Gość Aga3030 Napisano Luty 1, 2010 Jak wyprowadził się ostatnim razem byłam zrozpaczona, od chwili kiedy wyszedł pragnęłam tylko żeby wrócił i znów było tak jak przedtem. Trzy długie dni czekałam aż zadzwoni, idiotka... kiedy w końcu sama zadzwoniłam, nie było już odwrotu. Dzisiaj jest inaczej on wyszedł a mi chyba ulżyło, zastanawiam się czy powinnam płakać, gdzieś w środku kłębi się uczucie żalu. Może już mamy tak zapisane, że jak się rozstajemy to płaczemy i teraz mam po prostu takie... sama nie wiem, jak to nazwać ale chyba płakać, nie będę nie teraz, może później, może wcale. Mam nadzieje, że wcale. Czy to znaczy, że już go nie kocham, myślałam o tym już od dłuższego czasu, niby było tak jak zawsze, bo przecież kiedy ludzie się rozstają a potem schodzą to powroty są zawsze najpiękniejsze. Kiedy mnie przytulił poczułam niesamowite uczucie ulgi, czułam że go kocham, jak szczęście ogarnia całe moje ciało, ale najpiękniejszym uczuciem była ulga, ogromna ulga, że już jest przy mnie, tak jakby jakaś utracona część mnie wróciła z długiej podroży. Boże, jak ja go wtedy kochałam. A teraz, nic nie czuję, zastanawiając się czy naprawdę można być w stanie, w którym nie czuje się nic, ani złości, ani żalu, nienawiści. Kiedy rano wstałam do pracy zjedliśmy razem śniadanie, odprowadził mnie kawałek, pocałował na pożegnanie. W takich chwilach wydaje się, że tak już będzie zawsze, nie mija kilka godzin i wcześniej coś, co brało się za pewnik przestaje istnieć. Nie ma już nic, a to co zostaje to uczucie pustki. Siedzę sama w pustym mieszkaniu, a jeszcze kilka godzin temu robiłam dla nas zakupy na kolacje. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach