jest w jakimś mieszkaniu, ze leży na łóżko, ze jest ciepło. Że nadal czuje strach. - Dobra, teraz możesz polać. Pić mi się chce jak cholera, puść jakąś muzykę. Kurwa... długo się gówniarz trzymał co nie? Pił osiemdziesięcioprocentowy spiryt i to każdą kolejkę, a my co druga !! - A no , trzymał się, ale się nie utrzymał. - Za to my się teraz zabawimy! Zdrówko! Konrad usłyszał śmiech - Wiesz Major...baw się sam. Ja to baby lubie. - Myślisz, że ja nie lubię, ale takiego scwelować, to tez jednak wielka przyjemność. Nie zapomnę tych cwelików w pierdlu jak prosili, płakali. - Pamiętam, spierdalali przed tobą aż furczało hahaha... Nie boisz się , ze wykapuje mętom? Tu nie jesteśmy pod celą. -Obserwowałem go, nie nie pójdzie. Jest dumny, będzie się wstydził. Rzadko która kobita przyzna się, a facet to w ogóle będzie mordę krotko trzymał. Poznałem duszyczki takich jak on. Wierz mi , bez strachu. Do Konrada zaczęła błyskawicznie docierać groza sytuacji. Serce mu waliło jak oszalałe, jednak o dziwo, równie szybko otrzeźwiał. Zorientował się, ze nie ma butów, kurtki i spodni. Leży w kalesonach i swetrze. Jednocześnie dziękował losowi, ze leży na brzuchu twarzą w poduszce. Bał się , ze ruch gałek ocznych i powiek zdradził by go, gdyby był na plecach. Również przyjaciel Głos dał no sobie znać: - Działaj. Bądź silny, musisz być teraz silny. Tu chodzi o ciebie, o nas – szeptał. - Opanuj się , wyczekaj moment. -Ale ja się boje, panicznie boję. Nienawidzę przemocy. - Sprawdź czy ma w gaciach jakieś siano - powiedział rozkazującym tonem wąsacz. Zbyszek zaczął przeglądać kieszenie garderoby chłopaka. - No, nie jest źle, ponad dwadzieścia kola - To się dobrze składa, bo już mam gardło przepalone od tego spirytusu. Normalnej wódki bym się napił. Weź kup dwie Wyborowe i jakąś kiełbasę albo śledzie. - Dobra, zaraz wracam. Nie wiem czy kiełbę będą tu mieli świeżą, ale śledzik jest. A ty może go teraz zerżniesz? Wolałbym sobie oszczędzić tego widoku. Mnie dwóch chłopów jakoś nigdy nie kręciło. - Nie pieprz. Musi przetrzeźwieć. Lubię jak są świadomi tego co się z nimi dzieje. Nie będą się pozbawiał przyjemności i trupka jebał. Konrad zrozumiał, ze nadchodzi decydujący moment. Pojawiła się szansa. Dwóm mężczyznom na pewno nie dałby rady. A teraz ta sytuacja miała się zmienić. Usłyszał trzask zamykanych drzwi. - Nie masz dużo czasu- powiedział Głos. Chłopak bal się potwornie, ale uświadomił sobie, ze paraliż mięśni spowodowany strachem , odpuszcza. Wiedział, ze zawalczy. Usłyszał dźwięk oddalających się kroków, otwieranych drzwi. Zrozumiał, ze jest sam w pokoju. Zmysły reagowały w sposób niezwykle wyczulony. Wstał z łóżka. Szybko zorientował się w rozkładzie mieszkania. Niestety, aby z niego wybiec, musiał wyjść przez drugi pokój i korytarz. Drzwi wyjściowe znajdowały się naprzeciwko łazienki, z której właśnie dał się słyszeć odgłos spuszczanej wody. Znalazł swoje buty i ubrania. Serce chciało wyskoczyć, nie zdecydował się zakładać spodni, wsunął tylko nogi w obuwie. -Ależ tu bród- pomyślał idąc w stronę drzwi wyjściowych. Wszędzie walały się puste butelki, słoiki z niedopałkami. Na ziemi leżało coś, co pierwotnie było dywanem, a teraz przypominało tylko brudną szmatę. Jakiś stół, jakieś krzesło rozklekotane. Dostrzegł na ziemi swoja kurtkę. Schylił się po nią. Gdy się podnosił, poczuł jak mu się włosy jeżą na głowie. W korytarzu przy wyjściu, stal wąsacz. Miał na sobie tylko poplamione spodnie i przypatrywał mu się z uśmieszkiem. Jego tłuste ciało było pokryte zarostem i tatuażami. Na ramionach, w miejscu gdzie znajdowałyby się pagony od munduru, widniał rysunek przedstawiający gwiazdkę i dwie belki. Major. - Witaj wśród żywych. Możesz podziękować, ze się tobą zaopiekowaliśmy, zgon zaliczyłeś. - Tak? Dzięki, tooo....miłe z pana, znaczy się twojej strony,eeee… że mnie nie zostawiliście na mrozie. A gdzie Zbychu ? - Konrad celowo starał się bełkotać i mówić niewyraźnie. - Gdzie się wybierasz w butach i kalesonach mały? - Wysikać się chciałem, ale kibel był zajęty - skłamał. Nie wiedział czy tamten mu uwierzy. Uciekał przed nim wzrokiem. Kryminalista był tego samego wzrostu, jednak miał zdecydowanie większą masę. - Poszedł po wódkę, piwo jakieś żarcie. Możesz iść do kibla, już wolny – mówiąc to ustawił się bokiem, robiąc przejście dla Konrada, który ruszył w kierunku łazienki. Szedł wolno, udawał bardzo pijanego. Jednocześnie był maksymalnie czujny. Ta czujność go uratowała. Kiedy chwycił klamkę, kontem oka dostrzegł zamach ręki zboczeńca. Instynktownie ramieniem zasłonił głowę. Potężny cios zamiast trafić w potylice , trafił w bark. - Ty tępy chujku, chciałeś mnie przechytrzyć? - wysyczał bandzior. Rzucił się na Konrada, przygniatając go cielskiem do drzwi, a potem przewracając na ziemie. Chłopak był tylko lekko oszołomiony i to bardziej z obrzydzenia wywołanego smrodem ciała napastnika, niż od ciosu. Udało mu się oswobodzić jedna rękę. - Zerżnę cię tak czy owak, mała. Wybieraj: albo po dobroci - sapał Konradowi do ucha - albo wpierdol taki dostaniesz, że będziesz krwią szczał i rzygał, a i z zębami się pożegnasz, byś obciągać mógł lepiej.- Cuchnący oddech, przygniatał leżącego pod nim chłopaka. - Nie dam rady - pomyślał napadnięty z przerażeniem. Może się poddać, przynajmniej przeżyję -kołatało w głowie. - Walcz!- rozkazał Glos- Rozejrzyj się. Butelka przed Toba. Weź ją! Konrad dostrzegł butelkę. Czas się zatrzymał. Zaczął histerycznie wierzgać, próbując się wydostać spod grubasa, którego bawiły szamotania chłopaka, był tak pewny swojej przewagi, ze zawiodła go czujność. Konrad wolną ręką sięgnął po swoją ostatnią szansę. Napełnioną w dwóch trzecich butelkę spirytusu. Udało mu się przemieścić ciało w taki sposób, by móc się wygiąć w bok i wziąć zamach. - Zrób to! - usłyszał Głos. Konrad z całej siły uderzy butelką w głowę napastnika. Cios był potężny, szkło się rozbiło, a spirytus rozlał na ciało wąsacza. Na jego czole pojawiła się duża krwawiąca rana oraz kilka mniejszych od szklanych odprysków. Major był ogłuszony. Nie stracił przytomności, ale jego uścisk sflaczał, zanikł. Chwycił się dwiema rekami za za głowę i zaczął stękać. Konrad oszołomiony zarówno napaścią, jak i swoją reakcją , cały się jeszcze trząsł. Ale był wolny. - Zakończ to! – usłyszał znów w głowie. Jego wzrok spoczął na leżących na brudnym dywanie, zapałkach. Czuł zapach spirytusu w powietrzu. Podniósł pudełko i wyciągnął zapałkę. – Musisz być twardy – kontynuował Głos. Chłopak stał tak nad postękującym bandziorem, czując, że może zrobić wszystko, że jest teraz panem życia i śmierci tego gnoja. Ma władzę i kontrolę. Przyjemne uczucie, którego dawno nie zaznał. - Zakończ to! Zakończ - dźwięczało w głowie. Próbował zapalić zapałkę. Złamała się. Ręce chodziły Konradowi jak w febrze. Druga, trzecia...To samo. Wtedy na brudnym stole dostrzegł dziwną zapalniczkę. Wziął ja do ręki. - Spal śmiecia! Kiedy już miał zapalić płomień, zorientował się, ze sam też jest cały mokry od spirytusu. Z całej siły kopnął w twarz Majora, chwycił spodnie i kurtkę i wybiegł z piekła. Wiedział, że coś się zmieniło. …. Gliwice, 1 lutego 1990 Konrad stal na klatce schodowej domu towarowego Ikar. Tu znajdował się niedawno powstały kantor wymiany walut. Właśnie zniesiono zakaz handlu dewizami, więc tego typu interes, wydawał się strzałem w dziesiątkę. Tutaj, na Śląsku, praktycznie każdy miał w rodzinie kogoś za granicą. Kogoś poczuwającego się do okazywania pomocy bliskim, którym patriotyczny obowiązek – lub inne względy – nakazał pozostanie biednej ojczyźnie. W poprzedniej dekadzie do RFNu wyjechało tysiące tych, co chcieli żyć lepiej i godniej, a mieli to szczęście, że znaleźli sztambuch a w nim kogoś ze swoich bliskich. Teraz przysyłali marki i dolary, a ślązacy wymieniali je w kantorach. I wszystko byłoby pięknie dla właścicieli kantorów, gdyby nie takie typy jak Remo, Cynga, Konrad i im podobni, którzy stali pod legalnie funkcjonującymi punktami wymiany walut i oferowali odrobinę lepszy kurs. A że hanysy to naród oszczędny, marki puszczali u koników.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
...- Wysikać się chciałem, ale kibel był zajęty - skłamał. Nie wiedział czy tamten mu uwierzy. Uciekał przed nim wzrokiem. Kryminalista był tego samego wzrostu, jednak miał zdecydowanie większą masę. - Poszedł po wódkę, piwo jakieś żarcie. Możesz iść do kibla, już wolny – mówiąc to ustawił się bokiem, robiąc przejście dla Konrada, który ruszył w kierunku łazienki. Szedł wolno, udawał bardzo pijanego. Jednocześnie był maksymalnie czujny. Ta czujność go uratowała. Kiedy chwycił klamkę, kontem oka dostrzegł zamach ręki zboczeńca. Instynktownie ramieniem zasłonił głowę. Potężny cios zamiast trafić w potylice , trafił w bark. - Ty tępy chujku, chciałeś mnie przechytrzyć? - wysyczał bandzior. Rzucił się na Konrada, przygniatając go cielskiem do drzwi, a potem przewracając na ziemie. Chłopak był tylko lekko oszołomiony i to bardziej z obrzydzenia wywołanego smrodem ciała napastnika, niż od ciosu. Udało mu się oswobodzić jedna rękę. - Zerżnę cię tak czy owak, mała. Wybieraj: albo po dobroci - sapał Konradowi do ucha - albo wpierdol taki dostaniesz, że będziesz krwią szczał i rzygał, a i z zębami się pożegnasz, byś obciągać mógł lepiej.- Cuchnący oddech, przygniatał leżącego pod nim chłopaka. - Nie dam rady - pomyślał napadnięty z przerażeniem. Może się poddać, przynajmniej przeżyję -kołatało w głowie. - Walcz!- rozkazał Glos- Rozejrzyj się. Butelka przed Toba. Weź ją! Konrad dostrzegł butelkę. Czas się zatrzymał. Zaczął histerycznie wierzgać, próbując się wydostać spod grubasa, którego bawiły szamotania chłopaka, był tak pewny swojej przewagi, ze zawiodła go czujność. Konrad wolną ręką sięgnął po swoją ostatnią szansę. Napełnioną w dwóch trzecich butelkę spirytusu. Udało mu się przemieścić ciało w taki sposób, by móc się wygiąć w bok i wziąć zamach. - Zrób to! - usłyszał Głos. Konrad z całej siły uderzy butelką w głowę napastnika. Cios był potężny, szkło się rozbiło, a spirytus rozlał na ciało wąsacza. Na jego czole pojawiła się duża krwawiąca rana oraz kilka mniejszych od szklanych odprysków. Major był ogłuszony. Nie stracił przytomności, ale jego uścisk sflaczał, zanikł. Chwycił się dwiema rekami za za głowę i zaczął stękać. Konrad oszołomiony zarówno napaścią, jak i swoją reakcją , cały się jeszcze trząsł. Ale był wolny. - Zakończ to! – usłyszał znów w głowie. Jego wzrok spoczął na leżących na brudnym dywanie, zapałkach. Czuł zapach spirytusu w powietrzu. Podniósł pudełko i wyciągnął zapałkę. – Musisz być twardy – kontynuował Głos. Chłopak stał tak nad postękującym bandziorem, czując, że może zrobić wszystko, że jest teraz panem życia i śmierci tego gnoja. Ma władzę i kontrolę. Przyjemne uczucie, którego dawno nie zaznał. - Zakończ to! Zakończ - dźwięczało w głowie. Próbował zapalić zapałkę. Złamała się. Ręce chodziły Konradowi jak w febrze. Druga, trzecia...To samo. Wtedy na brudnym stole dostrzegł dziwną zapalniczkę. Wziął ja do ręki. - Spal śmiecia! Kiedy już miał zapalić płomień, zorientował się, ze sam też jest cały mokry od spirytusu. Z całej siły kopnął w twarz Majora, chwycił spodnie i kurtkę i wybiegł z piekła. Wiedział, że coś się zmieniło. …. Gliwice, 1 lutego 1990 Konrad stal na klatce schodowej domu towarowego Ikar. Tu znajdował się niedawno powstały kantor wymiany walut. Właśnie zniesiono zakaz handlu dewizami, więc tego typu interes, wydawał się strzałem w dziesiątkę. Tutaj, na Śląsku, praktycznie każdy miał w rodzinie kogoś za granicą. Kogoś poczuwającego się do okazywania pomocy bliskim, którym patriotyczny obowiązek – lub inne względy – nakazał pozostanie biednej ojczyźnie. W poprzedniej dekadzie do RFNu wyjechało tysiące tych, co chcieli żyć lepiej i godniej, a mieli to szczęście, że znaleźli sztambuch a w nim kogoś ze swoich bliskich. Teraz przysyłali marki i dolary, a ślązacy wymieniali je w kantorach. I wszystko byłoby pięknie dla właścicieli kantorów, gdyby nie takie typy jak Remo, Cynga, Konrad i im podobni, którzy stali pod legalnie funkcjonującymi punktami wymiany walut i oferowali odrobinę lepszy kurs. A że hanysy to naród oszczędny, marki puszczali u koników. W takiej sytuacji kantor nie miał szans. Musiał opłacić czynsz, pracowników, ochronę, podatki. Najzwyczajniej w świecie przegrywał kosztami. Więc co jakiś czas właściciele kantorów próbowali przepędzać psujących im interesy, młodych biznesmenów. Ci z kolei musieli umieć radzić sobie na ulicy. Potrafić i dostać, i dać w mordę. A z racji tego, że nie mieli problemu ani z dawaniem, ani z braniem, buźki mieli niewyjściowe. Klienci się takich obawiali. Dla Cyngi i Rema, Konrad okazał się przysłowiową kura znoszącą złote jaja. Dobrze wychowany, używający kulturalnego języka, z budzącym zaufanie wyglądem, błyskawicznie podwoił im obroty. Liczył, kombinował, ustalał strategię i taktykę zabiegania o klientów ,prowadzenia transakcji, a także zapewniał nienaganną obsługę klienta. Rola chłopaków sprowadzała się do chronienia go przed nierozumiejącymi zasad wolnego rynku kantorowcami

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość no zajebioza tylko wklejaj
szybciej! :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×